poniedziałek, grudnia 28, 2020
Pandemiczne opowieści - odsłona XVII - ostatni rozkaz pułkownika Grega Buxtona
Pułkownik Greg Buxton odstawił butelkę. Kolejną. Pustą. Przypominała mu... klepsydrę. Dlaczego? Bo z każdym opróżnianym łykiem w niwecz odchodziły minuty, godziny, dni. Stracił rachubę czasu. Sierżant Wilmslow przynosił trunek za trunkiem. Wtedy było wiadomo, że przez kolejne dni nikt nie ma przeszkadzać. Stara Juanita, która pewnie pamiętała czasy Santa Anny, na parapecie przymkniętego okna kładła koszyk z jadłem. Nikogo nie dziwiło, że wieczorami znajdowano je nie ruszone. Tylko muchy obsiadały wysuszone skiby chleba obłożone serem lub wołowiną. Pułkownik Greg Buxton po prostu pił.
I tak od 9 kwietnia. Od Appomattox. Wrażenia na nim nawet nie zrobiło to, co stało się udziałem Johna Bootha. Lincoln? Jakie to miało znaczenie, kiedy granatowe mundury zalały, jak rwąca rzeka, jego ukochane Południe. Upokorzone Dixi musiało uznać prymat jankeskich najeźdźców, którzy od pierwszej chwili stawali się okupantami. Bezpowrotnie runął świat.
Tak, nie rozumiał tego, co się stało. Generał Lee spotkał się z Grantem? To przekraczało jego poziom wyobrażenia. "To niemożliwe!" - krzyczał, gdy major Rotherham przybył do jego obozu z tą wieścią. "Phil! - krzyczał do niego, jakby ten stał na wzgórzu o dwie mile, a nie stał tuż obok. - Powiedz, że to nieprawda!". Ale major miał tylko dlań spojrzenie wbite w ziemię i ciche wzruszenie ramion. "Skończyło się, Greg" - wsparł swą wiadomość. "Skończyło?!" - gorycz wylewała się z samego spojrzenia oczu pułkownika. Dixi przegrało wojnę! I wtedy wdarło się to straszne, okropne, nierealne słowo: k a p i t u l a c j a ! To nie mogło się stać! Ale się stało?
Pułkownik Greg Buxton wierzył w błogosławioną moc Południa. Ono nie mogło tak zwyczajnie przegrać. Nawet po Gettysburgu i upadku Richmond wierzył! "Przecież Bóg nie może być po stronie Lincolna!"- starał się przekonać sierżanta Wilmslowa. Ten jednak był, jak zwykle zresztą, oszczędny w wypowiadaniu swoich opinii. Wojskowe, karne życie nauczyło go, że skoro przełożony tak twierdzi, to tak być musi. Dyskutować ani dorzucać swoich centów nie myślał. Zresztą, kiedy ostatnio sierżant Wilmslow myślał? Samodzielnie? Na swój rachunek? Kiedy zasiadał do pokera? Aha, jeszcze gdy ożenił się z Mary Drayton. Tylko, że nie zdzierżył jej natręctwa! I uciekł do wojska. Wolał obijać sobie pośladki na końskim grzbiecie, ganiać Czejenów czy innych koniokradów, niż słuchać tego ciągłego narzekania. A potem wybuchła ta wojna.
Pułkownik Greg Buxton sięgnął po butelkę. Kolejną. Pełną. Zapobiegliwość sierżanta Wilmslowa godna była awansu. "Bob! zrobię ciebie oficerem!" - co w duszy sierżanta wzbudziło tylko strach i niepokój. "Ja oficerem, sir? Wolne żarty!" - odważył się powiedzieć. Ilość wlanego w siebie alkoholu gwarantowała, że pułkownik Buxton szybko zapomni o swym awansowym pomyśle. "Bob! zrobię ciebie oficerem!" - powtórzył pułkownik. "A mnie, to na co?!" - bronił się dość nieudolnie sierżant. "Twoja Mary będzie dumna" - usłyszał. Tylko, że on nie chciał rozpychać swej ślubnej jeszcze dumą z oficerskich szlifów, jakie miałyby stać się jego ozdobą.
"Morley! Morley!" - pułkownik znowu zapomniał, że Morley zginął pod Cold Harbor. "Ale daliśmy kopa Grantowi i Meade'owi, pamiętasz Bob?" - kiedy stawało się jasne, że Morley został tam na zawsze, to oparciem stawał się wierny Wilmslow. "Lee, to geniusz!" - lubił to stwierdzenie. "Ilu naszych zginęło? 80? 90? A Grant ilu stracił, pamiętasz Bob?" - ale Bob nie pamiętał. Nie miał głowy do liczb. "Prawie 2000! 2000!" - pułkownik tryskał energią, jak wtedy gdy nad Bull Run ostrzelał tę płochliwą jankeską gawiedź, co to zjechała na pole bitwy jak na jakiś piknik. "Uciekali jak króli!" - na wspomnienie tamtego dnia nie potrafił okiełznać swoich emocji. "Nie było mnie nad Bull Run w '61" - przypomniał sierżant. "Nie byłeś?" - zdziwił się. "Nie" - usłyszał potwierdzenie z ust podwładnego. "No trudno. Nie zmienia, to rzeczy, że za Beauregarda dałbym się pokroić" - i sięgnął po kolejną butelkę.
"Wiesz czemu piję?" - zapytał Wilmslowa. Ale ten nie nawykł do dyskusji z przełożonym. Zawsze go peszył. "Żeby zapomnieć?" - niepewnie zapytał. Zapadła cisza. Bardzo takich cisz nie lubił. Nie zwiastowały nigdy niczego dobrego. "Masz rację, chłopie!" - pułkownik klasnął dłońmi. "Masz rację - powtórzył. - Napij się ze mną". Ale dla Wilmslowa takie zaproszenie było jeszcze większym kłopotem, niż wyrażenie swojej opinii o wojnie, przełożonych czy nawet Jankesach. Pułkownik skądś wyciągnął szklankę i napełnił ją do połowy.
"Skąd jesteś Bob?" - usłyszał. "Nie wiem" - odparł i wbił wzrok w ziemie. "Jak to nie wiesz?" - pułkownik Buxton spojrzał na kieliszek, jakby nie wierzył w jego zawartość, a potem na sierżanta. "Znaleźli cię w kapuście?" - nie potrafił opanować irytacji. "Tak, jakby. Ktoś podrzucił mnie przed kościołem w Alabamie. Pobożna pani Wilmslow zaopiekowała się mną". "I tak zostałeś Wilmslowem" - dokończył pułkownik. "Tak, sir" - potwierdził sierżant i ruszył ku drzwiom.
Pułkownik Greg Buxton został sam. Wciąż miał w uszach ostatnie słowa swego sierżanta. "Podrzutek? Znajda?" - tłukło mu się po głowie, w której coraz bardziej szumiało.Żachnął się. "Co mnie to obchodzi?!" - wzruszył ramionami i podszedł do okna.
"Hej! chłopcze, jak się nazywasz?" - zaczepił młodego trębacza. "Prenger, sir!" - odpowiedział tamten. "Słuchaj no Prenger, trąb wsiadanego! Za piętnaście minut trąb!". "Tak jest, sir!" - podrzucił dłoń ku zdezelowanemu daszkowi szarej czapki. Pułkownik zamknął okno. Zrobił to właściwie wbrew sobie, bo zwykł otwierać wszystkie, robić przeciągi i do szewskiej pasji doprowadzać tym zrzędliwą Juanitę.
Podszedł do lustra. Chciał sprawdzić na ile godnie prezentuje się. "Buty!" - spojrzał na nie z cierpkim zakwaszeniem. "Za takie buty generał Lee pogoniłby mnie na cztery wiatry!". Odwrócił się ku drzwiom "Wilmslow!". Sierżant zjawił się, jakby nic innego nie robił, tylko czekał na wezwanie pułkownika: "Tak, sir?". "Czy ta wiedźma Juanita jest gdzieś pod ręką?" - zapytał. Sierżant tylko skinął głową. "Daj mi tę babę!".
Juanita nie była uskowronkowana zaproszeniem. Rzucił jej buty: "Mają lśnić, jak psu jaja!". Kobieta podniosła je z ziemi. I bez słowa wyszła. Sierżant nie wiedział, co ma z sobą robić. "Ale wyglądam!" - pułkownik stał tylko w skarpetach. "Oficer konfederacji bez butów?" - parsknął. Sierżant zasalutował i wyszedł.
Juanita nie kazała na siebie długo czekać. Pułkownik Greg Buxton nie zdążył dopalić cygara, a już stała z wypastowanymi i lśniącymi butami w ręku. "Co stara o tym wszystkim myślisz?" - zapytał jej. "A co ja mam myśleć?" - zdziwiła się kobieta i wytarła ręce w fartuch. "Jankesi wygrali!" - usłyszała. "Co mnie do tego?" - obruszyła się. "Tylko mi nie bredź tu, że to nie była twoje wojna". "Bo, nie była" - odparła obojętnie kobieta. "Pieprzysz stara! Pieprzysz! Ona była tak moja, jak twoja. Nasza!" - zasypywał ją twierdzeniami. Ich stanowczość nie zostawiała miejsce na dyskusję. Zresztą dyskutowanie z tym pułkownikiem, to był sens, jak gadanie z dzbankiem do kawy. "Głupia jesteś! Nie dość, że stara, to jeszcze głupia" - pułkownik upajał się swoją elokwencją. Ale te bluzgi nie robiły na Juanicie wrażenia. Miała to wszystko w nosie. Jankesi czy Konfederaci, to jej było wszystko ganze gal!
"No teraz ja mogę już jechać!"- uśmiechnął się sam do siebie. Juanita chwyciła talerz z jakimiś niedojedzonymi resztkami. "Mogę zabrać?" - upewniła się, ale pułkownik nie zareagował. Upajał się widokiem błyszczących butów. Wyszła, czego nieuwaga pułkownika Buxtona nie zarejestrowała.
Kiedy pułkownik wyszedł przed dom sierżant Wilmslow siedział już w siodle, jak reszta oddziału, jaki został z pułku. Major Rotherham nerwowo wiercił się w siodle. Prenger zerkał na dowódcę. "Prenger! Dixi!". Ten skinął głowę. Odezwała się trąbka. Pułkownik zdjął czapkę. Z dziesiątków ust popłynęła pieśń: "O, I wish I was in the land of cotton
Old times there are not forgotten
Look away! Look away!
Look away! Dixie Land...". Pułkownik ruszył wzdłuż żołnierzy. Widział w ich twarzach zmęczenie, ale i dumę, która nie gasła. Nie znał ich wszystkich z imienia i nazwiska. Kojarzył, ale żeby znać? Widać nie urodził się na Cezara czy Napoleona? Zatrzymał konia przy doboszu: "A ty czemu nie bębnisz?". Pucołowaty chłopak odparł: "Rękę mam złamaną, sir!". "A ty umiesz grać?" - zapytał wyrostka obok. "Yes, sir!" - odparł. I wziął instrument od kolegi. "Bij chłopcze ile masz pary w rękach! bij!".
Ruszyli. Pułkownik Greg Buxton wierzył, że będzie jednak kiedyś defilada w Waszyngtonie. Jefferson Davis, gen. Robert E. Lee, gen. Pierre Gustave Toutant Beauregard, gen. Braxton Bragg, gen. Jubal A. Early, gen. Joseph E. Johnston - i on, na czele swego pułku. Łopoczące sztandary z krzyżem św. Andrzeja. A orkiestra grająca The Bonnie Blue Flag. Ponure spojrzenia rzuconych na kolana Jankesów i ich radosne: "Hurrah! hurrah! for Southern rights / Hurrah! / Hurrah for the Bonnie Blue Flag / That bears a single star!". Ale teraz nie był śpiewów. Teraz była smutna rzeczywistość. Defilada w Waszyngtonie była równie nierealna, jak lot na księżyc. "Abel", koń pułkownika szedł ze zwieszonym łbem. Jakby rozumiał, że kwiecień 1865 r. nie jest radosny dla nikogo. Poczciwe konisko wyprowadziło swego jeźdźca z nie jednej opresji. I ono odbierało rany i cięcia. Pułkownik G. Buxton robił wszystko, by był z nim. Dbał jak o skarb. W końcu pochodził ze stadniny wuja Normana Corta.
Tuman kurzu, na który pierwotnie nikt nie zwracał uwagi. zamienił się w barwę granatowych mundurów. Pułkownik Greg Buxton ściągnął wodze "Abla". Koń szarpnął łbem. "Wimslow!" - wrzasnął. "Co chcesz zrobić?" - usłyszał za sobą głos majora Rotherhama. Sierżant już był przy nich. "Yes, sir?" - uderzył dłonią w daszek czapki. Pułkownik Buxton poprawił się w siodle. "Honory!" - powiedział. "Nie rozumiem" - Wimslow zmrużył oczy.
Oddział jankesów zbliżał się. Pułkownik Greg Buxton widział oficera na ich czele. Rozpoznał. To był generał Roy Purcell. Wyprężył się. Zrównali się. Spojrzenie w oczy. "Witaj Greg!" - usłyszał z ust Jankesa. "Witaj Roy!" - odpowiedział. "Prezentuj broń!" - poszybowało nad głowami jego zdziesiątkowanego pułku. "Nie trzeba Greg, nie trzeba!". Wyciągnął przed siebie dłoń. Ale pułkownik Greg Buxton wyjął szablę i oddał honory.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.