środa, grudnia 15, 2021
Pandemiczne opowieści - odsłona XXXIV - Ten i Tamten
Ten wpadł na dworzec. Jego pociąg odchodził z peronu 4c. Na schodach nie były tłoku. O tej porze? Zerknął na zegar: 01:23. Nie musiał się przeciskać przez ciżbę, jak to bywało w godzinach najgorętszego natężenia ruchu. Powinien był przywyknąć, skoro od szkoły średniej pociąg był podstawowym środkiem lokomocji z domu do szkoły, potem na uczelnię, na koniec do budynku korporacji. A mimo tego doświadczenia nie potrafił się z tym oswoić. "Kiedy kupisz wreszcie samochód?" - naciskano nań. Odkładał decyzję na nie wiedzieć kiedy.
Już usłyszał, że pociąg gotowy do odjazdu. Przyspieszył, a potem po dwa stopnie do góry. Był na peronie 4c. Ale...
- I co? - usłyszał za sobą.
- Co co? - zdziwił się.
- Odjechał!
Odwrócił się.
To był jakiś dziad, jakich pełno kręciło się po dworcu, centrach handlowych, śródmieściu. Automatycznie sięgnął do kieszeni płaszcza. Wyczuł monetę. 5 złotych.
- Ani mi się waż dawać tę jałmużnę! - warknął Tamten.
- Ja... bo...
- Skoro nie pachnę drogerią, to zaraz proszalny dziadyga? Żebranina?!
- A nie? - spojrzał na tę twarz, która ginęła pod skołtunionym zarostem. Ile mógł mieć lat?
- Taksujesz mnie?
- Co robię?
- Taksujesz. Oceniasz. Wyceniasz? Na ile? Miedzy Trabantem a Tico?
- Nie myślałem tak - Ten czuł stan lekkiego zakłopotania.
- Breszysz!
- Co robię?
- Łżesz! Dalej nie rozumiesz? - Tamten zniecierpliwiał się z każdym wypowiedzianym słowem. - Kłamiesz. Czego was teraz w tych szkołach uczą? "Trylogii" nie czytałeś?
- Nie mam czasu na...
- To teraz go będziesz miał w nadmiarze - oświdczył Tamten. - Następny pociąg za cztery godziny.
- Ile?!
- Rozkładu jazdy się nie zna?
- Rzadko jeżdżę o tej porze, ale z tymi godzinami to żart.
- Żart? Taki, jak to, że rozmawiasz ze mną. No chyba, że pójdziesz wzdłuż torów.
- Wzdłuż torów?- Ten powtórzył bezdźwięcznie.
- Przynajmniej uwolnisz się od mojego gadania.
- Kto dziś chodzi wzdłuż torów?! To niebezpieczne.
- A co dziś nie jest niebezpieczne? - Tamten rozejrzał się po peronie, jakby chciał sprawdzić czy są sami. - Skąd nie wiesz czy nie mam noża.
- Noża? -Ten drgnął. Pierwszy raz zdał sobie sprawę, że powinien bać się Tamtego. Faktycznie peron był pusty, dworcowy bar zamknięty, kasy nieczynne. Jakaś parka na oddalonym peronie 2a nie gwarantowała bezpieczeństwa. Nim by ktoś stamtąd dobiegł, to...
- I poderżnąłbym to gardziołko... A ty czym jeździsz? Volvo? Wyglądasz na BMW lub Mercedesa.
- Nie mam samochodu.
- A to mnie zaskoczyłeś i... rozczarowałeś.
- Dlaczego?
- Bo każdy w dzisiejszych czasach ma. Tym bardziej gdy pachnie, jak droga perfumeria...
- Inaczej nie wracałabym pociągiem.
- Może to tylko fanaberia dziedzica?
- Dziedzica?
- Co z wami ludzie?! - Tamten niemal zatańczył w miejscu. - Dwa razy trzeba puentę powtarzać. A może ty z tych, co słuchają Zenka Martyniuka?
- Nie.
- Nie?
- Nie. Głuchy jesteś?! - Ten tracił już nerwy do tego dialogu i Tamtego. - Wolę Chopina, Berlioza i Wagnera!
- Ambitnie! "Symfonia fantastyczna"? Ja wolę Czajkowskiego...
- Pewnie "Jezioro Łabędzie" lub "Dziadka do orzechów"? - zadrwił Ten. Tamten nie przestawał go zadziwiać. Bo niby kim był? Dworcową moczymordą, obszczymurkiem czy zagubionym w sobie intelektualistą?
- To byle debil słucha! "Uwertura 1812 op. 49", w tonacji Es-dur.
- Jeszcze powiedz, że w oryginale czytasz Tukidydesa, a postawię ci dużą wódkę "U Heńka".
- I dorzucisz śledzia?
- Nawet dwa!
- Hojny pan, ludzki pan. A w dupę sobie wsadź tego śledzia! Myślisz, że nie wiem kim był Tukidydes?! Znasz to:
Naprzód, synowie Hellenów! Za wolność
ojczyzny, za żon naszych, dzieci naszych wolność,
za bogów, których ojce czcili, domy święte,
za groby przodków. Dziś się bój o wszystko toczy.
ojczyzny, za żon naszych, dzieci naszych wolność,
za bogów, których ojce czcili, domy święte,
za groby przodków. Dziś się bój o wszystko toczy.
W oczach Tamtego naprawdę płonął ogień. Zdawało się, że zaraz wyjmie kitarę i zacznie na niej brzdąkać i dalej snuć helleńską opowieść.
- Ajschylos! - dodał z naciskiem.
- Prędzej jednak spodziewałbym się na tym peronie jednak błysku noża niż Ajschylosa! Brawo!
Tamten skłonił się, aż parka z peronu 2a pokiwała w ich kierunku.
- Kwiatów ani wieńca nie mam.
- Kpij sobie, kpij! A ja swoje wiem! - po chwili wahania wydeklamował:
Hańbą rodzinę okrywa, zeszpecą wygląd swój świetny,
Wszelka niesława, a także zło tuż za nim podąża.
Skoro więc błędny wygnaniec żadnego nie budzi współczucia,
Żadną czcią się nie cieszy, przyszłość też rodu niweczy.
Walczmy mężnie w obronie tej naszej ziemi i dzieci,
Choćbyśmy zginąć musieli, życia swojego nie szczędźmy.
Wszelka niesława, a także zło tuż za nim podąża.
Skoro więc błędny wygnaniec żadnego nie budzi współczucia,
Żadną czcią się nie cieszy, przyszłość też rodu niweczy.
Walczmy mężnie w obronie tej naszej ziemi i dzieci,
Choćbyśmy zginąć musieli, życia swojego nie szczędźmy.
- Kto tym razem? Dalej Ajschylos? - zainteresował się Ten.
- Tyrtajos!
- Nie słyszałem. W szkole...
- ...nie uczyli - z ironiczną pobłażliwości dokończył Tamten. - Wszystkiemu winna szkoła. Jeden taki nie dostał się na akademię sztuk pięknych w Wiedniu, bo był artystycznym zerem - i kto winny? Szkoła! A samemu, to nie łaska kupić tę czy inną książkę, oprócz tych debilizmów "Jak być pięknym i bogatym?".
- Tyrtajos? Kto to czyta? Miodek? Krawczuk?!
- Ja!
- No, też mi nowina.
- Nowina, to byłaby, gdyby ten pociąg nie odjechał.
- Nie rozumiem.
- Co tu jest do rozumienia? Karminowa szminka... Pewnie prosto z Paryża?
Ten zmieszał się.
- Dalej nie rozumiesz? Kołnierzyk...
- Jest ślad!
- Wygląda jak pocałunek śmierci. Matka natura niezłe usta wyrzeźbiła. Dunikowski ani Pronaszko nie potrafiliby chyba tak. A żonka czeka? Bo konferencja się przedłużyła?...
- Zamknij się!
- O! Stajemy się wybuchowi. Wreszcie jakieś życie. Korporacyjny szczur ma kły i pazury?
- Nic o mnie nie wiesz!...
- Wystarczająco dużo. Nie wiem tylko na jaką cholerę mi ta wiedza.
- Bankrut!
- Tak, bankrut. Ale na własne życzenie! - Tamten rozejrzał się dookoła. - Wybrałem wolność!
- Dworzec, to wolność?!
- Dworzec, las, park - do wyboru, do koloru!
- Nie ma wolności totalnej! - odbił Ten. - Każdy z nas jest na jakimś łańcuchu. Praca, dom, żona, kochanka, religia, kuchnia.
- Najgorzej z makiem - przerwał mu tę wyliczankę Tamten.
- Z makiem? Z jakim znów makiem?
- Mak. Takie czarne.
- Aaaaa... Że opium i te sprawy? Kompot?
- Jaki znowu kompot! Wchodzi pod protezę i drażni, jak cholera!
- Kto dziś nosi protezę, w XXI w.?!
- Ja! Wyjąć?
- Nie, dziękuję.
- A ta od karminowej szminki warta tego?
- Czego?
- Zdrady! Łajdaczenia się! Grzechu!
- Nie wierzę w Boga!
- Ale, że ten skok w bok, to tylko przypadek?
- Nie!
- Odmiana.
- Dość! - warknął i... - Ten zawahał się. Najchętniej rozkwasiłby jednym ciosem tę twarz, która teraz jęła go kąsać samym wyglądem. I to spojrzenie. - Prokurator się znalazł. Wyrzut sumienia!
- Jak ma na imię?
- Kto?
- Ta od szminki. Chyba zaległa głęboko. To nie przelotność jednak. To coś więcej. "Lalka" w szkole była?
- Była.
- Brawo! To o doktorze Szumanie zaległo w głowie.
- Co niby?
- A jak mówił o miłości: "W całej naturze samiec należy do tej samicy, która mu się podoba i której on się podoba. Toteż u bydląt nie ma idiotów".
- To ja jestem idiotą?!
- Jak każdy zakochany kundel, którym suka kręci, jak swoim ogonem!
- Pierdoły! Szuman się znalazł! Lew Starowicz od siedmiu boleści!
Ale Tamten nie obraził się. Wzruszył ramionami i jakoś tak dziwnie uśmiechnął się, jakby z pobłażaniem, litością, z wszystkim po trochu. Wreszcie powiedział:
- Byłem taki sam!
- Skąd ta pewność?
- Bo od zawsze tak było. "Der Blaue Engel" oglądał?
- Oglądał. Co to ma do rzeczy?
- O! bardzo wiele! Immanuel Rath żyje! W nas! - Tamten wskazał najpierw na siebie, potem Ten został naznaczony, a później ów z peronu 2a. Właśnie dociskał usta do jej warg.
- On też? - parsknął Ten. - Zakochany w swej Oliwii czy Julii.
- Wyrośnie z tego - odparł ze znawstwem Tamten. - I potem będą różne Dagmary, Żanety, Pauliny. Poligamia, to... idiotyzm! To przez nią cierpimy! I nasi bliscy!
- Czyli jednak bankrut?
- Ale odważny.
- Bo?
- Odszedłem. Zostawiłem biurko, szafę, inne meble, trzy Kossaki i jednego Malczewskiego przywiezionego ze Lwowa, szkice Brandta.
- Czyli, że ja jestem tchórzem? - upewnił się Ten.
- Bez dwóch zdań! Podlec! Drań! Tchórz! PDT! - roześmiał się.
- PDT?
"Opóźniony pociąg z Katowic..."
- To jest tych kilka godzin? - wkurzył się Ten.
Tamten pogrzebał w kieszeni płaszcza.
- Chce mi coś dać?
- Tobie? Idź precz! - machnął ostentacyjnie ręką.
"...odjedzie z peronu 1a. Powtarzam...".
- Idź precz!
Ten właściwie nie wiedział, w jaką stronę ma się dać. Zostać tu na 4c, czy pobiec jednak na 1a. Rozmowa z Tamtym może i była chwilami pouczająca, ale na dłuższą metę stanowiła pigułę nie do przełknięcia.
- Idę!
- Raczej biegnij! Bo ci życie ucieknie! A zacytuj sobie:
Krzyknę dniom, które pędzą niby rącze konie:
Mijajcie, ja się teraz starości nie boję!
Mijajcie, kwiat wasz zwiędnie, w nicości utonie,
Kwiaty w mej duszy będą zawsze tylko moje!
Ale Ten go nie słuchał. 1 a - jednak zwyciężył. Wskoczył do ostatniego wagonu. Niewiele brakowało, a miałby w swoim życiu i on swój 8 stycznia 1967 r. Potknął się. Nogi ześliznęły ze stopnia. Niemal czuł, jak czubki butów dotykają kół.
- Zwariował pan? - konduktor wciągnął go. - Wariat!
- Za... spóź...
- Aha! A potem kto winny? Kolej?!
- Ale mam bilet!
- Dobrze, że nie nekrolog...
K o n i e c
I Ten i tamten mocno skupieni nad sobą...
OdpowiedzUsuńTakie spotkanie. Może to odbicia tego samego człowieka?
OdpowiedzUsuńPrzemknęła mi taka myśl
OdpowiedzUsuń