środa, lutego 19, 2020

Sara Lancaster (15)

Sara bezszelestnie weszła do sypialni ojca. Matka podniosła wzrok. Mimo słabego światła lampy jej oczy wyrażały wszystko. Poprawiła chustkę, którą dopiero co umoczyła w wodzie i położyła na rozpalonym czole męża.
- Co mówił lekarz?
- Stan jest poważny...
- To widzę, ale... - Sara wskazała wzrokiem na ojca. 
- Wszystko w rękach Boga - westchnęła matka. - Wszystko w rękach... Na razie... gorączka... gorączka utrzymuje się... A Emilii? Jak mała?
- Lepiej. Panna Hoop została przy niej. Czytała jej bajkę, kiedy wychodziłam. Pójdź do niej. Ja zostanę z ojcem.
- Tak?

- Musisz trochę odpocząć. Sama wyglądasz marnie, mamo... - dotknęła jej policzka. Odkąd ojciec nie opuszczał łóżka tez prawie nie opuszczała jego sypialni. Posiłki przynoszono jej tu, spała lub bardziej drzemała na fotelu. Bała się... Bała się zostawić Filipa samego, że gdyby odeszła... Nie! Walczyła z myślą ostateczną, choć doktor Gordon dawał coraz więcej szans. 
Uśmiechnęła się do córki. Widać było ile to ją kosztuje. Dotknęła rozpalonej dłoni męża:
- Zostawię cię na chwilę z Sarą. Bo widzisz, Sara już wróciła...
Głowa leżącego poruszyła się.
- Wróciła nasza dziewczynka.
- Wró... ciła? - to był ledwo szept. Tyle zostało po pogodnym, ale i zdecydowanym kiedy trzeba było barytonie?
Sara pochyliła się nad ojcem.
- To... Sara...
- Tak, tato, to ja.
- Byłaś... w...
- Nie, nie byłam...
- To... co...
- Zaraz tacie opowiem, bo to zaskakująca historia. 
Usiadła na skraju łóżka. Ojciec tylko mrugnął oczami. W skupieniu słuchał opowieści córki. Poruszył się, kiedy wspomniała o aresztowaniu Roberta Taylora. Przerwał jej:
- I co... z nim... te... raz?
- Wydostanę go nawet z konfederackiego więzienia! Żeby swoi więzili swoich? Ojcze świat stoi na głowie!
On tylko przymknął powieki.
Dał jej znak, aby się pochyliła.
- Tak, tato?
- Ty jeszcze...
- Tak?
- ...jesteś za nim?
Sara podniosła głowę.
- To już nie ma... znaczenia... tato...
- Nie ma?...
Sara czuła, że zaczyna walkę sama z sobą. Nieznacznie zacisnęła wargi... Nie uszło to jednak bacznemu spojrzeniu ojca.
- Trzeba było...
- Nie rozumiem.
- Trzeba było iść za Roba...
- To nie takie proste, tato...
Dotknął jej dłoni. Wyczuł ślubną obrączkę.
- Kocham ciebie...
- Tato!
- Byłaś życia mego słońcem...
Kaszel przerwał mu.
- Nie mów tyle. Nie męcz się.
- Saro, ja muszę. Wnet zostaną mi tylko... robaki...
- Nie mów tak. Będzie dobrze!
Powiedziała to z taką stanowczą pewnością...
- Saro, ja umieram. Pamiętaj, że masz oparcie w rodzinie. Wuj świata za tobą nie widzi...
- Wiem.
- Zrobisz, jak uważasz. Gdyby wojna...
- Nie mów tyle...
- Daj mi skończyć. Gdyby Jankesi wdarli się... tu... Bierz Emilii, matkę i uciekajcie.
- Do Savannah?
- Gdzie bądź, byle nie tu. Obiecaj.
- Tato...
- Obiecaj!
Próbował podnieść głos, ale to był tylko zwodniczy świst...
Sara zaczęła całować rękę ojca.
- Obie...
Usta zaczęły mu drżeć...
- Mamo! Mamo! Bernard!
Głowa ojca osunęła się na poduszkę.

*    *    *

Tego dnia było wyjątkowa niełaskawa pogoda. Deszcz siąpił od samego rana. Sara czuwała przy zmarłym ojcu drugą noc. Na usilne błaganie matki odstąpiła od łoża. 
Pogrzeb celebrował pastor Martin. Tłum wypełnił zbór. Kiedy wynoszono trumnę trzeba się był przeciskać przez gęstą ciżbę.
Sara nie płakała. Twarz jej wydawała się jednolitym głazem. Ktoś z obserwatorów szepnął do stojącego obok: "trzyma się". Tak, trzymała się. Ona - wdowa po bohaterze poległym za Sprawę, potomkini Sary Tennyson, urodzona de Boulay nie miała innego wyjścia? Miała na oczach tego tłumu rozpłakać się, rzucać na dębowe wieko trumny? Starczyło, że idąca obok matka nie mogła opanować emocji... Wsparła się na jej ramieniu, przyciskała rękę tak mocno,  że czuła drętwienie...
- Straciliśmy... nie tylko męża, ojca... dziadka... - do Sary ledwo docierały słowa pastora. Widziała czeluść grobu. Tę potworną nicość, która zaraz pochłonie jej ojca. Nie słuchała. Dyskretnie rozglądała się czy nie dostrzeże oficerskiego munduru z pracowni mistrza Sommerfelda... Widziała tylko trzech mężczyzn w mundurach, ale to były sędziwe oblicza pamiętające pewnie obronę Alamo. - ...ale i obywatela, prawego człowieka, który dla Sprawy...
Sara przymknęła oczy. Mogła nie skupiać się na tym, co mówiono, ale docierało do niej, że mowa jest o wojnie. Tak, ojciec pragnął jej, jak wielu po tej stronie Potomacu. Nie doczeka jej finału. Może to i dobrze? 
- ...w chwili dziejowej próby... tracimy godnego syna Wirginii!... Boże zbaw duszę Jego i miej w opiece generała Roberta Lee i jego dzielnych żołnierzy!... Amen.
"Amen" rozniosło się ponad głowami. Pastor Martin podszedł do pani de Boulay i serdecznie ścisnął jej obie dłonie. Coś szepnął do ucha. Sara jednak nie siliła się na to, aby to usłyszeć. Myślała teraz o Emilii, która leżała chora i pod czujnym okiem panny Hoop kurowała się.
Uderzenie grudy ziemi w wieko trumny poruszyło nią. To było jak ostatni znak nieodwracalnego pożegnania. To już naprawdę koniec? Niczym suchy deszcz, jakby mało było padania, spadała gruda za grudą... gruda za grudą...gruda...
Sera beznamiętnie przyjmowała kondolencje. Smętne spojrzenia, biło z nich głębokie współczucie, nieomal litość... "Biedactwo..." - dotarło do niej. Ale czy dotyczyło to jej czy matki, tego nie wiedziała. Po raz drugi w czas tej wojny przywdziewała żałobę. W 61 po śmierci męża, teraz w 63 po ojcu. Ile tych śmierci jeszcze - zastanawiała się.
Robert nie przyszedł...

cdn

Brak komentarzy: