piątek, grudnia 18, 2020
Smakowanie Bydgoszczy (88) grudniowe wspomnienie...
To nie będzie zbyt długa historia. Taki sobie epizod. Z pamiętnego Grudnia '81. Był poniedziałek, 14 grudnia tego pamiętnego roku. Dla mających problemy z pamięcią od przeszło dwudziestu czterech godzin na całym obszarze ówczesne Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej (PRL - wielu ma już problem, kiedy zmaga się z wyjaśnieniem, co ów skrót oznacza) wprowadzono stan wojenny. Już byliśmy po przemówieniu towarzysza generała Wojciecha Jaruzelskiego, który jak nikt w historii Polski dzierżył ster władzy siedząc na kilku decyzyjnych stołkach. Żadne tam Piłsudski czy Kaczyński nie może nawet równać się do ogromu władzy, jaką oficjalnie piszący się Ślepowronem sprawował.
To będzie historia o pewnym pomniku, aparacie fotograficznym i ponurych typach wiadomej służby. Wiadomej tym, którzy pamiętają czym była Polska Rzeczpospolita Ludowa (PRL). Jest w Bydgoszczy takie magiczne miejsce, nazywa się PARK IM. JANA KOCHANOWSKIEGO. Jak zapytać zabieganego mieszkańcy na ul. Gdańskiej, Dworcowej czy Długiej może się żachnie, może powie "nie pamiętam" lubo asekuracyjnie rzuci "ja... ja jestem przejazdem..." - i dorzuci nazwę miasta, sioła czy czego tam jeszcze. Kiedy uszczegółowimy, że chodzi o okolice Filharmonii Pomorskiej rozjaśnia się lico, szare komórki popłyną strugą do pleśniejącego mózgu i będzie radosne: "no! taaak!".
No to ustaliliśmy czas i miejsce zdarzenia: poniedziałek 14 XII 1981 r., park Kochanowskiego. Czego nie wiemy? O jaki rozchodzi się pomnik. No, tak widać go powyżej na fotografii. Stajemy przy pomniku Karola Kurpińskiego (1785-1857). To dzieło toruńskiej pary rzeźbiarzy państwa Eweliny i Henryka Siwickich. Posąg z brązu nawiązuje do dobrych, klasycystycznych wzorców. Kompozytor usiadł był sobie i wsłuchuje się, jakie dźwięki dobiegają z pobliskiej Filharmonii czy Akademii Muzycznej (tak, kuźni kultury, która wydała m. in. Rafała Blechacza). Zresztą ma doborowe towarzystwo, bo i gniewny Beethoven, i spokojny Strawiński, i skwaszony Debussy, żeby tylko wymienić kilkoro z zacnych muzyków/kompozytorów do towarzystwa. Ciągle odkładam spacer wokół tej cennej galerii pomników (a jest ich tu... 15!).
Dwa słowa o Karolu Kurpińskim. Co przeciętny Polak o kompozytorze wie? NIC! Zamordowano przecież jeden z najcenniejszych edukacyjnych przedmiotów, jakim jest wychowanie muzyczne. Kultura muzyczna? Jaka? Może w jakiejś szkole trafił się muzyk, który naprawdę uczy, aliści... No to mamy kolejne ustalenie: nic. Ilu z nas słysząc "Warszawiankę 1831" wspomnie mistrza Karola? Od dziś na pewno czytelnicy tego blogu! Nie po to tyle piszę, aby szło to w powietrze i li tylko mi dawało satysfakcję. Że wciąż daleko nie-długiej historii? Chcę jeszcze dorzucić, że KK napisał muzykę do innych pieśni listopadowej insurekcji, takich jak: "Mazur Chłopickiego" czy "Marsz obozowy". Ta druga też raczej zaraz przypomni się. No to kolejne fakty odfajkowane!
No to mamy 14 XII 1981 r. - i co z tego? Przyprószony śniegiem siedzi sobie Mistrz. Zdjęcie było czarno-białe. Gdzieś zagubiła się odbitka. Pozostały negatywowe klisze. To tu jest z jesieni tego roku. Zrobione dla potrzeb tego tekstu. "No co z tym 14 XII?!" - niecierpliwi się któś. Już dochodzę do sedna. Bo to naprawdę krótka historia. Wyciągnąłem pachnący jeszcze nabytek, jaki Mama przywiozła mi z Berlina Zachodniego na moje XVIII urodziny: japońską lustrzankę Ricoh KR-5 i zacząłem Kurpińskiego uwieczniać.
Nie wiedzieć skąd za mymi plecami wyrosło kilku ponurych facetów. Jeden z nich przemówił ludzkim głosem. Padło pytania: czy wiem, że jest stan wojenny? Odparłem, że wiem. Na to ten sam: a czy wiem, że nie wolno fotografować obiektów państwowych? Spojrzałem najpierw na Kurpińskiego, ale ten patrzył tylko przed siebie, jakby zupełnie nie zainteresowany. Pomocy nie mogłem odeń liczyć. Spojrzałem potem na owych typów. Miny ciężkie. Gęby raczej nie znające się na subtelnej muzyce Mistrza. Nie wiedziałem, że pomnik to obiekt państwowy - odparłem ze świeżością i naiwnością osiemnastolatka. No i tu posypały się... inwektywy pod moim adresem. Kurpiński niewzruszony, a ja batożony przekleństwami, z których można tylko (o tej porze) zacytować jedną uwagę: albo się stąd zabiorę (delikatna wersja), albo zarekwirują mi mój japoński aparat. Troje podejrzliwych oczu wbijało się we mnie, kiedy chowałem sprzęt do torby fotograficznej. Nie spuszczono mnie spod czujnego spojrzenia, gdy szedłem w kierunku Teatru Polskiego. I tyle!
Powiecie: banał! Powiecie: co on nam tu opisuje? Powiecie: łycerz! bohatyr? Nie, wiem, że nie. To czemu ma służyć 88 odcinek tego cyklu? Starszy pan wraca do przeszłości dla własnej przyjemności. Po pierwsze, to mój blog i piszę, co mi się podoba. A po drugie: chodzi o pokazanie w jakim matrixie żyliśmy przed XXXIX laty. Byle komunistyczny żul mógł nas zaczepić, z wysokość swej funkcji, stopnia, stołka decydować nawet o tym czy pomnik jest... obiektem państwowym czy nie. Ilekroć mijam dzieło państwa Siwickich wraca do mnie ten poniedziałek.
"A co z apartem?" - dopytuje pan w pulowerku z beżowej włóczki. Ma się dobrze. Był nawet bohaterem jednego z tekstów na tym blogu. Wprawdzie dawno nie pstryknął żadnego zdjęcia. Jego czas minął. Jest sprawny. Trzeba znaleźć tylko kliszę i można ruszyć w plener. O jednym nie wolno zapominać: taka klisza, to było standardowe 36 pstryknięć. Aparaty cyfrowe dają więcej mozliwości.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.