środa, stycznia 13, 2021

Pandemiczne opowieści - odsłona XVIII - Bodil Ragnvaldsson została wdową

 

Bodil Ragnvaldsson została wdową. 
Śmierć Stenkila zupełnie nią wstrząsnęła. Kiedy wróciła do domu tego feralnego dnia nie mogła wiedzieć, że oto tam w pracowni jej mąż odchodzi. Była przyzwyczajona, że na całe godziny zamykał się i świat się dla niego kończył, bo zmagał się ze swoimi bohaterami. Nawet kawy, która mu szykowała Agda nie tykał. Tym bardziej teraz, kiedy dla Akademii Królewskiej tworzył cykl obrazów "Historia Wazów". JKM Oskar II był żywo zainteresowany postępem prac. "Krwawą łaźnię sztokholmską" malował sześć lat. Kilka zidiociałych dewotek zemdlało oglądając skończone dzieło. "Mój drogi Stenkila - zwrócić się wtedy miał do niego król - a czy aby niezbyt mocno?". Stenkil demonstracyjnie opuścił wtedy Uppsalę, gdzie wystawiono płótno na królewski zamku. Kilka miesięcy nie mógł pogodzić się z gorzkim smakiem porażki. Tylko stanowczości Bodil zawdzięczał, że obraz nie został zniszczony, a tym samym nie doszło do jeszcze większego skandalu. I bez tego dwór trząsł się od plotek, że widać Ragnvaldssonowi sława odbija!
Dziwne, bo cyklu nie przestał malować. Wkrótce powstało "Szaleństwo króla Eryka XIV" i "Bitwa pod  Stångebro". Przypłacił pracę nad nimi chorobą. Wezwany doktor Hans Merit nie miał dobrych wieści:
- Musi zwolnić.
- Żartujesz doktorze? Stenkil?
- Wie pani dobrze, jak ja, że jest takie zbawienne w pewnym wieku słowo: emerytura.
- Wolne żarty! 
Podniosła się ze swego głębokiego fotela.
- Mam mu wydrzeć pędzle? Połamać, zedrzeć ze sztalugi niedokończone dzieło?! Tego pan chce?!
Znali się trzydzieści lat, ale nigdy nie wyszli poza formę "pani", "pan". Doktor nie potrzebował zbawiennych dla nauki promieni X. Wiedział, co komu dolega w domu na "Gammal Pol". Huśtawki nastrojów, nawracające melancholie. Tylko on znał rzeczywisty obraz tego ile kosztował wysiłek tworzenia monumentalnych dzieł Stenkila Ragnvaldssona. 
- Ja tylko podpowiadam, co należy zrobić, aby uchronić jego zdrowie przed...
- Czy to był zawał? - Bodil zawsze chciała mieć ostatnie słowo. W każdej sprawie. Tej związanej ze zdrowiem Stenkila przede wszystkim.
- Tylko atak duszności, kołatanie serca. I ta fajka!
- Uspakaja!
- Czy pani zawsze musi go usprawiedliwiać? Ona go zabija - dodał akcentując wyraziście ostatnie słowo. I zaraz przyglądał się jej z uwagą. Ani jeden mięsień nie drgnął na jej twarzy. Ci, którzy znali, lub choć sporadycznie widzieli Bodil uważali, że jest zimna, wyniosła, nieprzystępna. 
Bodil była na każdym płótnie Stenkila Ragnvaldssona. Raz była Katariną Stenbock, to znów paziem królowej Krystyny, a nawet chłopką, która zaganiała gęsi. Pochlebiało jej to? Tak, na początku tak. Z czasem zaczęła patrzeć na swoją obecność, jako obowiązkowy dodatek. Tak, jakby będąc na nich akceptowała dzieło, stawiała swój podpis. 
- Zacząłbym od ograniczenia też podróży. Czy przy takiej pogodzie warto pchać się do Vadsteny? 
- Jesień bez bycia Östergötlands län?  Jörg Ekenäs by nam tego nie darował. 
- A zaproszenie na pogrzeb męża by darował?
- Widzi pan życie w zbyt czarnych barwach doktorze.
- Jak pani uważa, ale jestem zdania, że cmentarze pełne są ludzi, którzy nie słuchali ostrzegawczych rad swoich lekarzy. 
To ostatnie zdanie brzmiało teraz, jak przeklęte proroctwo. Ile minęło od tej rozmowy? Dwa lata? Może trzy. Pewnie, że pojechali. Jörg Ekenäs czekał. Stał w drzwiach swego domostwa i już na widok powozu zacierał ręce. "In Deo spes mea" witało wchodzących na wiekowym portyku. A ledwo weszli do holu, lokaje wzięli wierzchnie okrycia, a gospodarz już brał pod rękę szacownego gościa:
- Nie zrobisz mi tego w tym roku Stenkila, abyśmy nie ustrzelili choć sarniaka.
- Sarniak? - dziwił się szacowny gość.
- No, na niedźwiedzia cię nie zapraszam, choć Sven szczuł ostatnio.
- Obawiam się, że ledwo trafię w stodołę.
Ale Stenkila ulegał zaproszeniom i perswazji gospodarza. Dnia następnego sanie czekały. Nawet śniadania nie jedli. W manierkach dobry, mocny trunek, pęto kiełbasy, pełne pasy naboi - i tyle ich widziano. Słyszała  potem strzały.
- Jak dzieci - próbowała nawiązać rozmowę Ingrid, starsza córka gospodarza. - Nigdy tego nie zrozumiem. Zresztą mama też nie potrafiła. 
- Taka nasza kobieca natura. Nie rozumieć, ale zezwalać.
- Hrabianka Ulrika Eleonora jest innego zdania.
- Ulrika Eleonora? - Bodil lubiła Ingrid. Po śmierci matki przejęła obowiązki i prawa gospodyni w Vadstenie. Podziwiała jej powagę i wiedzę. Była zresztą uderzająco podobna do swej matki: ten same rysy, nos, oczy, które lśniły zachwytem i melancholijny głos. - Nie znam hrabiny...
- ...von Skåne-Wenden. Przyjeżdża tu, a właściwie wpada jak huragan. W spodniach!
- W spodniach?
- Ma ze sobą sztucery i... - wskazała na las, w którym swoją męskość próbował potwierdzać jej ojciec i szacowny gość. - Do obiadu wrócą.
Wracali. Z ustrzelonym jednym zającem, dwiema kuropatwami i jednym bażantem.
- Pan dziś w złym humorze! - Agda skrzeczała jak nie naoliwione koła od bryczki, którą powoził stary i zrzędliwy Max Svipp. A miała tylko dosypać węgla do kominka. Zresztą byłoby dziwne, gdyby powściągnęła język i zamilkła na kilka godzin. Taka natura. - Czy to prawda?
- Z czym?
- Że Norwegowie chcą się odłączyć?
Bodil rozłożył ręce.
- Nie wiem. A ciebie to zajmuje? - zdziwiła się. Pokojówka, którą zajmował los unii? To, coś nowego. Ale taka była Agda: nieprzewidywalna.
- To przez mego syna, Magnusa - poprawiła jeszcze polano. - Był w stolicy. Mówił, że Nansena widział.
- Tego polarnika?
- Tak, tego samego. I oni tam o tym odłączeniu ględzą i ględzą. Królowi pewnie głowa puchnie. To jak to będzie, proszę pani? 
- Nie znam się na polityce.
- Pana zapytam. Bo ja teraz nie wiem...
- Ale czego?
- Czy ja Szwedka czy Norweżka. 
I z tą wątpliwością wyszła.
Trochę ciszy.
- Tylko tyle?
Marszand Olav Agder rozłożył ręce.
- Impresjonizm! A Stenkila utknął w tych średniowieczach, Wazach i... pleśni!
- Pleśni? - obruszyła się. - Król...
- Król! Król! Król! - marszand założył ręce na piersi. - Ile można oglądać tych historycznych herosów?! Teraz się kupuje kogo innego! Nikogo nie obchodzi męczeństwo jakiegoś króla... pod Stiklestad.   
- Nie interesuje?  To nasza tradycja! - chciałaby uderzyć pięścią w stół. To cyniczne nawiązanie do ostatniego obrazu dotknęło ją do żywego. Ale była damą, a damie nie przystało zachowywać się jak handlarce sprzedającej śledzie na targu w Gävle.
- Tradycja! - podchwycił marszand. - To było dobre dla naszych dziadów. Teraz ludzie odchodzą od bryczki i wsiadają na automobile, zaraz aeroplany będą nas zabierać w dalekie zakątki świata.
- To co to znaczy dla mego męża, dla nas? To, co niby kupują?
- No... Karla Nordströma, Nilsa Kreugera.
- Kogo?
- Nie słyszała pani? - marszand cieszył się swą przewagą. - Varbergsskolan!
- Kto?
- Mam tu dzieło jednego z nich, pani pozwoli. 
Niechętnie dała się zaprowadzić do gabinetu obok. Na dębowym biurku leżał obraz. Był przysłonięty materiałem. Marszand podniósł go:
- "Oktoberafton, Apelvik" - oznajmił z triumfem w głosie. Widział jakie wrażenie zrobił na klientce. 
- I to coś się sprzedaje? Co to jest? Droga? Redlina? Jeszcze brakuje stada krów i...
- Ależ droga pani, to właśnie Nils Kreuger! - zaoponował i znowu zasłonił dzieło. - Musi pani zrozumieć, że w tej sytuacji więcej dać nie mogę. Może mistrz przejdzie na pejzaże?  
- Chyba na katolicyzm byłoby mu bardziej po drodze, niż na takie mazy. Też pan wymyślił! Stenkil Ragnvaldsson malujący takie coś?!
Dała upust temu, co czuła w tej chwili. Na więcej jej stać nie było. Nie było sensu. Nieubłagane prawo rynku! Mimo wszystko poczuła ulgę, kiedy chowała pieniądze i opuszczała marszanda. Nie mogła się odszczekać, że jej noga tu nigdy nie postanie, bo po prostu nie miała innego wyjścia. 
- Ile teraz jest warta?
- Co ciociu? - Xavier znał się na cenach, ruchach finansowych. - A, kolekcja wujka?
- Ostatnio Agder dawał mi śmieszne pieniądze za "Bitwę pod Stiklestad".
- Agder to zdzierca i złodziej! - wrzasnął. - Nie chodź do niego więcej! Głupiec!  
- Z czegoś trzeba żyć.
- Stary dureń! Znam ludzi, którzy kupią wujka płótna. Rozmawiałem ostatnio z hrabianką Ulriką...
- ...von Skåne-Wenden?
- Ciocia zna ją? - zdziwił się.
- Ze słyszenia - przyznała zgodnie z prawdą. - A ona by kupiła?
- Porozmawiam. Mam doskonałe kontakty w Berlinie, Monachium, Petersburgu.Wezmę kilka płócien.  Jutro się rozeznam i dam cioci znać.
Ale znać nie dał. Xavier przepadł jak kamień w wodę.
- Te meble tes, pse pani? - usłyszała za sobą sepleniący baryton.
- Też.
- A lustro, pse pani?
- Wszystko, co jest w tym pokoju.
Męczyło ją kolejne powtarzanie tego samego. Nierozgarnięcie umysłowe tragarza nie powinno było jej dziwić. A jednak - dziwiło. Mogła tylko podziwiać, jak dobrze poukładane miał w głowie. Praca szła sprawnie, szybko. Zaczęli dwie godziny temu, a trzy pokoju zostały opróżnione z mebli, sztukaterii i obrazów. 
- A ta figura?
-  Jaka figura?
- No, pani psyjdzie... 
Nie miała innego wyjścia. 
- Skąd to tu się wzięło? - zdziwiła się na widok klasycznej rzeźby. 
- Kto to?
- Eromenos - tempo powiedziała. 
- Taki golas? - zarechotał inny tragarz.
- Bo to jest... - Bodil wstrzymała się od wyjaśnień. Dla tych prostych ludzi, to na pewno nie miało większego znaczenia. Mogło rozpalić niezdrową ciekawość lub zgoła obruszyć. Dla niej było raczej gorzkim wspomnieniem. Myślała, że zupełnym zapomnieniem. Bo przecież Stenkila zapewniał ją, że pozbył się tej rzeźby. Wyrzucił, przetopił - to nie miało dla niego żadnego znaczenia. Miała zniknąć. I zniknęła. A teraz wypadała, jak trup z szafy...
- Skąd to tu się wzięło? - powtórzyła pytanie.
- W kominku, pse pani. My możemy go zabrać i...
- Nie! Ja go biorę!
Na dźwięk tych słów wszyscy odwrócili się. W drzwiach stała...
- Nie rozumiem? - Bodil zmrużyła oczy. Widok nieznajomej kobiety zaskoczył ją. Tragarze mieli też nietęgie miny. - Kto pani jest? I kto panią tu wpuścił?
- Wpuściła mnie taka... poczciwa kobieta...
- Agda?
- Tak, chyba tak powiedział. "Jestem Agda, pani jest w salonie" - usłyszałam od niej. 
- Głupia kobieta.
- Ale w salonie pani nie było. Usłyszałam głosy i...
- Nadal nie wiem kim pani jest i czemu zawdzięczam tę wizytę.
- Ulrika Eleonora von Skåne-Wenden.
- To pani?
- Pani? - teraz ona zdziwiła się. - Chyba nie byłyśmy nigdy sobie przedstawione.
- Nie, ale... Opowiadał mi o pani nasz wspólny znajomy.
- O! to już mamy wspólnych znajomych?
- Jörg Ekenäs.
- Poczciwy Jörg! - klasnęła w dłonie. - Smutne, co się stało. 
- Tu? Likwiduję...
- Nie, chodzi o... Ale widzę, że pani nic... nie wie?
- A o czym powinnam widzieć?
- Dobra Ingrid najpierw zastrzeliła ojca. Z jego własnej broni, a potem... - przyłożyła dwa palce do skroni.
- Jörg Ekenäs nie żyje?! 
- Musiała pani czytać. Nie? 
- Z zasady nie czytam prasy.
- No, tak. To ile za tę rzeźbę?
- Ona... - spojrzała na nagie ciało młodzieńca. - To nie... na... sprzedaż... 

K o n i e c

Brak komentarzy: