piątek, lipca 15, 2022

Przeczytania odcinek 447: Craig Symond "Bitwa o Midway. Najważnijesza bitwa morska XX wieku" (Znak)

"W historii wojen niewiele jest momentów, w których bieg wydarzeń zmienia się tak gwałtownie i niespodziewanie, jak podczas bitwy o Midway. O świcie 4 czerwca 1942 roku pełna szaleńczej brawury japońska marynarka wojenna rządzi na Pacyfiku. Do zachodu słońca osławiona Kidō-butai, główna grupa uderzeniowa Japończyków, zostanie zatopiona, a inicjatywa na dalekowschodnim teatrze działań wojennych przejdzie po raz pierwszy w ręce Amerykanów.
Midway to punkt zwrotny wojny i początek końca państw Osi. Profesor Craig L. Symonds, czołowy historyk specjalizujący się w dziejach marynarki wojennej, maluje niezapomniany obraz pomysłowości, odwagi i poświęcenia żołnierzy" - nawet nie wiem czy zachęcenie jest tu potrzebne. Należę do pokolenia, które z wypiekami na twarzy oglądało w jednym z bydgoskich kin głośny film w reżyserii J. Smighta z 1976 r. Nie ukrywam, że nie będąc marynistą ograniczyłem swoją wiedzę do aktorskiej gry takich gwiazd, co H. Fonda, G. Ford czy T. Mifune. To dlatego prędzej przyswoiłem sobie nazwę "Yorktown", jako lotniskowca, niż bitwę z 1781 r. Walki, jakie rozegrały się na Pacyfiku w dniach 4–7 czerwca 1942 r. zmieniły bieg historii. Oto odsłaniamy godzina po godzinie ten czas, kiedy na wprost siebie stanęły dwie floty: Stanów Zjednoczonych i Cesarstwa Japonii.
Wydawnictwo Znak podsuwa nam w swej czarnej serii, która dotyczy II wojny światowej, kolejny tom! Tym razem Craig Symonds i jego "Bitwa o Midway. Najważniejsza bitwa morska XX wieku", w tłumaczeniu jakie dokonał Fabian Tryl.  Czterysta stron narracji do tego dodatki, dzięki którym uporządkowano nam wiedzę na temat walczących stron (dowódców, okrętów). Bibliografia i przypisy budzą zaufanie? Na pewno nie odważyłbym się porównywać tej serii (a czytałem takową opinię) z tym, co pokolenia znały, jako "Biblioteka Żółtego Tygrysa". Skąd takie niesprawiedliwości (czy może: złośliwości?) - nie wiem. 
Nigdy nie wiem kogo mam chwalić za zawartość ikonograficzną i kartograficzną książki. Nie znam oxfordzkiego wydania z 2011 r., aby dokonać analizy porównawczej obu książek. Jakkolwiek jest: mamy mapy (brawo!), mamy zdjęcia (brawo!) zarówno personalne jak i z samych walk. Bez nich odbiór książki byłby po prostu połowiczny. Stąd chyba moja brawa jak najbardziej są uzasadnione.
"Od dnia ataku na Pearl Harbor prezydent Roosevelt planował przeprowadzenia odwetowego uderzenia na japońskie wyspy macierzyste. Nie nalegał, aby rajd był elementem wielkiej strategii, ale chciał dać powód do satysfakcji amerykańskiej opinii publicznej" - czytamy. Nie wiedziałem, że również Amerykanie spotykali się ze zdecydowanym sprzeciwem... Stalina. Pewne problemy logistyczne mogli Amerykanie rozwiązać tylko w oparciu o współpracę z Sowietami: "Jedną z opcji było lądowanie na lotniskach rosyjskich w pobliżu Władywostoku. Jednak Stalin, który miał ręce pełne roboty z Niemcami, nie chciał do listy swoich wrogów dodawać Japończyków i odmówił współpracy". Zaskoczeniem może być też fakt, że amerykańscy piloci, którzy przymusowo lądowali na terenie ZSRR/ZSRS/CCCP byli przez stronę sowiecką... internowani!
Lubię, kiedy w narracji pojawiają się pewne... dykteryjki. Tak, znalazłem pod jednym ze zdjęć z kwietnia 1942 r., jakie wykonano na pokładzie USS "Hornet" taką ciekawostkę: "Kilku amerykańskich oficerów miało ze sobą medale, które przed wojną otrzymali od rządu japońskiego. Przymocowali je do bomb, aby je «zwrócić»". Śmiem twierdzić, że prędzej zapamiętamy to, niż jak wyglądała kariera podpułkownika J. Doolittle'a czy samego admirała Ch. Nimitza.
Kiedy myślmy o wielkich kampaniach mamy na uwadze walczących tam żołnierzy, dowódców, którzy planowali strategię i wykonywali ją z większą lub mniejszą znajomością sztuki wojennej. Na szczęście nie zapomina się o mrówczej pracy kryptologów. Dla mnie, przeciętnego czytelnika, już samo czytanie o zawiłościach szyfrowania wiadomości, rozkazów przyprawia o zawrót głowy. C. Symond pisze: "Aby odszyfrować wiadomość, odbiorca potrzebował pierwotnej księgo kodów, drugiej tablicy szyfrów oraz wskazówki, w jaki sposób odjąć jedno od drugiego. Krótko mówiąc, owa łamigłówka była wyjątkowo skomplikowana i dlatego Japończycy byli pewni, że ich wiadomości radiowe są bezpieczne". Nie, nie były. I wiemy, że: "Szyfr JN-25b składał się z 40 000 do 45 000 pięciocyfrowych grup". I mamy przykład takie zapisu: "48933 19947 62145 02943 16380". Ale Amerykanie mieli w swoich szeregach m. in. podporucznika Joe Rocheforta. Czy to taki ichny odpowiednik naszego Mariana Rejewskiego, że wspomnę jednego z polskich kryptologów, którzy złamali niemiecką "Enigmę"? 
"Nie byli jeszcze przykryci, a wielu z nich miało straszliwe rany - krew płynęła im z oczu, brakowało im kończyn i takie tam. Musieliśmy przejść obok tego wszystkiego, aby stanąć w kolejce po żarcie, a jedyną rzeczą, którą mieli, były krakersy i łosoś. Później przez pięć lat nie mogłem jeść łososia" - wspominał jeden z marynarzy z USS "Yorktown", kiedy ten prowadził walki na Morzu Koralowym. Okaleczony lotniskowiec jednak płynął dalej. Warto przypomnieć, że tę batalię wygrali Japończycy, przypieczętowali ten fakt utratą przez Amerykanów lotniskowca USS "Lexington". 
Zaskakująca może być czasowa dokładność narracji C. Symonda. Wielokrotnie znajdujemy dokładny czas akcji, ataku. Określony czas znajdziemy na mapach, jest też drobiazgowy rysunek dotyczący planów japońskich z 4 VI 1942 r. Nie ukrywam, że robi to na mnie wrażenie. Kolejne zaskoczenie techniczne, jakie poznaję dzięki książce dotyczyło: "Start wodnosamolotu z katapulty krążownika przypominał wystrzelenie go z armaty. Ponieważ brakowało pasa startowego, na którym samolot mógłby nabrać prędkości, wyrzucano go w powietrze za pomocą ładunku wybuchowego". 
Opisy walk powietrznych zawsze robiły na mnie wrażenie. Oto jak Autor opisuje jedno z powietrznych starć: "Wkrótce jednak Amerykanów otoczyła cała chmara zer. Jak ujął to jeden z pilotów,  «po pierwszych skoordynowanych atakach starcie zamieniło się w wyścig szczurów». Parks był jednym z pierwszych, którzy zostali trafieni. Udało mu się wyskoczyć z płonącego samolotu, ale jeden z myśliwców japońskich ostrzelał jego spadochron [...]". Jeden z uczestników oceniał uczciwie: "...myśliwce zero zdecydowanie przewyższały brewstery i grummany pod względem możliwości manewrowych i dynamiki wnoszenia się". Kiedy czyta się, w jakim stanie wracał samolot, który pilotwał podporucznik Albert Earnest, to daje to jakieś wyobrażenie o dramaturgii walk: zabity strzelec pokładowy, trzeci członek załogi ranny, pociski 20 mm dział podziurawiły kadłub samolotu, jak sito (zniszczony został np. układ hydrauliczny). Tylko swym zdolnościom lotniczym zawdzięczał, że przeżył: "Kilka zer nadleciało, aby mnie wykończyć, ale byłem tak blisko wody, że nie mogli się do mnie dobrze przymierzyć". Zaciekawiła mnie brawura i opanowanie amerykańskiego lotnika. Bez problemu znalazłem artykuł w Internecie. Bohater tej walki zmarł w 2009 r. i został pochowany na Cmentarzu Narodowy w Arlington (Arlington National Cemetery) [1]
Podobne historie są dla mnie wartością samą w sobie. To, że na mostku kapitańskim stali admirałowie (Nimitz czy Yamamoto), to wie o tym każdy przeciętny miłośnik II wojny światowej, nawet jeśli nie jest zapalonym marynistą, jak ja. Bohaterstwo pojedynczego żołnierza zapada w pamięci. Moje tu cytowania nie oddadzą do końca dramaturgii walk. To jest jak opowiadania pojedynczych żołnierzy. Narracja Autora książki nie pozwala nam znudzić się kolejnym obrazem: "Amerykanie rzucili na  Kidō Butai w całej serii nieskoordynowanych działań, nie zważając na niebezpieczeństwo i szafując życiem, ale żaden z nich nie zdołał uzyskać bezpośredniego trafienia. Zestrzelonych zostało osiemnaście samolotów, a większość pozostałych była tak ciężko uszkodzona, że stały się praktycznie bezużyteczne". Niby drobiazg: ale dlaczego w jednym opisie czytamy "Kidō-butai", by z w drugim znaleźć "Kidō Butai". Pozostaje pewien niesmak po historii tzw. lotu donikąd. niekompetencja dowódców amerykańskich boli. Nie wyobrażam sobie, jak ocenili by ten zapis uczestnicy walk, którzy nie dotarli na pokład USS "Hornet", musieli lądować na wodzie lub co gorsza bezsensownie ginąć (tonąć). 
Trudno nie żyć losami pilotów czy marynarzy walczących o Midway.  Na tym polega dobrze napisana książka historyczna, że pochłania nas, wchłania, stajemy się kolejnym pilotem w eskadrze lub strzelcem pokładowym na lotniskowcu. Naiwne pisanie 59-latka? Ja po prostu żyję tym, co czytam. Emocje budzą się, gdy czytam podpis pod jednym ze zdjęciem: "Piloci z Ósmej Eskadry Torpedowej pozując na pokładzie USS «Hornet». George Gay, jedyny ocalały z ataku 4 czerwca, klęczy w środku pierwszego szeregu". Autor wykorzystuje wspomnienie ocalonego: "Zera nadlatywały pod każdym kątem i ze wszystkich stron naraz. Pojawiały się z boku i przelatywały tuż nad naszymi głowami, po czym zawracały, aby ponownie zaatakować". Tych relacji jest oczywiście więcej. C. Symond umiejętnie wplata je w swą narrację. Los G. Gaya poznajemy nieomal ze szczegółami. Ostatni w szyku, pozostał też ostatnim w walce z agresywnym przeciwnikiem: "Nie musząc już zapewniać stabilnej pozycji strzeleckiej Huntingtonowi, Gay zaczął gwałtownie manewrować, rzucając samolotem we wszystkie strony. [...] Pociski uderzały w płytę pancerną jego fotela w kokpicie, inne zabębniły w kadłub samolotu, a jedne trafił go w lewą rękę" - to tylko fragment z tej powietrznej walki. Odnalazłem zapis o dzielnym G. Gayu. Niezwykła biografia. Okazuje się, że był konsultantem przy kręceniu filmu  J. Smighta, ba! w  jego postać wcielił się Kevin Dobson (pamiętny Bobby Crocker z serialu "Kojak") [2]. Oto kolejna wartość dodana tej książki.
"Nadlatujące zera uderzyły najpierw na grupę Ely'ego. Stosując taktykę, która tak dobrze sprawdziła się w starciu z Waldronem, przecinały amerykańską formację, latając tam i z powrotem, atakując w parach jej flanki" - to zapis Autora książki. Jeśli czegoś mi brakuje, to relacji z drugiej strony. Tak, Japończyków. Wiemy, co robił admirał Nagumo, jak zwrotne i nieobliczalne były słynne myśliwce (de facto Mitsubishi A6M Reisen). Jimmy Thach wspominał jak zer śmigały po niebie: "...tuż obok nas i pomiędzy samolotami torpedowymi. W powietrzu było jak w ulu". I znowu szukam, i znajduję niezwykłe fakty z życia amerykańskiego pilota: opracował taktykę zwalczania kamikadze, ba! był świadkiem podpisywania kapitulacji Cesarstwa Japonii an pancerniku USS "Missouri", 2 IX 1945 r. Żeby zrozumieć tragiczność walk, o których czytamy starczą dwie liczby, dotyczące jednego z epizodów: z walczących 41 załóg powróciły tylko 4!
Trudno odmówić Autorowi monografii zacięcia literackiego: "Śmiertelne drgawki «Kagi» i «Akagi» były przerażające i spektakularne, ale nieco ponad dwadzieścia kilometrów dalej znajdowały się jeszcze dwa inne japońskie lotniskowce, które dysponowały wystarczającą siłą, aby odwrócić losy bitwy". Atak na "Sōryū" uzupełnia zapis/wspomnienie świadka walk, a jakże po stronie amerykańskiej: "..burty lotniskowca przekształciły się w prawdziwy pierścień ognia, kiedy wróg otworzył ogień z małokalibrowych i cięższych dział przeciwlotniczych". Inny uczestnik ataku zapisał: "...największe piekło i całopalenie, jakie mogłem sobie wyobrazić [...] ze szczątkami lecącymi we wszystkich kierunkach". Mamy nawet zdjęcie, jak japoński lotniskowiec wykonuje manewr zwrotu na prawą burtę, aby uniknąć śmiertelnych ataków. Jest też fragmentaryczne wspomnienie japońskiego marynarza, np.: "...wyglądał, jakby [...] został przecięty na pół". Proszę zwrócić uwagę na zachowanie admirała Nagumo, którego okręt "Akagi" (tak, jak "Kaga", "Hiryū", "Sōryū") został zaatakowany, zniszczeniu uległy środki łącznością i koniec końców opuścił go. chciałbym widzieć te chwile wahań, odmowy, rezygnacji, a potem udania się na krążownik "Nagara". Na pokładzie zatopionego "Hiryū" zginął admirał Tamon Yamaguchi! "...agresywny i powszechnie lubiany dowódca 2. Dywizjonu Lotniskowców" - czytamy pod zdjęciem, jakie użyczył U.S.  Naval Institute. Poetycko nieomal zamyka ten rozdział Craig Symond: "Być może zwycięstwo uda się jeszcze wyrwać ze szczęk klęski". To oczywiście pobożne życzenie (?) admirała Nagumo.
I niech w tym momencie nam będzie darowane. Cała maszyneria stop! Byliśmy świadkami tego, co rozegrało się między 4, a 5 czerwca 1942 r. Wiem, że to żadna dramaturgia, bo każdy wie, jak skończyła się bitwa o Midway. Co innego robił mistrz H. Sienkiewicz, kiedy kończył odcinek np. pisząc: "Bar wzięty!" - i czekaj ludzie spragniony kolejnego odcinka. Ale ja nie mogę odebrać chleba cenionemu przeze mnie Wydawnictwu. Mam tu zachęcać do czytania i... kupienia. Mnie, historycznego szczura lądowego, narracją Craiga Symonda zachwyciła. plastyczność języka (czy tłumaczenia?) zrobiła swoje. Od książki trudno sie oderwać. Dramaturgię napisała sama historia. Zatem dodaję tylko słowa admirała Chestera Nimitza, które otwierają "Epilog": "Wysiłek i ofiara oddziałów Armii, Marynarki wojennej i korpusu Piechoty Morskiej zaangażowanych w bitwę o Midway uwieńczone zostały wspaniałym sukcesem i mocno wierzę, że już zmieniły bieg wojny".
 
 
[1]  https://www.vmialumni.org/earnest-938-and-the-1942-battle-of-midway/ (data dostępu 1 VII 2022)
[2] https://pl.wikipedia.org/wiki/George_Gay (data dostępu 1 VII 2022)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.