wtorek, czerwca 18, 2013

Erato - część II

- Nie uważasz, Agamemnonie, że czas gna na korzyść tych dwojga? Tkwię tutaj, jak słup soli, każesz mi na siebie czekać...
- Niczego cię nie nauczyło życie? - Agamemnon był naprawdę spokojny. Usiadł na taborecie i jakby nigdy nic zaczął przyglądać się wazie, która stała na trójnogu.- Uciekła?
- Czy ty ze mnie kpisz, bracie?!
- Nie ośmieliłbym się! - Agamemnon sięgnął po figę. Chwilę obracał w dłoni owoc, jakby badał jej jędrność, po czym wsunął ją w usta. – To wspaniale!
To brzmiało, jak wyrok? Ironia? Kpina? Menelaos nie umiał poskładać tej mozaiki. Utkwił wzrok w mieczu, który odpiął brat. Wspaniała rękojeść, aż łasiła się do niego: weź mnie!...

- To prezent od Klitajmestry. W końcu, to jedna krew!
- Siostry - wycedził przez zęby Menelaos.
- Siostry – potwierdził Agamemnon.- Gdyby moja żona uszła do Troi, to.... – tu zawiesił wzrok i spojrzał badawczo na brata.- ... to bym się cieszył.
- Kpisz ze mnie?! - twarz Menelaosa nabrzmiała i naszła krwią.- Z czego mam się cieszyć?! Mam rogi jak stąd do Dorydy! Cała Grecja rechotem swym zabije mnie. Pomsty! Pomsty!
Menelaos uderzył pięścią w stojąca koło niego kolumnę. Zdawało się, że korynckie kwiaty akantu posypią się na jego gęstą czuprynę. Dał upust swemu gniewowi. Nareszcie. Tylko Agamemnon był jakby obok jego gniewu.
- Zrównam z ziemią plugawą Troję!
- Nareszcie coś sensownego, bracie! Mówisz wreszcie, jak Atryda!
Wziął go w ramiona. Potrząsnął bratem. Widział w jego oczach gniew, ale ustępowało mazgajstwo, jakim go witał.
- Atrydzi nie mogą łamać rąk! Troja... Nie rozumiesz, że to doskonała sposobność...
Nie skończył, bo wbiegła Hermiona. Tak bardzo przypominała matkę. Ubóstwiał roześmiane oczy bratanicy.
- Stryj! Stryj!...
Znowu miała pięć lat. Przy stryju czuła się, jak dziewczynka. Uciekała w jego ramiona. Czuła się w nich bardzo bezpieczna. Ojciec nie potrafił okazywać tak swoich uczuć, jak jego królewski brat.
- Mama...
Broda zatrzęsła się jej.
- Wiem. I dlatego tu jestem. Atrydzi nie dają sobie grać na nosie!- uśmiechnął się szelmowsko. Nie mogło być wątpliwości, ojciec był tylko cieniem starszego brata.
- Od dziś będę błogosławił Zeusowi córę, a Ledzie złożę w ofierze sto przednich baranów!
- O czym ty mówisz?! - wtrącił Menelaos. Hermiona też nic z tego nie rozumiała. Ale widać tych dwoje mężów nawet przed nią miało swoje sekrety. Postanowiła usunąć się. Agamemnon przytrzymał ją.
- Nie odchodź. To również dotyczy ciebie.
Menelaosa męczyła już zagadkowość brata. Chciał od niego wsparcia, a nie kolejnego błądzenie po zakamarkach labiryntu.
- Mów jaśniej, bo wystawiasz na ciężką próbę mą cierpliwość! Za co niby chcesz Ledzie stawiać stos ofiarny?! Oszalałeś?!
- I ty się nazywasz królem Sparty?! Atrydą?! Nie rozumiesz głupcze, że Helena dała nam najwspanialszy prezent?!
- Hańbę i pośmiewisko! - wyrzucił z siebie w gniewie.
- Wojnę! - warknął. Zgrzytnął aż zębami. Po chwili pojawił się na jego twarzy szelmowski uśmiech: Dała nam wojnę!
Hermiona widziała entuzjazm w oczach stryja i osłupienie ojca, który sprawiał wrażenie zagubionego we mgle wędrowca. Brakowało tylko, by wysunął ręce i błądził nimi przed siebie.
Agamemnon triumfował. Wskazał na swój miecz:
- Troja, pyszna Troja sama pcha się w nasze objęcia! I to tylko dlatego, że jedna dziewka poczuła się bardziej suką, niż królową!
Hermiona nie chciała tego słuchać. W końcu znieważano jej matkę. Bez względu na to, co zrobiła. To była jej matka!
- Jak śmiesz stryju! Królowa... Za podobne słowa powinno się cię...
- Hermiono! - krzyknął Menelaos.
Ale nie słuchała ojca. Wybiegła. Zostawiła dwóch mężów kipiących chęcią odwetu. Dla niej nie było miejsca między orężnym rynsztunkiem... Tak bardzo brakowało jej matki.
- Spartańska Heleno! - ale jej okrzyk ginął w ciszy oliwnego gaju. A może wikłał się w jego gałęziach?
Chciała biec przed siebie, jak najdalej od królewskiego pałacu. Nie mogła. Usiadła na kamieniu...
Szelest za plecami zaniepokoił ją. Odrzuciła grzywkę znad oczu. Odwróciła się. Nikogo jednak nie było. Nie mogła się mylić. Słyszała kroki. A nawet ciężkie stąpnięcie. Nie mogło nikogo nie być. Dopiero, kiedy wzrok przywykł do wzbierającego mroku dostrzegła postać opartą o jabłoń. Stała wspierając się na jakimś długim kiju, cicho kąsała dojrzałe jabłko. Zupełnie nie zwracała uwagi na Hermionę. U stóp leżał hełm i połyskująca miedzianym blaskiem tarcza.
Hermiona podeszła bezszelestnie. Dotknęła lekko ramienia postaci. Do teraz sądziła, że to któryś z hoplitów ojca, ale teraz zawahała się. Zapach lawendy raczej pasował jej do kobiety. I była nią. Wyniosła, dumna, potężna...
- Atena!...- aż krzyknęła z wrażenia.
Bogini odstawiła od ust jabłko. Spojrzała na dziewczynę, jak na intruza. Ale po chwili wyraz jej twarzy zmienił się. Uśmiechnęła się. Brwi wygięły się, jak naciągnięte cięciwy łuku Artemidy. Podała Hermionie dłoń. Była chłodna, delikatna, subtelna. Hermiona pochyliła głowę, ale zeusowa córa nie pozwoliła jej na głębszy skłon. Zawsze postrzegała ją, jako swoją siostrę...
- Twoja matka jest już u kresu podróży. Pod murami Troi musi wypełnić się boska przepowiednia!
Hermiona zrobiła wielkie oczy.
- O czym mówisz, pani?
- Wy ludzie, jesteście zabawni! Śmieszni, albo... – zawiesiła głos na chwilę, by szybko dodać: ...głupi! Myślicie, że uda się uniknąć przeznaczenia?!
- Nie rozumiem.
- Czego ty nie rozumiesz, córo Atrydów?! Że Parysa zaślepiły wdzięki Afrodyty?! Ten dureń dał jej jabłko! Jej! Jakby była lepsza? A niby czym się różni od Hery czy mnie?! Jestem zazdrosna?! Nic z tych rzeczy!...
I wybuchnęła śmiechem. Słychać było w nim niemal odbicie jej gromowładnego ojca. Ukochane dziecię Zeusa wzięło Hermionę w ramiona.
- Słuchaj, co ci rzeknę.
Hermiona czuła, że boskie palce wpijają się w jej skórę. Zrazu było to delikatne, ale po chwili czuła, że paznokcie Ateny wpijają się w jej skórę. Syknęła z bólu. Atena puściła ją. Podniosła tarczę.
- Wiesz, co to jest?
- Tarcza! - odparła pocierając obolałe miejsce.
- Egida!
Hermiona nie mogła wyjść z podziwu. Jakżeż imponowała jej Atena. Gdyby ona wzięła rynsztunek ojca Sparta wstrząsnęłaby gniewem Atrydy. Dla boskiej było to, jakby przewiesiła przez ramię wiklinowy koszyk. Tarcza stworzona kunsztem genialnego Hefajstosa teraz dzierżona była w dłoniach Ateny.
- Twoja matka jest wielka! Splugawiła własne gniazdo, by dopełniło się wrzeciono czasu... Troja będzie zdychać pod stopami mężnych Achajów. Może stroszyć swoje pióra, jak paw kłótliwej Hery. Zadrżą mury i runą u stóp twego Hermiono ojca i stryja! Widzisz to morze? Za kilka dni zaroi się od okrętów. Atrydzi pociągną na wiarołomną krainę Priama i jego synów! Morze krwi!...

(koniec części II)

Brak komentarzy: