wtorek, kwietnia 03, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (18)

Bärbel Sonntag naciągnęła pończochy. Poprawiła je. Jej smukłe nogi mogły przyprawić o zawrót głowy każdego, kto nie był obojętny na kobiece wdzięki. 
- Czy twój mąż jest aż tak głupi?
- Kto? - zdziwiła się, jakby chodziło nie ojej męża, ale jakieś innej kobiety. - Max?
- Wysyłać nas na koncert razem? Dać na to rozkaz?
- Panie sturmbannführer... - pochyliła się nad nim. - Rozkazy trzeba wykonywać. A po prostu mój mąż zapałał do pana bezgranicznym zaufaniem.
- Obawiam się Bärbel, że nie były dla nas wyrozumiały, gdyby...
- Gdyby? - położyła palce na jego ustach. 
- Gdyby - uwolnił usta od jej dotyku. - stanął tu w drzwiach. Zastrzeliłby mnie od razu czy oddał w łapy swoich oprawców?

- Sama bym ciebie zastrzeliła.
- Warum?
- W ramach... zemsty? Za gwałt?
Uśmiechnął się do niej szelmowsko.
- Jaki gwałt? Ta noc była gwałtem? Mówiłaś, że radosnym rykowiskiem, rują, zdobywaniem...
- No... cóż... - tym samym palcem pociągnęła po jego nagim torsie. - Jakoś musiałabym się bronić? Ja jestem tylko biedną, niewinną dziewczynką z Moguncji. To ty zawlokłeś mnie tu, że niby na lampkę reńskiego wina, a potem spiłeś, by wykorzystać moją niewinność. 
- Uwierzyłby?
- Mój Max? - zachichotała, ale było w tym coś suchego, mrożącego, na pewno nie bezgranicznie radosnego - On we wszystko uwierzy, co mu powiem. Nawet w to, że rozmawiałam z królową Luizą na seansie u panny Holzer. 
- Bywasz u tej wariatki?! - aż podskoczył z wrażenia.
- To bardzo dystyngowana dama... - zaperzyła się. - Ponoć przedstawiano ją samemu Führerowi, a Himmler zapraszał ją na zamek Wewelsburg. Od czasu do czasu warto bywać u niej, w jej kręgu.
Wsunęła spódnicę. 
Bärbel Sonntag miała bilety na koncert Kiry Gauss, ale... Urok, jaki skrzył się od oczu Klaus von Leuthena zauroczył ją bardziej, niż najlepsze nawet wykonanie "Carmen". Nie widziała zdziwienia, kiedy jej Opel zaczął zmierzać w przeciwnym od teatru kierunku, a potem całkiem opuścił Breslau. 
- Wiesz, że sprawdziłam twe nazwisko?
Zrobił na to oświadczenie wielkie oczy.
- W Gestapo?
- Nie głuptasie. W encyklopedii. To miejsce jakiejś bitwy starego  Fryca?
- Tak, z 1757 r. Mój przodek zasłużył się tam i król nadał mu to nazwisko i herb. Ale po co ci to wiedzieć?
- Bo nie jestem tylko pustą blondynką, herr sturmbannführer.
Dopięła ostatni guzik koszuli. Jeszcze tylko korale i garsonka.
- Będziesz tak gnił w tej pościeli? Musimy wracać do Breslau. 
Spojrzał na zegarek.
- O! do diabła!
- A widzisz. 
Jego mundur leżał w nieładzie rzucony na przewróconym krześle. 
- Pospiesz się Klaus. Za pięć minut wyjeżdżam.
I nie oglądając się na nic Bärbel Sonntag wyszła z pokoju. Po chwili słyszał stukot jej obcasów po schodach.
- Bärbel zaczekaj!
Wyskoczył z łóżka. Błyskawicznie zaczął wdziewać na siebie mundur. Robił to rękoma tak drżącymi, że zapięcie paska od spodni ponawiał kilkakrotnie. Zerknął jeszcze przez okno. Bärbel Sonntag kręciła się koło swego Opla.
- Ona naprawdę gotowa mnie tu zostawić.
Szybko wzuł oficerki. Nacisnął na głowę czapkę i wybiegł z pokoju.
Pokojówka już krzątała się w wąskim korytarzu.
- Można już sprzątać? - zapytała. Ale Klaus von Leuthen miał co innego w głowie, niż odpowiadanie hotelowej służbie. Zbiegał po dwa, trzy stopnie. 
Wypadł na zewnątrz, kiedy Bärbel Sonntag wsiadała do swego Opla. Nie spojrzała w jego kierunku. Zapaliła silnik. Samochód ruszył. 
- Bärbel! Stój! 
Ale ona dodała gazu i przyspieszyła.
Rzucił się za nim w pościg.  
Opel na kamienistym podjeździe tylko zachrzęścił.
- Bärbel, do cholery!  
Ale ona nie miała widać zamiaru zatrzymać się, bo zaraz była już przy bramie. Klaus von Leuthen pognał w tym kierunku. Samochód minął bramę. 
- Cholera jasna!  Die Schlampe! 
Na te słowa wyszła dystyngowana dama, właścicielka.
- Nic nowego, panie...
Klaus von Leuthen opanowywał wzburzenie. 
- Pan weźmie głęboki oddech i powie sobie: norma.
- Co jest normą? - czuł, jak pulsują mu skronie.
- Że frau myśli rozumem modliszki.
- Modliszki?
- Mogła zabić, a nie zabiła. 
- Co?! Pani...
- Panno Aßlar.
- Panno Aßlar - powtórzył bez wyrazu.
- Zaraz zadzwonię po Georga, to pana zawiezie to Breslau. 
- Skąd pa... wie, że do Breslau? - zdziwił się. 
- Mój drogi panie - uśmiechnęła się do niego dobrodusznie. - Nie takie mundury i nie takie szarże przywoziła tu ta pani... Nie pan pierwszy i nie ostatni. 
Zniknęła w budynku hotelu. 
Sturmbannführer Klaus von Leuthen był wściekły. Ale teraz - tylko na siebie! Docierało do niego, że chyba jednak spuścił swój instynkt z hamulca zbyt pochopnie. Gdyby frau Sonntag zrobiła użytek ze swego nocnego wspomnienia, to byłoby bardzo kiepsko. Standartenführer Max Sonntag po prostu wdeptałby go w ziemią. Nie miał, co do tego żadnych wątpliwości. 
Głowa panny Aßlar ukazała się w oknie, gdzie była recepcja:
- Georg już podjeżdża.
Sturmbannführer Klaus von Leuthen odetchnął z ulgą. W bramie pojawił się leciwy już jak dla niego Mercedes-Benz-Nürburg . Jego twarz wyrażała w tej chwili nadzieję, że jeszcze nic nie straconego. Szybko wskoczył na miejsce koło kierowcy. Ruszyli przed siebie. Akurat zaczął padać deszcz.
- Do Breslau? - upewnił się  Georg. Był to mężczyzna posunięty w latach. O twarzy starego wiarusa. Ciężkie wąsy spadały na usta. Milczący typ z gatunku tych, co to przez całą drogę nic nie mówią. I tak było też teraz.
Zaczął padać deszcz. Niemal ściana deszczu spadła na ich auto. Ale Georg ani na chwilę nie zwolnił. Sunął majestatycznie, jakby prowadził okręt na wzburzonym morzu.  Sturmbannführer Klaus von Leuthen wyjął papierosa.
- Panna  Aßlar nie pozwala palić w aucie, herr sturmbannführer - odezwał się Georg.
- Znasz się na stopniach wojskowych?
- Czemu mam się nie znać? - był poruszony tą uwagą. - Byłem pod Tannenbergiem w '14 roku. 
Zrobiło to wrażenie na von Leuthenie. 
Ciężkie krople deszczu rozbijały się o szyby wozu. 
- Czternaście kilometrów! - Georg wskazał na drogowskaz. - Zaraz będziemy.
Ale Klausa von Leuthena zaintrygowało, co innego. Na drodze przed nimi stały dwa auta, jakaś furmanka. I jeszcze jeden wóz, ale dziwnie wykręcony, a właściwie wpasowany w drzewo. To był szarostalowy Opel.
- Chryste! Georg zatrzymaj się! - niema jęknął. 
Samochód zaczął hamować. Zatrzymali się. Klaus von Leuthen wyskoczył z wozu.
- Co... co... się stało?!
Jakiś mężczyzna odwrócił się:
- Wpadła w poślizg...
- Żyje?!
- Chyba... Nie wiem...
Klaus von Leuthen dopadł do samochodu. Drzwi zakleszczyły się. Widział tylko blond głowę, jak spoczywała bezwładnie na kierownicy, a ze skroni kapała krew.
- Bärbel! Bärbel!
Odwrócił się.
- Wzywaliście pomoc?
- Jak? Kto?
- Georg! Georg!...

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.