poniedziałek, stycznia 23, 2023

Pandemiczne opowieści - odsłona XLVII - pasjans pani Leopoldyny

- Znowu mi nie wyszedł! - pani Leopoldyna zaczęła uderzać palcem w kartę. Jak na złość asa pik.
- Co się acana tak ciskasz? - pan Telesfor zaciągnął się mocno fajką. 
- Pasjans mi nie wyszedł! - pani Leopoldyna poprawiła czepek i spojrzała na siedzącego obok męża.
- To trzeba się zaraz ciskać? - pan Telesfor wypuścił strugę dymu przed siebie. - Jest-że o co?
- Jest! Jest! Jest! - stanowczość pani Leopoldyny nabierała rumieńców. - Bo dla pana tylko huzary lub ułany mogą jeszcze iskrę wykrzesać! 
- Takie są prawa prawego wiarusa, dobrodziejko moja - pan Telesfor uśmiechnął się, aż wąsy zabawnie zagrały na jego wardze.
- Myślałby kto, że acan świat zawojowałeś! - pani Leopoldyna zaczynała stawiać na kwaśność w tonie i rozumowaniu. Rezolutności jej nigdy nie zbywało. Tylko, że pan Telesfor raczej unikał konfrontacji. co innego hiszpańskie czy moskalskie harmaty, a co innego gniewność żony.
- Ech! Gdyby żył cesarz... - westchnął pan Telesfor.
 
 
- Ale... dzięki Bogu już dawno... - i  tu pani Leopoldyna zrobiła w powietrzu znak krzyża.
- A za co, mości pani, Bogu dziękować?! - pan Telesfor niemal zachłysnąłby się gniewnie, choć jak ognia unikał konfrontacji z małżonką. - Cesarz wiódł nas ku zwycięstwom!
- Wiele to z nich nie przyszło! - pani Leopoldyna raczej zdawała sobie sprawę, że stąpa po kruchym lodzie.- Iwanicewicze i Domanowo przepadły. 
- Przepadły, bo Moskal...
- To trzeba go było budzić, mój panie? - pani Leopoldyna nie dała skończyć mężowi.
- Taka była wojenna potrzeba. Nie pani dobrodziejki, to rozumem się stało - pan Telesfor próbował przejąć inicjatywę. 
- Wielka to widać szkoda! Warto od czasu do czasu niewiast słuchać.
- Chyba tylko w Wigilię!
- Czemu tylko w Wigilię?
-  Bo głos odbiera, by zwierzętom dodać! - pan Telesfor parsknął takim śmiechem, jakby wymyślił nie wiedzieć jaką słowną rewelację.
- Pan igrasz z ogniem - łagodnie ujęła to pani Leopoldyna.
- A cóż to? - pan Telesfor szarpnął siwego wąsa. -  Na wojnę chcesz pani ze mną iść? A może nasłać na mnie chłopów lub tego tam... jak się nazywa ten... pokraka... łajdus od jednej wioszczyny?
- Pan zapominasz, że to zięć nasz, a mąż córki naszej najdroższej.
- Podły stanik! Kim był jego dziadek?
- A co nas obchodzi jego dziadek?! - pani Leopoldyna jednak podniosła lekko głos i brwi, a to nie wróżyło dobrze tej rozmowie. - To, co, że majątek dzierżawi od Poźniaka?! Taka dobra szlachta, jak każda inna. Gdzież Domanowo... 
- ...i Iwanicewicze? - dorzucił pan Telesfor. - Ech, moja  duszko, takie podłe naszły nas terminy.
- Gdyby nie mój tatko, to dawno byśmy pod Ostrą Bramą na żebrach byli.
- Twój tatko... - tu pan Telesfor zniżył jednak głos i mimo woli wzrok poszybował w kierunku sczerniałego portretu sędziwego sarmaty. - Ja tam do twego tatki nic nie mam, ale...
- Co ale?! - pani Leopoldyna nie wiedziała czy przetasować karty i wrócić do pasjansa, czy stawać w  szranki z mężem w walce o honor domu swego.
- A nie zwąchiwał się ci się on z Kossakowskim, tą gnidą targowicką? - pan Telesfor wiedział, że wrzuca do żoninego ogródka granat. Tylko efektu nie mógł do końca być pewnym. Reakcja mogła być różna.
- Za to twój zawsze był jakobin?! - pani Leopoldyna znienacka cisnęła talią o stół. Karty rozsypały się po obrusie. - Alboż to u księcia wojewody nie urągał przyzwoitości?!
- Był! A był! - pan Telesfor czuł, że wiatr wieje w jego żagle. - I kiedy trzeba było stawał w potrzebie. I Moskal go później w twierdzy posadził!
- Krzywdy ni jakiej tam nie zaznał! - pani Leopoldyna nie ustępowała. - Sam opowiadał, jak ze strażnikami...
- Adwokat go wybronił i część Domaszewicz oraz Gir na to poszła! - jął wyliczać pan Telesfor rodowe straty.
- Odsprzedał Giry Rodziewiczów?! - pani Leopoldyna zrobiła minę, jakby pierwszy raz słyszała tę opowieść. - A to frant! I Rodziewicze go na szablach nie roznieśli za to?!
- No... no... - pan Telesfor czuł, że chyba sam zapędził się w kozi róg. - Takie czasy...
Pani Leopoldyna machnęła ręką. Miała dość tego bajdurzeniu o straconych majątkach i dziejowych momentach. Pan Bóg dał jej długi żywot nie na to, aby frasowała się każdą wspominką. 
- Nie uważasz, pan, że jakoś chłodno? - zapytała wreszcie.
- Jesień, acanka wie jak jest o tej porze  - i pan Telesfor zerknął w kierunku okna, za którym szaruga i plucha. - Do Godów przez te nasze błota nikt nie zajedzie.
- Oj nie! - westchnęła pojednawczo pani Leopoldyna. - Od Leosi list z Wilna przyszedł. Też dopiero zjedzie na Święta.
- A Jędrzej nie pisał? - pan Telesfor otarł okulary o rękaw surduta. 
- Nosi go gdzieś po świecie! - westchnęła pani Leopoldyna.
- Moja krew! - triumfalnie oznajmił pan Telesfor. 
- Aż w Italii jest czy na Garibaldi?
- Wyborna jesteś, acanka! - pan Telesfor aż klasnął w dłonie.- Garibaldi, to człowiek, a nie jakaś wyspa.
- A ja się tam nie znam... - pani Leopoldyna już wiedziała, jaką gafę ku uciesze męża popełniła. - Diabli go tam zawlekli, czy jak? Italia?! To przecież gdzieś na końcu świata. 
-  Aż taki daleki znów to nie jest - z miną znawcy oświadczył pan Telesfor. - Hiszpania jeszcze dalej. Byłem! Z Cesarzem! Saragossa... Somosierra...
- Ale on taki delikatny - pani Leopoldyna zdawała się nie słyszeć, co o wojennym szlaku wspomina pan małżonek.
- Kto?
- Jędrzej. Wnuk nasz. A kto?! - pani Leopoldyna traciła równowagę, kiedy docierało do niej, jak nieuważnie małżonek jej słucha. - Wnuk nasz! Przecież nie Cesarz.
- Eeee tammm - pan Telesfor machnął fajką w powietrzu wygibasa. - Bo też zrobiliście z niego takiego ciołka!
- Zrobiliście?!
- Pani i jej córka... to jest nasza córka... Za moich czasów!... 
- Wiem, wiem! Święci chodzili między Oszmianą a Wilejką! Bajdurzenia! 
- Święci, nie święci, ale Somosierrę wzięliśmy! - pan Telesfor niemal wypiął pierś, jakby oczekiwał, że będzie nowym Niegolewskim i Cesarz mu zaraz krzyż do piersi przyszpili. - I to w kilka minut! "Naprzód, psiakrew! Cesarz patrzy!".
- Po co mi tu acan wrzeszczysz do ucha?! - pani Leopoldyna zrobiła gest, jakby odganiała się od mężowskiej natarczywości. - Nie jestem ciotka Leokadia, żeby nie słyszeć.
- Kozietulski na nas tak krzyknął i skoczyliśmy na te piekielne armaty! - pan Telesfor najwyraźniej uległ nagłemu rozpaleniu. Podskoczył na sofie, jakby naprawdę siedział na swym dzielnym dzianecie. - Miała na imię "Española"! Co za ogień! Co za oko! A grzywa! A temperamentna! Tylko mnie słuchała!
- Dawne dzieje... I pewnie ją moskalskie wilcy zjadły w dwunastym roku? - pani Leopoldyna nie miała litości dla wojennych wspominków pana małżonka. Musiała mu przerwać. Po prostu obawiała się o meble. Każda taka historyja kończyła się kiepsko dla mebla, na którym akurat zacny wiarus-małżonek  siedział. 
- Nie, padła pod Wagram! 
- To długoś się wasze nią nie nacieszył?
- Tak już na wojnie bywa. A nasz Jędrzej w jakim wojsku służy?
- W wojsku? Na Boga! - pani Leopoldyna chwyciła się za głowę. - To ona tam na wojnę pojechał?! 
- Nie, widoczki malować! - pan Telesfor uderzył znacząco o blat stołu, co nie było obojętne na leżące karty. Podskoczyły niektóre. - Co dziadek zaczął pod Wagram, wnuczek dokończy w Italii! 
- To nic mi nasza córka nie mówiła, że on...
- To nie na wasze niewieście głowy! Mi mówił, to starczy!
- Mówił?! - pani Leopoldyna niemal przecierała oczy ze zdziwienia. - I wasze milczałeś?!
- A, co do "Kuriera Wileńskiego" miałem podać? 
- Pewnie dałeś mu jeszcze na drogę? - wraz z pytaniem pani Leopoldyna wprawiła się w stan wyczekiwania.
- A dałem! - odparł z iście szlachecką fantazją pan Telesfor.
- Ale chyba nie z tego woreczka, który moja mamusia...
- Miałem oszczędzać, kiedy wnuk ruszył na Austriaka?!
- Nasza gwarancja starości! - pani Leopoldyna uniosła się. - Jak mogłeś?!
- Ty tego i tak nie zrozumiesz! - pan Telesfor machnął fajką znowu swoje wygibasy. 
- A, co tu jest do rozumienia?! Widziałam w kartach chaos! To był znak.
- A to nie jest jakie bluźnierstwo?! - podchwycił pan Telesfor. Szelmowskie ogniki zapłonęły w jego oczach. 
- Bluźnierstwem będzie, jak acan nie zjesz dziś swego kapłona!
- A... a... to z jakiej przyczyny? - pan Telesfor czuł, że twarz mu nabrzmiewa.  

Fin del trabajo!

Brak komentarzy: