poniedziałek, marca 26, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (17)

Standartenführer Max Sonntag przekładał kolejną kartę akt personalnych. Raz po raz spoglądał na stojącego opodal oficera. Widział relatywnie młodego mężczyznę. Wyczyny wojenne i śledcze opisane w dokumentach robiły wrażenie.
- Był pan w Lidicach? 
- A także pod Smoleńskiem, w Warszawie, ostatnio...
- Ostpreußen -  standartenführer Sonntag aż cmoknął z wrażenia. - Rekomendacja Kocha by wystarczyła.
Stojący uśmiechnął się znacząco. Jakby obsypana orderami pierś sama za siebie nie mówiła z kim miano do czynienia.
- Imponują mi pana osiągnięcia sturmbannführer Klaus von Leuthen.
- Cieszy mnie to panie  standartenführer.
- Chce pan wrócić do policyjnej roboty?
- Jeśli mogę się tak wyrazić... jakaś odmiana...



- Odmiana? -  standartenführer Max Sonntag sięgnął do pudełka z cygarami. Wyciągnął jedno. Ani myślał, aby podzielić się nabytkiem ze stojącym przed nim oficerem SS. To była ta chwila, kiedy Sonntag dał do zrozumienia, że syn hutnika z Mülheim an der Ruhr może wejść na sam szczyt. Właściwie wdrapać! Wszystko zawdzięczał sam sobie. Uporem, cynizmem, mściwością, oddaniem, jak 30 czerwca w '34. Nie czuł oporu przystawiając swego waltera do skroni kompanów z SA. Ten prężący się przed nim przypominał fizycznie go z '14 roku. Jak każdy wierzył, że zawojuje świat, ba! jak ojciec będzie jadł obiad w Paryżu. Zapalił cygaro.
- Dlaczego Breslau? A nie Berlin?
- To moja osobista sprawa, herr...
- Tu nie ma osobistych spraw! - uderzył pięścią w biurko. Chyba nawet wibracja lekko przesunęła figurkę-popiersie Führera. - Pan jesteś z Berlina?
- Tak jest! - czuł się, jak sztubak, którego przyłapano na zainteresowaniu się wdziękami Evy Müller z żeńskiego gimnazjum katolickiego. 
- Coś pan nabroił? Słucham. Breslau, to nie Hauptstadt.
- Wiem, herr...
- Więc? - ciężkie spojrzenie przełożonego wymuszało wyznanie. Nie było innego wyjścia. 
- Źle ulokowane uczucia, herr standartenführer.
- Hi! - parsknął aż się zachłysnął. -  III Rzesza walczy z bolszewią, a panu dupy w głowie? Kiedy wy młodzi zmądrzejecie? Czyja to był córeczka?
- No...
- Pan jesteś zakłopotany? SS-mani to jeszcze potrafią? - rozbawił się standartenführer Max Sonntag. - Kim była szczęściara?
- Chrześniaczką...  admirała... - wycedził bez entuzjazmu von Leuthen.
- Dönitza?
- Nie, Canarisa.
- Canarisa? Ależ sobie pan wybrałeś obiekt.  Chciał pan gestapo pożenić z tymi lalusiami z Abwehry? - już z dziką rozkoszą roześmiał się. 
Sturmbannführer Klaus von Leuthen miał nerwy napięte do granic wytrzymałości. Bał się, że zaraz wybuchnie. Ten nalany pysk przed nim, wbity w opięty mundur standartenführera przypominał mu wieprza. Gdyby mógł wyładowałby na nim swój gniew i bezsilność. Nie mógł tego zrobić. Von Leuthen musiał potulnie znosić zniewagi tego syna rzeźnika czy innego górnika. Coś tam słyszał o awansach oficera, który jednym uderzeniem umiał zabić.
- Nawet "von" nie pomogło? 
- Wolałbym o tym nie mówić i nie wracać.
- Brzuch?
- Proszę?
- Narobił pan bigosu z tą chrześniaczką?
- To chyba, wybaczy pan standartenführer, moja sprawa.
- Mylicie się! - wsunął cygaro w usta i triumfalnie zaciągnął się, i wypuścił strugę dymu przed siebie. - Tu nic na ten temat nie ma.
Zaczął stukać palcami po aktach.
- Same medale, osiągnięcia, awanse, ale o córce...
- Chrześniaczce...
- ...chrześniaczce Canarisa ani słowa! Jakiś matoł opracowywał tę waszą teczkę.
- Możliwe.
Drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem. Obaj mężczyźnie spojrzeli w tym samy kierunku. Stała w nich kobieta, która żywcem przypominała Marlenę Dietrich. W dłoni trzymała tlącego się papierosa, a kołnierz z lisa aż się prosił, żeby go z niej zedrzeć.
- Max?
Standartenführer Max Sonntag aż uniósł swe kilogramy z krzesła. Sturmbannführer Klaus von Leuthen niemal nie parsknął śmiechem. To był ten sam opryskliwy dziad? Tylko jedno ćmiło się w jego głowie: zniewalająca córcia tatusia czy podstarzały cap wziął młodą frau i teraz...
- Prosiłem, żebyś...
- Żebym tu nie przychodziła? - zmierzyła wzrokiem oficera, z którym go zastała. - Już ci raz powtarzałam, żebyś wybił sobie z głowy "3 razy K".
Standartenführer wyszedł zza swego biurka. I podszedł do żony.
- Moja żona Bärbel.
Kobieta podała von Leuthenowi swą delikatną dłoń.
-  Bärbel Sonntag.
-  Sturmbannführer Klaus von Leuthen.
- Jest pan bardzo... szarmancki, panie von Leuthen - jej wzrok prześliznął się po nienagannym mundurze.
- A Cornelia? - zainteresował się Sonntag.
- Została z tą głupia Polką! - machnęła ręką pani Sonntag. I rozsiadła się w fotelu.
- Ależ moja droga... mamy... bardzo... pilne... sprawy...
- Mam bilety - i zgasiła papierosa w kryształowej popielnicy, która stała obok.
- Bilety? Sturmbannführer przybył do nas z Ostpreußen.
- Imponujące! - wydęła lekceważąco usta, ale widać było, że jej zainteresowanie von Leuthenem nie gaśnie.  Wyjęła z papierośnicy kolejnego papierosa. 
- Prosiłem, żebyś... nie... paliła...
- Marudny jesteś Max! Zabawny! Wie, pan, że mój mąż...
- Proszę, nie przy obcym. 
- Boi się! - ubawiło to ją. - Führera się tak nie boi, jak mego... języka.
Standartenführer Max Sonntag wizytą żony był kompletnie rozbity. Jego buta i wyższość nad przyszłym podwładnym po prostu w jednej chwili runęły w gruzy! Bärbel była taka nieprzewidywalna. I szalona. tak pewnie powiedziałaby jego matka, gdyby żyła. Ale taka była cena za chęć posiadania przy swoim boku takiej kobiety, jak Bärbel. 
- Mam bilety. Dostałam! - wyjęła je z torebki i zaczęła nimi machać. - Na jutro.
- Jutro?
- A, co? Nie możesz? 
- No...
- Kira Gauss nie będzie na ciebie czekać! - zaiskrzyła oczami.
- Kira Gauss? Jest tu? W Breslau? - wtrącił von Leuthen.
- Pan ją zna? - standartenführer Max Sonntag odpiął górny guzik koszuli.
- Miałem okazję poznać w Berlinie, a potem w Dreźnie, ale...  zniknęła nagle - przyznał. 
- O! - klasnął w dłonie. - To może kochanie pójdziesz z... von Leuthenem?
- Z kim? - Erfrau Sonntag traciła cierpliwość.
- No... z... panem... Co pan na to Leuthen?


cdn

2 komentarze:

  1. Z dużą przyjemnością przeczytałam kolejny odcinek opowiadania.
    Podoba mi się, że znajduję kontynuację losów niektórych postaci (Klaus von Leuthen) przez co fabuła ciekawie się rozwija i wiąże ze sobą wątki.
    Szkoda jedynie , że opowiadanie ukazuje się z tak małą częstotliwością...

    Fox-i

    OdpowiedzUsuń
  2. Opowiadanie jest tylko skromnym skutkiem wyobraźni. To jednak blog historyczny. Piszę na bieżaco. Kolejne odcinki materialuzują się. Nie zakładałem tak długiego pisania. Fabuła samego mnie zaskakuje.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.