środa, marca 11, 2020
Sara Lancaster (19)
Bernard wpadł, jak huragan. Biegł przebierając nogami tak szybko, że zdawało się, iż frunie. Niosła go wieść?
Sara siedziała w salonie. Tępo patrzyła w przysłonięte do polowy kotarą okno. Bernard zatrzymał się w progu. Ciężko chwytał powietrze.
- Sherman ruszył z Atlanty!
- To co?!
- Jak to? - Bernard chwytał się za głowę, machał rękoma, zdawało się, że stoi na rozpalonych głowniach. - Jankesi!
Sara machnęła ręką. Od śmierci Emilii nic nie było w stanie jej poruszyć. Upadek Atlanty, śmierć kolejnych krewnych i znajomych domu... Z każdym dniem lista wydłużała się. List od Roberta o śmierci Clarka Terriego tylko na chwilę poruszył jej serce. Nie wiedziała kto był bardziej biedny: czy leżący w grobie Clark czy rozpaczająca jego matka, którą trzeba było odesłać do zakładu doktora Galvestona. Że cieszył się złą sławą? Kogo poruszał los gnijących tam pomyleńców? Inaczej ich nie nazywano. Może odnalazła tam spokój duszy? Sara nie chciała widzieć nikogo. Pastor Martin przychodził, ale i on szybko zrezygnował, kiedy z jej ust padło miażdżące "Boga nie ma!". Matka wyjechała do Savannah. Uwierzyła, że to najbezpieczniejsze miejsce w Georgi? "Jedź ze mną!" - nalegała. Ale Sara zacisnęła jeszcze bardziej usta. "Jankesi nas spalą!" - wrzeszczała matka, która wznosiła ręce ku niebu. Sara miała jej tylko jedno do powiedzenia: "Boga nie ma!".
Sara machnęła ręką. Od śmierci Emilii nic nie było w stanie jej poruszyć. Upadek Atlanty, śmierć kolejnych krewnych i znajomych domu... Z każdym dniem lista wydłużała się. List od Roberta o śmierci Clarka Terriego tylko na chwilę poruszył jej serce. Nie wiedziała kto był bardziej biedny: czy leżący w grobie Clark czy rozpaczająca jego matka, którą trzeba było odesłać do zakładu doktora Galvestona. Że cieszył się złą sławą? Kogo poruszał los gnijących tam pomyleńców? Inaczej ich nie nazywano. Może odnalazła tam spokój duszy? Sara nie chciała widzieć nikogo. Pastor Martin przychodził, ale i on szybko zrezygnował, kiedy z jej ust padło miażdżące "Boga nie ma!". Matka wyjechała do Savannah. Uwierzyła, że to najbezpieczniejsze miejsce w Georgi? "Jedź ze mną!" - nalegała. Ale Sara zacisnęła jeszcze bardziej usta. "Jankesi nas spalą!" - wrzeszczała matka, która wznosiła ręce ku niebu. Sara miała jej tylko jedno do powiedzenia: "Boga nie ma!".
- Jak chcesz... - Sara sennie spojrzała na Bernarda, którego ręce drżały z niepokoju. - Jedź. Weź "Tess"...
- Pani Saro! Wojsko już... dawno... zabrało "Tess".
- To inne bydlę! - warknęła.
- Nie ma innych koni! Zabrali!
- Jankesi?
- Nie! Nasi! Jankesów jeszcze nie ma! Ale...
- To jedź pociągiem do jasnej cholery! I daj mi święty spokój! Nie jęcz mi tu! Nie wyj! Wynoś się!
- Ale... panienko? - Bernard bezradnie rozejrzał się dookoła. - Gdzie mam...
- Won!
- Nie zostawię panienki samej. Pan...
Bernard nie dokończył zdania. Oniemiał. Sara celowała do niego z rewolweru. Tego samego, jaki na drogę dawał nieboszczyk pan de Boulay.
- Precz!
Sara wycelowała w jego stronę.
- Pakuj się i wyjeżdżaj do Savannah! Moja matka przyjmie cię z otwartymi ramionami.
- Jakbym śmiał spojrzeć pani w oczy?!
- Gówno mnie to obchodzi!
- Panienko Saro...
- Dawno nie jestem już panienką?! - zaczęła grozić bronią. - Zapomniałeś?! Jestem wdową po kapitanie Lancasterze!...
- Wiem - pokornie przyznał Bernard. Przerażała go przemiana Sary w bezwzględną wilczycę, jaką teraz była... Śmierć córki kompletnie ją rozbiła. Razem z Emilii zmarła Sara, jaką znał. - Pani Lancaster nie opuszczę tego domu bez pani.
Sara opuściła broń. Wreszcie rzuciła pistoletem o podłogę. Poturlała się w kierunku kominka. Wybuchła płaczem. W nim było wszystko: rozpacz, ból, samotność i bezsilność.
- Jakichś listów nie było?
- Poczta nie chodzi, proszę pani. Od trzech dni nikt nic nie wie...
- A telegraf?
- Pewnie słupy zwalone. Pan Norman ze strażą obywatelską naprawiali, ale...
- Ale? Mów!
Bernard wbił wzrok w ziemię. Sprawiał wrażenie, jakby był małym chłopcem i bał przyznać się, że wyjadał malinową konfiturę w komorze.
- Mów!
- Nikt... nikt nie wrócił proszę pani.
Sara przymrużyła oczy.
- Idź już.
- Tak, proszę pani...
Kiedy już odchodził usłyszał za plecami:
- Bernardzie wyjedź.
Stary sługa wyszedł.
Poszedł do pokoju.
Zamknął za sobą drzwi.
Usiadł na łóżku.
Sięgnął do nocnej szafki. Miał tam stare pudełko po cygarach. Dostał je jeszcze od starszego pana de Boulay. Mogło mieć pół wieku? Mogło. Otworzył je. Leżała tam wyblakła karta pocztowa, jakieś ptasie pióro i wstążka. Taka, kolorowa, jaką zwykły nosić małe dziewczynki. Ta widać była znoszona i pewnie niemniej stara, jak pudełko?
Bernard wyjął ją i rozprostował na kolanie. Przyglądał się jej, jak najcenniejszemu skarbowi. Zaczął gładzić, jakby to nie był kawałek kolorowego materiału, ale najczulej kochana główka.
- Katharine?
Zakrył rękoma twarz. Był sam. A jednak wstydził się swoich łez. Wspomnienie Katharine było cały czas świeże. Dla niego - na zawsze. Schował wstążeczkę do pudełka. Robił to z takim namaszczeniem, jakby chodziło o najcenniejszą brylantową bransoletę.
cdn
- A telegraf?
- Pewnie słupy zwalone. Pan Norman ze strażą obywatelską naprawiali, ale...
- Ale? Mów!
Bernard wbił wzrok w ziemię. Sprawiał wrażenie, jakby był małym chłopcem i bał przyznać się, że wyjadał malinową konfiturę w komorze.
- Mów!
- Nikt... nikt nie wrócił proszę pani.
Sara przymrużyła oczy.
- Idź już.
- Tak, proszę pani...
Kiedy już odchodził usłyszał za plecami:
- Bernardzie wyjedź.
Stary sługa wyszedł.
Poszedł do pokoju.
Zamknął za sobą drzwi.
Usiadł na łóżku.
Sięgnął do nocnej szafki. Miał tam stare pudełko po cygarach. Dostał je jeszcze od starszego pana de Boulay. Mogło mieć pół wieku? Mogło. Otworzył je. Leżała tam wyblakła karta pocztowa, jakieś ptasie pióro i wstążka. Taka, kolorowa, jaką zwykły nosić małe dziewczynki. Ta widać była znoszona i pewnie niemniej stara, jak pudełko?
Bernard wyjął ją i rozprostował na kolanie. Przyglądał się jej, jak najcenniejszemu skarbowi. Zaczął gładzić, jakby to nie był kawałek kolorowego materiału, ale najczulej kochana główka.
- Katharine?
Zakrył rękoma twarz. Był sam. A jednak wstydził się swoich łez. Wspomnienie Katharine było cały czas świeże. Dla niego - na zawsze. Schował wstążeczkę do pudełka. Robił to z takim namaszczeniem, jakby chodziło o najcenniejszą brylantową bransoletę.
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.