sobota, marca 09, 2019

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (41)

Kira Gauss otworzyła oczy. Powieki jednak same domykały się. Docierały do niej jakieś szmery, jakby głosy, byłaby przysięgła, że nieopodal przeciągał się kot. Ból głowy skutecznie uniemożliwiał dłuższe skupienie się. Poduszka pachniała starą szafą, naftaliną. Pomyślała o babce Sarze Hoffabuer. Tak pachniało w jej sypialni.
Tykanie zegara było rytmiczne, równo odmierzone, silne. Po chwili uderzenie. Jedno, drugie, trzecie... Raz jeszcze otworzyła oczy. Ujrzała nad osobą twarz. Twarz porytą głębokimi bruzdami zmarszczek. Zapadnięte usta nagle drgnęły i wygięły się w lekki uśmiech. Mimo woli na jej twarzy też pojawił się minimalny uśmiech. Wszystko ją bolało. Czuła, że nawet włosy.



- Dzień dobry - usłyszała miękki, spokojny głos.
Ale nie odpowiedziała.
- Ja jestem Wilhelmina Gerach - przedstawiła się. Położyła na jej czole dłoń. Spracowaną, szorstką, ale przy tym bardzo delikatną. - Nie ma pani już gorączki.
- Go... rączki... - wydukała. 
- Wszystko będzie dobrze - uspakajała ją ta dziwna, obca kobieta o powierzchowności troskliwej matki lub babki. - Doktor Reiss tylko prosił, aby zbyt się nie forsować. Kilka dni spokoju, poleżenia. 
- Doktor Reiss? - powtórzyła zasłyszane co dopiero nazwisko. - Gdzie... gdzie... ja... ja... jestem? Co się ze mną... Gdzie... jest pociąg?
- Bum! - staruszka parsknęła, jakby to ją bardzo bawiło. - Z tego pociągu to i nic nie zostało.
- Nic? - bezdennie powtórzyła Kira. - A reszta?
- Jaka reszta?
- Bärbel... jej córeczka... jechałyśmy z Glogau... i...
- Wszystko miazga! Ja tam nie byłam, ale mój Fritz był. Jak tylko wróci z gospody, to pani powie. Mało kogo żywego wyciągnęli. 
- Jak to?!
- Tyle tych bomb spadło. Aż u nas szyby się trzęsły. Jedna nawet spadła na pole Vidukinda. Widziałam ją. Ugrzęzła w rozpadlinie, nie wybuchła. Ale po pociągu i torach... - kobieta machnęła ręką. 
Kira szarpnęła się, ale kobieta delikatnie powstrzymała ją. Gdyby chciała, to łatwo by zrównoważyła ten opór starczych rąk. 
- Doktor Reiss kazał leżeć. O! Zaraz będzie czwarta, to powiedział, że zajdzie zobaczyć, co i jak. 
- Długo tak... tu... jestem u pani, frau...
- Gerach.
- ...Gerach?
- No... Fritz... To jest mój stary przywiózł panią we wtorek, a dziś mamy... sobotę?
- Cztery dni? Spałam cztery dni?
Wilhelmina Gerach rozłożyła tylko ręce i dodała:
- Bóg panią ocalił, to dobry znak.
- A Cornelia i Bärbel?
- Może są u innych osób, albo zabrali ją do szpitala. Pani błąkała się po lesie.
- Ja? Błąkająca się... po... lesie? Warum? 
- Doktor Reiss powiedział, że to szok, po urazie.
Kira Gauss postanowiła usiąść na łóżku. Frau Gerach nie oponowała. Poprawiła poduszkę. Na tę chwilę wszedł do pokoju mężczyzna ze skórzaną lekarską torbą. 
- O! widzę, że zdrowiejemy. 
- O wilku mowa... - dorzuciła swoje frau Gerach. Doktor miał na sobie płaszcz i trochę sfatygowany kapelusz.
- I jak? Widzę, że wraca pani do nas - uśmiechnął się z zadowoleniem. - No to Heinz płaci!...
- Heinz? - Kira Gauss
- Nasz pastor. Był zdania, że dni pani są już policzone - wyjaśnił lekarz.
- Zakładaliście się o moje życie?
- Nie, o skrzynkę wybornego piwa.
- I może upatrzyliście miejsce na cmentarzu?
Zapadło niezręczne myślenie. Coś chyba zatem musiało być na rzeczy.
- Panie doktorze...
- Słucham panią?
- Jechałam ze znajomą i  jej córką. Wie coś pan o nich?
- Fritz panią znalazł w lesie...
- To już wiem, ale...
- Było sporo ofiar, ale nie znam szczegółów. Nie sądzę, aby znał je również Fritz. Najważniejsze, że jest pani lepiej. Odzyskała pani przytomność.
- Tak. Ale...
- Teraz trzeba spać. Dużo spać. Wypoczywać. Jest tylko jeden problem.
- Z czym?
- Jak się pani nazywa?
Kira chciała już powiedzieć, ale zawahała się.
- Nie pamięta pani? - frau Gerach podeszła z kubkiem parującego naparu ziołowego.
- Jakoś... tak...
- To minie... to się zdarza... - jął tłumaczyć lekarz. - Amnezja. Po wypadku. To minie. Ale jakoś byłoby przyjemniej nazywać panią?
- Agnes? - zaproponowała Kira.
- Może być Agnes. Tak wpiszę w papierach: "Agnes u państwa Gerach". Teraz damy pani jeszcze pospać. Sen, to najtańsze lekarstwo. Frau Gerach wychodzimy.
- A ziółka?!
- Ziółka pani postawi na stoliku i nie ma nas - ponaglił kobietę, która była najwyraźniej niepocieszona, że odbiera się jej prawo do bycia dobrą Samarytanką.
Kira Gauss, czy lepiej "Agnes u państwa Gerach" została sama. Nie potrafiła pozbierać myśli. Nalot, krzyki, wybiegająca z przedziału Bärbel, zgrzyt i łomot, kiedy wagon wypadał z szyn.  To wszystko wracało chaotycznymi wykrzyknikami w jej głowie. I ten dziwny mężczyzna od... Fryzjer? Krawiec? - nie mogła sobie przypomnieć.
Zamknęła oczy. Ale to się do niczego nie przydawało. Teraz zaczynała rozumieć, skąd brał się w tej plątaninie obrazów las. Mroczny. Surowy. Głuchy. Nikogo nie spotkała. Nic nie słyszała. Świerki, dęby, jakieś połamane brzozy i płonący zagajnik... Teraz zaczynała rozumieć. Zupełnie zatarł się jej wybawca. Rysy twarzy Fritza Geracha zupełnie nie istniały w jej wspomnieniu. Za żadne skarby nie mogła sobie go przypomnieć. Mógłby tu wejść, a ona nie wiedziałaby, że to on.
Zegar znowu uderzał. Złapała się na tym, że pomyślała o domu, w willi w Wannsee. Mama i tata, i uderzenia zegara. Tylko, że teraz leżała w obcym łóżku, w obcym domu, nie wiedzieć gdzie. Oszukiwała do tego ludzi, którzy ratowali jej życie. "Agnes... Też wymyśliłam?" - męczyła ją ta mistyfikacja. Jutro przyzna się albo do Kiry Gauss, albo Grety Hoffbauer. Nie wiedziała, w tej chwili, sensu ukrywania swej tożsamości. Amnezja? To był dobry kierunek na tę chwilę, ale...

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.