poniedziałek, czerwca 10, 2019

...na 40-tą rocznicę śmierci Johna Wayne - 11 VI 1979 r.

40-ści lat temu, 11 czerwca 1979 r., kilka dni po swoich 72. urodzinach, zmarł John Wayne. Napisać, że legenda kina, symbol, ikona - to właściwie nic nie napisać. Kilka pokoleń siadających przed ekranem kina, a potem telewizji widzów robiło to tylko dla Niego i przez Niego. Jaki wpływ miał na kształtowanie młodych charakterów? Nie wiem. Ale przecież wielu chłopców chciało być właśnie, jak ich idol z ekranu: John Wayne. Piszący te słowa powiesił w swojej sali lekcyjnej oprawioną fotografię. Dla wielu zaskakujący pewnie wybór. Kościuszko, ks. Pepi, Piłsudski, Anders, a tu nagle On: John Wayne.
W pisanym przez siebie w 1979 r. pamiętniku odnotowałem ten smutny dla siebie fakt. Miałem dopiero 16-ście lat i pozostawałem pod urokiem kina, które tworzył. Nie wszystko mi się w Jego kreacjach podobało i podoba. Śmieszy mnie Czyngis-chan, David Crockett czy detektyw McQ. Infantylne mimo wszystko są "Zielone berety". Nie mogę o sobie napisać, że dogłębnie znam twórczość. Prawie zupełnie nie znam filmów obyczajowych czy komedii, w których wystąpił. Western, filmy wojenne - to wszystko. I tak pewnie jest z wieloma fanami kreacji, w jakie wcielał się przez lata gry "Duke". Utożsamiamy się z tym, co dobrze znamy, jak nauczał inżynier Mamoń. Tak, przez reminiscencję. 


Raczej nie odpuszczam sobie kolejnych emisji "Rio Brava", "Poszukiwaczy" czy "Rzeki Czerwonej". Rzadko przypominany jest "Człowiek, który zabił Liberty Valance’a". Jak Johnowi Fordowi udało się zaangażować trzy wielkie gwiazdy? Lee Marvin, James Stewart & John Wayne na jednym planie. I nie banalna opowiastka z Dzikiego Zachodu. Porusza mną "Rewolwerowiec", ostatnie filmowe wcielenie Johna W. Zagrać swoją... śmierć? Bo przecież umierający aktor musiał wiedzieć, że to jego pożegnanie z kinem. I to jeszcze na oczach samej Lauren Bacall.


Nie wiem kiedy i jaki western był pierwszym w moim oglądaniu. Może "Dyliżans"? Albo coś z trylogii kawaleryjskiej? Z wojennych na pewno "Najdłuższy dzień", coś z akcją na okręcie, ale tytuł wyparował. Nie ma dziś klimatu, aby jak przed laty ktoś porwał się na cykl "Sobota z...". Dla młodego pokolenia, to istne stare kino, prehistoria, po prostu: starocie! Dla mnie (i pewnie wielu moich rówieśników) powrót do przeszłości. Stajemy się na powrót chłopcami, co to z patykami lub korkowcami ganiali po podwórkach. Jak się wtedy prężyło drobne piersi z metalową gwiazdą. Szkoda, że żadna nie zachowała się do teraz. 


Ale duch westernu nie zgasł we mnie. Starczy poszukać na blogu ile razy pisałem o Marion Mitchellu Morrisonie. "O kim?" - pan o fizjonomii i braku uzębienia Waltera Andrew Brennana bardzo się dziwi. To przecież rodowe nazwisko, jakie nawet znalazło się na akcie zgonu Aktora. Dać chłopcu żeńskie imię "Marion"? Jak miłości Robin Hooda? Przewrotność rodziców, albo... okrucieństwo? 


40-ści lat, to szmat czasu. Całe pokolenia dorosły bez Niego. Wiem, mają swoich idoli. Ale to mój osobisty Syn w klasie bodaj drugiej szkoły podstawowej zrobił wydmuszkę i nazwał je: Dżon Łejn. Aż dziw, że do dziś nie mam koszulki z choćby z "Prawdziwnego męstwa". Reuben J. „Rooster” Cogburn zjawił się ostatnio na moim Facebooku, gdy przypominałem, że lada dzień 26 maja (urodziny) i 11 czerwca (zgon). No i ta kreacja (stylistyka) zdobi ścianę w mojej sali 207.


Czy to nie obciach, że 56-latek przyznaje się do swojej słabości do westernu? Nie jestem chłopcem już od dawien dawna. A przecież pośród płyt DVD m. in. "Rio Bravo". A mój wymyślony szeryf nosi na imię: John. Przypadek? A moje opowiadanie "Być, jak John Wayne"? Nie ucieknę od świata, który wykreował John Wayne. Jest we mnie i ze mną. Po to, by za jakiś czas usiąść przed ekranem telewizora i po raz kolejny widzieć, jak Chisum dogląda swego stada bydła, albo jak pędzi je z gronie wyrostków, usłyszeć, jak woła "Burdette! Nathan Burdette!" - i ten chód. Ponoć w Hollywood trzymano specjalne konie, aby mogły dźwignąć 130 kilo żywej wagi? Ponoć John Wayne nie lubił koni? Bał się ich? Jedno jest pewne: bez Niego świat filmowy byłby niepełny. I ja w to wierzę, fan rocznik '63.

 PS: Wszystkie zdjęcia udostępniłem z John Wayne Fans - ogólnodostępnego profilu na Facebooku.

Brak komentarzy: