sobota, lutego 01, 2020
Przeczytania... (334) Andrea Pitzer "Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych" (Horyzont Znak)
Kilka dni temu minęła 75-ta rocznica wyzwolenia KL Auschwitz-Birkenau. W pamięci pozostaje słowo wygłoszone przez pana Mariana Turskiego (rocznik 1926). Nie będę go już tu cytował. Zrobiłem to pod koniec stycznia. Dlaczego nawiązuję? Nie chodzi tylko o przesłanie, ale cytat. "To jednak się wydarzyło, a zatem znowu może się wydarzyć [...]. Może się wydarzyć, i to wszędzie" - P. Levi. Tak, znalazł się on w wypowiedzi z Auschwitz-Birkenau. Przede mną leży książka poruszająca, wstrząsająca, z jasnym przesłaniem: "Nie chcemy pamiętać o tym, że obozy koncentracyjne to nie tylko historia, lecz także nasza teraźniejszość". Mamy te słowa wypisane na okładce. Andrea Pitzer napisała "Noc, która się nie kończy. Historię obozów koncentracyjnych", czytamy ją w tłumaczeniu Bartłomieja Pietrzyka, a zawdzięczamy Wydawnictwu Znak Horyzont.
Książka przypomina nam, że to nie Adolf Hitler wymyślił obozy koncentracyjne i wcale nie skończyły się z zakończeniem II wojny światowej. Kiedy sobie uświadamiamy przede wszystkim ów drugi fakt ogarnia nas niepokój połączony z niedowierzaniem? Dla większości z nas nie jest sensacją, że system GUŁ-agów był sowieckim wcieleniem tych zbrodniczych idei, pamiętamy obrazki telewizyjne jak władzę w Chile zagarnął gen. A. Pinochet, że nadal działają obozy w Korei kolejnego z Kimów. A czym innym jest więzienie Guantanamo (El centro de detención de Guantánamo)? Stąd znajdujemy we "Wprowadzeniu..." wspomnienie takiej klasyfikacji: "...Hannah Arendt stwierdziła, że obozy koncentracyjne dzielą się na Czyściec, Hades i Piekło, chodziło jej kolejno o obozy internowania, łagry sowieckiego Gułagu i nazistowskie fabryki śmierci".
Książka A. Pitzer zabiera nas do Czyśćca, Hadesu i Piekła. Nie wiem kto biorący tę książkę do ręki ma w życiorysie swej rodziny wpisane straszne słowa: sowieckie łagry i niemieckie obozy zagłady. Moi krewni i powinowaci doświadczyli okrucieństwa obu systemów totalitarnych. Podchodzę do każdej takiej książki z pewnym... lękiem. Po prostu boję się tej tematyki. Nie rozumiem przyjaciela, która od lat (nie będąc historykiem, a polonistą) bada okrucieństwo Holocaustu i właściwie temu się bezgranicznie poświęca (chyba przeczytał wszystko, co napisano?). Wiem, że obozy koncentracyjne to nie sama eksterminacja Żydów czy Polaków. Zrozumiałe jest jednak, że te potworności wracają na kartach "Nocy, która się nie kończy...". Dwa z dziesięciu rozdziałów poświęcone jest wszak zbrodniom wykonanym w majestacie prawa III Rzeszy!
Może kogoś zaskoczyć, że pierwsze opisanie obozu, to nie Dachau, Auschwitz czy Stutthof, ale Guantánamo. Mnie - zaskoczyło. Ale i samą Autorkę, bo przyznała: "Fakt, że w XXI wieku w Guantanamo przetrzymywani są ludzie, mógł wydawać się niepokojący, ale nie przyszło mi do głowy nazwanie tego miejsca obozem koncentracyjnym. Jednak im więcej czasu poświęcałem badaniom nad masowymi aresztowaniami i zatrzymaniami, tym częściej wracał temat Guantanamo".
Muszę się udrzeć w pierś cherlawą, bo do teraz byłem przekonany, że pierwsze obozy tworzyli w Afryce Anglicy prowadzący wojnę z Burami. No i myliłem się! "Zanim w Europie powstały nazistowskie fabryki zagłady i zanim do sowieckiego Gułagu trafił pierwszy więzień - w istocie, zanim jeszcze rozpoczął się XX wiek - w miastach i miasteczkach Kuby pojawiły się pierwsze obozy koncentracyjne" - uświadamia mnie A. Pitzer. Był rok 1896. Okazuje się, że swoista palma pierwszeństwa przypadła generałowi Valeriano Weyler y Nicolau, markizowi Teneryfy, księciu Rubí. Rys jego biografii zesroży najspokojniejsze chyba umysły czytelnicze. Zacytuję tylko jedną ze współczesnych opinii o tymże generale: "Zawsze był rzeźnikiem mężczyzn, kobiet i dzieci, nadal nim jest i pozostanie nim do końca swoich dni". Mamy też rys wydarzeń na Kubie, rebelii, którą Hiszpania postanowiła zdusić. Stąd Weyler na stanowisku gubernatora Kuby.
O Burach i walkach z nimi w Wolnym Państwie Oranii i Transwalu czytamy w drugim rozdziale. Spotkamy w nim nie tylko dzielnych angielskich wojaków (ze sławetnym generałem Herbertem Kitchenerem na czele), ale np. A. Conan Doyla czy Rudyarda Kiplinga. Tło konfliktu zarysowane na ile pozwala objętość książki. Dużo miejsca poświęcono postawie Kimberley Hobhouse. To swoisty głos umienia, którego pozbawieni byli angielscy wojskowi: "Po powrocie Hobhouse była za swoje działania w równej mierze wynoszoną na piedestał i znienawidzona" . Wart odnotowania jest głos prasy: "Miała to być wojna humanitarna, która uwolni czarną ludność od jarzma narzuconego przez Burów, ale czarni umierają w naszych obozach szybciej niż Burowie i Brytyjczycy łącznie na polu bitwy". To m. in. o warunki sanitarne i humanitarne w obozach walczyła dzielna Kimberley. Znajdziemy tu mocniejszy zapis epoki: "Kobiety zamknęliśmy w obozach, aby powstrzymać je przed pomaganiem swoim mężom na wojnie, i w ten sposób bez wątpienia zabijamy je całymi tysiącami tak, jak gdyby strzelali do nich w ich własnych domostwach - z tego dawno zdałyby sobie sprawę każdy oprócz brytyjskiego generała". Dobitniejszego przykładu-oskarżenia chyba nie trzeba. Aż dziw bierze, że z ust samego Davida Lloyd George padły takie słowa: "...Patrząc na te 40 tysięcy dzieci w obozach, zaryzykowałbym stwierdzanie, że zasiejemy ziarno goryczy i pewnego dnia możemy zebrać straszliwe żniwo - może nie w tym roku ani w następnym, ale z czasem wyrośnie naród, który będzie pamiętać o wszystkich tych niegodziwościach".
Był czas, kiedy nikt nie odważyłby się nawet zasugerować, że Rosja Radziecka (Sowiecka) wyprzedzała wielu innych w propagowaniu idei obozów koncentracyjnych. O ile ktoś czuje historyczną miętę do Lwa Trockiego, to niech obudzi się z zachwycającego letargu i uświadomi sobie, że to w jego głowie wykiełkowała myśl o ich tworzeniu na terenie nowej Rosji. Znalazł godnych siebie wykonawców w osobie samego W. Lenina i F. Dzierżyńskiego. To później dopiero będzie Stalin i jego oprawcy! A. Pitzer ściśle podaje, że w listopadzie 1923 r. utworzono Sołowiecki Obóz Specjalnego Przeznaczenia (Солове́цкий ла́герь осо́бого назначе́ния - СЛОН)! Dla czytelnika na Zachodzie pewnie te treści będą wywoływać swoisty dreszcz emocji zaskoczenia. "Po kilku latach władzy sowieckiej obozy koncentracyjne, czyli łagry, stały się na tyle powszechne, że rodziny wiedziały, jak przygotowywać swoich bliskich na długie odosobnienie" - może wywołać zdziwienie. Śmiem twierdzić, że polski czytelnik (rzekłbym: obyty z tematyką sowiecką) może nawet nie zwrócić uwagi na taki szczegół. Co wcale nie znaczy, że rozdział odarty jest z dramaturgii. Co to, to nie. Zresztą inaczej być by nie mogło. Zwracam uwagę na wizytę Maksyma Gorkiego w 1929 r. na Sołowkach. Ze wspomnień jednego z łagierników: "Gorki przecież wszystko zobaczy, o wszystkim się dowie. Jest doświadczony, nie oszuka się go". I wylicza, co słynny pisarz ujrzy i może przekaże światu. Nie przekazał! Mamy cytat z autor "Matki", który poraża: "...obozy takie jako Sołowki są bezwzględnie niezbędne. [...] Tylko idąc ta drogą, państwo może osiągnąć w najkrótszym możliwym czasie jeden ze swoich celów, jakim jest pozbycie się więzień". Sam przecieram głaza. Czy znał taką opinię: "Z więźnia musimy wycisnąć wszystko w trakcie pierwszych trzech miesięcy - a później nić już nam po nim".
Dopiero w rozdziale piątym pada okryta ponurą sławą nazwa: AUSCHWITZ. Nie wiem dlaczego, ale za każdym razem pisząc je muszę skupić uwagę, bo zwykłem mylić się. Ale A. Pitzer bardzo sumiennie zbudowała narrację swej książki. Najpierw jest Dachau i los Hansa Beimlera. "W 1933 roku pochodzenie zazwyczaj nie było głównym powodem aresztowania i uwięzienia, niemniej żydowscy więźniowie byli traktowani w obozach gorzej. Po dokonywanej w dniu przybycia segregacji niektórzy nie przeżywali pierwszego bicia" - czytamy w tym rozdziale. Nie wiedziałem, że Dachau stało się tematem... dziecięcej rymowanki: "Lieber Gott, mach mich stumm / Daß ich nicht in Dachau kumm ("Drogi boże, spraw, abym był głuchoniemy / Wtedy nie trafię do Dachau". Nie wiedziałem, że zanim Hitler doszedł do władzy powstał już obóz we Frankfurcie (którym?) dla Cyganów/Romów. Wreszcie też natrafiamy na potworne zdeprawowanie nauki, jaką była eugenika i powstanie Instytutu Badawczego ds. Eugeniki i Biologii Populacji. Pojawia się kolejna konsekwencja polityki nazistowskiej, jaka były ustawy norymberskie. I wreszcie data: 20 maja 1940 r. to wtedy do Auschwitz przybył pierwszy transport więźniów.
Kiedy wybuchła II wojna światowa obozy koncentracyjne pojawiły się również po stronie alianckiej. Nawet w Kanadzie. Że okrucieństwem okryła się armia i administracja Cesarstwa Japonii, to raczej żadne odkrywanie Ameryki. Niepojęty jest odwet Amerykanów na swoich obywatelach japońskiego pochodzenia. Ciekawe, że bardzo pobieżnie wspomina się o aresztowaniach pomiędzy tamtejszymi Niemcami i Włochami. Czytając zastanawiam się czy to w ogóle było możliwe? Nazywanie ówczesnych poczynań amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości haniebnymi chyba oddaje ducha tego, do jakich granic się on stoczył po 7 XII 1941 r.
Nie znałem z takimi szczegółami charakteru antyżydowskiego ustawodawstwa kolaboracyjnego rządu w Vichy: "Aby uznać kogoś za Żyda, wystarczyła dwójka, a nie trójka żydowskich dziadków, jeżeli dana osoba miała również Żyda za małżonka. W praktyce osoba męża lub zony mogła okazać się nieistotna; dwójka dziadków oznaczała w efekcie uznanie za Żyda". Smutne, że takie decyzje akceptował bohater spod Verdun, marszałek Ph. Pétain. Sami Francuzi wpisali do swej historii nazwę: Gurs (Le camp de Gurs)! To stąd via Drancy sami Francuzi wysyłali swoich Żydów do Auschwitz. Zwracam uwagę na pewną niekonsekwencję w... nazewnictwie. W jednym zdaniu pojawia się "Oświęcim" i "Auschwitz-Birkenau".
Czas obozów koncentracyjnych trwał w najlepsze po upadku III Rzeszy i Cesarstwa Japonii. To stąd tytuł. Rozpad potęg kolonialnych, imperialna polityka Związku Radzieckiego (Sowieckiego), ekspansja komunizmu w Azji. Nikogo nie powinien dziwić tytuł rozdziału "Bękarty obozów". Jako 10-latek widziałem w ówczesnej TVP, jak upadał rząd Salvadora Allende, jak mówiono o boiskach sportowych zamienianych na obozy koncentracyjne. Wiedziałem, że podobne urządzano w moim rodzinnym mieści w Bydgoszczy, w 1939 r. (obecny stadion "Polonii"). "W przeciwieństwie do obozów komunistycznych powstających podczas zimnej wojny w Ameryce Południowej izolacja pod rządami antykomunistycznymi ewoluowała coraz bardziej w stronę ukrytych ośrodków - stała się nieuznanym, nieprawym dzieckiem zachodnich demokracji" - konkluduje Autorka. Na dobre do słownika wkroczyło wtedy słowo "junta". Nie znałem wtedy nazwiska generała Sergio Arellano Starka, twórcy chilijskich szwadronów śmierci, zwanych karawanami śmierci (La Caravana de la Muerte): "Aby wzbudzić przerażenie i pokazać, że ma mowy o żadnym miłosierdziu, ludzie Arellano brutalnie przesłuchiwali zatrzymanych i dokonywali egzekucji w sposób mający spowodować jak największe cierpienia. Przed straceniem ofiarom odstrzeliwano kończyny lub rozpruwano im brzuchy maczetami".
"Noc, która się nie kończy. Historia obozów koncentracyjnych" na pewno nie jest książką do poduszki. Po takich lekturach trzeba psychicznie odpocząć. Zatrzymuję się raz jeszcze na okładce książki. Cytuję jeden z zamieszczonych tam akapitów, niech stanowi on przesłanie: "Gdy świat dowiedział się o Auschwitz, wszyscy mówili «nigdy więcej!».
Ile dziś jest warte to zapewnienie? Ofiary imperiów kolonialnych,
sowieckich łagrów, nazistowskich obozów śmierci, obozów hiszpańskich,
chorwackich, włoskich, amerykańskich, brytyjskich, chińskich,
koreańskich liczone są w milionach".
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.