czwartek, grudnia 31, 2020
...na 164-te urodziny Wojciecha Kossaka - 31 XII 1856 r.
Wojciech Kossak (1856-1942) - malarz. I powinno wystarczyć. Każdy średnio inteligentny odbiorca narodowej kultury (bo teraz wszystko jest okraszane jednym słowem, jak pieczęcią: narodowy) powinien wiedzieć o kogo chodzi i wymienić z pamięci kilka płócien, które po sobie zostawił. A i ja nie po raz pierwszy piszę o Malarzu. Odcinek "Palety" (XXVIII) z 25 II 2017 r. poświęciłem jednemu dziełu: "Olszynce Grochowskiej". Równe cztery lata temu było pisanie na 160-te urodziny Mistrza. I to powinno wystarczyć? A jednak zachciało mi się w ostatni dzień 2020 r. wrócić do Wojciecha, syna Juliusza.
Państwo Juliusz i Zofia z Gałczyńskich Kossakowie oczekiwali rozwiązania. I to nie byle gdzie! W Paryżu! Jakby tego było mało na ojca chrzestnego zaproponował się sam Horacy Vernet (1789-1863). Też bohater "Palety" (odc. XLV). No i nadeszła sylwestrowa noc AD 1856!...
"Jako pierwszy - kwadrans przed północą - pojawił się Wojciech. Drugi, identyczny chłopczyk, zaczekał z tym do Nowego Roku, sprawiając rodzicom wielką niespodziankę, nikt bowiem nie brał pod uwagę bliźniaczej ciąży" - czytamy w biografii Artysty. Ciekawe, że obie babcie (Kossakowa i Gałczyńska) sposobiły się do pojawienia dzieciątek: "...niezależnie od siebie z wielkim nakładem pracy własnoręcznie sporządziły szatki do chrztu. Dwie śnieżnobiałe batystowe sukieneczki pełne koronek i zakładek czekały na pierworodne dziecko [...], jakby przewidywały, że przydadzą się obie". Ale w Paryżu zjawiła się tylko pani Aniela Gałczyńska: "O razu zauważyła, że to będą bliźniaki". I byli: Wojciech Horacy obojga imion oraz Tadeusz.
"Byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Babcia Aniela wiązała im na czapeczkach kokardki w różnych kolorach. Ich matka [...] o mało nie przypłaciła życiem porodu w sylwestrową noc" - czytamy w monografii poświęconej wyjątkowej rodzinie artystycznej. Nie zapominajmy, że to naprawdę niezwykła familia. Żadna inna nie wydała tylu twórców kultury, sztuki, literatury, co Kossakowie herbu Kos (Koss, Koś).
"...chłopcy byli zupełnie jednakowi tak pod względem usposobienia, jak i charakteru: niesłychanie żywi, zawsze nierozłączni, o niewyczerpanej pomysłowości, jeśli chodziło o psoty" - zapewnia nas biograf Wojciecha. Doznań, jakich dostarczali rodzicom w Paryżu jednak nie radziłbym nikomu. Spacerować po parapecie pięciopiętrowej kamienicy? Grzechy dziecińskiej beztroski. "Obaj chowali się zdrowo, rośli jak na drożdżach, płatali figle, byli żywiołowi i - choć do nauki nie bardzo skorzy - zdolni. Wkrótce wiadomo już było, że Wojtek - starszy bliźniak [...] - będzie malarzem, jak jego coraz bardziej sławny ojciec. Tadzio postanowił zostać medykiem. Nie został. Był ziemianinem" - znajdujemy w monografii rodu.
Nie, nie będę tu snuł opowieści o dorastaniu braci Kossaków. O Wojciechu też niczego nowego, nadto co napisałem kilka lat temu nie dotworzę. Warto chyba jednak wspomnieć, że obaj synowie Juliusza i Zofii z Gałczyńskich byli poniekąd świadkami ważnego epizodu powstania styczniowego! Rodzina pojawiła się w stolicy Królestwa Polskiego w 1860 r., ba! donoszono o tym fakcie na łamach "Czasu". Otóż 19 IX 1863 r. doszło do zamachu na osobę Fiodora Berga: "...stało się to w chwili, gdy bliźniacy z opiekunką przechodzili w pobliżu w drodze do swojej babki, Anieli Gałczyńskiej. Gdy rozległ się huk wybuchu, opiekunka, ciągnąc za sobą dzieci, pobiegła do bramy domu, w którym mieszkała matka Zofii Kossakowej. Nazajutrz chłopcy ujrzeli z okna dymiące ruiny feralnego pałacu, spalonego w akcie odwetu" . Zamachowcy stworzyli dogodny pretekst dla zemsty, o której F. Berg pisał do JCM Aleksandra II: "Podejmę coś w rodzaju wojny przeciw ludności miasta Warszawy. Jeżeli uda mi się, w co nie wątpię, posiać w niej lęk wobec autorytetu rządu, główne ognisko powstania w kraju zostanie sparaliżowane". Tyle.
Jak pisałem cztery lata temu: każdy ma s w o j e g o Kossaka, a więc obraz, do którego uwielbia się odwoływać, podpierać nim narrację lekcji, wykładu czy pogawędki. Wyliczeni płócien długo by trwało. Jeśli czego zazdroszczę Wojciechowi Kossakowi, to świata jaki widział, jaki znał, jaki wkraczał do jego domu. Takich wspomnień, jak to: "Smukły, żywy, z piękną głową o profilu drapieżnego ptaka, a pięknych, łagodnych oczach czarnych, w burce i świtce powstańczej wszedł jak wcielenie młodości dziarskiej i bitnej". To o Arturze Grottgerze. W paryskim domu Juliusza i Zofii bywał np. C. K. Norwid!
Wiele z naszego myślenia historycznego, to Wojciech Kossak, albo szerzej: Kossakowie! Wiem, że Wojciech pragnąc zapewnić odpowiedni poziom życia rodzinie powielał motywy raz namalowane, rozdrabniał się, odcinał kupony od swej sławy. Nie zmienia to jednak faktu, że należy do panteonu polskiego malarstwa przełomu XIX i XX w. Dane mu było dożyć odrodzenia Polski, ale też i jej ponownego upadku i rozbioru w 1939 r. Może więc długie życie, to jednak przekleństwo historii?
__________________
Wykorzystana literatura:
Jurgała-Jureczka J., Kossakowie. Biały mazur, Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2018
Kieniewicz S., Powstanie styczniowe, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1983
Zurli A., Wojciech Kossak. Malarz polskiej chwały, Iskry, Warszawa 2015
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.