środa, lipca 10, 2024

...tak sobie myślał pan Jerzy Stuhr

 ...to było równe X lat temu. 10 lipca 2014 r. postanowiłem podzielić się skutkami tego, co czytam. Jeszcze wtedy nie było nawet mowy o współpracy z jakimiś wydawnictwami. Takie spontaniczne, na bieżąco pisanie, bez nacisku, że trzeba, że muszę, że należałoby... Tą pierwszą książką była "Tak sobie myślę..." pana Jerzego Stuhra (1947-2024). Niestety to aktorskie, twórcze życie zamknęło się bezpowrotnie 9 lipca. Jeszcze nie ochłonąłem po zgonie Tadeusza Woźniaka (1947-2024), a tu kolejne cios. Obaj Artyści w tym samym wieku i z tego samego rocznika, jeden warszawiak, drugi krakus. Dwie wielkie artystyczne osobowości. Obaj wrośli w życiorysy wielu z nas poprzez swoją sztukę, wykonanie, tembr głosu. Nigdy nie widziałem na żywo dokonań aktorskich pana Jerzego Stuhra, pana Tadeusza Woźniaka słuchałem we wrześniu 2019 r. w Filharmonii Pomorskiej.
To jest przypomnienie tego pisania sprzed dekady. Niczego nie zmieniam, poza sprawdzeniem ile literowych chochlików zostawiłem w 2014 r. 
Oderwałem się od biografii Goebbelsa (D. Irvinga)! Zupełny przypadek. Poszedłem do mojej osiedlowej biblioteki, aby oddać książki. Myślałby kto, że mój prywatywny księgozbiór taki mały i nie mam, co na wakacje do przeczytania? Przecież w kolejce ustawia się m. in. opasłe tomisko P. Longericha "Himmler. Buchalter śmierci", to 896 stron bez przypisów i bibliografii. Na bibliotecznej półce stała książka Jerzego Stuhra "Tak sobie myślę...". Wziąłem do ręki, przewertowałem, odłożyłem, wyszedłem z biblioteki, aby za kilkanaście minut do niej wrócić po...
 
 
Ani się odważę pisać tu recenzji pamiętnika Jerzego STUHRA. Zanim poznałem wspaniałe kreacje z "Amatora" czy "Wodzireja" (do których wracam często) krakowski aktor kojarzył mi się z konferansjerką, jaką przez lata prowadził w "Spotkaniach z Balladą". Dopiero potem było kino i czy telewizyjny serial "Z biegiem lat, z biegiem dni...". Nie ma, co się czarować przewspaniała kreacja w "Seksmisji"!
Jeśli ktoś w zapiskach J. Stuhra ma zamiar szukać taniej sensacji, to niech lepiej w ogóle nie zabiera się do lektury. Powinni po nią sięgnąć m. in ci wszyscy, którzy wpędzają się w kompleksy, poddają się im! Już w pierwszym zapisie osobistego pisania czytamy: "Teraz nie ma już moich dokonań, uznania u publiczności, pozycji, popularności. Jestem tylko ja i choroba. I jest jeszcze moja żona Basia". Oczywiście, że wiedziałem o chorobie, z którą walczył Aktor. Jej cień też pada na... mnie? Zbyt wielu mych krewnych i przodków nie miało tego szczęścia. Przegrał ją m. in mój bydgoski dziadek, którego nigdy nie poznałem, bo zmarł na półtorej roku przed mym nadejściem. Musiałem sam sobie zbudować Jego obraz. Pewnie go wyidealizowałem. Piszę o tym w kontekście oczekiwania Autora na narodzin wnuczki Heleny (Lenki). Mój dziadek nie mógł na mnie czekać, bo w styczniu 1962 r. nie dokonało się jeszcze dzieło poczęcia...
Nie chciałbym jednak, aby ten post odbierać, jako moją recenzję. To kilka refleksji po lekturze, która pochłonęła mnie bez reszty. I, nie ukrywam, chwilami wzruszyła. Bo pamiętnik Jerzego Stuhra jest prawdziwym zbiorem myśli znalezionych! Nie mogłem po nim bezkarnie gryzmolić i nanosić notatek, bo to nie jest moja książka. Na użytek tego pisania wracam do tekstu i zostawię tu kilka cytatów. Może nawet nie reprezentatywnych dla całości dzieła. Tym bardziej namawiam do jego poznania. Pewnie, że wątki domowo-rodzinne są.
"Pomału, z własnej woli, zamieniam się w obserwatora rzeczywistości. I może dlatego warto dla samego siebie to pisać" - to chyba dylemat każdego, kto pisze swoje pamiętniki. Nie jestem od tego wolny. I tu pewnie leży główna przyczyna dlaczego sięgnąłem po "Tak sobie myślę...". Po co? Dla kogo? Psu na budę!... Zwykła huśtawką nastrojów. A przecież wielu z nas nie ma na sobie ciężaru niepewności, jak choroba Autora. Przed laty wpadła mi w rękę książka o... testamentach gwiazd amerykańskich. Co mnie zaskoczyło? Że pierwsze tego typu dokumenty sporządzali w wieku... trzydziestu kilku lat? Nie, nie odejdę od komputera, aby go napisać. Nam się wydaje, że jesteśmy niezniszczalni? Że zawsze będziemy? 
Wobec choroby, która może zabić czym są kolejne spory polityków AD 2011? "Właściwie mało mnie to obchodzi, czasem jeszcze śmieszy. Ważne staje się to, co blisko wokół mnie, i  jak to we mnie przenika, co powoduje". Chcemy kolejnego protestu?  Chcemy drugiej i trzeciej barykady nienawiści? Proszę bardzo. Tylko - po co? Zawsze nowo poznanym uczniom rysuję szkic demoniczny swej osoby, którą mogą poznać. I wtedy cytuję swoje: tylko po co?
"Boże! Daj, żeby nigdy już w tym kraju nikt nie nazwał mnie gwiazdorem. To jeszcze jeden powód, aby zająć już pozycję obserwatora". To na fali, jak skundlono  pewne określenia i terminy. Temu zagadnieniu Stuhr poświęci dużo miejsca. Nie uwolni się od roli życiowego cenzora. I bardzo dobrze. Bo Jemu wolno! I choć zastrzega się, aby tak o Nim nie pisać, to ja napiszę: WIELKA GWIAZDA!
"Tak się boję codziennie, kiedy robię sobie prasówkę, aby nie zobaczyć swojego nazwiska okraszonego epitetem CELEBRYTA. Już robię wszystko, aby zejść tabloidom z oczu". Pewnie, że odnajduję cytaty, które wyrażają również mnie! To bardzo subiektywne odkrywanie myśli Jerzego Stuhra, które są również moimi! Te dwa pojęcia "gwiazda" i "celebryta" wylewają się z różnych kątów. Kiedy ktoś mnie przekonuje o "gwiazdkowatości" tej czy innej osoby pytam się: a co zagrała? a u kogo zagrała? Ale ja nie jestem aktorem "Teatru Starego" i rektorem artystycznej uczelni! 
"Od pacholęctwa często słyszałem na korytarzu w szkole: Niemiec! A co twój dziadziuś robił w czasie wojny? Potem pamiętam, że im bardziej mi się podobał Goethe od Mickiewicza, Mann od Orzeszkowej, Heine od Asnyka, czy nie daj Boże Konopnickiej, rósł naokół mnie mur milczenia". Jak tumanom wyjaśnić, że nie istnieje 100 % Polak?! Bo niby jak się uchował w wielonarodowej,  wielokulturowej, wieloreligijnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów?! Potomkowie tych, którzy używali przeszło 30-tu języków nie mogli się rozpuścić w powietrzu! Mamy ich w swoim DNA! Sam po kądzieli ciągnę swe korzenie z litewskiej gleby. Ale bliżej mi pokoleniowo do mych... germańskich przodków Müllerów z Mąkowarska, niż Poźniaków spod Połocka z XVI w. Niech ktoś rzuci na szalę rozważanie o "czystości krwi polskiej"! To już nie nacjonalizm, to faszyzm w najczystszej postaci! A, czy mi darowano opowieści o "hołocie ze Wschodu, przez którą wypędzono Niemców z ziem polskich"? Nie! Znam to z autopsji! Dlatego też przed laty wziąłem udział w prasowej dyskusji na łamach jednej z bydgoskich gazet na temat "Deportacji i III grupy". Kwestii D.V.L. na ziemiach wcielonych do Rzeszy (!) chyba nie są w stanie ogarnąć swym wyobrażeniem niektórzy 100 % Polacy... Ale plwać "od Niemców"? Jakie to proste?... Jakie to podłe!... Jakie to polskie?...
Zapiski Stuhra nie są wolne od teraźniejszości? 3 XI 2011 r. zanotował: "Polski pilot lądował z niewysuniętym podwoziem i uratował dwustu trzydziestu ludzi. I Polska oszalała! Takiej bezinteresownej dumy i radości, że ktoś coś perfekcyjnie wykonał, już dawno nie widziałem. Czyli można. Można w tym narodzie jeszcze wzbudzić pozytywne emocje. Jakże Polacy pragną pozytywnego bohatera". Tym pozytywnym bohaterem był kapitan Tadeusz Wrona! O awaryjnym lądowaniu Boeing 767-300 ER (lot PLL LOT 016) mówiła cała Polska! Smutne, kiedy dalej czytamy o naszych narodowych nastrojach "...wydaje się, że nasze życie codzienne to podkopać, znaleźć haka, ośmieszyć"?
"Dzisiaj Święto Niepodległości. Wycierają sobie nim gęby politycy różnego autoramentu, zwłaszcza w okolicach świąt narodowych. Dzisiaj boję się otworzyć telewizor, włączyć radio, żeby nie zobaczyć chuligańskiej rozróby, pobitych policjantów, nie usłyszeć o tym. Tak świętuje mój Naród!" - smutkiem zabarwiona dygresja. Odrabiamy tę ponurą lekcję każdego 11 listopada.
Tę książkę powinna przeczytać nasza młoda, rosnąca, kwitnąca inteligencja! Kto dziś uczy obycia? Zamawia zastawę od Wierzynka  i daje pokaz "podstawowych zasad zachowania się przy stole"? Na pewno wielu z nas pamięta ten okres, kiedy dzieci siedziały przy swoim stoliku, w swoim pokoju. Wtedy naprawdę obowiązywała zasada, że "ryby i dzieci głosu nie mają"! U Stuhra znajdziemy takie cudo: "Tak, odwaga wstydu, że się czegoś nie wie, że jest się niedouczonym, nieoczytanym, nie na bieżąco, nie trendy i umiejętność przyznania się do tego również - w połączeniu z dyskrecją zajmowania stanowiska - nieodłączne cechy inteligenta". Nikt nie jest alfą i omegą!... Ale przyznać się do tego? Bardzo trudne. Ale uczciwe. Nie będę udawał  marynisty, bo nim nie jestem. Szybko wykazano by moją w tej  materii niewiedzę. Oddaje pole tym, co są! moi uczniowie, to wiedzą.
Smutne są wtrącenia o kolejnych śmierciach bliskich i znaczących. Nie muszę dodawać, jak bardzo bolesne, kiedy samemu cierpi się i walczy o swoje życie. A padają tu nazwiska wielkie dla polskiej kultury: Wisława Szymborska czy Adam Hanuszkiewicz. "Jaki przystojny był ten Hanuszkiewicz. Jak się jest tak przystojnym, to już nie trzeba nic grać, nic się nie musi". O Noblistce napisał: "Pani Szymborska odeszła. Nie wiem, co pisać. Piszą o niej pięknie. Jeszcze wiele pięknych rzeczy napiszą. Więc już nie trzeba".  Nagle okazuje się, że matka Jerzego Stuhra była uczennicą "u Sióstr Urszulanek w Krakowie", do której chodziła Poetka. Musiały mijać się na szkolnym korytarzu, bo dzielił je tylko rok edukacji!  Proszę wpatrzeć się w zdjęcia obu dziewcząt (s. 133). Jaka  piękna ocena Václava Havla, kiedy pisze, że "nikt złego słowa" i wyjaśnia nam to: "...pan Havel w ogóle nie musiał niczego udawać. Normalnie udawać, tak jak dziewięćdziesiąt procent ludzi udaje, żeby się przedstawić w świetle korzystniejszym, albo też prowadzą skomplikowaną gombrowiczowską grę gęby uzależnionej od adwersarza". Mniej masek panowie politycy, to może i  mniej afer, a dla nas wyborców rozczarowania?
Proszę sięgnąć po pamiętnik Jerzego Stuhra. Poznać okoliczności Jego spotkania z papieżem Janem Pawłem II czy... Sylvią Kristel, kolejne wątpliwości co do pojmowania wartości przez Rodaków. Zrozumieć irytację Aktora tej miary do przyszłej adeptki sztuki aktorskiej, dla której nie istnieje Szekspir, ale... wyjątek z Internetu? I to bez zawstydzenia!  Może warto znaleźć odpowiedź na zapis, który cytuję na zakończenie, niepełnego postu: "Zaczynam się bać młodych. (...) Tych, których kompletnie nie interesuje, co mówię". Wiem, że z tych wypowiedzi wybitnego Aktora i Pedagoga układa się stosowny moralitet, kanon zasad i prawideł. Ale jest to tez kubeł zimnej wody na nasze rozpalone umysły. Warto, aby książki z takim przesłaniem stały na naszych półkach. Mam nadzieję, że Jerzy Stuhr poznany, jako... pisarz stanie się niemniej bliski, jak role, które stworzył. 
 
*
Dwie śmierci, panów Jerzego Stuhra i Tadeusza Woźniaka (lat 77) - już na zawsze splotły się ze sobą. Nie wyobrażam sobie, aby w tej smutkiem pogrążonej chwili nie wyrecytować tych fraz, autorstwa Bogdana Chorążuka (rocznik 1934), do których muzykę skomponował pan Tadeusz Woźniak. I jak to cudownie zaśpiewał.
 
A kiedy przyjdzie także po mnieZegarmistrz światła purpurowyBy mi zabełtać błękit w głowieTo będę jasny i gotowy
 
Spłyną przeze mnie dni na przestrzałZgasną podłogi i powietrzaNa wszystko jeszcze raz popatrzęI pójdę nie wiem gdzie - na zawsze.
 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.