sobota, lutego 16, 2019

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (39)

- No... i... - Udo Alsfeld triumfował. Czuł, że rumieniec zadowolenia rozlewa mu się po twarzy. Tak czuł się, gdy 30 stycznia '33 Führer został kanclerzem. Nawet śmierć starego Hindenburga była dlań zadowoleniem, ale z mieszanym uczuciem odbierał rzeź jego kochanej SA. Szybko jednak sobie to wszystko poukładał w swej bauerskiej głowie. "Führer ma zawsze rację!" - stało się jego dewizą. Teraz przyglądał się bacznie twarzy Sturmbannführera Martina Ebracha. Ten przetarł swój monokl. Stroił się na nie wiadomo kogo. "Znalazł się Model od siedmiu boleści" - takie miał o nim mniemanie. Milczące, bo na odwagę wypowiedzenia tego, co go gniotło nie miał dość śmiałości. Do tego ten Lindholtz.
- Taaak - przeciągle odezwał się Ebrach. Odłożył oprawiony tom gazet. - A ty, co myślisz Lindholtz?
Scharführer stał obok, jakby zaskoczony tym pytaniem. Sturmbannführer z rzadka zaciągał opinii od niego. Miał nawet chwilami wrażenie, że ten gardzi nim. Lindholtz miał na piersi Żelazny Krzyż. Nosił go z dumą. W końcu wręczył mu go nie byle kto, a sam von Falkenhayn. Ebrach z powodu swej nawiedzonej matki nie trafił na front wielkiej wojny. Mutter nie dała jedynaka na zmarnowanie we flandryjskim błocie. Stąd opowiadanie o komisji lekarskiej, co to nie chciała Martina Ebracha, który z kolei bardzo chciał być, jak Albrecht Niedźwiedź. Ale mu nie było dane. Drugiej okazji nie zmarnował. III Rzesza przed takimi jak on otworzyła okazję. 

- Nie mam... zdania... - wypowiedział się wreszcie.
- Co?! Co to znaczy: nie masz zdania?! - Ebrach aż się uniósł. A do Udo Alsfelda powiedział: Sam pan widzi z jakimi kretynami muszę pracować. Zdania nie ma. A co tu jest skomplikowanego? Patrz na zdjęcie. Tu!
Lindholtz pochylił się nad gazetą. Spode łba zerknął na zatrzymanego, który okazał się lojalnym jednak obywatelem Glogau i Rzeszy. A teraz stawał się dla niego utrapieniem.
- Kiedy ja... nie znam... tej frau... Sonntag - przyznał.
- Ale ja znam! - warknął przełożony. I poprawił monokl. - No i po co nam pan to tu przyniósł, herr Alsfeld?
- Mieszkają u mnie takie dwie frau...
- No i?
- Ale żadna nie nazywa się Sonntag czy Gauss.
- Kto to jest ta...
- Gauss? - wtrącił pospiesznie lojalny i czujny obywatel Rzeszy und Glogau. - Ona w operze śpiewa. Poznałem ją, ale przedstawia się jako Hoffbauer. To nie dziwne?
- No.... herr Alsfeld czujność! Czujność nade wszystko! - Ebrach upajał się swoimi złotymi myślami. Nikt nie wiedział, że miał wyświechtany notes i raz po raz zapisywał w nim, co ciekawsze własnego chowu sentencje. 
- Dlatego nie dawało mi to spokoju, herr Sturmbannführer. Nawet powiedziałem mej Erfrau: "Zamelduję towarzyszowi Ebrachowi" - łgał. Nie mógł przewidzieć, że wizyta w bibliotece skończy się aresztowaniem go przez Scharführera Lindholtza i i tych jego dryblasów.
Martina Ebrach raz jeszcze zerknął na gazetę.
- To według was jest frau Sonntag?
- Jawohl! - niemal wykrzyknął zapytany.
- Żona Maxa? - z niedowierzaniem wbijał wzrok w fotografię z 1938 r. 
- Zna ją pan? - niepewnie zagadnął Lindholtz.
Ale Sturmbannführer ani myślał odpowiedzieć. Sięgnął po słuchawkę telefonu.
- Berta? To ty?... Mówi Martin... Jak to jaki Martin?... No, nie Luther!... Ebrach... Tak, z gestapo. Nie... nic się... nie nic się nie stało... Warum?... Połącz mnie z Breslau z... gestapo. Tak. Sonntag. Max Sonntag. Ile czekania? Ja muszę mieć go... błyskawicznie! No!
Odłożył słuchawkę.
- To my panu dziękujemy...
- Ale...
- Resztą sami zajmiemy się.
- Ale... One... mogą uciec...
- Zaraz tam uciec! Lindholtz pójdziecie do domu herr Alsfelda. Wylegitymujcie obie frau i...
- Przecież tłumaczę, że one mają fałszywe dokumenty! - Udo tracił zaufanie do organów władzy.
W tej chwili odezwał się telefon na biurku Ebracha. Monokl aż zadrżał w oku. Nim sięgnął po słuchawkę wszyscy, jakby się zmówili, wlepili wzrok w ebonitowy przedmiot i poprawił szkło. Ebrach podniósł słuchawkę z majestatyczną powolnością:
- Breslau? Tak?... Tu Sturmbannführer Martin Ebrach z Glogau. Muszę... Tak, chcę rozmawiać... Jest na linii?... Max? Heil Hitler! Nie... poznałeś?... Hę! To ja Ebrach. Martin. No... Nie, no u mnie wszystko dobrze. A u ciebie? Mam pewien problem... No... Tak... Słuchaj... zgłosił się do nas... Tak... nieważne... I... Uważa... że twoja żona... Jakie ploty?! Co ty... Max...
Odsunął słuchawkę od ucha, aby wszyscy słyszeli wydalający się z niej głos, a właściwie jakiś nieokiełznany krzyk. 
- Ja się nie... co się wtrącam? do czego? w twoje życie?... Jak nic, to dobrze... Nie ma co się pieklić... Ale jest tu ktoś... bardzo do niej... podobny... Czy jest dziecko? Nie wiem - na chwilę zasłonił słuchawkę dłonią: Herr Alsfeld czy ta kobieta jest z dzieckiem?
- Tak, córeczką - przyznał prawomyślny obywatel Rzeszy. - Jakieś 8 lat? Edda.
Ebrach machnął ręka i wrócił do rozmowy:
- Jest dziewczynka. Jakieś 8 lat. O imieniu...
- Edda - raz jeszcze wsparł go Udo Alsfeld.
- Edda... Nie, nie Cornelia... - znów zasłonił słuchawkę: Jak wygląda?
- Blondynka, warkoczyki. No, jak dziewczynka. 
- Jak dziewczynka.. - powtórzył do słuchawki. - A kobieta, jak mniema mój informator jest tu pod nazwiskiem...
- Birgit Laage - usłużnie dodał Udo.
- Laage... no... jeśli to... pomyłka? To... Ja... ja... Heil Hitler! Do następnego Max! 
Zapadło niezręczne milczenie.
- I, co? - spojrzenie Sturmbannführera Martina Ebracha nie wyrażało wdzięczności. Sięgnął po paczkę papierosów. Nikogo nie poczęstował. Lindholtz usłużnie podał ogień. - I, co?! Herr Alsfeld?! Złazi pan tu do mnie, pierdołami mnie zajmuje, dzwonię do starego partyjnego towarzysza i... Ta bresaluwska świnia mnie opieprza! Drze tego swego ryja! Warum?!
- No... ja... - Udo czuł, że strużka potu zsuwa mu się po plecach. - Ja nie mam... żadnych wątpliwości... że ta... no i ta... druga...
- Max powiedział wyraźnie: jego żona jest w Breslau! rozumiesz Alsfeld?! W Breslau!
Besztany wbił wzrok w dywan. Czuł się, jak na lekcji geografii u starego  Mogendorfa, kiedy pomylił Appalachy z Kordylierami i dostał po łapach ciężką linijką. 
- Proszę tu wrócić, jak naprawdę stanie się coś ważnego, nie daj Boże zagrażającego naszej Rzeszy. A teraz żegnam!
Udo wstał. Chciał sięgnąć po tom "Grossdeustchland".
- Zostaw to! - usłyszał. - Któryś z moich ludzi odniesie gdzie trzeba.
Udo już nic więcej nie powiedział, tylko przy drzwiach wyprostował się, wyrzucił w górę prawą rękę i krzyknął:
- Heil Hitler!  
I wyszedł.
Powrót do domu nie był triumfem Arminiusza z Lasu Teutoburskiego. Czuł się, jak zbity pies. Nie odpowiadał na zwyczajowe powitania. Czuł się podle. Gorzej niż podle. Wolałby żeby "Adler" lub inne "BMW" rozjechał go na ulicy, zrobiło z niego miazgę, przeszłość. Ale nic takiego sie nie działo. Wracał, jak pradziad Johann spod Jeny w 1806 roku...
- Udooo!
Na dźwięk swego imienia przystanął.
- Udooo!
Rozejrzał się. Johann Wetter pchał swój rower.
- No, co tak patrzysz, jakbyś z obłoków spadł?
- A tobie, co do tego?!
- Warczysz, jak pies u Leya. Piwo było ciepłe?
Udo machnął ręką. Naprawdę nie miał ochoty na dialog z przyjacielem. Grzeczność wymagała, żeby jednak jakoś podsycić rozmowę, a nie urywać ją jak natrętny monolog żony.
- A ty pchasz ten swój złom? To jakaś pokuta?
- Pokuta? - Johann spojrzał na ramę i roześmiał się. - Nie, łańcuch mi pękł.
- Łańcuch ci pękł? - nie bez ironii potwierdził Udo. I ruszył dalej.
- No czekaj! Gdzie idziesz?
- Do domu, bo co?
- A twoje śledztwo? Dopadłeś zwierzynę?
- Johann! - podniósł głos o kilka stopni. - Czy jeszcze ty chcesz mnie wkurzyć?!
- A... a... jesteś wkurzony?
- Ślepy jesteś czy co? Nie widać tego?!
- No, zachwytem nie tryskasz.
- A już ją miałem!
- Kogo?
- Dobra. Nie ważne. Później ci opowiem. Wpadnij po obiedzie na piwo.
- No, jak na piwo. to z ochotą.
- Heil Hitler!
- Heil...
I Udo Alsfeld nie bacząc na przyjaciela poczłapał przed siebie. Poczłapał, to było dobre określenie. Przygaszenie jeszcze bardziej zniechęciło go do życia. Rozmowa z Johannem rumieńców na pewno mu nie dodała.
Emma zamiatała podwórko.
- No! Wrócił mąż marnotrawny! Gdzieś ty był cały dzień?
- W bibliotece - przyznał zgodnie z prawdą.
- A wróble ćwierkały, że na gestapo.
- Na gestapo też.
- Za szpiegostwo?
- Co ty klepiesz?! Jakie szpiegostwo?! Kto ci głupot naopowiadał.
- Wróble.
- Znam takiego jednego. Erika Böhlen nazywa się! Przybłęda.
Emma widząc, że jej stary ani skory do mówienia, a tym bardziej nie cierpiący jej przyjaciółki wróciła do zamiatania.
- A co tak cicho? - Udo rozejrzał się po obejściu.
- Kogut w zupie.
- Ja nie o tym? Te lokatorski, ta mała?
- A... a... te... Nie ma ich.
- Jak to nie ma ich? Spacerek do rynku?
- Wyjechały.
- Jak to wyjechały? - Udo nagle ożywił się. wbiegł do domu. Z niespotykaną dla siebie energią wbiegł na piętro. Najmowane pokoje były puste. Tam gdzie spała dziewczynka panował nieład, jakby po... ucieczce? Podszedł do okna i wyjrzał na podwórze:
- To gdzie one są?!
- A skąd mam wiedzieć? - Emma zadarła głowę ku górze. - Spakowały się i tyle je widziałam.
- Szlag niech to trafi! - warknął przez zęby.
- Zapłaciły. Nie obawiaj się nie ma straty.
- Ja nie o tym głupia kobieto!
Cofnął sie do pokoju. Na krześle leżała książka. Podniósł ją.
- "Die Biene Maja und ihre Abenteuer" - przeczytał tytuł. Otworzył ją. Zamaszystym pismem opatrzono ją dedykacją: "Corneli, kochanej córeczce - Tatuś Max. Breslau 31/III' 40".
- Wiedziałem! Wiedziałem! - i cisnął książką o podłogę.

*    *    *
 
Sturmbannführer Martin Ebrach zamierzał już wyjść. Zamknął biurko. Podchodził do okna, aby je zamknąc, gdy drzwi do jego gabinetu otworzyły się z hukiem.
- Co do cholery?!...
W drzwiach stał Max Sonntag. Sapiący i gotowy do wykonania skoku na swoją ofiarę? Dziwne było to, że nie miał na sobie munduru SS, ale zwykłe, cywilne łachy.
- Max?! Co się stało?!...
Max zatrzasnął drzwi:
- Gdzie ona jest?!
- Kto?
- Kaiser! Meine Erfrau!

cdn






Brak komentarzy: