niedziela, czerwca 18, 2017

Przeczytania... (219) Monika Piątkowska "Prus. Śledztwo biograficzne" (Wydawnictwo Znak)

"Duszy powieści Ogniem i mieczem stanowczo brak cech wielkich i nowych, nade wszystko zaś jest ona koślawą, gdyż nieprawdziwą" - zdecydowana negacja! Tak miażdżył swą dziennikarską krytyką najnowsze dzieło Henryka Sienkiewicza dziennikarskim piórem Aleksander Głowacki. Pozytywizm, to między innymi starcie tych dwóch Mistrzów, niemal rówieśników (Henryk - 1846, Aleksander/Bolesław - 1847). Głowacki atakował jeszcze inną narodową świętość (bo w takich kategoriach trzeba traktować i rozumieć twórczość  Tytanów XIX w.), a w biografii czytamy: "...występując zarówno przeciwko Matejce, jak i Sienkiewiczowi, wydawał się kimś, kto nie rozumie świata, w którym żyje; jego postawa zdawała się wynikać z osobistych powodów i siłą rzeczy nie mogła budzić aprobaty". Będę miał problem z książką, która mnie wciąga, gdyż uwielbiam twórczość Bolesław Prusa (1847-1912) i cenię "Trylogię", jako narrację (mitologizację?) Henryka Sienkiewicza (1846-1916). Pani Monika Piątkowska napisała biografię genialnego pisarza: "Prus. Śledztwo biograficzne" (Wydawnictwo Znak).  Już samo sformułowanie "śledztwo" wprowadza nas w pewną orbitę niesamowitości, nieprzewidywalności. Mamy poznać życie wspaniałego obserwatora życia Warszawy w XIX w., autora nowel, opowiadań, bez którego powieści ("Faraon", "Lalka" czy "Emancypantki") nasze inteligencnienie byłoby nie pełne, puste, bezbarwne! Będę miał problem z książką, bo ja po prostu kocham "Lalkę"! I gdybym miał zabrać ze sobą dziesięć książek na bezludną wyspę, to była by to przede wszystkim "LALKA" BOLESŁAWA PRUSA!...
Często stoję przed dylematem: jak ugryźć blisko pięćset stron, co z tego wrzucić do kolejnego "Przeczytania...", dlaczego skupiam się na jednym epizodzie kosztem drugiego miast zadawać ogólny obraz książki, którą odkładam. Trudno mi być obiektywnym. Albo mi się coś podoba, albo nie. Tak jest z każdym z nas. Książka pani Moniki Piątkowskiej należy do tego niezwykłego gatunku, których charakteryzuje westchnienie przed-czytelnicze: nareszcie! Móc poznać dzieje żywota jednego z najbardziej podziwianych twórców literatury polskiej, toż to dopiero rozkosz. Gdybym miał lampę naftową, to zaraz bym ją nastawił. Mam wprawdzie oryginalny samowar z Tuły (pamięta może i nawet czasy Aleksandra III), ale coś w nim brakuje, więc czaju nie uwarzę.
Odkrywając już takie zdanie (nie, nie - wcale nie na pierwszej stronie): "Siedmioletni Aleksander opuszczał dom Marcjanny z opinią krnąbrnego, zawziętego i pozbawionego serca łobuza, opinią, która z czasem stała się w rodzinie Trembińskich dominującą narracją" - czujemy, że znajdujemy się w świecie autentycznym, świecie chłopca, który za ileś tam lat zatrzyma na kartach swych dzieł wszelakich świat drugiej połowy XIX w. Dla naszego pokolenia, to prawdziwa podróż do przeszłości. Ciekawe, jak czytają podobne biografie ludzie, którzy potrafią utożsamić się z miejscem (czy to Hrubieszowem czy Warszawą), w którym żył, dorastał, a potem wrósł Aleksander Głowacki.
Pani Monika Piątkowska prowadzi w końcu, co zapowiada w tytule, śledztwo po życiu wielkiego pozytywisty. Idzie tropem wcześniejszych badaczy tej biografii i wykorzystuje każdy cenny ułamek opowiadań pióra Bolesława Prusa, aby dopełnić obraz. W myśl pewnej zasady "szukaj prawdy o autorze w jego opowiadaniach" - mamy tu właśnie taki tok i trop. Przyznam, że nigdy tak nie odczytywałem tego, co zostawił nam autor "Lalki". Byłem przekonany, że mamy do czynienia tylko z uważnym obserwatorem tamtego świata. Zaczynam rozglądać się za tomem opowiadań i nowel. Mogę tylko powtórzyć "jakiż byłem głupi!", że ofiarowałem pewnej bibliotece kilka tomików różnych opowiadań. "Sieroca dola", "Kłopoty babuni", "Grzechy dzieciństwa" - aż się proszą, za sprawą tej biografii, aby do nich wrócić i uważnie wczytać się w każdy akapit. To samo dotyczy również "Faraona" czy mej ukochanej "Lalki". "W pamięci Aleksandra bliscy pozostali ludźmi, którym nigdy nie zależało na jego dobru, a wszystkie działania, jakie podejmowali, służyły wyłącznie ich własnym interesom.  W powiastce to oni pozostawali na pierwszym planie i zdawali się zupełnie nieczuli na los dziecka, o którego przyszłości właśnie mieli decydować" - uświadamia nam Autorka.  Ten tak zwanym "zimny chów" jeszcze błąkał się po edukacji rodzinnej w latach 60-tych XX w. "Dzieci i ryby głosu nie mają" - przecież to nie fantazja wymyślona na potrzebę tego tu pisania.
Pani Monika Piątkowska świetnie buduje atmosferę, napięcie. Ma się wrażenie, że to sam Dickens zabiera nas do jakiegoś koszmarnego świata małego Olka. Poznawania dramatów nakręca naszą ciekawość życiem Bolesława Prusa.  Trudne, a właściwie żadne relacje z ojcem, śmierć matki, babka, wujostwo Olszewscy. O tych ostatnich Autorka przypomina nam stosunek swego Bohatera do nich: "Jako dorosły człowiek Aleksander widział w wujostwie typowych przedstawicieli prowincjonalnego mieszczaństwa, ze wszystkimi wadami właściwymi tej sferze, i lubił traktować ich nieco z góry, ale była to krzywdząca postawa".
Pewnie, że jako historyk, a na rodzinny użytek genealog i heraldyk, interesuję się rodowymi klejnotami. Chyba jednak Autorka rozwiewa moją ciekawość względem herbu Prus. Pisząc o Antonim Głowackim nadmieniła: "Nie dbał także o swoje nazwisko. Jego rodzina prze wiele lat starała się uzyskać prawo do tytułu szlacheckiego i do używania herbu Prus, lecz ostatecznie siedem lat przed narodzinami Aleksandra Tymczasowy Urząd Heraldyczny Guberni Wołyńskiej rozwiał jej nadzieje, informując, że nie ma dowodu na to, by ród Głowackich wystarczająco długo i w dobrze udokumentowany sposób posiadał dobra ziemskie i leśne". Współcześni megalomanii heraldyczni byliby pewnie głęboko zawiedzeni. Dalej czytamy jeszcze: "Antoni nie podzielał jednak zamiłowania rodziny do tradycji i nigdy się nie obnosił z pretensjami do szlachectwa".  Za to mamy dość ciekawe fakty na temat rodziny Trembińskich, czyli rodziny pani Apolonii Głowackiej. Zaiste ciekawie przedstawiała się sukcesja po zmarłym w 1856 r. ojcu: "...maleńki drewniany domek z jednym pokojem, stara stodoła, chlewik, w którym trzymano tylko kobyłę ze źrebięciem, dwa spichlerze i wreszcie dziesięciu chłopów pańszczyźnianych". I to do podziału z bratem Leonem. A! było jeszcze "...trzysta rubli srebrem złożonych na razie na hipotece u dzierżawcy dóbr Łykoszyna, lecz pieniądze te trudno było odzyskać".
Należę do tego gatunku miłośników ojczystych dziejów, na którym rok 1863 robi wciąż kolosalne wrażenie. Nie żeby obojętny mi był los dorastającego Aleksandra pod nowym opiekunem prawnym, jakim stał się brat Leon. To ze wszech miar interesujący wątek. Te familijne rozważania, decyzje, uniki od odpowiedzialności za młodzieńca, który dorastał i sprawiał coraz to nowe kłopoty. To wszystko jest. I to bardzo szczegółowo potraktowane. "Dołączając zimą 1863 roku do leśnego oddziału, Aleksander wymknął się ze swojego życia jak uciekinier: wyruszył samotnie, pod osłoną nocy, nieżegnany przez nikogo i niezagrzewany do walki" - uświadamia nam Autorka. Proza powstańczego bytowania dość brutalnie sprowadzała ideały młodości na.... ziemię: "Zimno, brak snu, brud, długie, wyczerpujące marsze, głód, brak opieki lekarskiej w zawrotnym tempie niszczyły zdrowie i  morale żołnierzy. [...] Bitwy były okrutne. Kule do rosyjskich karabinów, o stożkowatym kształcie i dużym kalibrze, obracały się w locie i przeraźliwie świstały, a człowiek trafiony nimi przewracał się od ich impetu i  wył z bólu" - brak w tym opisie poezji.  Nie wiedziałem, że Głowacki stawał pod rozkazami samego Dionizego Czachowskiego (1810-1863). Zaskoczyła mnie serdeczność i troska krewnych wobec Aleksandra-powstańca: "Biedny Oleś pisał do mnie z Puław; nie ma dnia, żebym go nie opłakiwała". To z listu babki Marcjanny Trembińskiej, tej samej, która tak srogo wryła się w dziecięcą pamięć wnuka. Jak bardzo 1863 odcisnął się na braciach Głowackich czytamy dalej: "Udział w powstaniu obnażył kruchą psychikę Aleksandra i zmusił go do prawdziwej ekwilibrystyki emocjonalnej, lecz dla Leona doświadczenie wojenne okazało się doświadczeniem druzgocącym". Leon popadł w obłęd! Nie miałem pojęcia też o udziale tegoż w misjach na Litwę, do Wilna. Nie spodziewałem się spotkać na kartach tego literacko-biograficznego  śledztwa... generała gubernatora Michaiła Murawiowa (Murawjowa - w tej wersji w tekście). Oprawcę mej własnej, kresowej (litewskiej) rodziny. Braki w źródłach pani Monika Piątkowska umiejętnie wypełnia cytując pamiętniki współczesnych. Dla mnie cenne są uwagi samego Bolesława Prusa, jak ta: "Ja, dawny ja, pochowany jestem razem z nadziejami moimi pod Białką, skąd drugi ja wyniósł (...) zwątpienie w tego rodzaju zabawy i kalectwo". Udział w powstaniu przypłacił życiem wuj Julian Trembiński (zmarł z odniesionych ran 14 V 1863 r.). Pewnie dla piewców narodowej jedności (tej zaborowej) będzie gorzką pigułką do przełknięcia, to co przeczytają o donosicielstwie, konfidencji, szpiegostwie, prowokacjach samych rodaków przeciwko rodakom! To dlatego czytamy o samosądach na takich Polakach, wykorzystano pamiętnik niejakiego Aleksandra Bednarskiego. Daruję sobie cytowanie. Dość szokujące doznanie. Interesujący wątek, to pobyt w więzieniu, wyrok i jego wykonanie. Raczej nie powinniśmy mieć problemu z zapamiętaniem kto ów wyrok sankcjonował: naczelnik wojenny Oddziału Lubelskiego Aleksander Chruszczow. Pierwotny wyrok pozbawiał Głowackiego szlachectwa (to jak to z ową nobilitacją w końcu  było?)  i skazywał na zesłanie. Jest prawdopodobieństwo, co Autorka eksponuje, że sam Chruszczow "maczał palce" we zmianę sentencji wyroku: "Nie jest wykluczone, że ostatecznie to właśnie wrażliwa natura Chruszczowa uratowała Aleksandrowi życie". 7 maja 1864 r. Głowacki był na wolności. Za jego prawomyślność musiał ręczyć wuj Klemens Olszewski. Pani Monika Piątkowska kwituje czas aresztowania zdaniem: "Nie lubił potem wracać pamięcią do tej chwili i nie uwiecznił jej w żadnym ze swoich utworów".
Aleksander zabierał z roku 1863 bagaż jego psychicznych skutków. Jak sama zauważa Autorka: "W dziewiętnastym wieku nikt jeszcze nie wiedział, że weterani mogą cierpieć na chorobę zwaną zespołem stresu pourazowego. Nie istniała nauka, która mogłaby ją zbadać, i nie było specjalistów mających wiedzę na temat ludzkiej psychiki". Wrócił na łono rodziny (kolejne spotkanie z Oktawią Trembińską) i do szkoły, a konkretnie klasy szóstej lubelskiego gimnazjum: "Robił to, co zawsze, gdy znajdował się wśród przyjaciół: zamęczał profesorów dyskusjami, pisał sprośne wierszyki i namawiał kolegów do łamania regulaminu". Szczególnie zabawna i godna poznania przygoda z Gustawem Dolińskim. Ale na chwilę zatrzymajmy się przy Oktawii: "Przy Oktawii - czytamy - Aleksander czuł się pożądany, a przede wszystkim otoczony opieką, i sam także był gotów odpowiadać czułością. Dla niego miłość kobiety nie mogła istnieć bez opieki, a pouczcie, że ktoś się o niego troszczy, sprawiało, iż czuł się spokojniejszy".
Cudownie jest móc czytać listy samego młodzieńca Głowackiego, robią wrażenie nawet mimo 150-ciu lat od ich napisania: "Ja jestem wolny człowiek; nikt mnie nie zegnie, nikt nie okulbaczy, nikomu, choćby najzdolniejszemu, nie ustąpię, ani nikogo do moich widoków nie zmuszę. Droga moja należy do mnie". Dusza nastolatka jest zawsze taka sama, bez względu na wiek dojrzewania.  Cudownie czyta się podobne wyznania. Choć Autorka biografii przypomina i taki fragment listu: "Ja, (...) jakkolwiek sam bez znacznego imienia i majątku, jestem przez matkę spowinowacony nawet z senatorami w Warszawie, zapewne więc familia weźmie mnie w opiekę".
Niezwykłe jest wydobywanie się Aleksandra Głowackiego (niczym Wokulskiego z piwnicy u Hopfera?) ku nauce! Niechęć rodziny, w szczególności wuja Klemensa Olszewskiego. nawet teraz obrusza tegoż sprzeciw, stanowcze veto wobec siostrzeńca żony! i na tym polega tez siła narracji pani Moniki Piątkowskiej: tak napisać, aby nas to ruszał! oburzało! Z chęcią chciałoby się stanąć przed takim upartym wujem i machając mu przed nosem patentem (czyli świadectwem) Aleksandra, wykazać, że to jednak nie wałkoń i leń. Na mnie, duchu humanistycznym, robi wrażenie, że Głowacki miał niezwykłe zacięcie do matematyki! Kierunek: WARSZAWA! Czy zdawał sobie sprawę, że spaja się z tym miastem już na wieczność?
"Aleksander był tak zdeterminowany, aby zacząć wreszcie swoje własne życie, że nic nie mogło go już powstrzymać od wyjazdu do warszawy. [...] Warszawa była dla Aleksandra prawdziwą terra incognita. Nie znał miasta ani jego zwyczajów, nie miał w nim wielu zaprzyjaźnionych domów i niewiele miejsc budziło w nim jakiekolwiek wspomnienia" - tak nas pani Monika Piątek wprowadza w klimat i świat ówczesnej Warszawy / Варша́вы. Ze smutkiem muszę odnotować błąd rzeczowy n a kartach tak sumiennie budowanej narracji. Dalej stoi byk, który burzy spokój historyczny każdego czujnego Czytelnika: "Sercem uczelni była wysoka aula znajdująca się w budynku na tyłach pałacu książąt Uruskich. Jej charakter podkreślał obraz upamiętniający dzień 20 września 1831 roku, kiedy to car Aleksander I wręczył ówczesnemu rektorowi księdzu Wojciechowi Szweykowskiemu akt fundacji Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego [...]". Tak owo skomentowałem na prowadzonym FB pt. "Książkożerca": "Ale mi dziś zgrzytnęło zębami przy czytaniu biografii Bolesława Prusa. Dowiedziałem się, że... nieboszczyk car Aleksander I miał wręczać akt fundacji Uniwersytetu Warszawskiego ówczesnemu rektorowi. Stoi jak byk napisane: 20 września 1831 r. Po pierwsze JCM zmarł 1 XII 1825 r., a nawet gdyby żył onego września, to AD 1831 trwało powstanie listopadowe i raczej Moskala w Warszawie by nie zdzierżono". I wszystko na ten temat! Czepiam się? Ktoś chyba bierze pieniądze, aby nie narażać Czytelnika na taki rezonans...
Miło dowiedzieć się, że przyszły genialnym felietonista i pisarz był facetem z krwi i kości: "Lubił brunetki, gustował w semickiej urodzie, a jego wzrok przyciągały kobiety, które miały bujne, macierzyńskie kształty. W felietonach opiewał przede wszystkim obfite biusty, zgrabne łydki, delikatne dłonie i małe stopy. Cenił bujne włosy, gładką skórę i spoistość ciała - otyłość i brak proporcji odstręczały go". Czy Autorka idzie krok dalej? Oceńmy sami: "W swoim własnym intymnym świecie Aleksander chciał jednak widzieć kobietę jako istotę, którą trzeba uwieść, oczarować, zdobyć, a dopiero potem posiąść. Zaloty, wyczekiwanie na znak od wybranki, wolne krążenie wokół niej czy wreszcie zakochanie były dla niego tak samo ważne jak samo spełnienie, a może nawet ważniejsze". Proszę na własną rękę sprawdzić, czy znalazło to odbicie w twórczości Prusa. Zamykam ten wątek taką uwagą: "Fascynacja kobietami, odkrywanie świata zmysłów i cielesnej przyjemności oderwały Aleksandra od tęsknoty za rodziną i przymgliły obraz Oktawii jako ukochanej opiekunki, lecz z biegiem czasu stały się także murem odgradzającym go od przeżywanej codzienności". Zresztą dowiadujemy się z czasem, że "...związek Aleksandra i Oktawii tkwił w martwym punkcie. Oktawia miała swoje życie i swoje zmartwienia". Kto wie czy uczuciowy epizod nie zapadnie na dłużej w czytelniczej pamięci. Prus wiążący się z... zamożną wdową? Amatorzy "Lalki" zawołają; "My, to znamy!". Nagle Prus z fotografii, pomnika czy dziesięciozłotówki (w PRL-u) staje się człowiekiem żywym. Proszę wnikliwie prześledzić, jaki był stosunek młodego Głowackiego do zaspakajania popędu seksualnego, odpowiedzialnością za dziecko i coś, co powinno nasz totalnie zaskoczyć: aborcji. Ale też dopada młodzieńca zdradliwa choroba: depresja! "Czy gdybym dziś zabił się, nie byłoby to podłe, czy zresztą zabiłbym się?" - takich wyznań nie spodziewamy się na pewno. A jednak takowe znajdziemy tu. Dlaczego?
Powoli poprzez przerwaną edukację docieramy do dziennikarstwa, które uczyniło Aleksandra Głowackiego Bolesławem Prusem. Ciekawe, że jednak "...geneza pseudonimu - nazwa herbu Głowackich - nie jest dziś do końcu jasna" - nie ukrywam, że liczyłem na wyjaśnienie tego niuansu literacko-heraldycznego.  Chyba jednak zostanę bez jednoznacznej odpowiedzi. Warto przyjrzeć się znajomości z kuzynką Oktawią Trembińską. Byli na dobrej drodze, aby z tego... nic nie wyszło. Ona w Lublinie, on w Warszawie - to na pewno nie służył rozwojowi tego związku, podgrzewaniu znajomości. Na ile był z nią szczery - wszystko to nam maluje pani Monika Piątkowska. Trochę światła na wzajemne stosunku obu pada dzięki cytowanym fragmentom listów. Dziennikarska robota rozkręca się. Zarobek 500 rubli mógł zadowolić kawalera, ale nie dawał gwarancji utrzymania. Dzięki Autorce dowiadujemy się np.: "Dla większości ówczesnych dziennikarzy pisanie stanowiło zresztą raczej hobby niż zawód, a wielu z nich na co dzień zajmowało się zupełnie czymś innym".  chciałbym widzieć, jak młody dziennikarz dobijał się o protekcje Leopolda Kronenberga czy księcia Stefana Lubomirskiego. Stąd też praca dla kilku warszawskich tytułów. Chyba szybko zdobywał wiernych czytelników, skoro śledztwo wykazało: "...niespotykana wcześniej w prasie familiarność i skupienie na codzienności stanowiły najbardziej rozpoznawalne elementy stylu Aleksandra. Dla czytelników ważniejszy jednak był jego cięty język i brak obyczajowych skrupułów". To dlatego czyta się owe felietony nadal z rozkoszą. To istny smaczek, esencja. Sam sięgam po "Kroniki", co można bez problemu odnaleźć na pisanym przeze mnie blogu.  Bardzo mnie interesuje warsztat pracy cenionego Pisarza. To, co pisał o ówczesnych problemach mieszkaniowych chyba nadal mają swe odpowiedniki. O jednym z kamieniczników pisał: "Człowiek ten (...) podniósł komorne do maksimum, ze strychów porobił pokoje kawalerskie, a z drwalek letnie, obecnie zaś (...) przerabia na chwilowe mieszkania, zgadnijcie też co?... Cóż zgadliście?".
Warszawskie salon Deotymy, spory z Henrykiem Sienkiewiczem, zjawienie się panny Oktawii w Warszawie - to tylko jedna strona życiowego medalu. Jest coś bardziej niebezpiecznego: ujawniają się niepokojące objawy: lęk przed gwarem ulicy i podwórek, irytacja z powodu gier i zabawy dzieci, zawroty głowy, niepokój wzrasta. Stan ducha odnajdziemy w jednym z opowiadań: "Czuję, że jestem rozwścieczony na cały świat. Gdybym mógł, zmiażdżyłbym księżyc na tabakę, ziemię na jakie sto lat cofnąć w biegu, a słońce zamroził tak, że ażby kwiknęło". Budzie się w jego organizmie... lęk wysokości! Młody organizm otacza coraz więcej ograniczeń!
Odnotujmy datę: 14 stycznia 1875 r. Ślub odbył się w Lublinie. Nie mogę doszukać się w jakim tamtejszym kościele. Czyżby uszło to mej uwadze? Za to mamy ciekawe sugestie, co do skromnego posagu panny Oktawii: "...nie otrzymała  - czytamy - od matki znacznej gotowizny, w niczym więc nie mogła polepszyć sytuacji finansowej małżeńskiego domu".  Autorka  zresztą wylicza (za Joanną Hensel), jak powinien wyglądać modelowy posag panny młodej w II połowie XIX w.Proszę zwrócić szczególną uwagę na stan ducha pana młodego. Aż dziw, że nie skończyło się jak w "Ożenku" N. Gogola. Cenne są wyjątki z "Kronik", tu o byciu głowy domu: "My, którzy dla słodkich więzów małżeńskich, nie pozbyliśmy się jeszcze białych szat kawalerskiej niewinności, nie mamy nawet pojęcia o nędzy tych, których los obdarzył chlubnym, aczkolwiek smętnym tytułem: głowy domu". Pisząc to był już na stałe zatrudniony, jako felietonista "Kuriera Warszawskiego". Jest możliwość zerknąć za kulisy tego ważnego nad Wisłą pisma. Poznajemy naczelnego, kolegów z redakcji, warunki pracy. Poglądy tego pierwszego, Wacława Szymanowskiego, mogłyby być drogowskazem i do dzisiejszej pracy dziennikarskiej (czy nauczycielskiej): "Dobry felietonista musi mieć przede wszystkim styl, musi być zajmującym, dowcipnym, lekkim a pod tym »beszamelem«, który najbardziej czytelnikom smakuje, powinno być mięso". Oto potęga dobrych rad, nawet jeśli wygrzebanych sprzed 142. laty. Uwielbiam prasowy dorobek Bolesława Prusa!
Po książki takie, jak ta autorstwa pani Moniki Piątkowskiej, sięgamy, aby zobaczyć kogoś tej miary, co Bolesław Prus, w domowych pieleszach, w bamboszach, nad talerzem zupy. I tą możliwość Autorka nam też daje, kiedy opisuje zachowanie w domu: "W rodzinie Aleksandra zapamiętano, że najbardziej cenił sobie spokój. W sprawy domowe nie mieszał się i nie chciał być nimi obarczany. W wolnym czasie lubił kłaść się na szezlongu i w całkowitej ciszy rozwiązywać zadania matematyczne. Pewną ulgę sprawiało mu także jedzenie, zwłaszcza obfite i tłuste; po dobrym obiedzie jego humor zwykle się poprawiał [...]". Z jakim skutkiem?  To pozostawiam do odkrycia każdemu, kto sięgnie po "Prusa. Śledztwo biograficzne". Jak również coś na temat poczucia humoru autora "Katarynki". Smutniejsze jest jakie spustoszenie czyniła mania lękowa, jaka masakrowała codzienność pisarza: "...niepokój, poczucie zagrożenia i lęk przed śmiercią pojawiały się także w codziennych sytuacjach: gdy musiał wejść lub zejść po schodach, przekroczyć ruchliwą ulicę, przeciąć rozległy plac, spojrzeć w dół z okna lub przedostać się mostem na Pragę". Ciekawe, że dowiadujemy się, że B. Prus nie należał do ludzi wylewnych, raczej skrytych. Nasza wiedza o jego zaburzeniach jest więc bardzo duża."Ci, którym zdarzyło się widzieć Aleksandra podczas napadu lęku, byli zazwyczaj przestraszeni fizycznym spustoszeniem, jakie pozostawiał po sobie atak paniki. niczym maleńki dziecko, Aleksander trząsł się, zasłaniał lub zamykał oczy, chował głowę, kulił się, a jego wzrok był przestraszony i  nieobecny". Jak doważył się na wycieczkę do Wieliczki czy później na wypoczynek do Zakopanego (robi wrażenie z kim stykał się tam, m. in. T. Chałubińskim, W. Tetmajerem czy A. E. Odyńcem)? Stan psychiczny odbija się echem w jego opowiadaniach. Życie nie głaskało. Do tego dorzućmy nieudany debiut w czasie autorskiego wieczoru i coś bardziej dramatycznego: 26 III 1878 r. doszło do napaści grupy studentów na wracającego do domu B. Prusa. Z czasem poniesie klęskę prowadząc "Nowiny".
Lubię przerywać w monetach dość niespodziewanych, ale i nie pozbawionych dramaturgii. Każdy, kto wie jak polemizował z H. Sienkiewiczem czy malarskimi wizjami J. Matejki czeka zapewne na to, jak choćby miażdżył swą krytyką literacki debiut "Ogniem i mieczem". Tak, dotarliśmy do momentu, jakim otwierałem to "Przeczytanie...". Jesteśmy na półmetku życia genialnego prozaika. Wiem, że wielu moich znajomych (polonistów) nie podziela mego zachwytu dla "Lalki". Trudno. Ja ją kocham i szlus! Zaraz też pożyczam "Kroniki" i wczytuję się w to, czego nie mam w posiadanym przeze mnie wyborze*. Pani Monice Piątkowskiej mogę tylko pogratulować tak misternie utkanej opowieści cennego śledztwa biograficznego. Ja naprawdę (powtarzam się! wiem) czekałem na  t a k ą  biografię cenionego Pisarza. I dobrze, że w roku 170. rocznicy Jego urodzin mamy ją. Sam zalecałem w macierzystej szkole jej zakup. Ufam, że wkrótce stanie obok biografii innych tuzów narodowej literatury. W końcu musiał być Prus wyjątkowym kimś, skoro jego fikcyjny bohater (tak, kochany stary subiekt pan Ignacy Rzecki) doczekał się na Krakowskim Przedmieściu upamiętnienia!...Warte upamiętnienia jest to, że 29 września 1887 r. na łamach "Kuriera Codziennego" pojawił się pierwszy odcinek "Lalki"! Równe 130. lat temu! Oddajmy na koniec głos Arturowi Oppmanowi (Or-Otowi), który tak wspominał Bolesława Prusa:

"Był to człowiek tak delikatny, tak subtelny, a przy tym dobry i uprzedzająco uprzejmy, 
że nieustanną jego troską było, czy kogo nie obraził, czy komu nie przeszkadza, 
czy nie krępuje nas swoją obecnością. (...) 
Był to najmilszy gawędziarz, jakiego można sobie wyobrazić".

*Bolesław Prus "«Obrazy wszystkiego» o literaturze i sztuce wybór z Kronik", wybór i wprowadzenie Samuel Sandler, Warszawa 2008

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.