sobota, lutego 15, 2020

Sara Lancaster (14)

Pułkownik William Greene otarł usta serwetą. Kolejny, soczysty kęs steku łechtał jego podniebienie. Umoczył usta w kuflu piwa, jakie przyniósł Evans. Pod nogami leżał jego poczciwy bloodhound "Cooper". Leniwie zerkał czy coś nie skapnie z talerza jego pana. Tym razem łaska człowieka nie obejmowała go?
Drzwi otworzyły się.  Ze swej wysokości "Cooper" tylko dostrzegł parę niezbyt czystych i nowych butów. Znoszone buciory szurały o drewnianą podłogę wzbijając drobiny kurzu. Widać stara Greta nie przyłożyła się tego dnia do roboty... 
"Cooper" rozdziawił pysk.
- Pani pułkowniku?
"Cooper" zwrócił  uwagę, że stojący żołnierz trzyma jakąś niewielką karteczkę.

- Co to jest? - to był głos pułkownika Billa, bo dla niego na pewno nie był pułkownikiem Williamem Greenem. 
- Ta pani to dała, sir!
Nastała krótka cisza. Widać tyle potrzebował człowiek, aby poznać, co jest na kartce. 
- Czego ona... chce? - głos Billa zdradzał irytację.
- Mówi, że ma do pana list.
- Do mnie? - teraz doszła szczypta zaskoczenia.
- To krewna starego sędziego...
- Kogo?! - głos podniósł się o oktawę?
- Tego... no... Tennysona. 
- Aha! - z ulgą dorzucił Bill.
"Cooper" ziewnął. Wolałby gnać gdzieś za trafioną kaczką, a nie tkwić w tym pomieszczeniu. Nawet spać nie dadzą, bo wciąż ktoś wchodzi, drzwi skrzypią, coś chcą od jego Billa. 
- Szlag by to trafił... A ten przeklęty Jankes...
- Paisley? 
- Ehe! Powieszony?
- Pastor szedł do niego. To pewnie jeszcze potrwa.
- Proś tą kobietę! -warknął Bill.
- Panie pułkowniku...- głos żołnierze zszedł do poziomu szeptu. - To dama.
- Dama? Od kiedy Shelton znacie się na damach, skoro poza cyckami rudej Carrie nic nie znasz?! - widać musiał to być przednik przytyk, bo głos Billa przeszedł w rechot.
- Tak mi... się zdaje... pachnie tak pięknie...
- Shelton weź te talerze, kufel i idź już po nią. I zrób mi kawy. Nie godzi się, aby dama czekała.
Żołnierz nazywany Sheltonem wyszedł. Bill pochylił się nad psim pyskiem. Ich oczy spotkały się:
- Widzisz "Cooper" i tyle z naszego życia. Na kaczki nie możem pójść, bo jakaś... dama... przyszła... Czy te baby nie mają nic innego do roboty?
Poklepał go po mięsistym karku. "Cooper" cicho zamruczał.
- Masz rację! Zgadzam się z tobą. Zaraz tę damulkę spławimy...
Raz jeszcze poczuł jego szorstką dłoń na swej sierści.
Drzwi skrzypnęły.
- Panie pułkowniku! - to był znowu głos Sheltona. "Cooper" nawet nie wysilił się, aby otworzyć oczy. Ale po chwili po deskach podłogi zabrzmiało miarowe stukanie butów, usłyszał szuranie materiału i jakiś dziwny zapach... To nie była machorka, ani wyziewy whisky lub ten znany odór koński.
- Pan pułkownik Greene? - odezwał się kobiecy głos. "Cooper" otworzył lewe oko.
- Tak, proszę pani. Pułkownik William Greene. Pani pozwoli?
Bill, czego zwykle nie robił na widok swych gości, wstał zza swego biurka. Skrzypnęło drugie krzesło...
- Pani ma do mnie jakąś sprawę... panno Lancaster?
- Pani. Pani Lancaster...
- O, przepraszam.
- Mój mąż, kapitan Xavier Lancaster, zginął za Sprawę pod Bull Run w '61.
- A... tak... chyba coś słyszałem... - "Cooper" bezbłędnie rozpoznawał stan zakłopotania swego pana, a to był bez wątpienia jeden z takich... - W czym mogę pomóc wdowie po bohaterze za Sprawę?
- Pański oficer... aresztował mego przyjaciela...
- Nie znam sprawy... Który oficer uchybił czci oficerskiej damie Konfederacji? Każę bydlaka zaraz rozstrzelać! - "Cooper" machnął ogonem. Nie lubił tej irytacji w swoim Billu. Ta służebność zacierała wizerunek jego pana. Nie poznawał go w takich chwilach.
- Nie chodzi o moją cześć, próżno by zaraz tego... jak się pan raczył wyrazić "bydlaka" rozstrzeliwać...
- Pani wybaczy za słownictwo i me uniesienie, ale... Proszę jednak o jego nazwisko.
- Blackhead...
- Kapitan John Blackhead?
- John Hector, jeśli dobrze zapamiętałam.
- To, co Blackhead zrobił?
- Aresztował kapitana Roberta Taylora. Przedzierał się od Jankesów! Był w ich mundurze, a ten pana oficer wziął go za szpiega.
- No... musi pani zrozumieć... - "Cooper" dałby swój psi łeb za to, że jego pan czerwienił się w tej chwili na całym swych obliczu. Zaraz pewnie rozepnie guzik przy kołnierzu oficerskiej kurtki. - Trwa wojna... i każdy... podejrzany.... - pułkownik Greene odpiął guzik.
- Rozumiem pana. Sama powiesiłabym szpiega na najbliższej gałęzi i przysłużyła się tym Sprawie, ale kapitan Taylor był w mojej obecności! Ręczyłam słowem za jego honor!
- No...
- A może pan uważa, że kobieta Południa nie ma honoru?! - krzesło, na którym siedziała skrzypnęło.
- Ależ... nie... droga... pani... Kapitan Taylor? To na pewno... jakaś pomyłka...
- Kapitan Taylor uciekł z Door to Hell! - głos kobiety już nie tylko żądał, ale był, jak groźny jeż, jakiego ostatnio zwęszył "Cooper" w kuchni. Usłyszał mocne uderzenie czegoś o podłogę. To była chyba parasolka, bo jej czubek dostrzegł kątem oka.
- Zaraz każę wezwać kapitana Blackheada i niech wyjaśni...
- Co tu jest do wyjaśniania?! Mam tu list od mego wuja, sędziego Tennysona! Proszę, niech pan czyta!
Nastąpiła dłuższa pauza.
- Shelton!
Drzwi otworzyły się niemal automatycznie. Shelton stał tylko w progu.
- Do kapitana Blackheada! - powiedział podniesionym głosem Bill. - Ma się tu natychmiast stawić!
- Tak jest!
Drzwi zamknęły się za Sheltonem.
- Musimy być czujni, proszę pani...
- Rozumiem.
- A jak pani raczyła powiedzieć sama, ten oficer...
- Robert Taylor.
- A... a... tak... Kapitan Taylor był w jankeskim mundurze. Przenikają do nas ich szpiedzy...
- W jankeskich mundurach?! - głos kobiety pełen był ironii, niemal ocierał się o kpinę z jego Billa. "Cooper" podniósł się.
- "Cooper"! Siad!
Ale pies nie zareagował. Podszedł do kobiety. Wbił swój wzrok w nią, by po chwili położyć swój ciężki łeb na jej kolanach.
- "Cooper"!
- Piękny pies - Sara pogłaskała go po łbie. - Pański?
- Mój! - przyznał pułkownik Greene. Był wyraźnie zmieszany. - "Cooper"!
- Niech pan zostawi. Mądre psisko.
"Cooper" zaczął wcierać się w spódnice kobiety. To rozbawiło ją i trochę rozluźniło gęstniejąca wokół tych dwojga atmosferę...
W drzwiach znowu stanął Shelton:
- Kapitan Blackhead!
Zaraz za nim wszedł zapowiedziany oficer.
- Kapitan John  Blackhead! - trzasnął butami. - Pan pułkownik kazał mnie wezwać...
Dopiero teraz spojrzał na siedząca przy biurku kobietę. Nie widział jej twarzy, bo ta pochylała się nad bloodhoundem.
- Zna pan panią Lancaster?!
Sara spojrzała w jego kierunku.
- Zna... tak miałem okazję...
- W jakich okolicznościach? Bo chyba nie na balu dobroczynnym u sędziostwa Tennysonów?
- Nie, panie pułkowniku. Chciałem meldować, ale pan... pan... akurat był...
- Gdzie byłem? - pułkownik Greene zbliżył sie groźnie do podwładnego. Byli jednego wzrostu, więc ich oczy spotkały się ze sobą. - Gdzie?
- Polował pan... na... kaczki...
- Na kaczki? - parsknął Greene. - Kiedy to było pani Lancaster?
- W środę, w południe - uściśliła Sara.
- W środę? A mamy Blackhead jaki dzień?
- Piątek, panie pułkowniku.
- Piątek! I przez dwa dni nie zameldował pan, że zatrzymał kapitana...
- Kapitana Roberta Taylora! - szybko uzupełniła Sara. - bohatera spod Vicksburga!
- Bohatera spod Vicksburga? Więzimy kogoś, kto przelewał krew za Sprawę?!
- Był w jankeskich łachach, panie pułkowniku! - próbował bronić się Blackhead.
- Dama z Południa ręczyła za nim, a pan mimo to aresztował go?! Czy pan postradał zmysły?
- No... ja... były rozkazy... pana pułkownika...
- Jeszcze dziś napiszę do generała Longstreeta! Na pewno ucieszy się z nabytku, jaki mu sprawię! Pan sprawi! Skończy się dekowanie na zapleczu!
- Ale... ja... tylko...
- Milczeć, psiakrew! Dama z Południa gwarantowała, a pan...
"Cooper" usiadł koło Sary.
- Natychmiast przyprowadzić zatrzymanego!
- Tak jest!
- Da mu pan swój mundur! To bohater! Więzień z  Door to Hell.
- Zbyteczny zaszczyt!- Sara obróciła się w kierunku kapitana Blackheada. - Przywiozłam mundur.
- Ach! Tak? - "Cooper" zamiótł ogonem koło siebie. Jego Bill miał minę, jakby ogłoszono koniec świata? - Natychmiast przyprowadzić kapitana...
- Taylora - znowu wtrąciła Sara.

cdn

Brak komentarzy: