czwartek, września 09, 2021

Przeczytania... - (413) - Mitchell Zuckoff "11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat" (Wydawnictwo Poznańskie)

Ponoć każdy Amerykanin pamięta, gdzie był 22 XI 1963 r., kiedy mordowano JFK. Nie inaczej jest zapewne z 11 IX 2001 r. Piszący te słowa też wraca do tego dnia, jak kilka lat później do 10 IV 2010 r. Takie daty są wryte w zbiorową pamięć narodów, których one dotyczą. Budują obraz ich dusz. Oddzielna kwestia, jak później je wykorzystywano polityczne itd. Ale to nie o tym książka. Na XX rocznicę ataku na Stany Zjednoczone  Wydawnictwo Poznańskie przygotowało pozycję wyjątkową: Mitchella Zuckoffa "11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat", w tłumaczeniu Adriana Stachowskiego i Pauliny Surniak. Pierwszy raz spotykam się z tym, że nazwiska obojga tłumaczy znalazł się na okładce książki.
"Czy tragedię sprzed dwudziestu lat, którą opisywano już setki razy, można jeszcze przedstawić w przejmujący sposób? Okazuje się, że tak. Sposób narracji, wielka dbałość o szczegóły, a także dokładna chronologia i precyzja opisu sprawiają, iż czytelnik odnajduje się w samym środku wydarzeń. Warto nie tylko przeczytać, lecz po lekturze odłożyć na półkę z napisem «Wybitne»" - wyraził swą opinie słynny kapitan-pilot Tadeusz Wrona, znajdziemy ją na okładce książki. 
Dostajemy zatem plon pracy kilkunastu lat! Symbolem tamtego dnia stały się przede wszystkim wieże World Trade Center. Nowy Jork - zamarł! Stany Zjednoczone - zamarły! Cały świat - zamarł! Z tym obrazem idziemy przez życie. O ile trudniej ludziom, którzy to przeżyli, to widzieli, szli z pomocą ofiarom. Dla większości z nas, to tylko pewne migawki filmowe, widziane fotografie, czytane relacje. Mitchell Zuckoff docierał do ludzi, którzy wszystko to przeżyli, otarli się o śmierć lub stracili kogoś bliskiego. "Ta książka to misterna układanka z ludzkich historii, eksponująca siły, które łączy ludzi w ekstremalnych okolicznościach" - czytamy w zachęceniu. O porywaczach pisze: mordercy! O zamachu pisze: morderstwo!
To nie jest prosta lektura. To nie jest fabuła. Nie siedział nad nią jakiś autor politycznej fikcji, specjalista od horrorów, szukający taniej sensacji dziennikarz. To życie wpisało obrazy, których nie zapominamy. Życie? Nie! Terroryści! Islamiści! Okrutne zbiry, które porwały samoloty, aby dokonać ataku na Amerykę. "Wiadomości prasowe z czasem stają się historią. Historia zaś to podobno coś, co przytrafiło się innym ludziom. Wszyscy, którzy przeżyli 11 września, odczuwali ból i gniew wywołany przez śmierć i zniszczenia, spowodowane przekształceniem czterech samolotów pasażerskich w pociski" - to już autor książki. Czeka nas przeszło sześćset stron czytania, sześćset stron poznawania prawdy, sześćset stron dramatu. Nasza czytelnicza bezbronność polega na tym, że nikomu z bohaterów nie możemy pomóc.
Wierzę Autorowi, kiedy deklaruje: "Jeśli chodzi o prawdę, pisząc te książkę przestrzegałem ściśle standardów pracy reportera. Nie naginam faktów, nie zmieniam cytatów i postaci, nie zaburzam chronologii. Opisy wydarzeń i ludzi są oparte o relacje z pierwszej ręki lub zweryfikowane źródła, ujęte w przypisach". Proszę na nie zerknąć. Jest ich, nie uwierzycie, aż... 929. Daję im wiarę. Nie mam zresztą możliwości ich weryfikacji. Bo niby, jak to zrobić? Sprawdzić, czy dana osoba w ogóle istnieje? 
"Dziesiątki dzieci będą dorastać bez matki lub ojca, ciotki lub wuja, babci lub dziadka. Rodzice zestarzeją się bez córki lub syna, mężowie, żony i partnerzy będą musieli radzić sobie sami. [...] Zrani ich śmierć siedemdziesięciu sześciu pasażerów i jedenastu członków załogi, których pięciu porywaczy z Al-Kaidy zamordowało na pokładzie lotu numer 11 american Airlines" - to o tym Boeingu 767 wspomina tu M. Zuckoff, który z prędkością 700 km/h wbił się w dziewięćdziesiąte szóste piętro północnej wieży World Trade Center. Potwornie musiało być słuchać ostatnich słów bliskiej osoby, która informowała: "Lecimy nisko. Lecimy bardzo, bardzo nisko. Lecimy za nisko!". Czytającego przechodzą ciarki, co myślał słuchający tego członek rodziny? Nie mogę napisać, że wiem, co czuł. Dla mnie dramaturgii dodaje fakt, że trafiam na polsko brzmiące nazwiska pilota i kontrolera lotu z Boston Center: John Ogonowski i Peter Zalewski. Ten ostatni po raz ostatni łączył się z Bostonem o 8.13. Okazuje się, że był weteranem wojny w Wietnamie, drugi pilot Tom McGuinness był też eks-wojskowym: "...siedzieli w fotelach, zapięci pasami, porywacze z nożami, pojawiający się znienacka za ich plecami, mieliby nad nimi zdecydowana przewagę"
W tym samy czasie terroryści opanowali samolot lotu nr 175. "Tato, jesteśmy w samolocie. Zostaliśmy porwani. [...] Wydaje mi się, że weszli do kokpitu... Stewardesa dostała nożem... A ktoś z przodu chyba nie żyje. Samolot leci bardzo dziwnie" - usłyszała w słuchawce telefonu Lee Hanson z Connecticut głos swego syna, Petera. Po chwili widział w telewizji, jak samolot z jego dzieckiem na pokładzie taranuję druga wieżę WTC. M. Zuckoff pisze o... chaosie, braku sensownego reagowania ludzi, do których zaczęły napływać informacje o lotach nr 11 i 175. Rwały się też połączenia telefoniczne z porwanych samolotów. Ale Peter Hanson raz jeszcze połączył się z ojcem: "Mówią, że mają bombę. Zrobiło się tu kiepsko. Pasażerowie wymiotują i mają mdłości. [...] Wydaje mi się, że spadamy". Ostatnie zdanie cytuję bardzo poruszony jego treścią: "Nie martw się tato. Jeśli do tego dojdzie, stanie sie to szybko". Z tego samego samolotu Brian Sweeney dzwonił do matki: "Jestem w porwanym samolocie, nie wygląda to dobrze. Dzwonię, żeby powiedzieć, że cię kocham i kocham całą rodzinę". O godzinie 9.03.11 lot 175 United Airlines uderzył w południową wieżę: "Pojawiła się jasnopomarańczowa kulka ognia. Budynek zakołysał się i buchnął dymem, szkłem, stalą i gruzem. Samolot i wszyscy, którzy znajdowali się na pokładzie, zniknęli na zawsze". W samolocie leciało pięćdziesięciu jeden pasażerów (w tym troje dzieci: Christine Hanson, Juliana McCourt i David Gamboa-Brandhorst), dziewięciu członków załogi. Włączam Internet. Odnajduję zdjęcia zamordowanych dzieci. 
Na pokład lotu rejsowego nr 77 weszło pięćdziesięciu ośmiu pasażerów. Wśród nich "...znalazło się tez pięciu młodych Saudyjczyków, którzy przysięgli wierność Al-Kaidzie". Byli to wymienieni w tekście: Madżid Mukid, Chalid al-Mihdar, bracia Nawaf al-Hazmi oraz Salem al-Hazmi. Piątego Autor nie wymienia? Znajdziemy go jednak, wnikliwie i czujnie czytając dalej. Zaskakuje, że mimo włączających się czujników nikt nie poddał tych mężczyzn kontroli osobistej. "Po wykonaniu skrętu o trzysta trzydzieści stopni siedzący za sterami lotu numer 77 Hani Handżur lub inny porywacz skierował samolot prosto na pięcioboczną, pięciopiętrową fortecę, stanowiąca symbol amerykańskiej potęgi militarnej"- znalazł się piąty bandyta. Mitchell Zuckoff pisze o terrorystach "mordercy z Al-Kaidy". Trudno się z nim nie zgodzić.
"Wykorzystanie samolotów jako broni masowego rażenia zależało od tego, czy terroryści będą umieli zapanować nad ciężkimi maszynami, które startowały w odstępie kilku minut. To wąskie okno umożliwiało wprowadzenie elementu zaskoczenia" - czytamy za M. Zuckoffem. Lot numer 93 był kolejnym rejsem ku śmierci... "Mamo, tu Mark Bingham. chciałem ci powiedzieć, że cię kocham. Kocham was wszystkich" - mamy fragment tej rozmowy oraz wiadomość, jaką potem przekazała matka synowi. Tam takie zdanie: "Radzę ci, nie czekaj, zrób coś, żeby ich obezwładnić, bo oni są naprawdę zdeterminowani". Inny pasażer dzwoniąc do żony powiedział: "Nie sądzę, że z tego wyjdę. Nie chcę umierać". Inny prosił: "Obiecaj mi, że będziesz szczęśliwa". Nie daje się ze spokojem i obojętnością czytać. Tu są tylko strzępy. Książka pełna jest takich przekazów.
okazuje się, że jeden z agentów FBI, Kenneth Williams, sporządził raport "...w którym wyraził zaniepokojenie faktem, iż powiązani z ekstremistami mężczyźni z Bliskiego Wschodu podejmują naukę w amerykańskich szkołach lotniczych". Moi zdaniem: zaskakująca wiadomość. Nikt jednak nie nadał biegu sprawie. Sugestie K. Williamsa pozostały tylko na papierze. Wyszło nawet, że zignorowano własne instrukcje bezpieczeństwa. 11 września mogłoby nie być? Z takim pytaniem bez wątpienia wielu będzie czytało te książkę. znowu zawiedli ludzie, uśpiona czujność. Czytam to i nie wierzę.
Chronologia wydarzeń jest jak spirala, która buduje niezwykłe napięcie. wiem, jaki będzie finał, co się stało XX lat temu, a jednak chce sie wierzyć, że los porwanych samolotów można jeszcze odwrócić. 6 VIII 2001 r. na biurko prezydenta G.W. Busha trafił raport, który stało jak byk: "Dane wywiadowcze, rządy innych krajów oraz doniesienia medialne wskazują na to, że od 1997 roku Bin Laden chce przeprowadzić ataki terrorystyczne na terenie USA". Nie dość na tym, wzmiankuje się w nim o World Trade Center i zamachu z 1993 r., którego dokonał Ramzi Jusufa. "Panie i panowie, to trudna chwila dla ameryki. Przeżyliśmy dzisiaj tragedię narodową. Dwa samoloty uderzyły w World Trade Center. Jest to bez wątpienia zamach terrorystyczny na nasz kraj" - te słowa 43-ego prezydenta USA przeszły do historii. 
"Taranując rdzeń budynku, samolot zmiażdżył ściany wszystkich trzech awaryjnych klatek schodowych, odcinając drogę ucieczki wszystkim, którzy byli na piętrze numer 92 i wyżej" - jak dowiadujemy się dalej w pułapce znalazło się 1355 osób! Rozpętało się płonące piekło! "Ogień spalił więcej niż trzy czwarte jej skóry, od czubka głowy po kostki. oparzenia w większości były trzeciego stopnia, co oznaczało, że uszkodzeniu uległy końcówki nerwów. W tej chwili to było jak błogosławieństwo" - to o Elaine Duch. Odnajduję w Internecie jej zdjęcia. To jest minus książki: brak ikonografii! Czy to skutek oszczędności?  Cena książki poszybowałaby w górę? Nie wiem. Mi, kiedy piszę łatwo zerknąć i odnaleźć bohaterów, których tragedię poznaję. Ron Clifford z minuty na minutę stał się... bohaterem: "Kiedy wszyscy uciekali prze eksplozją, która wstrząsnęła budynkiem i wypełniła recepcję północnej wieży dymem, oparami i gruzem, Ron wyszedł naprzeciw powolnej postaci. [...] Delikatnie usadził ją na marmurowej posadzce. [...] Pomyślał, że pomogłaby woda". Nikt mu nie pomógł! Nikt się nie zatrzymał! został sam. Ratowana kobieta nazywała się Jennieann Maffeo. Uratować sie jednak jej nie udało. "Wciąż leżała na podłodze, sama w tłumie ludzi uciekających do wyjścia jak zwierzyna z płonącego lasu" - ale Ron przy niej był. "Nie, nie umrzesz. wyjdziesz z tego" - zapewniał konającą. Wciąż wołał o pomoc: "...nieskończony strumień ludzi mijał ich, kierując się ku wyjściu w południowej części recepcji".
W 2015 r. zacząłem na tym blogu pisać opowiadanie pt. "Gdzie jest Sol?... /  Where are you Sol?...". Nie skończyłem go. Skąd ten tytuł? Ktoś na jednej ze ścian którejś wieży WTC napisał to pytanie. Nie wiem kim był Sol, czy przeżył, czy jest na liście zamordowanych 11 IX 2001 r. Amerykanów. Dlaczego o tym piszę? Bo, moim zdaniem, dramat z tamtego września tkwi w nas! Ten obraz, te sceny, te kadry. W 2016 r. odeszła ostatnia suka-ratownik, która szukała ofiar zamachu. Nazywała się Bretagne. Wspominałem o tym fakcie na swoim osobistym Facebooku. "Za każdą historią opowiedzianą w tej książce jest tysiąc kolejnych, którym też należy się pamięć. To opowieść o bliskich spotkaniach ze śmiercią, bezinteresownej pomocy, wyczekiwaniu i ocaleniu, ale też stracie i bólu. Nie ma mozliwości, by zawrzeć je wszystkie w książce" - pisze M. Zuckoff  w dodatku nr 1, pt. "Polegli". To jest dla mnie też wsparcie, aby wytłumaczyć się, że tak niewiele daję tu świadectw dramatu. Zamieszcza pełną listę ofiar. Poruszyć musi nawet głaz zapis, m. in. brzmiący (nie jedyny): "Vanessa Lang Langer i jej nienarodzone dziecko". Z nazwiska znałem dotychczas tylko... jedną osobę! Był nim Polak, Norbert Szurkowski. Syn Ryszarda Szurkowskiego! Jest na liście. Kto nie wierzy, niech zerknie na stronę 629. Poza tym wiele polsko brzmiących nazwisk: Andrucki, Belilovsky, Boryczewski, Boyarsky, Braginsky, Cushny, Flyzik, Golinski, Grabowski, Grzelak, Grzymalski, Huczko, Jablonski, Jakubiak, Przybylo Kolpak, Kopiczko, Kopytko, Krukowski, Macko, Milewski, Miszkowicz, Orgielewicz, Pycior, Sadocha, Skrzypek, Wisniewski, Yamnicky. Oczywiście nie znaczy to, że to Polacy. Podaję tę informację, jako smutne memento, że wśród ofiarą byli też nasi rodacy lub ich potomkowie i powinowaci. 

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.