wtorek, sierpnia 07, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (31)

- Jak to zniknęła?! Jak?! - standartenführer  Max Sonntag rozdarł się w gabinecie doktora Martensa. Ściany odbijały głos. Zdawało się, że nie ma już miejsca na oddech. Atmosfera stała się ciężka, jak przed burzą, choć ta w najlepsze trwała. Twarzy Maxa Sonntaga sprawiała wrażenie, że zaraz rozszarpie ją kolejny atak szału.
- Siostra Winter poszła do pacjentki...
- Do mojej żony? - dopytał, choć doskonale  znał odpowiedź.
- Tak. I...
- I?! 


- Zastała izolatkę, jak... po trzęsieniu ziemi.
- Że co?!
- Przejdźmy tam. No i ten skatowany do nieprzytomności...
- Fritz?
- Proszę? - doktor Martens nie znał tożsamości mężczyzny, którego znaleziono w izolatce. Leżał teraz na oddzielnej sali, pod kroplówką. - Siostra Winter...
Standartenführer  Max Sonntag poderwał się z miejsca. Nie chciał słuchać dalej doktora. Butnie wyszedł na zewnątrz. Lekarz ruszył za nim. 
Izolatka, w której leżała wcześniej Bärbel nie była jeszcze sprzątnięta. Doktor słusznie przewidywał, że powinno być traktowane jak miejsce przestępstwa. 
- Co to? Krew?! -  Max Sonntag dotknął ściany.
- Krew, panie standartenführer - przyznał doktor.
- I nikt nic nie widział? Nikt nic nie słyszał?! Jak to możliwe?!  To wygląda jak pole we Flandrii za tamtej wojny! - warknął Sonntag. Nie potrafił się opanować. Nie rozumiał wielu rzeczy. Jak Fritz mógł nie wykonać tak prostego zadania? Miał tylko udusić tę sukę. I do tego... szpiega?! CV...
- Mamy mało personelu, a siostra Winter...
- To innych pielęgniarek nie ma?! Tylko słyszę ta Winter i ta Winter!  
- Siostra Winter, to wykwalifikowana pielęgniarka z dużym doświadczeniem. Był pan łaskaw wspomnieć Flandrię. Ona była nad Sommą.
- I co z tego? Nie obchodzi mnie życiorys tej kobiety! Gdzie jest moja żona?! Kto zmasakrował Fritza?!
- Nie wiem!
- Pan za to odpowiada! - wycelowany palec w doktora dobrze nie wróżył. 
- Ja? Warum?!
- Bo to pana oddział! Fritz pobity,  moja żona znika!
- Ale...
- Nie ma żadnego "ale"! - wrzeszczał, wspomagając się gestykulacją swych ciężkich dłoni. - Gdzie on leży?!
- Ten Fritz?
- Tak. Przecież nie kaiser! 
Doktor Martens naprawdę wyglądał na osobę wstrząśniętą i poruszoną. Kiedy siostra Winter zawiadomiła go o tym, co zastała w izolatce nie chciał wierzyć. Kiedy wszedł do środka ujrzał pobojowisko. Puste łóżko, pobitego i okrwawionego do nieprzytomności jakiegoś mężczyznę. Nie dość tego, był w samej bieliźnie. Coś bezsensownie bełkotał.
Standartenführer  Max Sonntag energicznie wyszedł i szybko znalazł się przed kolejną salą. Upewnił się:
- To tu?!
- Tak - lekarz skinął głową.  
Sonntag wszedł do środka. Na jego widok z krzesła obok łóżka uniosła się kobieca postać. Pielęgniarka. Ale nie była to siostra Winter.  
- Wyjść! - warknął na nią.
Kobieta bez słowa szemrania wyszła. Posłała tylko milczące spojrzenie w kierunku lekarza. Ten bezradnie wzruszył tylko ramionami. Siła przed miłosierdziem?  
Zostali sami.
Sonntag stanął nad leżącym. Widok był naprawdę żałosny. Twarz przypominała dobrze przygotowanego tatara. Niemal każdy cal twarzy był zbity do czerwoności! Opuchnięte powieki skutecznie odgradzały oczy od reszty świata.
- To Fritz Kästner.
- Pan go zna?
- To mój człowiek.
- A, co pan Kästner  robił u pani Sonntag?
- Miał... zadbać o jej... bezpieczeństwo...
- Po co?
- Co "po co"?! - poziom irytacji Sonntaga podniósł się. Był wściekły. Nie dość, że Kästner spieprzył misję, to jeszcze jego Bärbel zniknęła.
- Pani Sonntag nic nie zagrażało. Zbyteczna jej była ochrona.
- To moja żona! Proszę nie zapominać.
- Wiem. Doskonale wiem. Ale...
- A, co z nim? - wskazał na Kästnera.
- Stan jest bardzo poważny, ciężki..
- Widzę, ale jakie rokowania?! 
- Wszystko w rękach Boga.
- Też pan wymyślił! Boga?! A na co medycyna? Może zamiast pigułek i całego tego gmachu, to postawić kaplicę i dać kropidło?! 
- Niech pan nie bluźni, jest wojna.
- Też mi odkrycie. Wojna! Jakie szanse ma Kästner?
- 40 procent?
- To był jakiś rzeźnik? 
- Ktoś kto umie bić na pewno. Bokser? 
- A moja żona?
- Zniknęła, herr standartenführer.
- Jak to możliwe? Wyszła po prostu?
- W rzeczach pana  Kästnera.
- Do tego maskarada.  
Lekarz nie wiedział, co odpowiedzieć. Nikt nie zauważył obu mężczyzn, bo nie ulegało wątpliwości, że sprawca pobicia był mężczyzną.  Ani wejście, ani wyjścia. Zupełnie, jakby rozpłynęli się. 
- Fritz... Fritz... 
Leżący jakby drgnął. 
- Słyszysz mnie?
- On jest...
- Zamknij się! - brzmiało jak ostateczne ostrzeżenie. Doktor Martens cofnął się. Naprawdę przestraszył się. Miał przed sobą niepohamowane sto kilka kilo tłuszczu i mięśni, i władzy, która mogła go zmielić jednym rozkazem. - Fritz...
Usta leżącego lekko poruszyły się, jakby chwytał ostatni haust powietrza.  
- Mów do cholery! Fritz!
- Niech pan...
- Co mówisz?!  
- Ma...
- Co?!
- Moja...
- Kto to był? Kto cię tak pobił?  
- Matka...
- Co?! Bredzisz! Fritz!
- Herr standartenführer - lekarz próbował przerwać. Sonntag dopadł go i pchnął na ścianę. Całym ciałem naparł na niego.
- Skuj mordę! Zaraz wpakuję ci w bebechy dość ołowiu, żebyś jeszcze dziś pogadał sobie z tym twoim bogiem! 
Doktor Martens czuł, że patrzy w oczy śmierci. 
Zdobył się na odepchnięcie włochatej ciężkiej ręki rzeźnika. Max Sonntag puścił go.
- On może umrzeć!
- Niech zdycha! Nie wykonał, sukinsyn rozkazu!  
I raz jeszcze pochylił się nad Fritzem  Kästnerem:
- Kto?
Ale wargi poruszały się tylko  bezdźwięcznie. 
- Fritz! Do cholery! - chwycił go za ramiona. - Kästner!
Oczy zaczęły dramatycznie mrugać. Chwycił ręką za przegub reki Sonntaga.
- Mów! Mów! 
- Ku... rt...
- Kurt?
- Leuthen...
Lekarz odepchnął oniemiałego Sonntaga od chorego. 
- Siostro Winter! Siostro Winter!
Wybiegł.
- Von Leuthen? - powtórzył półszeptem Sonntag. - Znowu ten von Leuthen. To jakieś przekleństwo. Fritz...
Ale leżący mężczyzna tylko ciężko i głęboko oddychał, jakby chwytał resztki powietrza.  
- Szlag by to trafił! Kästner! Jak mogłeś dać się tak załatwić?! Ty?! 
Drzwi skrzypnęły.
Pielęgniarka i lekarz wrócili. Ale i tym razem nie była to siostra Winter, tylko ta, która wcześniej opuściła izolatkę. Pochyliła się nad pacjentem, lekarz zrobił to samo. 
- To chyba...
Lekarz spojrzał na pielęgniarkę. 
- Puls... niewyczuwalny...
Po chwili było już jasne, że Fritz Kästner nie żyje. 
- Zadowolony pan?! - lekarz zebrał się naprawdę na odwagę i stanowczość.
- Nic się nie stało - odparł zaatakowany Sonntag.
- Jak to "nic"?!  - irytacja doktora Martensa sięgała szczytów. - Człowiek nie żyje! Nie przeżył pana... pana... brutalności...
- Doktorku... - jad zaczął sączyć z ust standartenführerMaxa Sonntaga. - Brutalny to ja mogę dopiero być.
- Nie boję się.
- Na pana miejscu zacząłbym się bać. Może pan ten kitel zamienić na polowy szynel! I na Ostfront! Czekają tam na takich, jak pan, doktorku! 
Doktor Martens poczuł swa bezsilność wobec buty Maxa Sonntaga. Spięcie. Konfrontacja. Do niczego mu to było potrzebne. Mierzyli się wzrokiem, jak dwa rozwścieczone byki. 
- Chce pan coś jeszcze powiedzieć, doktorku?
- Nic. Poza faktem, że muszę wystawić akt zgonu na nazwisko Fritz Kästner.
Sonntag cynicznie uśmiechnął się. Triumfował.  

cdn

1 komentarz:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.