poniedziałek, lutego 03, 2020
Sara Lancaster (11)
Nie uszło to uwadze Sary.
- Coś się stało?
"Tess" tylko szarpnęła łbem, jakby chciała twierdząco odpowiedzieć na pytanie?
Sara uniosła się na koźle. I jej zdało się, że jakieś sylwetki poruszyły się w pobliskim zagajniku.
- Spokojnie... Spokojnie...
Sama jednak czuła, że niepokój wkrada się w jej serce... Sięgnęła po broń, którą włożyła pod siedzenie. Czuła kształt rękojeści rewolweru. Powoli naciągnęła kurek...
"Tess" zaczęła nerwowo oddychać, aż chrapy jęły unosić się z przyspieszoną mocą...
"Tess" zaczęła nerwowo oddychać, aż chrapy jęły unosić się z przyspieszoną mocą...
Sara na nic więcej nie czekała. Wyciągnęła broń i wycelowała w kierunku pobliskiego zagajnika. Starała się swemu głosowi nadać brzmienie stanowczości i opanowania:
- Kto... Kto tam jest?! Odezwij się, bo... bo... strzelam!...
Po chwili dopiero do niej dotarło, jak bardzo wykazała się nieostrożną. Miast czekać kto wysunie się z mroku sama dała ślad, że jest samotną, raczej wystraszoną kobietą.
Ale z tamtej strony nic się nie działo? Sylwetki zniknęły?
Logika nakazywała by zaciąć konia i ruszyć dalej, ale pani Lancaster postanowiła sprawdzić kto śmiał zakłócić jej spokój, ba! wpędzić ją w stan podenerwowania. Zsunęła się z bryczki i bez większych ceregieli ruszyła w kierunku zagajnika.
Zatrzymała się, kiedy dobiegł ją dźwięk przypominający ciche rżenie. Wysunęła przed siebie rękę z rewolwerem. Szybko poczuła, że nie wydoli na dłużej utrzymać jej w poziomie. Drżenie ręki powodowało, że... Ujęła broń w obie dłonie.
- Bo będę strzelać!
W jej głosie była narastająca pewność siebie. Nie mogła już liczyć na odwrót. Była zbyt blisko niewiadomej, aby tamci nie dostrzegli jej i nie trafili w nią. Postąpiła kilka kroków do przodu. Krzewy poruszyły się. Sara zmrużyła oczy. To był koński łeb, ale sylwetka... Nie dostrzegła za łbem jeźdźca... Raczej coś...
- Kto tam?! Jestem...
Nie dokończyła swojej prezentacji. Koń z naprzeciwka stanął i coś z ciężkim łoskotem runęło na polanę. Sara zaniemówiła. Przyspieszyła kroku.
Koń na jej widok szarpnąłem łbem, obrócił się i odsłonił...
- Kim... Kto?
Na trawie leżał jakiś kształt. Minimalnie poruszał się.
Sara stanęła nad nim.
Opuściła broń. Cały czas jednak trzymała palec na cynglu, gotowa w każdej chwili ją poderwać i oddać strzał.
Pochyliła się.
- Kto... O kurwa...
Sama nie wiedziała skąd wyrwało się jej to słowo. Ona zna takie?
Przed nią leżał jakiś mężczyzna w poszarpanym mundurze. Nie miała wątpliwości: Jankes! Ale skąd tu Jankes? Rozejrzała się po polanie. Mogła spodziewać, się, że zaraz za tym wynurzy się z czeluści zagajnika jakiś jego kompan, cały oddział? Ale dookoła panowała cisza. Sara uklęknęła przed leżącym.
Miał ranną lewą nogę. Ręka byle opatrzona. Usta mu drżały.
- ...
- Co?
- ...
Sara pochyliła się nad nim.
Nagle zdrowa ręka chwyciła ją za rozpuszczone włosy. To było, jak skok pumy. Błyskawiczne, nagłe, szalone... Sara zamachnęła się pistoletem i nim wymierzyła cios dostrzegała w oczach leżącego strach, a po chwili uścisk ustąpił. Palce puściły jej włosy. Sara odskoczyła od leżącego.
- Ty sukinsynie! Ty skurwysynie! Jankeska świnio!...
Zachowywała się, jakby chciała otrząsnąć się od brudu. Takiego obrzydlistwa, które obłazi, kiedy wejdzie się w mrok nieznanej piwnicy...
- Zastrzelę cię, sukinsynie! Zastrzelę! Słyszysz?!
I nagle uniosła rewolwer w górę i oddała dwa strzały. Broń w jej rękach drżała, jak w konwulsji.
Patrzyła na leżącego. Nie poruszał się jednak.
Sara ciężko oddychała.
- Zas... zastrzel...
- Co? - nie dowierzała własnemu słuchowi. Ten tam wycharczał w jej kierunku.
- Nie gap się! Tylko mnie zastrzel! A potem...
- Nie rozumiem.
- Czego? Nie... - rwany kaszel nie dał mu skończyć zdania.
Sara ruszyła ku leżącemu. Była ostrożna. Teraz ona była pumą. Nieufną, skupioną, ale groźną. W końcu miała rewolwer swego ojca. Broń pamiętającą kampanię meksykańską była teraz jej jedyną tarczą, to były jej pazury i kły.
- Zas...trzel... To już koniec.
Sara stała nad nim.
- Kim jesteś? Co tu robisz?!
Mężczyzna próbował się unieść. Nie dał rady.
Sarę zaniepokoił jakiś ruch za nią. Odskoczyła na bok i wymierzyła za siebie. Tym razem nie strzeliła.
- Niech to szlag trafi!
Przed nią stał koń leżącego. Parsknął. To rozładowało napięcie? Sara poczuła ulgę. Zerknęła w kierunku bryczki. "Tess" cały czas śledziła, co dzieje się niedaleko niej.
- Przeklęta wojna!... - Sara odwróciła się w kierunku leżącego. Mężczyzna klęczał na jednym kolanie. - Co robisz?! Pomogę... panu...
Ale on nie chciał jej pomocy. Coś burknął tylko niezrozumiale pod nosem.
- Czy wy... - spojrzała na niego z ledwo skrywanym politowaniem - Jankesi... jesteście tak uparci, jak osły?
- Nie... nie jestem... Jankesem...
- Nie? To może krasnoludkiem?! - niemal parsknęła ironicznie. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale... Spod zmierzwionych kudłów, spadających na czoło, patrzyły na nią zdziwione, przestraszone oczy? - Czemu się tak...
Ale on tylko pomachał zdrowa rękę, jakby odganiał mary. Sara cofnęła się o kilka kroków. Już zaczęła podnosić broń... Ten mężczyzna ją przerażał.
- To niemożliwe... Sa... ra...?
Sara przechyliła głowę, jakby chciała upewnić się czy słyszy dobrze...
- Nie rozumiem.
- To... ja...
- Ja?
Teraz naprawdę zaczęła się bać. Ten obłędem widać dotknięty człowiek, a ona sama. Ściskała cały czas rewolwer ojca. Naciągnęła kurek...
- Jeszcze jeden krok i... i... strzelę!...
- To ja. Robert.
cdn
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.