piątek, września 18, 2015
Przeczytania... (64) Piotr Łopuszański "Warszawa literacka w PRL" (Wydawnictwo BELLONA)
"Dzieje powojenne Polski nie były jednolite, rzeczywistość za PRL przybierała różnorodne oblicze" - tak zaczyna się podsumowanie Piotra Łopuszańskiego w książce "Warszawa literacka w PRL", która pojawiła się dzięki Wydawnictwu BELLONA. Mamy na przeszło trzystu stronach obraz nie jednolity o różnym obliczu środowiska literackiego w stolycy po 1944 r. Dla tych, którzy mają za sobą lektury autorstwa chociażby J. Siedleckiej, M. Urbanka, B. Urbankowskiego czy J. Molendy sięgnięcie po tą książką powinno być logicznym ciągiem (dalszym?). Pewnie może się zdarzyć, że książka Piotra Łopuszańskiego będzie pierwszą.
Nie ulega wątpliwości, że korzystamy z okazji, aby przyjrzeć się środowisku literackiemu, spojrzeć pod różnymi kątami często na swoich literackich (prozatorskich i poetyckich) idoli, ludzi, których uważaliśmy (i uważamy) za "życiowe drogowskazy". Zapewne nad niejedną ze wspominanych książek czy strof ślęczało wielu Polaków (włącznie z piszącym to-tu-teraz). Nie uwierzę, że dla wielu z nas będzie ta książka "odkrywaniem Ameryki". Raczej potwierdzi wiedzę już wcześniej nabytą, a może przypomni epizody, które zaległy w naszych szarych komórkach.?
Nie rozpatrywałbym książki P. Łopuszańskiego w kategorii "taniej sensacji". Wręcz przeciwnie. Dobrze się stało, że "Warszawa literacka w PRL" może dotrzeć do "szerszego odbiorcy". Pewnie, że cienie padną na różne oblicza. W podobnych chwilach zachodzę w głowę: jakie to musi reakcje budzić wśród potomków bohaterów książki? Przeczytać, jak ojciec/dziadek/stryj/wuj szmacił siebie swoim donosicielstwem? Nagle na zdawało się monolitycznych wizerunkach nie tylko pojawiają się rysy i pęknięcia, ale walą się z hukiem wyidealizowane obrazki. Musi być gorzko w gębie!...
Wchodzimy do środowiska, które po zakończeniu II wojny światowej musiało się opowiedzieć, po której stronie jest, jakie wartości wybiera, komu chce służyć, na jaką podłość, małość go stać! Chwilami robi się na prawdę nie dobrze, kiedy dowiadujemy się (przypomina się nam), że ten i ów był TW - konfidentem służby bezpieczeństwa. Wiem, że objętość (i format?) nie pozwalała zapewne na szersze spojrzenie. Szkoda, że Autor nie wskazywał, co by wytrwały Czytelnik sięgnął np. J. Siedleckiej. Jest w bibliografii! - ktoś krzyknie. Jest. Wiem. Ale powiedzmy sobie uczciwie: ilu czytelników tam sięga wzrokiem? Podejrzewam, że niewielu. Jeśli się mylę, to przepraszam.
Jestem zdania, że jednak m a ł o mówi się na temat literackiej kolaboracji z systemem. Poczynając od stalinizmu po demontaż socjalizmu po obradach "okrągłego stołu". Czy na pewno doszło do środowiskowego katharsis? Mam poważne wątpliwości, skoro (o czym tu Łopuszański nie wspomina) prezydent L. Wałęsa dekorował jednego z owych TW wysokim odznaczeniem państwowym? Tak, J. Siedlecka traktuje na ów temat dość szczegółowo. Nie będę tu uprawiał analizy porównawczej pomiędzy tym, co napisał pan Piotr Łopuszański (rocznik 1966), a pozostali autorzy. Podejrzewam, że gdyby doszło do swoistej "lustracji literackiej" okresu 1944-1989, to nie mielibyśmy protestów, bo ktoś wygrzebał stalinowskie wytwory różnych poetów i prozaików. Wtedy na krótko nad takim kimś wybucha medialna burza!...
Dziwi mnie, jeśli Autor zdobywa się (w końcu mamy jednak szkic o charakterze historycznym!) na "być możenie" (czyli gdybologię stosowaną). Zupełnie nie rozumiem, jak dochodzi się do takich sformułowań: "...i bez komunistów Polska po wojnie byłaby krajem, w którym doszłyby do głosu środowiska chłopskie i robotnicze". Skąd ta pewność? Bo kilku Polaków w Londynie "głosiło hasła wielkiej demokratyzacji odrodzonej Polski"? Chyba jednak zbyt daleko idące uproszczenie...
Zaskakujące jest odnajdowanie opinii na temat wybitnych ludzi pióra. Jedna z "życzliwych" tak charakteryzowała pewnego pisarza "z najwyższej półki": "Literat o dużych wartościach. Ma duży mi wśród pisarzy. [...] Pederasta. [...] Nastawiony antylondyńsko, szczególnie po rozmowach ze Słonimskim". Kto to? A Jarosław Iwaszkiewicz. Oponenci autora "Brzeziny" znajdą wiele przykładów, aby... przyłożyć temuż za to, co później robił, z kim przystawał, jak pisał. Nie ukrywam, że ciekaw jestem efektów pracy R. Romaniuka - jak w tom II "Innego życia..." dotknie tych wątków. Czy Iwaszkiewicz bardzo odstawał od pewnego kanonu ocen? Oczywiście nie wyrażał go publicznie. Garść przykładów - jak nazywał: Dąbrowską (wredną babą),Stryjkowskiego (obrzydliwym), Parandowskiego (idiotą), Przybosia (świnią), Słonimski (mały człowiek), Kisielewskim (świniowaty). Cud, że to nie z jego ust padło nazwanie A. Sandauera "Nowosilcowem współczesnej literatury polskiej". Trochę miejsca P. Łopuszański poświęca na te "bluzgi"! Dość zabawna zdaje się próba "odbarwienia ojca" przez córkę pisarza/poety Jarosława, kiedy P. Łopuszański podaje: "...dementowała plotkę, głoszącą, że to sam Iwaszkiewicz chciał, aby go pochować w stroju górnika. Po prostu w Warszawie, gdzie umarł, nie miał czarnego ubrania"? Mamy uwierzyć, że mundur górnika można było zakupić?...
Małostkowość, megalomania, zawiść, podłość - wiele z tego znajdziemy na kartach "Warszawy literackiej w PRL". Ale są też lokale, picie wódki ("często na umór"), radosne poklepywanie się po plecach (często jednak na pokaz), imprezy. Dobrze, że "wredną babę", czyli Marię Dąbrowską przypomniano cytując to i owo z jej pamiętnika. Godne przypomnienia jest humor, który utrwaliła w 1947 r.: "Moskale kochają nas za-żarcie, my ich - zaw-wzięcie, a Stalin kocha Polskę bez granic". Przypomnę, że wtedy za tzw. "szeptanki" można było nieźle "beknąć".
Książka P. Łopuszańskiego, to nieomal mały słownik biograficzny wielkiej polskiej literatury. Kogóż tu nie mamy? Tuwima, Gałczyńskiego, Staffa, Broniewskiego, Słonimskiego, Herberta, Iwaszkiewicza, Grochowiaka, Ficowskiego, Parandowskiego, Łopalewskiego, Zawieyskiego, Konwickiego, Woroszylskiego, Wańkowicza, Jastruna - głowa puchnie. "Tadeusz Borowski - czytam zaskoczony - który według akt IPN był agentem tajnych służb, oskarżał kolegów-pisarzy, a jednocześnie składał samokrytyki". Zaraz odnajdujemy,że "wredna baba" pisała, że był: "pijakiem, łajdakiem i delatorem (ideowym)". Zaskakujące - przyznaję. O agenturalnej stornie życia autora "Pożegnania z Marią" nie wiedziałem.
Pewnie wielu z nas zastanawia się, jak wykształceni przed wojną intelektualiści mogli zaprzedać się systemowi, jaki narzucili Sowieci (i ich polscy pomagierzy)? Mamy tu wiele wypowiedzi, które można zakwalifikować, jako swoistą samokrytykę i pokutę. Może nas przekonać wypowiedź samego Leszka Kołakowskiego: "Komunizm był dla nas pogromcą nazizmu, mitem Lepszego Świata, tęsknotą za życiem bez zbrodni i poniżenia, królestwem równości i swobody... Był celem, który może usprawiedliwić wszystko". No i usprawiedliwiają się, choć wcześniej było objawienie. Możemy tą transformację myślenia, ideologii doskonale prześledzić. Jedni rzucali partyjne legitymacje już w 1956 r., inni w 1968 r. czy 1970 r., aż do 1981 r.! Nie łudźmy się wielu pozostało "ludźmi jedyni słusznej Partii", PZPR! Nie przeszkadzało im szkalowanie ludzi kultury żydowskiego pochodzenia w czasie "wydarzeń marcowych" czy po 13 XII 1981 r.! Wymienia kilku pisarzy, którzy poparli stan wojenny, np. Zb. Nienacki, H. Auderska, D. Passent, J. Dobraczyński, J. Przymanowski, W. Żukrowski. Niech młodsze pokolenie przyswoi sobie głos Jerzego Putramenta: "Przyszłe tysiąclecie jest po stronie komunizmu i trzymając się partii, macie szanse przetrwać w historii". Jeszcze teraz skóra cierpnie! Ciekawe, jak czuł się Żukrowski, kiedy: "Pod drzwiami mieszkania pisarza leżały stosy Kamiennych tablic, Porwania w Tiutiurlistanie, Lotnej, Skąpanych w ogniu czy Kierunek Berlin".
Cała książka jest o zawiłościach środowiska literackiego z władzą komunistyczną i wydostawania się na zewnątrz. Walka z cenzurą (de facto do 1981 r., o czym przypomina nam się, nie legalnej!), schodzenie do "literackiego podziemia" czy wcześniej wysyłania swoich utworów na Zachód, aby mogły być wydane w paryskiej "Kulturze" lub być czytanymi na falach Radia Wolna Europa. Podziwiać tych, którzy publikowali tam pod swoimi nazwiskami.
Permanentna inwigilacja (nie przypadkowo cytuję za znanym filmem J. Machulskiego!) środowiska. Co działo się wokół Pawła Jasienicy? Czy naprawdę nie rozszyfrowano kto krył się pod cytowanymi kryptonimami? Nakreślenie sylwetek choćby S. Dygata czy S. Kisielewskiego, jako czołowe ofiary podsłuchów i kontroli! To prawdziwe "życie na podsłuchu" (Das Leben der Anderen?)!
W pewnym momencie P. Łopuszański pisze o Melchiorze Wańkowiczu: "...przepisywał fragmenty ze swoich dawnych książek. W ten sposób czytelnik wielokrotnie czytał te same anegdoty, opowieści, cytaty". A ja bym Autorowi przypomniał mądre przysłowie: przyganiał kocioł garnkowi?... A ileż to razy, w różnych miejscach tej jednej książki (!) Pan cytuje to samo! Daruję sobie te przykłady. Nie dość na tym - padają błędy historyczne! Dowiadujemy się, że Karol Wojtyła w 1978 r. był... biskupem krakowskim? I to dwukrotnie! Degradacja? Prymas S. Wyszyński zmarł nie 29 maja 1981 r., ale - 28 maja! Veto? Wiem, bo 29 maja, to dzień (wtedy - XVIII) moich urodzin! I owego 29 maja 1981 r. została ogłoszona żałoba narodowa!
Pewnie, że nikt nie jest Α i Ω! Trzeba wzmóc, nieomal po bolszewicku (?), czujność. Powinno się starać (winna pani S. Kompanowska, jako korektor?), aby sito było gęste i nie przepuszczało podobne błędy! Książka pana Piotra Łopuszańskiego "Warszawa literacka w PRL" powinna trafić "pod strzechy" lub co najmniej do szkół, żeby młódź nasza wiedziała, jakim intelektualnym zniewoleniem mogła się pochwalić polska komuna! Los pisarzy i poetów, którzy ulegli, złamali się, poszli na kolaborację z systemem powinny stanowić przyczynek do dyskusji na temat wpływów totalitaryzmu na rozwój lub hamowanie kultury! Ile zatrzymanych książek, skazanych na półki filmów - zgroza. Daj Boże, że już poza nami!...
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.