niedziela, lipca 23, 2017

Wild Bert - cień Hioba ... / Wild Bert - a shadow of Job... (12)

Koń nadciągającego Berta Greena zachwiał się! Nagle stanął i runął łbem w dół. Bert z lotem błyskawicy poderwał się z miejsca. Sylwetka leżącej dziewczynki nawet nie drgnęła. Eddie przeładował szybko broń. Bert rzucił się do przodu. Ostrzeliwał się.
- Mona! Mona!
Już był przy córce. Dziewczynka otworzyła oczy.
- Nic mi... nie jest... tato...
Za ten uśmiech mógłby sprzedać duszę. Jej piegi niemal śmiały się do niego. Bert tylko spostrzegł, że nie ma żadnej poważnej rany, a tylko draśnięcie na wysokości prawego uda. Od chwili strzelało do niego dwoje: Eddie i Peggy. Nie zastanawiając się wiele wycelował w kierunku kobiecej sylwetki.
- Peggy!
To był jak grom. Pocisk jeden za drugim uderzyły w jej pierś. Peggy otworzyła szeroko usta. Ale nic nie powiedziała. Usta wyrzuciły krwawą pianę. Obróciła się na pięcie i przewróciła na plecy.

- Peggy!
Eddie Kintner przez chwilę był zdezorientowany. Obok leżała drgająca w konwulsjach dziewczyna, a od czoła napierał rozjuszony ten...
- Czego chcesz?! - krzyknął. - Kim jesteś?!
Kolejne kule zaświstały mu nad głową.
Przybysz był już kilkanaście kroków przed nim.
Eddie pociągnął za spust swojej broni. Zdawało mu się, że trafił. Nie mógł nie trafić z takiej odległości. A jednak to monstrum szło wprost na niego. Widział już wyraźnie bryzgi krwi na jego ciele. A więc jednak go trafił.
Ten kolejny strzał powalił jednak Eddiego. Pocisk rozerwał mu część kolana... Eddie upadł. Już nie zdążył się podnieść. Zresztą ból był nie do zniesienia. A na domiar tego poczuł miażdżący ucisk na klatce piersiowej. Poczuł też... ostrogę. Tak, to był but.
- Kim jestem? - Bert Green wyjął drugi rewolwer. - Nazywa się to różnie. Najczęściej: śmierć!
- Nie znam... ciebie! Nic do ciebie... nie mam! - Eddie wysilał się, aby krzyknąć, ale to był jakiś dziwny skrzek, jakby ktoś palcem ciągnął po szkle.
- Ale ja do takiego bydlaka, jak ty mam! Nazywam się Green! Bert Green! Słyszysz?
- Ja...
- Mam ci przypomnieć, co za rzeźnię zrobiłeś ty i twoja banda na mojej farmie?
- A... aha... to... ty... Jak mnie znalazłeś?
- Świat pełen jest dobrych ludzi. Nie tylko takich śmieci, jak ty.
Wsunął mu lufę swego remingtona w usta.
- Teraz wiesz już wszystko.
Ale Eddie Kintner nie mógł odpowiedzieć. Coś tam niezrozumiale gulgotał.
- Mów wyraźniej!
Ale odpowiedź przyszła z najmniej spodziewanej strony. Było nim ukłucie w bark. Zerknął za siebie kątem oka. Nie było wątpliwości stał za nim ktoś i mierzył prosto w jego plecy. W oczach Eddiego zapłonęła iskierka nadziei. Ten ktoś z tyłu zza plecami Berta Greena miał gwiazdę. Stalową, ciężką oznakę.
- Opuść broń Green.
- Kto żąda?
- Mc Louis. Szeryf Mc Louis. Masz wątpliwości?
- On jest mój!
- Chcesz się targować o to ścierwo?!
- On jest mój! - z naciskiem wycedził Bert Green. Z nie mniejszym naciskiem zaczęła wpijać się w jego plecy lufa karabinu szeryfa.
- Jeśli go teraz zastrzelisz, to wsadzę ci kulę w plecy i każdy sąd mnie uniewinni.
Ciężkie sapanie doskonale wpisywało się w tę chwilę, kiedy Bert Green ważył wszelkie za i przeciw. Na twarzy Eddiego Kintnera zjawiła się błoga ulga.
- Oddajesz mi tego sukinsyna, a ja ci obiecuję, że zawiśnie, ale z wyroku sądu.
Bert Green jeszcze wahał się. To przecież miały być cztery strzały: za Dianę, za Sarę, za Molly, za Almę. Szeryf szarpnął go za ramię. Bert spuścił palec z cyngla swego remingtona.
- Wiedziałem, że jesteś rozsądny Green.
Dla Berta, to była jednak klęska. Gdyby szeryf nadjechał kilka minut później, to Eddie podzieliłby los swojej dziwki. A tak? Musiał ulegać naciskom... Poderwał się na równe nogi.
Szeryf John Mc Louis podniósł Eddiego.
- Wstawaj! 
- Wybawco! - rozpaczliwość aż wylewała się z jego drgających ust. Dopiero teraz dostrzegł, że parę metrów dalej stoi koń, na którym siedział Will, a obok stał ten z przewieszonym ciałem Billa.
- Nie jestem twoim wybawcą, śmieciu! - szeryf warknął, jakby te słowa dopiekły mu do żywego. - Powieszę ciebie z przyjemnością, ale w majestacie prawa. Twoi kumple czekają...
- Nie znam.
- Nie?! Will! Poznajesz tego typa?
- Tak, sir - przyznał wylękniony Will. - To  Eddie Kintner.
- Kolega cię rozpoznał. Chodź tu!
Will zsunął się z siodła. Minął Berta Greena, który wstępnie opatrzył krwawiące udo Mony. Will podszedł do szeryfa.
- Poznajesz tą kobietę? - wskazał na trupa.
- Tak, to Peggy Holm - przyznał Will.
- Ty szczurze! Ty szmatooo! - Eddie zapomniał, w jakim jest położeniu, bo rzucił się z pięściami na dawnego kompana.  Ale cios jego nie doszedł celu, bo potężne uderzenie kolbą karabinu zamroczyło go i znów upadł. 
- Bo zaraz zawołam Greena i odwrócę się na ten czas... - usłyszał ostrzeżenie, o którym nie można było powiedzieć, że to żart.
Eddiemu pozostało tylko piorunujące spojrzenie. Zrobił z niego użytek i zmierzył wzrokiem kompana niedoli. I zdrajcę. Bo, co do tego nie miał wątpliwości, że ten wydał go w ręce szeryfa Mc Louisa. Tylko, że pierwszy raz Will nie bał się go. 
- Idziemy. Will skuj go! - szeryf rzucił mu kajdanki. Will bez szmerania wykonał zadanie. Chyba nawet robił to z niejaką satysfakcją. 
- Weź tego konia! - szeryf wskazał na konia Eddiego. Ruszyli w kierunku swoich wierzchowców.
Kiedy szeryf chwytał za przedni łęk siodła stało się coś zaskakującego... 
Mona! Mona wyszarpnęła z kabury ojca jego remingtona. 
Pierwszy strzał poszybował w powietrze.
Mc Louis mechanicznie odskoczył na bok i już miał broń w swoich rękach, aby...
Druga kula ugrzęzła w siodle. Ale trzecia uderzyła w plecy Eddiego Kintnera. Ten odwrócił się. Chciał widać zobaczyć kto się ważył...
Na wprost biegła dziewczynka. I trzymając oburącz rewolwer naciskała na cyngiel:
- Za mamę! Za Molly! Za Almę!  Za Sarę!...
Eddie chwycił się za twarz. 
Nim szeryf dobiegł do strzelającej dziewczynki ta dopadła słaniającego się Eddiego i zaczęła okładać go kolbą rewolweru:
- Za mamę!... za Molly!...
Bert Green próbował wyrwać z rąk córki okrwawioną broń. Ale... Nie spodziewał się w tych drobnych dłoniach takiej zawziętości i siły:
- Za mamę!... za Almę!...
- Kochanie!
- Za Sarę!... 
I raz jeszcze wypaliła w ciało Eddiego Kintnera...
(cdn)

7 komentarzy:

  1. Cieszę się,że opowieść znalazła szczęśliwe zakończenie.
    Może zostaje tu "furtka",by postaci pojawiły się jeszcze w innych opowiadaniach.Tak jak szeryf Mc Louis. Polubiłam Monę,Katerine i Berta...

    Shanti

    OdpowiedzUsuń
  2. Furtka jest, ale czy przez nią wejdę? Nie wiem. Musiałoby być bardzo lirycznie: K+M+B. Nie wiem czy potrafię. mogę tylko zdradzić, że Mony pierwotnie... w opowiadaniu nie było, nawet "Dante" nazywał się inaczej. Fabuła jednak wygrywa z planami. I to jest świetne przy pisaniu. Tak naprawdę do końca nie wiadomo, co się stanie i kto pojawi się w kolejnym odcinku.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. To bardzo ciekawe,że zmiany przychodzą w trakcie pisania. Sądziłam że fabuła jest z góry nakreślona.
    Co do liryki wierzę, że i ona może nie być ckliwa.
    Troje bohaterów jest obdarzonych mocnym charakterem i wybuchowym temperamentem, a to zapowiada się ciekawie...

    Shanti

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie chce zawieść oczekiwań, więc niczego nie obiecuję. Zapraszam do zaglądania. Wyobraźnia chwilami potrafi bardzo zaskoczyć. A i codzienność podsuwa pomysły. Trzeba ja tylko ubrać "w kostium".

    OdpowiedzUsuń
  5. Ładnie opowiedziane...
    Za tem, ciekawych "kreacji" życzę
    I w wyobraźni,i w życiu codziennym
    Pozdrawiam i czekam

    Shanti

    OdpowiedzUsuń
  6. Wkrótce inne opowiadania. Zapraszam na mój drugi blog "Pisanie moje...".

    OdpowiedzUsuń
  7. Zaglądam tam.
    We wcześniejszych wpisach znajdowałam poezję.Szkoda ,że teraz jest jej tam tak mało...

    Shanti

    OdpowiedzUsuń