sobota, lutego 17, 2018
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (14)
- Brawooooooooooo!
- Brawooooooooooo!
Greta zeszła ze sceny.
- Widzisz? Widzisz? - radość profesora Holbeina rozlewała się po jego jowialnej twarzy. Nie mogła pojąć, że to ten sam stateczny profesor fizyki z Humboldt-Universität zu Berlin. Można było rzec, że ścisłemu analitykowi, ba! komuś kto pamiętał jeszcze Bismarcka (jak sam mawiał o sobie) nie przystoi pewne zachowanie.
Miejsca w "Violetta Café" zajęte były do ostatniego stolika. Odkąd po Breslau rozeszła się wiadomość, że u Holbeina występuje Kira Gauss każdej soboty było pełno ludzi. I tak od kilku dobrych miesięcy! Niektórzy już wchodzili w poufne pogaduszki z właścicielem, aby mieć tu stolik niemal na dożywocie. Szelest reich marek skutecznie głuszył ewentualne wahania. Takowych jednak nie było. Herr profesor, o którego rzeczywistej profesji niewielu miało pojęcie, zacierał ręce z zachwytu. Dobrego humoru nawet nie popsuła mu żałoba po płowej bestii, jak to przewidział. Heydrich zmarł. Lokal musiał być zamknięty. Niemniej afisz na frontonie już informował: "Pamiętna Carmen od teraz w Breslau, tylko tutaj! Przyjdź! Sprawdź! Przeżyj!". Nazwisko Kiry Gauss było, jak magnez, lep na muchy.
- Szósty bis?
- Nawet gdyby był sześćdziesiąty szósty! "Schlesische Tageszeitung" oszaleje z zachwytu!
- Miało być kameralnie! Bez rozgłosu - nie bez wyrzutu w głosie powiedziała Greta.
- Bez rozgłosu? - Holbein ledwo powstrzymał się od bardziej emocjonalnej reakcji. - Jesteś Kira Gauss! Nie możesz narzekać. Jahrhunderthalle wynajmę dla ciebie po wojnie!
Greta wróciła na scenę. Publiczność powitało to gromkimi brawami. Podbiegał do niej mała dziewczynka. Ściskała w dłoni bukiecik bratków.
- To dla pani!
Przytuliła ją do siebie. Ucałowała.
- Jak masz na imię?
- Heidrun, proszę pani.
- Ładnie.
- Bo my wszystkie mamy imiona na "H".
- Wszystkie?
- Moje siostry i brat.
Greta uniosła się. Zrozumiała. Powiodła wzrokiem po gościach. Dałaby głowę, że tam z tyłu siedziała matka tej uroczej dziewczynki.
- I oni są tu wszyscy? - spojrzała na dziewczynkę.
- Nie, tylko Helga i Holdine. Mamy też nie ma. Niania...
Jej miły szczebiot zagłuszyło kolejne, natężające się:
- Brawooooooooooooooooooooo!
Ostatnie słowa dziewczynki uspokoiły Gretę. Kiedy podeszła do środka sceny Johann siedzący przy fortepianie zapytał tylko:
- "Die lustige Witwe"?
Greta kiwnęła tylko głową. Po chwili cała sala śpiewała już Franza Lehára. Przez te chwile Greta była w innym świecie.Widziała ojca i mamę, ale też wracała Marta. Uśmiechnięta, jakby przekornie, jakby zapominała ile przykrości łączyło się z tą wymuszoną znajomością. Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki skłoniła się głęboko i wybiegała do korytarza, który robił za niby kulisy.
- Sukces, znowu sukces - profesor Holbein nie krył swego szczęścia. To spotkanie z Gretą w Zoo, to było, jak wyciągnięcie szczęśliwego losu z pogorzeliska. "Violetta Café" rozkwitało z każdym wieczorem. Reich marki płynęły strumieniem.
- Na dziś koniec, herr Holbein!
- Ależ oczywiście Gretchen, oczywiście - i po ojcowsku złożył pocałunek na jej czole.
- Dziękuję.
Greta chciała skręcić na schody, ale drogę jej zaszła dziewczyna, która parała się sprzedażą kwiatów. Koszyk miała już pusty. Ona też zacierała z radości ręce. Tyle nie sprzedawała nigdy wcześniej.
- Frau Kira! Frau Kira!
- Coś się stało?
- Jakiś pan do pani. Czeka.
- Pan? Do mnie? - z wrażenia aż chwyciła się za serce. Myśl jej gnała tylko w jednym kierunku: Piotr. Brzmiało absurdalnie, ale... to był czas wojenny. Mało to szpiegów czy dywersantów przenikało na teren Rzeszy? Dlaczego jednym z nich nie miałby być jej Piotr. "Mój Piotr?" - zachwiała się.
- Frau Kira! - dziewczyna podała jej rękę.
- Nie, nie, nic mi nie jest. Gdzie ten mężczyzna?
- Czeka koło szatni.
Ruszyła w tym kierunku.
Czuła, że serce kołacze jej z siłą równą wodospadu.
W szatni stał niczym posąg ze spiżu weteran tamtej wojny, Max Dinner.
- Ktoś na mnie czeka?
- O tam... ten pan... - wskazał na prawo.
Stał tam niewielki stolik, pólka na gazety, popielnica. Na fotelu siedział...
- Wuj?
Wuj Karl uniósł się z miejsca.
- Gretchen...
- Co wuj tutaj robi? Przecież to poniżej wuja godności.
- Chcę żebyś... żebyś... - to nie było normalne, aby zacinał się. Wywołało to grymas na jego twarzy. - Musisz... wrócić ze mną... do... do domu.
- Do jakiego domu? Nie rozumiem - Gretchen pokiwała głowa, jakby nie rozumiała, co do niej powiedziano.
- No... do... mnie...
- Sam wuj powiedział, że go nie stać... że...
- Wybacz staremu człowiekowi, ale...
- Mam już mieszkanie. Wynajęłam coś na Schillstraße.
- Ale to... tak daleko.... od centrum... Tam diabeł mówi dobranoc.
- Nie szkodzi. Nie jest tak źle, wuju.
- Ale... Gretchen... musisz mi wybaczyć tamto wtedy... Nie umie rozmawiać z pannami takimi, jak ty. Zawsze byłem sam. Nawet gdy żyła twoja ciotka.
- Po co mi to wuj mówi?
- Powinnaś przenieść się do mnie, proszę...
- Nie mogę. Zresztą, jak wuj widzi mam tu pracę.
- Ale ja nie mam nic przeciwko temu, abyś...
- Wuj pozwoli, że go opuszczę. Nie mam teraz nastroju na rozmowę. Jestem bardzo zmęczona.
- Zmęczona? - powtórzył tępo. Chrząknął tylko. - Trudno.
I ruszył ku wyjściu.
Dopiero teraz mogła zauważyć, że ze sprężystego chodu wuja zostały jakieś strzępy. Pochylił się, przygarbił. Czuła się podle. Bardzo podle. Nie mogła zapomnieć tamtej rozmowy. Rok czasu zajęło staremu człowiekowi przetrawienie tamtego spotkania?
Wróciła do siebie. Szła na tyle bezmyślnie, że nie zauważała nikogo. Na szczęście emocje ostatniego występu już opadły. Poszła do siebie. Otworzyła szeroko okno. Zapaliła papierosa. Zaciągnęła się dymem. Nie mogła spodziewać się takiego gościa. Zaczęła się śmiać. To schodziło z niej ciśnienie napięcia, z jakim szła w kierunku szatni. Jak mogła być tak naiwna, aby uwierzyć, że gościem mógł być sam Piotr?
Spojrzała w niebo. Spokojne. Przejrzyste. Z oddali majaczyły jakieś czarne punkty, coraz więcej punktów. Zmrużyła oczy. I raptem w nocną ciszę wdarł się przenikliwy ryk syren. Już rozumiała. To był nalot!
- Kiraaa! Kiraaa! - do jej jej pokoju wpadł Holbein. - Nalot!
- Widzę! - wskazała na niebo.
- Ty się tu nie ekscytuj. Nie jesteś Neronem! Musimy uciekać.
- A... piwnica?
- Jaka piwnica? Jaka piwnica do cholery?! Tu nie ma piwnicy! Szybko!
I wybiegł. Słyszała tylko nerwowe kroki. I krzyki dobiegające z "Violetta Café". Ale na Gretchen nie robiło to wrażenia. Te powiększające się kształty na niebie - tak. Rozbłyski strzałów obrony przeciwlotniczej - tak. Wybuchy bomb - tak. Łoskot pocisków zdawał się przybliżać. Pojawiły się też inne punkty na niebie, które starały sie atakować intruzów. Po raz pierwszy przyszedł jej namyśl Hermann. Hermann Schmutt. Wiedziała tylko tyle, że zginął w Afryce.
- Kiraaaaaa! - krzyk Holbeina nie był tylko jej imaginacją. Ani myślała zbiegać po stromych schodach.
- Co ma być, to będzie.
Nie wiedzieć jaka siła układała jej usta w strofy:Co trudno ukryć?
Ogień, wierzę,
- Sukces, znowu sukces - profesor Holbein nie krył swego szczęścia. To spotkanie z Gretą w Zoo, to było, jak wyciągnięcie szczęśliwego losu z pogorzeliska. "Violetta Café" rozkwitało z każdym wieczorem. Reich marki płynęły strumieniem.
- Na dziś koniec, herr Holbein!
- Ależ oczywiście Gretchen, oczywiście - i po ojcowsku złożył pocałunek na jej czole.
- Dziękuję.
Greta chciała skręcić na schody, ale drogę jej zaszła dziewczyna, która parała się sprzedażą kwiatów. Koszyk miała już pusty. Ona też zacierała z radości ręce. Tyle nie sprzedawała nigdy wcześniej.
- Frau Kira! Frau Kira!
- Coś się stało?
- Jakiś pan do pani. Czeka.
- Pan? Do mnie? - z wrażenia aż chwyciła się za serce. Myśl jej gnała tylko w jednym kierunku: Piotr. Brzmiało absurdalnie, ale... to był czas wojenny. Mało to szpiegów czy dywersantów przenikało na teren Rzeszy? Dlaczego jednym z nich nie miałby być jej Piotr. "Mój Piotr?" - zachwiała się.
- Frau Kira! - dziewczyna podała jej rękę.
- Nie, nie, nic mi nie jest. Gdzie ten mężczyzna?
- Czeka koło szatni.
Ruszyła w tym kierunku.
Czuła, że serce kołacze jej z siłą równą wodospadu.
W szatni stał niczym posąg ze spiżu weteran tamtej wojny, Max Dinner.
- Ktoś na mnie czeka?
- O tam... ten pan... - wskazał na prawo.
Stał tam niewielki stolik, pólka na gazety, popielnica. Na fotelu siedział...
- Wuj?
Wuj Karl uniósł się z miejsca.
- Gretchen...
- Co wuj tutaj robi? Przecież to poniżej wuja godności.
- Chcę żebyś... żebyś... - to nie było normalne, aby zacinał się. Wywołało to grymas na jego twarzy. - Musisz... wrócić ze mną... do... do domu.
- Do jakiego domu? Nie rozumiem - Gretchen pokiwała głowa, jakby nie rozumiała, co do niej powiedziano.
- No... do... mnie...
- Sam wuj powiedział, że go nie stać... że...
- Wybacz staremu człowiekowi, ale...
- Mam już mieszkanie. Wynajęłam coś na Schillstraße.
- Ale to... tak daleko.... od centrum... Tam diabeł mówi dobranoc.
- Nie szkodzi. Nie jest tak źle, wuju.
- Ale... Gretchen... musisz mi wybaczyć tamto wtedy... Nie umie rozmawiać z pannami takimi, jak ty. Zawsze byłem sam. Nawet gdy żyła twoja ciotka.
- Po co mi to wuj mówi?
- Powinnaś przenieść się do mnie, proszę...
- Nie mogę. Zresztą, jak wuj widzi mam tu pracę.
- Ale ja nie mam nic przeciwko temu, abyś...
- Wuj pozwoli, że go opuszczę. Nie mam teraz nastroju na rozmowę. Jestem bardzo zmęczona.
- Zmęczona? - powtórzył tępo. Chrząknął tylko. - Trudno.
I ruszył ku wyjściu.
Dopiero teraz mogła zauważyć, że ze sprężystego chodu wuja zostały jakieś strzępy. Pochylił się, przygarbił. Czuła się podle. Bardzo podle. Nie mogła zapomnieć tamtej rozmowy. Rok czasu zajęło staremu człowiekowi przetrawienie tamtego spotkania?
Wróciła do siebie. Szła na tyle bezmyślnie, że nie zauważała nikogo. Na szczęście emocje ostatniego występu już opadły. Poszła do siebie. Otworzyła szeroko okno. Zapaliła papierosa. Zaciągnęła się dymem. Nie mogła spodziewać się takiego gościa. Zaczęła się śmiać. To schodziło z niej ciśnienie napięcia, z jakim szła w kierunku szatni. Jak mogła być tak naiwna, aby uwierzyć, że gościem mógł być sam Piotr?
Spojrzała w niebo. Spokojne. Przejrzyste. Z oddali majaczyły jakieś czarne punkty, coraz więcej punktów. Zmrużyła oczy. I raptem w nocną ciszę wdarł się przenikliwy ryk syren. Już rozumiała. To był nalot!
- Kiraaa! Kiraaa! - do jej jej pokoju wpadł Holbein. - Nalot!
- Widzę! - wskazała na niebo.
- Ty się tu nie ekscytuj. Nie jesteś Neronem! Musimy uciekać.
- A... piwnica?
- Jaka piwnica? Jaka piwnica do cholery?! Tu nie ma piwnicy! Szybko!
I wybiegł. Słyszała tylko nerwowe kroki. I krzyki dobiegające z "Violetta Café". Ale na Gretchen nie robiło to wrażenia. Te powiększające się kształty na niebie - tak. Rozbłyski strzałów obrony przeciwlotniczej - tak. Wybuchy bomb - tak. Łoskot pocisków zdawał się przybliżać. Pojawiły się też inne punkty na niebie, które starały sie atakować intruzów. Po raz pierwszy przyszedł jej namyśl Hermann. Hermann Schmutt. Wiedziała tylko tyle, że zginął w Afryce.
- Kiraaaaaa! - krzyk Holbeina nie był tylko jej imaginacją. Ani myślała zbiegać po stromych schodach.
- Co ma być, to będzie.
Nie wiedzieć jaka siła układała jej usta w strofy:Co trudno ukryć?
Ogień, wierzę,
Bowiem za dnia go zdradzi dym,
A w nocy płomień, dzikie zwierzę.
Lecz trudno ukryć na równi z nim
Miłość. Najgłębiej choć ukryta,
Każdy ją z oczu wyczyta.*
* https://www.poema.art.pl/publikacja/1948-wyznanie (data dostępu 4 II 2018)
cdn
Piękny wiersz.
OdpowiedzUsuńLuna
Trudna okoliczność...
OdpowiedzUsuń"Lecz oto skądeś powstaje muzyka,
OdpowiedzUsuńDźwięki splatając w tonów miliony;
Całą istotę ludzką wskroś przenika,
Aż duch jej wiecznym pięknem napełniony.
Łza wilży oko, a duszy żywiołem
Niebiańskie dobro dźwięków i łez społem."
Luna