poniedziałek, października 22, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (35)

- Będzie padać?
- Na to wygląda.
- Cholerny świat. I czas.
- Czas?
- Tak, że ja bawiłam się w szyfry, a tobie wyrzygano pochodzenie - zadusiła kolejnego papierosa. Nigdy nie dopalonego do sensownego końca.
- Bärbel...
- Miałaś tak do mnie nie mówić - sięgnęła po kolejnego papierosa, ale paczka okazała się pusta. Zmięła ją i rzuciła za siebie. - Masz mówić Birgit. Birgit Laage. Cornelii wbiłam, aby reagowała tylko na imię Edda.


- Jak u grubego marszałka? - zauważyła Kira.
Bärbel/Birgit parsknęła śmiechem. W takich chwilach chyba uwalniała napięcie, które w niej wzbierało.
- Uważasz, że to było sensowne, aby wracać do Grety? 

- Nikt nie szuka Grety Hoffbauer, nie zapominaj. Bärbel Sonntag bezpiecznie czuć się nie może. Masz wiadomości od Klausa?
- Żadnych.
- Do mnie pisał tak dawno... Warschau...
- Byłam tam. Przed wojną - w głosie Kiry odezwała się nuta nostalgii.
- Powiedziałaś to, jakby z żalem? 

 *      *      * 

Byli bardzo zdziwieni, kiedy  Bärbel Sonntag kazała się jeszcze zawieść na Charlottenstraße. Wysiadła i wbiegła do kamienicy na rogu z Kronprinzenstraße.
- Rozumiesz coś z tego? - Kira chciała wyjść, ale Klaus von Leuthen zatrzymał ją. 
- Daj spokój. Zaraz pewnie zejdzie.
Kira bezradnie przyglądała się fasadzie kamienicy. Na szczęście mała Cornelia zmorzona zmęczeniem przysnęła, wtulona w koc, który podał jej von Leuthen. 
- Masz tę kartkę od Holbeina?
- Kiro, ile razy jeszcze o to zapytasz?
- No...
- Mam. Znajdziemy. To nie na końcu świata. Glogau, to nie metropolia. Znajdziemy. 
- Ja oszaleję...
- Spokojnie. A jak ten... no...
- Sonntag?
- Właśnie dowie się, że maczałeś w tym ręce?
- Mam na niego grubą linę i odpowiednio trzymam na dystans. Nie powinien kąsać, bo to i w niego może uderzyć.
- Rozumiem.
- Rogi, to jedno, ale żona-szpieg? Nie sadzę, aby Reichsführer okazał wyrozumiałość. Nawet dla tak wiernych i oddanych towarzyszy partyjnych, jak Max. Idzie!
Szybko wysiadł, aby otworzyć Bärbel drzwiczki od samochodu. Gdy tylko wsiadła ruszył.
Przez dobre półgodziny nic do siebie nie mówili. Tylko Bärbel zapaliła trzeciego papierosa.
- Nie pal tyle! - Klaus nie lubił roli dydaktyka. Zerknął za siebie. - Mała! Chcesz nas wydusić?  
- To otwórz okno - parsknęła Bärbel.
- Widzisz, że pada?
Jak na złość otworzyła okna po swojej stronie. Szybko jednak skapitulowała.  Padający deszcz wpadał do samochodu. Zanim domknęła okno wyrzuciła papierosa.
- Ile jeszcze? - zainteresowała się drogą.
- 10 kilometrów, może 8. 
Sapnęła, jakby zrzucała z siebie ciężar.
- Od teraz... mówcie do mnie... - cedziła, jakby chciała zbadać ich reakcję. Jedno się jej na pewno udało: skupili wzrok na niej. Klaus delikatnie zaczął stawiać stopę na hamulcu.  -  Birgit.
- Birgit? - Klaus uprzedził pytanie od Kiry, bo widać było, że chciała tez to zrobić. - Skąd ty wymyślasz te imiona?
Bärbel. wzruszyła ramionami.
- A  Bärbel, to twoje prawdziwe imię?
Nie odpowiedziała.
- Dlaczego stoimy?
- Dlatego pani Sonntag nie przestajesz zaskakiwać. 
- Chyba nie myślałeś, że będę afiszować się, kiedy mam na karku rozwścieczonego niemieckiego doga. Maxa Sonntaga. Ale jeśli Birgit ci nie pasuje może być Alexa, Adela, Bertha...
- Tylko nie Bertha! - przerwał jej to wyliczanie.
- Warum?
- Może nie pamiętasz "grubej Berthy"?  Zresztą miałem ciotkę o tym imieniu. Raczej koszmarne wspomnienie. To szycie mego palca, to jej sprawka i jej metod wychowawczych.
- W takim razie Birgit. Birgit Laage.

- Birgit Laage - powtórzyła bezdźwięcznie Kira Gauss. 
- Dlaczego my cały czas stoimy? - zniecierpliwienie na twarzy Bärbel/Birgit odznaczyło się niewielką bruzdą w kącikach ust. Klaus von Leuthen wrzucił jedynkę.

*      *     *

- Ty płaczesz? - Bärbel/Birgit z niedowierzaniem patrzyła na Kirę. 
- Nie, co ci też przyszło do głowy?
- Przecież widzę.
- Nie, to jakiś paproch wpadł mi do oka...
- Paproch? Wolne żarty - parsknęła, jak to tylko ona potrafiła. W podobnych chwilach stawała się paskudną, wyniosłą frau Sonntag. Każdy kto bliżej ją poznał wiedział, że taka jednak nie była. To kolejna maska, jaką wdziewała, skorupa, za którą kryła swoją prawdziwą twarz. Którą z kolei? Nikt nie wiedział. - A od Klausa nic. Żadnych wieści nie mam.
- Obawiam się czego innego.
- Czego? Glogau, to bezpieczne miejsce.
- Niepokoi mnie dociekliwość naszego gospodarza. Ten człowiek mnie... przeraża
- Herr Alsfeld jest niegroźny - oświadczyła z miną znawcy i dość stanowczym tonem.
- Nie byłabym tego taka pewna. To stary SA-man. Widziałaś jego zdjęcia w domu?
- Hi! Na jego miejscu nie eksponowałabym tak fotografii z tym... no... Röhmem.
- Ciągle spotka się z tym...  
- Wetterem? Kolejny imbecyl!
- Nazywaj ich, jak chcesz, ale czy jesteś pewna, że Cornelia....
- Edda - poprawiła ją Bärbel/Birgit.
- ...nie wygada się. Bo niby skąd ciągle te czekoladki dla niej?
- Zostaw mi tych drani mnie. Starzy durnie, co ślinią się za byle spódniczką. Zramolały don juany.  Jeszcze dziś nasz gospodarz będzie jadł mi z ręki, a jak nie, to...
Pociągnęła ręka po gardle.
- Oszalałaś?!
- Jaka ty jesteś zabawna Kiro! - nie powstrzymała wybuchu śmiechu. - Miałabym mu zrobić spóźnioną noc długich noży? Jest jedno wyjście.
- Jakie?
- Ruszymy w głąb Rzeszy.
- Znowu uciekać?
- Całe nasze życie jest uciekaniem.
- Nie rozumiem.
- Od życia. Od odpowiedzialności. Od rodziców, co chcieli wydać jedynaczkę za nawidzonego pastora. Od zawszonego męża...
- Mówisz o sobie? - Kirę nie przestawała intrygować nowa znajomość. Pozorna lalka miała w sobie takie pokłady życia, że bała sie nawet dociekać, co tam naprawdę leży na poszczególnych pokładach. 
- Zawsze mówimy o sobie. Jak pisarz, co pakuje siebie i cały świat w swoje wypociny. Od tego nie uciekniesz. Wiesz, że pisałam pamiętnik? 
- Nie. A pisałaś?
- To dość niebezpieczna przypadłość, wierz mi. Klaus go znalazł. I już mnie... miał w garści.
- Próbowałam kiedyś, ale cierpliwości starczyło mi na kilka kartek.
Bärbel/Birgit zapaliła kolejnego papierosa. Po chwili zapytała:
- Kto to jest Marta? 
- Marta?
- No Marta. Od dwóch dni bredzisz coś w nocy o jakieś Marcie. 
Kira poczuła uderzenie ciepła.  
- Musiało... się ci... coś...
- Zdawać? Nie kochana. Nic mi się nie zdawało. Zresztą Edda też słyszała. To ktoś ci bliski? Siostra? Kochanka? 
- Marta...- bezdźwięcznie powtórzyła, jak echo.  
- Nie chcesz, to nie mów.
- Nie, to nie to - chwyciła oddającą się za rękę. - Marta była moją koleżanką ze szkoły. Zmarła w '28. Nie w '27! Zaczyna mi się zacierać. To straszne. 
Wtuliła się w  Bärbel/Birgit.
- A ja bym chciała polecieć...
- Samolotem? -  Kira czuła drżenie swego głosu. Myślała, że Marta na zawsze pozostanie tylko w jej umyśle, wspomnieniach. Nawet z rodzicami nie dzieliła się tamtymi chwilami. A teraz... ta... jednak obca...
- Nie. Na miotle.
Obie wybuchnęły spazmatycznym śmiechem dwóch dziewczynek, które podejrzały w sławojce wujka Herberta...

cdn.

Brak komentarzy: