piątek, stycznia 15, 2021

Przeczytania... (377) Zofia Wojtkowska "Saga rodu Czartoryskich" (Iskry)

To był luty 1991 r. Archiwum Główne Akt Dawnych w Warszawie przy ulicy Długiej 7, w dawnym pałacu Raczyńskich. Tam po raz pierwszy przyszło mi pochylać się na dokumentami, jakie wystawiali w XVIII wieku książęta Czartoryscy: Michał Fryderyk oraz August Aleksander. Dobrze, jeśli pióro dzierżył sekretarz, bo kiedy JKM (nie pomnę który) za nie chwytał, to moje dioptrie doznawały wstrząsu. Napisać, że stawiał tytle niezbyt skoro, to chyba byłby komplement. Nie chcą czci książęcej urazić, bo co ja tam chudopachołek z wielkopolskich Różyców i oszmiańskich Poźniaków, ale proszę mi wierzyć można było je zakwalifikować do kategorii: piszących jak kura pazurem. Ufam, że nie obatożą mnie za to wspomnienie, bo gdzie mi tam do karmazynów i to jeszcze Pogonią pieczętujących się. No chyba, że udałoby mi się dowieść, że wielkopolscy Skrzyńscy, z których też się wywodzę (poprzez moją prapraprapraprababkę Annę Pieczyńską ur. ok 1740 r.), to linia po Juliannie Twerskiej. 

 

Było to więc w lutym 1991 r. Czas zimy okrutnej, z zamieciami i mrozem. Ale czy było to pierwsze moje spotkanie z rodem Czartoryskich? Wiadomym, że nie! Pewnie na jakieś lekcji historii douczono mnie czegoś na temat księcia Adama Jerzego. Teraz już nie rozstrzygnę komu książkową palmę pierwszeństwa przypisać: Marii Dernałowicz (czytaj za: "Portret Familii") czy Tadeuszowi Łopalewskiego (czytaj za: "Kaduk, czyli wielka niemoc")? To wtedy poznałem kilkoro z bohaterów, których odwiedzam po latach za sprawą pióra Zofii Wojtkowskiej w "Sadze rodu Czartoryskich" i przepięknego wydania Iskier. Ale i ja ograniczę się tylko do kilkorga z rodu piszącego się Pogonią. Tak, zanętą ma być moje tu pisanie. Tak myślę o 2021 r.

Samo słowo "saga" niesie w sobie coś tajemniczego (nie pierwszy to Iskierowy tytuł, boć była już np. "Saga rodu Słonimskich"). Był czas (lata 70-te XX w.), kiedy TVP podsuwała nam ekranizacje losów, np. Forsyteów czy Palliserów. Nikt wtedy nie myślał o zawracaniu głowy dziejami książąt i ich pokrewnych. Może gdyby to był jakiś przodownik pracy i jego pnąca się ku górze rodzina lub chłop małorolny spod Morąga. Na szczęście znormalniało dookoła nas, ba! książęta i hrabiowie zasiadają w parlamencie, piastują ważne funkcje w III Rzeczypospolitej. Można na YT włączyć i posłuchać, jak śpiewa dla nas księżna Anna Czartoryska. Tak, z tych Czartoryskich!  

"Saga rodu Czartoryskich to opowieść o ludziach, którzy, choć urodzili się w wyjątkowej rodzinie i w wyjątkowych czasach, kochali i nienawidzili jak wszyscy inni" - tak zaczyna się zwiastun na tylnej okładce książki. Dalej jest napisane: "Bywali wielcy i podli, wierni i zdradliwie, dobroczynni i mali, rozważni i romantyczni". Trudno nie odmówić racji. Nagle okazuje się, że w rodzinie Ich Książęcych Mości działo się tak samo, jak w okolicy szlacheckiej w Jackiewiczach  czy zaścianku Domanowo, w tym samym województwie wileńskim? Robi się raźniej na duszy? 

Mam z Czartoryskimi poważny dylemat. A jakże, rodzinnie-historyczny. Moi oszmiańscy Poźniakowie byli rębajłami księcia Michała "Panie Rybeńko" Radziwiłła. Zaiste nie jedną szablę wyszczerbili na karkach wołczyńskich wilków, a może i te wilki nie były dłużne? I nie należę do miłośników syna Konstancji z Czartoryskich, choć czuję miętę do jednego z jej wnuków. Tak, chodzi o księcia-wodza Józefa Poniatowskiego. Pepi zerka na mnie z miniaturki, która stoi na jednym z regałów. To chyba najczęściej wspominany przedstawiciel Familii, który gościł na moim blogu.

Zaskoczyła mnie deklaracji Autorki: "Największym nieobecnym w tej galerii postaci jest Adam Jerzy Czartoryski". Aż mnie zatkało z wrażenia. Nie może to być! - chce się zakrzyknąć. Moim zdaniem nie wytrzymuje kilku minut argument: "Bo cóż nowego można napisać o człowieku, któremu trzytomowe dzieło poświęcił Marceli Handelsman [...], Którego biografię napisał na emigracji Marian Kukiel [...] i w Polsce Jerzy Skowronek [...]". Trzeba duże wiary, aby uwierzyć, że są to książki znane współczesnemu czytelnikowi. Sami autorzy (Handelsman, Kukiel i nawet Skowronek), to dla wielu nazwiska z... kosmosu. Proszę sprawdzić na jakimś znajomym studencie historii. W moim, zdawałoby się, obszernym księgozbiorze nie ma ani jednego volumenu mistrza Marcelego. Nie uciekałbym więc (np. w kolejnej edycji sagi) w takie myślowe uproszczenie."Brak osobnej sylwetki Adama Jerzego nie oznacza jednak, że będzie on nieobecny w tej książce" - uspakaja na Autorka. Uff!... Zapewniam jest Księcia wystarczająco dużo.

"I jakby się nie starać, nie uda się napisać tej historii pewnej, jedynej i prawdziwej. Zostaną w niej dziury, które zalepić można tylko legendą budowaną przez wieki wokół rodziny Czartoryskich podobnie jak wokół większości wielkich rodów" - zapewnia Autorka. I tu bez szemrania każdy zgodzi się. Ale zgody nie ma i nie będzie na... błędy rzeczowe! A takich nie ustrzegła się pani Zofia Wojtkowska. Już w rozdziale I dwukrotnie zgrzytnęło mi! Oto pierwszy zgrzyt: "A jeśli nawet nie za brata, to przynajmniej za bliskiego krewniaka, jak z kolei utrzymywał w XIX wieku Kasper Niesiecki, kolejny wielki heraldyk". No i mamy ambaras! Ksiądz Kasper Niesiecki żył w latach 1682-1744. To jak nam go zaliczyć do pisarzy XIX w.? Może chodziło o stwierdzenie faktu, że najpopularniejsze  wydania jego herbarza pochodzi właśnie z XIX w. Ale to nie rola czytelnika, aby domyślać się. To domena piszącego.  Można liczyć się nawet z tym, że ktoś uniesiony takim błędem nie da się zaprosić do dalszego poznawania rodu. Oto drugi zgrzyt: "Może nie najlepsza wersja, ale ciągle dopuszczalna dla wielkiego polskiego rodu". Zbaraniałem. Mamy ciekawy wywód genealogiczny kto od Olgierda, kto od Korygiełły, podsuwa się nam pod nos fotografię przywileju z Budy (1442 r.), prawie w każdej linijce odmieniana na wiele sposobów Liwa, a tu nagle... cios! I dowiadujemy się, że Czartoryscy, to ród polski? 

Pierwszy raz spotykam zapis/informację, że książka powstała przy pomocy researcherki. Albo jestem mało spostrzegawczy, albo mało czytam, że wcześniej taka funkcja uszła mej uwadze. Jest o niej wzmianka na stronie tytułowej. Researchterką była pani Justyna Piasecka. Wychodzi na to, że w XXI w. nie trzeba tracić godzin na żmudne kwerendy archiwalne. Starczy zatrudnić kogoś w tym biegłego. 

Walorem książki Zofii Wojtkowskiej jest jej zawartość ikonograficzna. Nie przesadzę pisząc: bogactwo. Bo to nie tylko portrety dumnych karmazynów i ich nobliwych żon. Smutne widoki, np. ruiny zamku w Klewaniu czy Korcu. Reprodukcje zdjęć i dokumentów - kopalnia wiedzy o dumnym rodzie. Dla jednych to będzie spotkanie z kimś dobrze znanym, dla drugich pierwsze poznanie. Dobrze, że zaopatrzono książkę w drzewa genealogiczne. To ważne, kiedy snujemy opowieści biograficzne, a co dopiero sagi ciągnącej się przez kilka stuleci. 

Dla mnie, jako czytelnika, ale i nauczyciela z blisko czterdziestoletnim stażem bardzo cenne są wykorzystane w tekście źródła. Już teraz wiem, które z nich sam użyję na swoich lekcjach. Oto fragment wspomnień z elekcji, która wyniosła na tron hetmana wielkiego koronnego Jana Sobieskiego: "Arcybiskupem gnieźnieńskim był wówczas niejaki Czartoryski, który dzięki tej godności miał prawo proklamować króla. Należał on do frakcji austriackiej, był [...] wielkim wrogiem wszystkich ze stronnictwa francuskiego i wybranego wówczas marszałka Sobieskiego". Zapis dotyczył księcia Kazimierza Floriana (? - 1674). Ciekawe, że bracia wkrótce zmarłego hierarchy będą stali wiernie przy Janie III i mozolnie wznosić gmach potęgi rodu Czartoryskich.

"Za wszelką cenę chce wrócić do kraju, z którego musiała uciekać. A jak ona czegoś chce, to robi to. A więc wraca" - to z życiorysu Izabeli Elżbiety z Morsztynów Czartoryskiej, córki  Jana Andrzeja Morsztyna, wygnańca, który po "potopie szwedzkim" jako arianin  został zmuszony do opuszczenia Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Kto mógł przewidzieć, że oto mamy przed sobą przodków ostatniego elekcyjnego monarchy, Stanisława Augusta Poniatowskiego. Bo oto panna Morsztynówna w 1693 roku wyszła za Kazimierza Czartoryskiego. Nic to, że się jąkał i był garbaty, choć widoków na wielką karierę tez nie widać. Co z tego, że ród starożytny, skoro majątek niezbyt suty.

Ciekawie przedstawia się los dzieci Kazimierza i Izabeli Elżbiety. Miłośnicy epoki na pewno znają je, to Konstancja (późniejsza Poniatowska), Michał Fryderyk, August Aleksander,  Ludwika Elżbieta, Teodor Kazimierz. Pierwszych troje właściwie nie schodzi z kart dziejów XVIII w. Najmniej chyba pamiętany jest Teodor Kazimierz (mieszkańcy choćby Winnej Góry w Wielkopolsce chadzają na mszę do swego kościoła, którego fundatorem był książę-biskup), a w zapomnienie popadła Ludwika Elżbieta. Faktem jest, o tym Autorka też wspomina, że Izabela z Morsztynów Czartoryska uwierzyła, że misją rodu, do którego weszła jest zbawienie Rzeczypospolitej Obojga Narodów!  "Nieodrodna córka swego ojca, przyszłość kraju i swojej rodziny widzi oczywiście u boku Francji. Lekarstwem na kłopoty w rządzeniu Rzeczpospolitą upatruje w oświeceniowej myśli francuskiej" - kreśli Z. Wojtkowska. Stąd i nie dziwota, że wsparli anty-króla Stanisława Leszczyńskiego, którego na komedianckiej elekcji usadowił Karol XII. Ciekawe, że JKM August II jednak da się udobruchać, tak jak kilkadziesiąt lat później jego syn i następca JKM August III, bo znów Czartoryskim zechciało się stawiać na francuskiego kandydata, a jakże na tegoż samego Leszczyńskiego.

"Trudno uwierzyć, że panna może nie bardzo piękna, ale świetnie wykształcona i niebywale inteligentna, postanawia za wszelką cenę wyjść za mąż za parweniusza" - to z kolei o Konstancji Czartoryskiej, która umyśliła zostać panią Stanisławową Poniatowską! Autorka rozprawia się z plotkami na temat owego parweniusza i uświadamia nas: "...fakty raczej wskazują na to, że Izabela Czartoryska entuzjastycznie wita Poniatowskiego w gronie rodzinnym i właściwie od razu czyni z niego najbliższego doradcę w politycznych sprawa. Wygląda na to, że Izabela właśnie w zięciu dostrzega szansę na ostateczne naprawienie kontaktów z królem Augustem II". Dalej wręcz rozpływa się w ocenie: "W zięciu znalazła tego, kogo nie miała w mężu. Człowieka zdolnego, przebiegłego, ambitnego i konsekwentnego w dążeniu do celu. Polityka, który, podobnie jak ona, uznaje, że król musi rządzić, a nie tylko panować [...]"

"Saga rodu Czartoryskich" (zostaję w XVIII w.) jest książką z gatunku: ze mną się nie możesz nudzić. Może mi to ułatwia znajomość epoki, postaci występujących w tym narodowym dramacie. W wolnych chwilach wracam np. do prozy M. Brandysa i czytam, co pisał o powstaniu listopadowym, jak wtedy potomkowie rodu (patrz Adam Wirtemberski) sobie poczynali. To tak w nawiązaniu do okładki: widok Puław! Wnuk i syn w jednej osobie ostrzelał siedzibę rodu, z którego wiodły jego korzenie. I o tym nie zapomina Autorka: "W końcu na pałac lecą pierwsze pociski. Widać zbliżających się żołnierzy. Ich dowódcą jest Adam Wirtemberski, odebrany Marii ukochany syn. On osobiście dowodzi oblężeniem Puław. I on każe strzelać". Na moment odszedłem do 1 III 1831 r. W tak dziwny sposób (burząc przyjęta chronologię) wprowadziłem tu i teraz Izabelę z Flemmingów Czartoryską! Ale wróćmy w prawidłowe koleiny dziejów...

"Jedni chcieli im stawiać pomniki, inni szubienice. Jedni poeci pisali tomy panegiryków na ich cześć, inni zasypywali Rzeczpospolitą morzem pism ulotnych odsądzających ich od czci i wiary. Jedni władcy ich hołubili, by potem znienawidzić, inni ich nienawidzili, by potem hołubić" - trzeba być barbarzyńcą, aby po takiej rekomendacji odstąpić od czytania "Sagi...". Nie da się. Tak plastycznie Zofia Wojtkowska zaprasza nas na dobre na spotkanie wyjątkowego rodzeństwa: Konstancji, Michała i Augusta. Mogą się nam nie podobać metody, drogi, decyzje, ale odmówić tej trójce, że była wyjątkowa, że Rzeczpospolita Obojga Narodów nie znała podobnego triumwiratu, to pewne. "W czasie ostatniego bezkrólewie Czartoryscy przeprowadzają pierwsze reformy i osadzają, niestety przy militarnym wsparciu Rosji, swego kandydata na tronie. Wracają do rządzenia państwem u boku Stanisława Augusta [...]" - wysoka cena, które się zemści. Może źle zaczynam czytać książkę, bo budzi we mnie oceniacz. Część moich poglądów na temat Familii to również to, co pisał T. Korzon czy J. Feldman.  Niestety nie ma po nich śladu w wykorzystanej literaturze (patrz bibliografia pod każdym rozdziałem). 

"Mało było panów używających stroju zagranicznego, wyjąwszy dom Czartoryskich, Lubomirskiego, wojewodę krakowskiego i  kilku innych" - cytowany jest J. Kitowicz. Raptem zasłużył na dwie obecności w narracji. O połowę mniej jest Marcina Matuszewicza. Przecieram oczy z niedowierzaniem! Jakiś banalny zapis o ślubie wnuczek Kazimierza i Izabeli de domo Morsztynówny? Tylko tyle? Rekompensatą mają być zapiski Stanisława Antoniego (późniejszego Augusta). Dla mnie - żadną!  Skoro już mam łowić błędy, a na te jestem nastawiony, jak pies tropiący i nie ma zmiłuj się. Przez lata byłem recenzentem kuratoryjnej olimpiady historycznej (woj. kujawsko-pomorskiego). Co wypatrzyłem? "Zresztą od 1664 roku, od nieszczęsnego sejmu Czaplica, na którym przepadają ich pomysły naprawy Polski [...]" - ich, czyli Michała i Augusta. W 1664 r.? Sejm, o którym jest mowa odbył się w... 1766 r.! To wtedy obradował on pod laską podkomorzego łuckiego, Celestyna Czaplica! Brak imienia już miesza w głowach, tych którzy nie orientują się w niuansach parlamentaryzmu w XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej. Nie dość na tym JWP podkomorzy nie został wymieniony w indeksie osobowym. To trzy błędy, o ile dobrze liczę, w jednym. Kolejne potknięcie. Nie trzeba go daleko szukać, bo ze strony 112 trafiamy na 116. Adam Jerzy Czartoryski wymieniony jest jako... wnuk Konstancji Poniatowskiej? Wnuk! Nie synowiec (czytaj: bratanek)! Nie ma zgody! Warcholę? Widać krew klientów domu Radziwiłłowskiego budzi się (i burzy) we mnie. Tym razem zawiłości genealogiczne dotyczące Adama Kazimierza: "Walki z królewskimi braćmi pozostawił ojcu i stryjowi [...]". Tak jest na stronie 146. I bardzo dobrze jest. Tylko dlaczego na kolejnej stronie stoi jak byk: "Czy raczej jak zwykle powtarzał to, co kazali wuj i ojciec?". Autorka nie może się zdecydować na to: wuj czy stryj? Wiem, że w normalnym obiegu określenie "stryj" wymarło, jak mamuty czy wcześniej dinozaury. Ale mamy książkę, która jest rysem historycznym. Tu nie ma prawa do dowolności. Już w IV klasie szkoły podstawowej uczy się, że wuj - to brat matki, a stryj - to brat ojca. Takich błędów nie godzi się czynić! Rozbiło mnie drugie zdanie, które przytaczam zgodnie z tym, co wyczytałem na stronie 179: "Sejm ratyfikował rozbiory. Przeciwko głosuje jedynie trzech posłów, w tym ten z Nowogrodu, Tadeusz Rejtan"! Nowogrodu? Jakiego? Tadeusz Rejtan był posłem województwa nowogródzkiego. NOWOGRÓDZKIEGO! Takie miasto Wielkiego Księstwa Litewskiego: NOWOGRÓDEK! To tam, gdzie pobierał swe elementarne nauki Adam Mickiewicz. Nie wiem po czyjej stronie wina leży. Co robi osoba odpowiedzialna za korektę tekstu? Sprawdza tylko przecinki, kropki itp? Wskazane by było, aby wrócił zwyczaj dawnych lat zaopatrywania książek w erratę. 

Popsułem odbiór lektury? Niech cieszy się pewne szacowne Wydawnictwo, w którego książce wyłapałem kilkanaście błędów rzeczowych i to również takich na poziomie szkoły... podstawowej. Jeśli ktoś w diabły rzuci czytanie, to jest w błędzie. Proszę tego nie robić. "Oczywiście im Czartoryski  jest bliżej dworu królewskiego, tym ma większy posłuch wśród szlachty. Ma bowiem w ręku kary, które liczą się w każdym czasie i każdym politycznym systemie. Urzędnicze nominacje" - tak czytamy o księciu Michale Fryderyku. Współcześni mąciciele wód politycznych powinni się od kanclerza wielkiego litewskiego uczyć: "...doskonale wie, że poparcie mas szlacheckich nigdy i nikomu nie jest dane na zawsze. Trzeba na nie pracować każdego dnia, pozyskując najpierw politycznych sejmikowych liderów, potem prominentnych duchownych, wreszcie zwykłych posłów, którzy mogą ich mieć na każde wezwanie. Jeśli jedna szabla się wykruszy, musi ją zastąpić inna". Jest tu też bilans politycznych poczynań tegoż: 57 lat aktywności, 30 sejmów, 50 kampanii do trybunałów. Jest okazja poznać... wilki wołczyńskie, o których wspominałem na samym początku tego "Przeczytania": "Na jego usługach są nawet specjaliści od zrywania sejmików i trybunałów. Walczący z anarchią książę ma też pod bronią bezwzględne «wołczyńskie wilki», czyli prywatną milicję, która potrafi rozbijać zgromadzenia przebiegające wbrew założeniom Czartoryskich". O księciu Auguście Aleksandrze Z. Wojtkowska napisała: "To biesiadowanie, które dziś może się wydawać nieustającą zabawą, stanowi część ciężkiej pracy księcia. Każda z tych osób, które gości, czegoś od niego chce. Każdej musi poświęcić tyle uwagi, pieniędzy i wpływów, by w przyszłości odpłaciła Familii swoim głosem, zachęceniem innych do poparcia Czartoryskich lub inną potrzebna usługą". Polityka! Ale i proszę zwrócić uwagę, jaki był JKM stosunek do chłopów i poddanych. 

"Zawdzięczamy mu pierwszą w Polsce publiczną szkołę. Pierwszy słownik języka polskiego. Pierwsze podręczniki napisane po polsku i tłumaczone na polski. Pierwsze spektakle teatru narodowego i polski teatr narodowy w ogóle" - to o księciu Adamie Kazimierzu Czartoryskim. Każdego bibliofila ucieszy to, jaką rolę w życiu Księcia zajmowały książki: "Kupował je, wojażując po całej Europie. [...] Wybierał się na książkowe łowy do Wiednia, gdzie chronił się, kiedy przez Polskę przetaczały się dziejowe zawieruchy, których za wszelką cenę chciał uniknąć". Zofia Wojtkowska wymienia inne miejsca zakupów: Francję, Holandię, Belgię. Książki wysyłano Księciu ze Szwecji, ba! rozsyłał swoich "emisariuszy" po kraju i zagranicą. Ciekawe, bo wśród nich był choćby Julian Ursyn Niemcewicz. Niestety z tego, co znalazło się w Puławach albo spalili po upadku insurekcji kościuszkowskiej Moskale, albo wywieźli je, ukradli. To o ich losie pisał sam Książę: "Miałem edycje rzadkie, wątpię, żeby je równie nad donem kto lubił jak ja". Można by tym życiowym wątkiem wypełnić jeden rozdział cyklu! "Miłość do książek była podstawą wielu przyjaźni Adama Czartoryskiego. Dzięki literaturze można było nie tylko zaskarbić sobie łaski księcia, ale i zrobić karierę u jego boku" - i Autorka przypomina m. in. o związkach, jakie łączyły go z Franciszkiem Karpińskim czy Józefem Maksymilianem Ossolińskim. 

Zachodzę w głowę nad pewnym... uproszczeniem. Czy można o Samuelu Lindem napisać: Szwed? Tak, chodzi o autora pierwszego słownika języka polskiego. Szwed? Bo rodzina, nobilitowana jeszcze w XVI w., pochodziła ze Szwecji, to zaraz Szwed? To, co zrobić z Matejką, Chopinem czy Wieniawskim? Wystrzegałbym się też takiego zapisu: "Tak ze strony zaborczych władz, jak i ojców panien, które uwodził brzydki, acz niepozbawiony wdzięku generał z zadartym nosem".  To o urodzie generała Tadeusza Kościuszki. W pisanie nie maja prawa wdzierać się kolejne zgrzyty. Z rozdziału poświęconego Nawet, jeśli w jej pisanie wdzierają się zgrzyty. Z rozdziału poświęconego Annie z Sapiehów Czartoryskiej czym prędzej usunąłbym określenie: "cesarz Francji". Rozumiem, że to jakiś złośliwiec słowotwórczy, bo przecież w innych miejscach jest, jak należy: cesarz Francuzów!  Takie wpadki nie mogą się trafiać w literaturze faktu. Czartoryskich (Annie z Sapiehów) czym prędzej usunąłbym określenie: "cesarz Francji". "...tu polistopadowy uchodźca Fryderyk Chopin" - muszę znowu wnieść veto! I nie chodzi o warcholstwo, tylko pilnowanie, aby w świat nie szły podobne nieścisłości. Fryderyk opuścił Warszawę na kilkanaście dni nim padły pierwsze starzały nocy listopadowej.  Nie można zatem przypisać wirtuoza do tej fali, w której znaleźli się choćby Adam i Anna z Sapiehów małżonkowie Czartoryscy. I jeszcze jedna muzyczna nieścisłość: "W 1933 roku na rzecz zakładu daje koncert Jan Paderewski". Nie ma w historii polskiej muzyki kogoś, kto by się tak zwał. Był: Ignacy Jan Paderewski! Jan, to był ojciec pianisty. I kilka stron dalej wzmianka o... legionistach księcia Józefa Poniatowskiego? Z tego, co pamiętam, to kiedy powstawały Legiony Polskie we Włoszech, to Pepi raczej hulał w pałacu "pod Blachą". I na tej samej stronie podpis pod rodzinnym portretem państwa Zamoyskich, podano rok: 1884? To rok śmierci Sebastiana Norblina. To raczej nie dzieło blisko dziewięćdziesięcioletniego artysty. Czepiam się? Węszę? Łapię za słówka i terminy? To źle, że w tak uroczo skrojonej narracji raz po raz wpadamy na... miny. Nie mogą się one trafiać w literaturze faktu. Trzeba mieć świadomość, że dla wielu czytelników książka Zofii Wojtkowskiej może być pierwszym i ostatnim opracowaniem dziejów rodu Czartoryskich i ich czasów. I, co wtedy? Mam-że przymykać osłabiony krótkowzrocznością wzrok? Veto!...

"A gdy mu się zdarzało ujrzeć piękną, białą rączkę kobiecą, nie opuścił takiego ucałować i do łona przycisnąć i choć już w wieku podeszłym, nigdy go szacunek, który miał do płci pięknej, nie opuścił" - pisał jeden ze świadków epoki. Nie wyobrażam sobie Księcia w... kontuszu i przy karabeli, a wychodzi na to, że książęca małżonka wymusiła aby takowy strój wdział. Nie sądzę, aby był jakiś artefakt utrwalający ten fakt. W każdym bądź razie nie ma go w "Sadze rodu Czartoryskich". Trudno rozstać się z księciem Adamem Kazimierzem. Zakreśleń w moim egzemplarzu książki bardzo dużo. Żegnam się z JKM cytatem z Ludwika Dębickiego: "Jako autor, człowiek pióra, Czartoryski jest drugorzędnym, jako mąż wpływu cywilizacyjnego, kierownik i opiekun ruchu umysłowego niezaprzeczalnie pierwsze zajmuje stanowisko".   

Cudownie zaczyna się rozdział o rywalizacji dwóch Izabel (Elżbiet): z Czartoryskich Lubomirskiej i z Flemmingów Czartoryskiej: "W życiu tych dwóch kobiet mieści się całe zło upudrowanego świata władzy przełomu XVIII i XIX wieku. Wylewają sie z niego najmocniejsze emocje: miłość, nienawiść, zazdrość, pożądanie i żądza zemsty. Szaleństwo miesza się z heroizmem, umiłowanie piękna z brakiem miłości ludzi". Trudno odmówić Autorce książki, że nie umie zachęcić do dalszego zgłębiania historii. Robi to perfekcyjnie, z wyczuciem.  Ja idąc tym tropem - na tym urwę moje obcowanie z prozą Zofii Wojtkowskiej. Nie potrafię jednak zawęzić się do kilku zdań. Teraz stawiając kropkę zostawiam wielu innych Czartoryskich w cieniu? Niech mi będzie darowane. Podziwiam księżnę Annę z Sapiehów Czartoryską, poraża mnie los Marii Wirtemberskiej czy Zofii Zamoyskiej. Trzeba by być z kamienia, aby nawet po tylu dziesięcioleciach być obojętnym wobec ich losu. "W życiu straciła wszystko, co kochała, nie ma się więc już czego bać" - to jednej z nich. Której? A kto chciał na afiszu napisać, że "mały Chopin ma tylko lat trzy", aby jeszcze więcej osób przyszło na koncert 8-letniego chłopca? Ta opowieść godna jest czytania w domowych pieleszach, przy  kominku. Może obudzi w kimś chęć do grzebania w przeszłości własnego rodu? "Gdzież nam do Czartoryskich!" - obruszy się pan w przepoconym sweterku. Ja też z średniej i zaściankowej szlachty, z domieszką krwi chłopskiej i obcej - mam udawać, że było inaczej?  Książkę trzeba po prostu przeczytać. I wyrobić sobie zdanie. Tym bardziej, że mamy edytorską kolejna perełkę rodem z Iskier! Brawo! Tylko, żeby pousuwać te wybałuszające na nas i psujące czytanie nieścisłości.

1 komentarz:

  1. Bardzo dziękuję za świetną recenzją. Za błędy przepraszam, z niektórymi osądami się zgadzam, z innymi nie, ale zawsze dobrze przeczytać opinie specjalisty. Jedna kwestia wymaga wyjaśnienia i jest to kwestia reaserchu. Otóż bardzo wielu polskich autorów korzysta z pomocy reasercherów. Niestety potem nie umieszczają ich nazwisk w publikacji. Uważam, ze to niegodne, nawet jeśli tym osobom godziwie się płaci ( a nie zawsze tak jest, bo czasem to na przykład studenci). Przełomu dokonał pan Severski pisząc książkę o Skarbek ( reaserch Piotr Niemczyk). Ja nie wyobrażam sobie, żebym nie umieściła nazwiska Justyny na okładce. Spędziłyśmy setki godzin w archiwach i bibliotekach, bo przeczytać trzeba było przeogromnie dużo. Poza tym w stosunku do przyjaciół trzeba być uczciwym, a my pozostajemy w przyjaźni od ponad 30 lat, kiedy zaczęłyśmy studia na Wydziale Historii UW. To miejsce zobowiązuje. I nie poczuje się gorszym autorem, dlatego, że ktoś mi pomagał a ja tego nie ukrywam. Wręcz przeciwnie.
    Pozdrawiam Pana bardzo ciepło
    Zofia Wojtkowska

    OdpowiedzUsuń