środa, lutego 05, 2020
Przeczytania... (335) Daniel C. Taylor "Yeti" (Wydawnictwo Poznańskie)
Nie wierzę w Yeti. Jedynego, jakiego polubiłem, to tego z przygód Bolka i Lolka. Piszę całkiem poważnie. Często go rysuję. To dlaczego sięgnąłem po książkę Daniela C. Taylora? Bo pada w niej magiczne dla mnie określenie geograficzne: Himalaje. Bo Autor zapewnia mnie, że zabierze mnie w niezwykłą podróż. Bo lubię, jak dawne ludu (czytaj: przedhistoryczne), słuchać pięknych opowieści. Bo zaufałem Wydawnictwu Poznańskiemu, że reprezentuje sumiennego ducha wielkopolskiej rzetelności i byle kitu i gniotu mi nie wcisną. Jestem za stary na tanią sensację. To mogło mną manipulować, kiedy czytałem w "Świecie Młodych" bodajże cykl "Tomik". Uwierzcie mi: "Yeti" D. C. Taylora, w tłumaczeniu Katarzyny Bażyńskiej-Chojnackiej was zaskoczy. Wpadła mi teraz myśl: a czym kierowała się tłumaczka sięgając po tę książkę?...
Kiedyś przed laty kusiłem swoich uczniów grzbietami książek, których nie znali, a tylko po tytułach mieli określić czy by ich zainteresowała, czy by taką kupili. Śmiem twierdzić, że bez wahania sięgnęliby po grzbiet, na który stałoby napisane: YETI. Ciekawe, jakbym zaczął zachętę od cytatów? Jaka byłaby reakcje i wybór? Założę się, że... Nie, nie będę spekulował. Nim położę tu kilka z nich zwracam uwagę na dopisek na okładce: "Jak poszukiwania legendarnego człowieka śniegu uratowały Himalaje". Kilka cytatów zaskoczenia, bo pewnie nie takich treści oczekujemy w książce o poszukiwaniu Yeti:
Oczywiście idziemy z Autorem w Himalaje! Nepal odsłania swoje piękno. Na szczęście zadbano o bogatą oprawę fotograficzną. Szkoda, że cytowane (liczne przypisy) prace są głownie w języku angielskim, którego znajomości nigdy nie poznałem. To tylko podpowiada, jak ubożuchny mimo wszystko jest nasz rynek księgarski w określonej tematyce. Nie twierdzę, że nie piszę się o Himalajach (bardzo wiele wydawnictw wręcz prześciga się w promowaniu nowych książek, starczy zerknąć do tego cyklu).
"Tajemniczy Yeti według himalajskich legend jest człekopodobnym zwierzęciem zamieszkującym śniegi w pobliżu Mount Everestu. Legendy zmieniły się w poważne badania z powodu śladu stóp. Żadne opowieści nie zostawiają śladów - dlatego, skoro istnieją ślady, musi istnieć również istota, która je zostawiła" - nie da się po takich słowach odłożyć książkę D. C. Taylora. To dopiero ślad w naszym umyśle. Nawet sceptyczny sceptyk zaczyna marszczyć czoło i stawiać pytanie: a może jednak coś w tym jest? I odpływa wraz z narracją Autora. Przypadło mi do gustu określenie: dzikolud. Nawet mój komputer podkreśla mi go na czerwono.
Nie wolno bagatelizować samego Autora. To nie tani poszukiwacz równie taniej sensacyjki, dziennikarz, który próbuje się przebić przez morze nieprawdopodobieństw gazetowych. Sam określa: przeszukanie 2 500 000 km Himalajów! 50 lat wypraw! spenetrowanie prawie wszystkich lokalnych dolin! Robi wrażenie. Efekt trudu: "Badałem koncepcję większa niż himalajska zagadka: kwestię relacji ludzkości ze środowiskiem naturalnym. Przez «naturalny» rozumiem świat nieopanowany przez ludzi, ten, w którym natura żyje. Yeti jest zatem nie tylko stworzeniem zostawiającym ślady, ale tez symbolem ludzi żyjących w zgodzie z naturą". I, co Czytelnik na to? Zdziwienie. Teraz jasne stają się wyżej wypunktowane cytaty? A kolejne? Znowu podsypię do pieca...
"Huk narasta. Najpierw dźwięk brzmi bardziej jak szept wiatru. Teraz powietrze jest chłodne, rośliny pokrywa mgiełka kropelek, a odgłos się nasila. [...] Rozchylam bambusy i widzę skalny wał" - cudowna plastyczność opisu. Dzięki takiej narracji widzimy oczyma wyobraźni świat, którego pewnie widzieć nie zobaczymy. Ale mamy go dzięki D. C. Taylorowi. Niemal jak na dłoni. Dawno już żadna książka (czy mogę ją nazwać podróżniczą?) mnie tak nie pochłonęła? Ostatnio podobną ekscytację przeżywałem obcując z książką Aimé Tschiffely'a "Wyprawa Tschiffely'ego konno przez dwa kontynenty" (patrz odc. 220 tego cyklu). I jeszcze jedno dostrzeżenie: "Słońce przedziera się przez baldachim gałęzi. Roi się tu od maleńkich, bardzo szybko poruszających się kleszczy. kiedy planowaliśmy rozkład obozu, jeden wbił mi się w krocze". Studzi to zapał podróżowania? Śmiem twierdzić, że "Yeti", to książka z tych, które dopiero pchają ku czynom i nie jeden wykrzyknie: kto mi da skrzydła?!... Opisów dżungli nie powstydziłby się R. Kipling (a jakże jest tu motto zaczerpnięte z jego poezji).
I jest pierwszy trop! Proszę zerknąć na stronę 49! O! czuję poruszenie. Żeby nie psuć chęci czytania nic więcej w tej materii nie napiszę. Bo to jak wchodzenie na ścieżki pasjonującej opowieści detektywistycznej. Nie po to się Autor męczył, ganiał po dżunglach, dolinach, marzł w Himalajach, żebym ja teraz nadmiernym gadulstwem popsuł historię.
"Po gamo wydaje się duchem, który przybiera fizyczną formę, Atakuje nocą ludzi, którzy wyszli na szlak, straszy w domach, gdy mieszkańcy są w środku, i zabija domowe zwierzę ta. Fakt, że musi być duchem, udowodniono, ponieważ ani nóż, ani strzelba nie robią mu krzywdy" - to z opowieści tubylców o po gamo, bo dla nich nie istnieje ktoś kogo nazywaliby Yeti. Jest i o needene. Lekki dreszcz. To jak podkręcanie knota w lampie naftowej. Bo zaczynamy wierzyć, że a może gdzieś tam kryje się po gamo/needene/Yeti. Jednak? Jednak!... Rozjaśni Czytelnikowi oblicze nagłe cytowanie z... Kubusia Puchatka! A jakże jest wspomnienie z lat 50-tych (cudwone są te historie, w których występuje dziadek i ojciec), kiedy jak przyznaje D. C. Taylor: "Tak więc w lipcu 1956 roku zaczęło się moje poszukiwanie Yeti". No to szukamy dalej...
Odkładamy zatem książkę? A napiszę, że nie da się z nią tak rychło rozstać. Tak wciąga! "...w 1969 roku uzyskałem możliwość wejścia do zakazanych dolin. [...] Dostałem zezwolenie, które dawało mi prawo wstępu do siedemdziesięciu pięciu dystryktów kraju" - wspomina D. C. Taylor. I jął się uczyć języka nepalskiego. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele miejsca poświęca w pewnym momencie lingwistyce. Zaraz przypomniał mi się Ryszard Kapuściński i to, co pisał w "Podróżach z Herodotem".
"Yeti" D. C. Taylor mówi wiele o nas samych. Nas, jako homo sapiens sapiens. Nie byłoby tego cytowania, które równie dobrze mógłbym umieścić w innym cyklu, jaki pojawia się na blogu. To mnie poniekąd wyhamowuje z narracji. Zastanawiam się! Nad sensem, co Autor miał na myśli. I nad samym sobą. "Nasz wszechświat rozciąga się do czegoś, czego nie znamy, ale wiemy, że się rozciąga. To, że nie wiemy, nie oznacza, że poza nim nie istnieje coś jeszcze" - przednia myśl. Omijać ją? Nie zauważać? Nie pomyśleć? I to jest wartość dodatnia tej naprawdę niezwykłej książki. Dla mnie kolejne "za", że to nie tania opowieść o bezsensownym błąkaniu się po Himalajach, by dopaść dzikoluda.
"...Yeti to coś więcej niż człowiek z dziczy, nawet jeśli nim nie jest. Yeti to również wezwanie. Ile z niego jest pierwotną naturą wewnątrz ludzi szukających powiązań z naturą, która wzywa do miejsc, skąd wywodzi się nasz gatunek?" - dobrze rozumiem intencje Autora: Yeti, jako pretekst do wejścia w głąb natury? To po prostu zaproszenie dla każdego. Od tych, którzy wierzą w istnienie Yeti, po tych, którym grymas niedowierzanie wykrzywia usta. Mimo wszystko z wypiekami czyta się, to co ujawnił z wyprawy z 1951 r. Michael Ward: "...był wzrostu średniego człowieka, bez ogona, a jego głowa była szpiczasto wydłużona i pokryta rudobrązowym futrem".
Opis Himalajów mógłby znaleźć się w podręcznikach geografii, geologii: "I tak, fragment indyjski zderzył się Eurazją - a himalaje zaczęły się wypiętrzać w miejscu, gdzie wówczas znajdował się płaski brzeg Tetydy. Planeta urodziła sama siebie, wypiętrzyła pas skał długi na 3000 kilometrów i wyniosła ku niebu dno oceaniczne". To są owe smaczki czytania. I odkrywania. Czy ktoś spodziewał się być na audiencji u króla Nepalu, JKM Birendra Bir Bikram Shah Dev? Pewnie, że zerknąłem tu i ówdzie, aby o JKM poczytać i dowiedzieć się o zamachu z 1 VI 2001 r. Proszę zwrócić uwagę na to, co wielki Hillary kiedyś powiedział Autorowi (jak ja mu zazdroszczę takiego spotkania, takiej rozmowy): "...nie chodziło o zdobycie szczytu, ale o sprawdzenie swoich sił".
Szukanie Yeti, to tak naprawdę szukanie cały czas siebie. Spełnienie. Sprawdzenie. Jak mówił sir E. P. Hillary. Odnajdując przesłanie o naszej wspólnej planecie musimy zastanowić się, co dalej. I to jest ta cudowność odkrywana z każda niemal kartką przeczytania "Yeti". Jak tylko postawię tu ostatnia kropkę zacznę szukać materiału do "Myśli wygrzebanych". Tu aż roi się od różnych mądrych spostrzeżeń. Jak można ich nie dostrzegać? Czy książka kogoś rozczaruje? Nie sądzę. Nawet ci, dla których Yeti, to nie stwór mityczny, powinni być usatysfakcjonowani. Po prostu zdobywajmy swoje szczyty, sprawdzajmy swoje siły!...
Kiedyś przed laty kusiłem swoich uczniów grzbietami książek, których nie znali, a tylko po tytułach mieli określić czy by ich zainteresowała, czy by taką kupili. Śmiem twierdzić, że bez wahania sięgnęliby po grzbiet, na który stałoby napisane: YETI. Ciekawe, jakbym zaczął zachętę od cytatów? Jaka byłaby reakcje i wybór? Założę się, że... Nie, nie będę spekulował. Nim położę tu kilka z nich zwracam uwagę na dopisek na okładce: "Jak poszukiwania legendarnego człowieka śniegu uratowały Himalaje". Kilka cytatów zaskoczenia, bo pewnie nie takich treści oczekujemy w książce o poszukiwaniu Yeti:
- Mimo wszystkich nepalskich problemów, gdy ludzka populacja napiera i redukuje siedliska zwierząt, ochrona pierwotnej przyrody realizowana jest z dużym powodzeniem.
- Ludzie doświadczenia w Londynie, Hollywood, Bollywood i Katmandu rozwinęły środki, dzięki którym człowiek zaczął sam mówić o więzi z dziką naturą.
- Gdyby nie język, jak inaczej podzielilibyśmy się z innymi tym, co mamy w środku?
- Życie zawsze idzie naprzód. Zrozumienie tego ma zasadnicze znaczenie. Od dziś tworzy się nowa przyszłość.
- Natura odpowiada na każdy nasz najmniejszy gest.
- Moje poszukiwania mają zapobiec otoczeniu dzikiej natury płotem - chodzi o to, by zamiast przetrzeć między prętami, przechodzić oszklonymi kanałami czy też zdobywać czaszki martwych zwierząt, ludzie nauczyli się żyć z naturą, by nieustannie uczyli się angażować w życie.
- Nigdy nie udoskonalimy wszechświata, w którym żyjemy, wędrujemy i istniejmy. Próbując to zrobić, konstruujemy z naszych dumnych myśli i próżnych pragnień.
- ...Matka Natura wciąż rządzi, podczas gdy jej dziecko zmienia reguły, gdy nowy świat ewoluuje, tak jak matka wychowuje dziecko do nowego dzieła tworzenia.
- Ale zdjęciom satelitarnym brakuj "duszy". A to dusza właśnie nadaje dolinie owo potężne wrażenie dzikości..
- Ludzkie zmysły mogą być słabe, ale można użyć naszego największego daru, umysłu.
Oczywiście idziemy z Autorem w Himalaje! Nepal odsłania swoje piękno. Na szczęście zadbano o bogatą oprawę fotograficzną. Szkoda, że cytowane (liczne przypisy) prace są głownie w języku angielskim, którego znajomości nigdy nie poznałem. To tylko podpowiada, jak ubożuchny mimo wszystko jest nasz rynek księgarski w określonej tematyce. Nie twierdzę, że nie piszę się o Himalajach (bardzo wiele wydawnictw wręcz prześciga się w promowaniu nowych książek, starczy zerknąć do tego cyklu).
"Tajemniczy Yeti według himalajskich legend jest człekopodobnym zwierzęciem zamieszkującym śniegi w pobliżu Mount Everestu. Legendy zmieniły się w poważne badania z powodu śladu stóp. Żadne opowieści nie zostawiają śladów - dlatego, skoro istnieją ślady, musi istnieć również istota, która je zostawiła" - nie da się po takich słowach odłożyć książkę D. C. Taylora. To dopiero ślad w naszym umyśle. Nawet sceptyczny sceptyk zaczyna marszczyć czoło i stawiać pytanie: a może jednak coś w tym jest? I odpływa wraz z narracją Autora. Przypadło mi do gustu określenie: dzikolud. Nawet mój komputer podkreśla mi go na czerwono.
Nie wolno bagatelizować samego Autora. To nie tani poszukiwacz równie taniej sensacyjki, dziennikarz, który próbuje się przebić przez morze nieprawdopodobieństw gazetowych. Sam określa: przeszukanie 2 500 000 km Himalajów! 50 lat wypraw! spenetrowanie prawie wszystkich lokalnych dolin! Robi wrażenie. Efekt trudu: "Badałem koncepcję większa niż himalajska zagadka: kwestię relacji ludzkości ze środowiskiem naturalnym. Przez «naturalny» rozumiem świat nieopanowany przez ludzi, ten, w którym natura żyje. Yeti jest zatem nie tylko stworzeniem zostawiającym ślady, ale tez symbolem ludzi żyjących w zgodzie z naturą". I, co Czytelnik na to? Zdziwienie. Teraz jasne stają się wyżej wypunktowane cytaty? A kolejne? Znowu podsypię do pieca...
- Natura znajduje się poza naszą kontrolą; procesy życiowe angażują siły większe niż DNA.
- Kiedyś baliśmy się naturalnej dziczy, teraz powinniśmy się bać dziczy stworzonej przez człowieka.
- Podczas moich pielgrzymek dotarłem tam, gdzie planeta wyrasta prosto do nieba, przemierzyłem największą dzicz na Ziemi.
- Celem mapy jest pomniejszenie obrazu świata tak, by dało się go objąć umysłem, i nawet 4 tysiące lat temu ludzi spłaszczali trzy wymiary do dwóch.
- Największą nagrodą jest niewiedza, co się wydarzy.
- Z kijem zwykle dwunożna istota ludzka cofa się ewolucyjnie do trzech kończyn.
- ...dżungla przedstawia się nam zapachem i dźwiękiem, które dochodzą z każdego zakątka, ponieważ nie można operować widokiem.
- Gdzie ciągnie ciekawość i tajemnica, tam otwierają się możliwości dla wspólnych lekcji ojca z synem - lekcji, które dziecko przyswaja dzięki pytaniom otwierającym jego umysł, a nie dzięki wykładom.
- Prawie wszystkie kultury zachowują głęboka wiarę w istoty ukrywające się na pograniczu świata duchów; powszechnie nazywa się je duchami, aniołami lub widmami.
- Kiedy chłonie się życie przy ognisku w dżungli, świat ulic, terminarzy i miast musi zostać uznany za jednokierunkowy.
"Huk narasta. Najpierw dźwięk brzmi bardziej jak szept wiatru. Teraz powietrze jest chłodne, rośliny pokrywa mgiełka kropelek, a odgłos się nasila. [...] Rozchylam bambusy i widzę skalny wał" - cudowna plastyczność opisu. Dzięki takiej narracji widzimy oczyma wyobraźni świat, którego pewnie widzieć nie zobaczymy. Ale mamy go dzięki D. C. Taylorowi. Niemal jak na dłoni. Dawno już żadna książka (czy mogę ją nazwać podróżniczą?) mnie tak nie pochłonęła? Ostatnio podobną ekscytację przeżywałem obcując z książką Aimé Tschiffely'a "Wyprawa Tschiffely'ego konno przez dwa kontynenty" (patrz odc. 220 tego cyklu). I jeszcze jedno dostrzeżenie: "Słońce przedziera się przez baldachim gałęzi. Roi się tu od maleńkich, bardzo szybko poruszających się kleszczy. kiedy planowaliśmy rozkład obozu, jeden wbił mi się w krocze". Studzi to zapał podróżowania? Śmiem twierdzić, że "Yeti", to książka z tych, które dopiero pchają ku czynom i nie jeden wykrzyknie: kto mi da skrzydła?!... Opisów dżungli nie powstydziłby się R. Kipling (a jakże jest tu motto zaczerpnięte z jego poezji).
I jest pierwszy trop! Proszę zerknąć na stronę 49! O! czuję poruszenie. Żeby nie psuć chęci czytania nic więcej w tej materii nie napiszę. Bo to jak wchodzenie na ścieżki pasjonującej opowieści detektywistycznej. Nie po to się Autor męczył, ganiał po dżunglach, dolinach, marzł w Himalajach, żebym ja teraz nadmiernym gadulstwem popsuł historię.
"Po gamo wydaje się duchem, który przybiera fizyczną formę, Atakuje nocą ludzi, którzy wyszli na szlak, straszy w domach, gdy mieszkańcy są w środku, i zabija domowe zwierzę ta. Fakt, że musi być duchem, udowodniono, ponieważ ani nóż, ani strzelba nie robią mu krzywdy" - to z opowieści tubylców o po gamo, bo dla nich nie istnieje ktoś kogo nazywaliby Yeti. Jest i o needene. Lekki dreszcz. To jak podkręcanie knota w lampie naftowej. Bo zaczynamy wierzyć, że a może gdzieś tam kryje się po gamo/needene/Yeti. Jednak? Jednak!... Rozjaśni Czytelnikowi oblicze nagłe cytowanie z... Kubusia Puchatka! A jakże jest wspomnienie z lat 50-tych (cudwone są te historie, w których występuje dziadek i ojciec), kiedy jak przyznaje D. C. Taylor: "Tak więc w lipcu 1956 roku zaczęło się moje poszukiwanie Yeti". No to szukamy dalej...
- W żarliwości, z jaką niemal czciłem dziką naturę, nigdy nie pomyślałem, że ludzie mogą czynić naturę piękniejszą, niż gdyby trwała bez ich ingerencji.
- Kiedy jako nastolatek wyjechałem z Indii, tropiłem Yeti w Stanach Zjednoczonych.
- Nawet najdrobniejsze ze wszystkich DNA ma swoje cechy. Nie mamy świadomości istnienia tych form życia, ale może po prostu jesteśmy niedoinformowani.
- Człowiek myśli, że jest całym światem, nie przyznając świadomości innym, w przypadku których wiemy, że ta świadomość istnieje.
- Na wierzchu naszego świata mogą znajdować się inne światy.
- Uważamy siebie za najbardziej oświecone istoty, a może jest tak, że granice ludzkości są tak samo ciasne, jak życie pasożyta w jelitach szczekuszki?
- Himalajskie śniegi, które piętrzą się niemal poza ludzkim zasięgiem, wydają się bezpieczne.
- Jest coś szczególnego w wyzwaniu, by zrobić coś jako pierwszy.
- Jest próba udowodnienia czegoś samemu sobie, ponieważ element nieznanego w wyzwaniu wiąże się z nieznajomością własnych możliwości.
- Używanie przez człowieka energii może i nadało naszej planecie nowe oblicze, ale dalej nie umiemy kontrolować wieku. Czas biegnie. musimy się nauczyć płynąć z nim jak po rzece.
Odkładamy zatem książkę? A napiszę, że nie da się z nią tak rychło rozstać. Tak wciąga! "...w 1969 roku uzyskałem możliwość wejścia do zakazanych dolin. [...] Dostałem zezwolenie, które dawało mi prawo wstępu do siedemdziesięciu pięciu dystryktów kraju" - wspomina D. C. Taylor. I jął się uczyć języka nepalskiego. Proszę zwrócić uwagę, jak wiele miejsca poświęca w pewnym momencie lingwistyce. Zaraz przypomniał mi się Ryszard Kapuściński i to, co pisał w "Podróżach z Herodotem".
"Yeti" D. C. Taylor mówi wiele o nas samych. Nas, jako homo sapiens sapiens. Nie byłoby tego cytowania, które równie dobrze mógłbym umieścić w innym cyklu, jaki pojawia się na blogu. To mnie poniekąd wyhamowuje z narracji. Zastanawiam się! Nad sensem, co Autor miał na myśli. I nad samym sobą. "Nasz wszechświat rozciąga się do czegoś, czego nie znamy, ale wiemy, że się rozciąga. To, że nie wiemy, nie oznacza, że poza nim nie istnieje coś jeszcze" - przednia myśl. Omijać ją? Nie zauważać? Nie pomyśleć? I to jest wartość dodatnia tej naprawdę niezwykłej książki. Dla mnie kolejne "za", że to nie tania opowieść o bezsensownym błąkaniu się po Himalajach, by dopaść dzikoluda.
"...Yeti to coś więcej niż człowiek z dziczy, nawet jeśli nim nie jest. Yeti to również wezwanie. Ile z niego jest pierwotną naturą wewnątrz ludzi szukających powiązań z naturą, która wzywa do miejsc, skąd wywodzi się nasz gatunek?" - dobrze rozumiem intencje Autora: Yeti, jako pretekst do wejścia w głąb natury? To po prostu zaproszenie dla każdego. Od tych, którzy wierzą w istnienie Yeti, po tych, którym grymas niedowierzanie wykrzywia usta. Mimo wszystko z wypiekami czyta się, to co ujawnił z wyprawy z 1951 r. Michael Ward: "...był wzrostu średniego człowieka, bez ogona, a jego głowa była szpiczasto wydłużona i pokryta rudobrązowym futrem".
Opis Himalajów mógłby znaleźć się w podręcznikach geografii, geologii: "I tak, fragment indyjski zderzył się Eurazją - a himalaje zaczęły się wypiętrzać w miejscu, gdzie wówczas znajdował się płaski brzeg Tetydy. Planeta urodziła sama siebie, wypiętrzyła pas skał długi na 3000 kilometrów i wyniosła ku niebu dno oceaniczne". To są owe smaczki czytania. I odkrywania. Czy ktoś spodziewał się być na audiencji u króla Nepalu, JKM Birendra Bir Bikram Shah Dev? Pewnie, że zerknąłem tu i ówdzie, aby o JKM poczytać i dowiedzieć się o zamachu z 1 VI 2001 r. Proszę zwrócić uwagę na to, co wielki Hillary kiedyś powiedział Autorowi (jak ja mu zazdroszczę takiego spotkania, takiej rozmowy): "...nie chodziło o zdobycie szczytu, ale o sprawdzenie swoich sił".
Szukanie Yeti, to tak naprawdę szukanie cały czas siebie. Spełnienie. Sprawdzenie. Jak mówił sir E. P. Hillary. Odnajdując przesłanie o naszej wspólnej planecie musimy zastanowić się, co dalej. I to jest ta cudowność odkrywana z każda niemal kartką przeczytania "Yeti". Jak tylko postawię tu ostatnia kropkę zacznę szukać materiału do "Myśli wygrzebanych". Tu aż roi się od różnych mądrych spostrzeżeń. Jak można ich nie dostrzegać? Czy książka kogoś rozczaruje? Nie sądzę. Nawet ci, dla których Yeti, to nie stwór mityczny, powinni być usatysfakcjonowani. Po prostu zdobywajmy swoje szczyty, sprawdzajmy swoje siły!...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.