piątek, lutego 07, 2020

Sara Lancaster (12)

Sara nie zrozumiała?
Stała, jakby odurzona. Jej twarz wyrażała jedno: to nie może być prawdą, aby ten człowiek... aby to był... Robert? Robert Taylor był oficerem, konfederackim, przystojniakiem, a ten tu, to jakiś nieomal łachmaniarz... I ten mundur? Znienawidzony mundur jankeskiego żołnierza. Choć tak naprawdę jeszcze nigdy żadnego nie widziała. Wiedziała tylko, że ci z północy noszą ciemnogranatowe kurtki, a jej Robert... Jej? Znowu łapała się na tym, że myślała o nim  "mój". Bez sensu. Mogła go mieć tylko ta głupawa Margaret? Czy to prawda, że panna Warfield dawała się zapraszać przez tego smarkacza Willie Jenningsa? Ponoć. Ktoś ich widział razem w kościele, ktoś inny na potańcówce dobroczynnej? Tyle ją to interesowało, co zeszłoroczny śnieg. Miesiące od klęski pod Vicksburgiem mijały, żadnych pewnych wieści i dopiero ten pastor, że jest jednak piekło na ziemi i nazywa się: Door to Hell.

- Saro... To ja!
- Niemożliwe!
- Ale...
- Był u nas pastor Riedl... Jadę do Stantona. 
- Gdzie? Do... kogo?
- Uprosiłam wuja o list do Stantona!
A jednak, to był ON. Robert Taylor. W zniszczonym mundurze obcej armii na ich ziemi?  Jak? Skąd? Dlaczego? Miała przecież... Tak, bała się tej podróży. Wiedziała, że musi ją podjąć. Wyciągnąć Roba z jakiegoś nieznanego jej piekła. Skoro proszoną ją o interwencję? Już widziała, jak dobija się do gabinetu wszechwładnego sekretarza wojny w jaskini smoka - w samym Waszyngtonie. Niemal czuła spojrzenia urzędników, że jakaś dama z rebelianckiej strony śmie przemierzać ich korytarze... Teraz patrzyła na Roba?
- Skąd się tu wziąłeś? Jak? A ten mundur?...
Robert westchnął:
- Długo by o tym opowiadać...
Wsparł się na jej ramieniu. Poczuła jego ciężar.
- Tak... już...
Zerknęła w kierunku bryczki. "Tess" spokojnie skubała trawę dookoła kopyt. Powoli ruszyli w jej kierunku.
- Boli?
Robert tylko syknął, ale starał się uśmiechnąć. Podeszli do powozu.
- Też nie wierzę, że ciebie... właśnie ciebie...
- Nie mów tyle! - niemal warknęła na niego. Robert tylko uśmiechnął się. Widać było, że robi to z wysiłkiem.- Wsiadaj.
- A... mój...
- Nie rozumiem...
- ...koń.
Sara rozejrzała się, ale konia nigdzie nie było?
- Bez znaczenia. Wsiadaj. Mam ci pomóc?
- Nie, nie... - zmieszał się. - Dam radę.
Po chwili faktycznie siedział na koźle obok.
- Co robisz?
- Chciałem...
- Powozić? Człowieku, ledwo się trzymasz, to gdzie do lejc?!
Robert kiwnął pojednawczo głową.
"Tess" ruszyła z wolna.
Sara raz jeszcze przyjrzała się Robertowi. Skrzywiła usta w dezaprobacie.
- Musisz te... łachy... zrzucić. To chyba nierozsądne tu... w tym kolorze?
Robert uśmiechnął się.
- Pewnie tak, ale... musiałem.
- Door to Hell?
- Nie wymawiaj tej nazwy... - powiedział to półszeptem. Położył rękę na jej dłoni. - Proszę cię, nigdy nie wymawiaj tej nazwy... Dobrze?
Sara ściągnęła lejce:
- Dobrze. Jak chcesz...  Co ci się stało?
Twarz Roberta nagle stężała. Odwrócił się za siebie. Sara też odwróciła się. Oboje dostrzegli tuman kurzu, który zaczął wznosić się za nimi.
- Co to? - zdziwiła się.
- Obawiam się, że... kłopoty...
Po chwili dostrzegli niewielki proporzec z krzyżem św. Andrzeja, na którym odbijały się gwiazdy.
- To... nasi!
Robert nie podzielił tego entuzjazmu. Spojrzał na mundur, w którym cały czas był...
Nie mógł już nic zrobić.
Podjazd zbliżył się do ich pojazdu. Sara przywitała nadjeżdżającego oficera radosnym uśmiechem, ale ten niedbale spojrzał tylko spod daszka swej czapki i patrząc na Roberta, a ściślej jeszcze  na jego mundur chrząknął:
- Kim pani... jest?
- Sara Lancaster, wdowa po kapitanie Ksawerym Lancasterze, bohaterze wojennym poległym...
Ale oficer zdawał się już jej nie słuchać. Trzech innych żołnierzy objechało powóz i stanęła z tyłu.
- Kim jest ten człowiek?!
- To...
- Proszę mnie zapytać...
- Robercie pozwól.
- Ten bandycki mundur raczej nie stanowi w Wirginii przepustki do nieba! - oświadczył oficer.
- Jest pan wyjątkowo nieuprzejmy! - Sara czuła, że gniew bierze nad nią przewagę. Bo właściwie czego miała się obawiać. Była u siebie, na Południu. Jest dama, wdową po poległym pod Bull Run!...
- Jest wojna, proszę... pani... - i znowu utkwił wzrok w rannym.
- Czy wojna zwalnia od kultury? I dobrych manier?! Tak? - Sara uniosła się. Jedną ręką ściskała lejce, ale w drugim trzymała bat. Widać było, jak jej palce zaciskają się na nim, jakby stanowił jej najsilniejszy w tej rozmowie argument. - Generał Lee już nie baczy na kulturę swoich oficerów, co? Czy coś zmieniło się po Gettysburgu?! Tak?!
Oficer zmieszał się.
- Kapitan John Hector Blackhead...
- Aha, Blackhead i gdzie pan walczył?
- Nie widzę związku.
- A ja tak! - Sara uderzyła batem o powóz. - To gdzie pan walczył?
- Nie zdarzyło się jeszcze... proszę pani... - widać było, jak jego spokojna dotąd twarz nabrzmiewa.
- Dobre sobie! - parsknęła Sara. - Nie zdarzyło się?! 
- Saro, daj spokój... - Robert próbował się wtrącić, ale nie dane mu było.
- Zamknij się! To jest kapitan Robert Taylor, walczył pod Vickburgiem i uciekł z jankeskiej niewoli! Nie był na pikniku u Lincolna.
- Niemniej jest w mundurze wrogiej armii.... i muszę...
- Co pan musi?! Nic pan nie musi!...
- Muszę zatrzymać go do wyjaśnienia!
- Jakiego wyjaśnienia?! Człowieku! Robert uciekł z Door to Hell. Rozumiesz to?
Zapadła niezręczna pauza. Wreszcie oficer jakby otrząsnął się z pierwszego wrażenia i dodał:
- Bez względu, co nam tu pani wykrzyczała mamy procedury. I musimy...
- To kapitan Robert Taylor!
- ...to musimy kapitana Roberta Taylora zatrzymać do wyjaśnienia. 
- Ręczę za niego!
- Pani... nie może!
- Jak to nie mogę?! Jak to nie mogę?! Jak nie... - irytacja doprowadzała powoli Sarę do furii. Gdyby nie szary mundur, który miała przed sobą smagnęłaby batem przez tą twarz, zostawiając już na wieczność pamiątkę tej rozmowy. Nawet pomyślała przez chwilę o rewolwerze ojca...
- Saro... ja to... wyjaśnię... sam... - Robert jednak nie ustawał w próbie wtrącenia się w ten dialog, który stawał już na krawędzi noża... Wstał, aby zsiąść z powozu.
- Siadaj! Oszalałeś?! Mamy dwadzieścia mil do domu, kapitan John Hector Blackhead zapewni nam eskortę pod same drzwi.
- Pani wybaczy, ale to niemożliwe! Sierżancie Forrest proszę zabrać tego człowieka! - z naciskiem odparł kapitan John H. Blackhead.
Sara ku swe bezradności patrzyła, jak Robert schodzi jednak z powozu i oddaje się w ręce wskazanego sierżanta.
- Wszystko będzie dobrze, Saro - uspokajał ją. - Wracaj do domu, powiadom kogo trzeba.
- Mogę jechać choćby do samego Jeffersona Davisa! 
- Jedź do wuja i... nie denerwuj się, to zły doradca.
- Proszę posłuchać dobrej rady - wtrącił się Blackhead.
Bezsilność. To był stan, jaki teraz paraliżował Sarę Lancaster. Ona bez czucia? Bezwolna? Patrzyła, jak brano jej Roberta między konie? znowu złapała się na tym, że Taylor jawił się jako: jej? 
- I będziecie bohatera gnać pieszo?! - krzyknęła za oddającymi się. 
Kapitan John Hector Blackhead wstrzymał konia. Wydał jakieś polecenie eskorcie i jeden z żołnierzy umożliwił Robertowi, aby ten  dosiadł się na jego wierzchowca. Odjechali.
Sara usiadła na koźle. Lejcami przynagliła "Tess", aby ruszyła. To wszystko... to wszystko... działo się zbyt szybko i nagle. Jeszcze nie ochłonęła pod wrażeniem spotkania z Robertem, a już traciła go po raz kolejny? 
- Robercie Lee, to wszystko przez wojnę, która prowadzisz - mruczała pod nosem. Była pewna, że gdyby teraz zjawił się na horyzoncie Jefferson Davis wydrapałaby mu oczy.

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.