wtorek, stycznia 09, 2018
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (10)
- Panie majorze! Panie majorze!
Major Piotr Korzeński podniósł się ze swego posłania. Blady świt kładł się poranną poświatą. Wyszedł z namiotu. Spojrzał na zegarek. Libijska pustynia jeszcze spała?
- Już czas?
Atak miał nastąpić koło 4,30. Nie było jeszcze czwartej.
- Co jest u diabła?! Malicki odbiło ci?!
Kapral Malicki prężył się, jak struna:
- Melduję, panie majorze, że Wroński i Hryniewicz języka dostali.
- Co?
- Poszli na patrol? - zdziwił się oficer.
- I tak, i nie.
- Kapralu, o co chodzi? - poziom rozdrażnienia majora Korzeńskiego niebezpiecznie się odbezpieczał, niczym granat. Wybuch mógł nastąpić w każdej chwili. Skutki mogły być opłakane.
- No... bo... przyszedł Husajn...
- Jaki znów Husajn?
- No ten od kurczaków i wątróbki, co je pan major tak lubi.
- No i do rzeczy.
- No to wczoraj wieczorem zjawił się tez z drobiem...
- Do rzeczy - z coraz większym naciskiem padało z ust poirytowanego oficera. - Chyba nie marudzicie mi tu teraz, że będzie rosół czy wątróbka!
- No, nie... Tylko... Husajn powiedział, że do ich wioski dowlókł się jakiś Szkop, panie majorze.
- Niemiec?
- No właśnie. I wtedy Jacek... no... że Wroński i Hryniewicz poszli z nim...
- Bez rozkazu? - major Korzeński przybrał bardzo oficjalny ton.
- Ale... ale... nie było na co czekać, panie majorze! - kapral Malicki przeistaczał się w adwokata. Szło mu chyba nie najgorzej, bo major nie zwymyślał go, ani nie przerywał. Wyczekiwał. - No to poszli z tym Husajnem.
- Gdzie oni teraz są? Wrócili?
- Tak jest!
- I gdzie są?
- W kantynie, panie majorze.
- Z tym Niemcem?
- Tak jest.
Obaj ruszyli w kierunku namiotu, który w zależności od pory dnia i nocy robił między innymi za kantynę, miejsce posiedzenia dowództwa, świetlicę itd.
Strzelec Hryniewicz stał przed wejściem. Na widok nadchodzących sprężył swe muskuły.
- Bez tego cyrku! - zgromił go major Korzeński. - Gdzie jest Niemiec?!
- Z Wrońskim.
- Z Wrońskim? - wycedził major. - I wy tak bez rozkazu, ani powiadomienia dowódcy?
- No... - Hryniewicz zaczął bąkać. Malicki machnął dyskretni ręką. Widać, że to jakby uspokoiło strzelca.
- Ten Husajna... U jego szwagra się krył.
- Szwagier szwagra zakapował? - zainteresował się major.
- Bo... bo ten mu ślepego osła sprzedał.
- Z rodziną na całym świecie, to tylko na fotografii się dobrze wychodzi.
Kapral Malicki nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
- Ten Husajna... U jego szwagra się krył.
- Szwagier szwagra zakapował? - zainteresował się major.
- Bo... bo ten mu ślepego osła sprzedał.
- Z rodziną na całym świecie, to tylko na fotografii się dobrze wychodzi.
Kapral Malicki nie wytrzymał i parsknął śmiechem.
Major Korzeński wszedł do środka. W półmroku namiotu dostrzegł dwie sylwetki. Jedna osoba siedziała, druga stała nad nim z wycelowana bronią. Ten stojący palił papierosa. Kapral Jacek Wroński postąpił krok do przodu:
- Panie majorze, kapral Wroński melduje, że...
- ...zarobił na trzy dni paki i służby w oddziale sanitarnym? - dokończył major.
- Kopidoł? Panie majorze! Języka dostaliśmy! - w głosie Wrońskiego zagrała nuta rozgoryczenia i zaskoczenia.
- Pewnie krzyż waleczny dla was obu? - bo do środka wszedł też strzelec Hryniewicz.
- No... - pociągnął nosem. I podał majorowi Korzeńskiemu pakunek.
- Co to jest?
- Było przy nim, tym Niemcu.
- Kto to?
- Major Schmutt, ale chce tylko z oficerem rozmawiać - zameldował kapral Wroński.
- Nie wiedziałem, że znacie niemiecki Wroński.
- Nie znam panie majorze, ja z Kongresówki. Po rusku mogę ugryźć, ale po niemiecku ni w ząb! Ale ten tu gada po polsku!
Major Piotr Korzeński spojrzał na jeńca. Miał na sobie mundur Luftwaffe.
- Po polsku? Nazwisko, imię, przydział...
- Major Hermann Schmutt - przypomniał Wroński.
- Jego pytam!
- Pan kapral ma rację. Major Hermann Schmutt - oficer podniósł się. Byli mniej więcej tego samego wzrostu. Jasne loki spadały na kark jeńca. Strupy na twarzy i rękach musiały być świadkami ostatniej walki.
- I skąd nam pan tu się zjawił, majorze?
- Z nieba, panie majorze. Wasze lotnictwo mnie strąciło. Jak i moich towarzyszy.
- To was Skalski wczoraj dopadł?
- To byli piloci Skalskiego? - Niemiec zdziwił się. - Diabły, nie piloci.
- Skończmy te uprzejmości, majorze Schtum...
- Schmutt, panie majorze.
- Schmutt, przepraszam. Co mi się pan tak przygląda?
- Mam... mam nieodparte wrażenie, że gdzieś... już... pana... widziałem?
- Ponoć każdy z nas ma gdzieś sobowtóra. Bywałem w Berlinie.
- Nie, nie, to nie to. - major Schmutt przymrużył oczy. - Ale w innym mundurze...
- Mundurze? - zaskoczenie teraz zaczęło dominować w myśleniu majora Korzeńskiego. - Nie rozumiem.
- Nie wiem... tak mi się zdaje... A może... Nie, to... niemożliwe...
- Z czym?
- Pan jest z kawalerii?
Major Piotr Korzeński aż pokręcił głową. Ten obdarty jeniec z kimś go kojarzy, rodzajem broni...
- Zadziwia mnie pan - przyznał głośno. Dopiero teraz przypomniał sobie, że ściska pakunek, jaki dostał od kaprala Wrońskiego.
To był stary, zniszczony portfel. Wytłoczony na środku herb zdążył się częściowo wytrzeć. Wcześniej mógł być własnością kogoś starszego? Major Korzeński wyjął dokumenty, jakieś kwity, list, pięć fotografii. Na pierwszej była starsza kobieta z parasolką w dłoni i łagodnym uśmiechem dystyngowanej damy. Na drugiej chyba jeniec i wilczurowa suka. Na zdjęciu napisano piórem "Nana".
- Pana pies?
- Suka. "Nana".
- Wilczur.
- Była bardzo mądra i oddana.
- Nie wątpię.
- Musiałem ją uśpić. Było mi cholernie źle!
- Pan major sentymentalista? - nawet nie krył kpiny z wroga.
- To wcześniej, to mama. Moja mama.
Jakieś wspólne zdjęcia lotników. Uśmiechnięte gęby, szczerzące się do obiektywu zęby.
- Ktoś z nich wczoraj?...
- Tak - przyznał jeniec. - Z tego zdjęcia zostałem tylko ja.
- Trzeba było siedzieć w domu, a nie napadać na mój kraj! Zachciało się wam kurwa korytarza i Gdańska!
- Nie jestem faszystą! - zaprotestował aresztant. Wyglądało, jakby chciał poderwać się czy nawet skoczyć na polskiego oficera. Kapral Wroński zamachnął się na niego. Niemiec zasłonił się ręką.
- Surzyński, do cholery!...
- Ale ja... To ja Wroński!
Kapral spojrzał na strzelca, który był świadkiem zdarzenia.
- Ja... ja... powiedziałem Su... Surzyński?
Kapral Wroński badawczo przyjrzał się oficerowi. Major Korzeński chwilami zachowywał się dziwnie. To była jedna z nich. Już kiedyś słyszał to nazwisko. W Norwegii. W '40 roku. Potem jeszcze kilka razy. Zawsze kończyło się tym samym: zmieszaniem, zaprzeczaniem. Nie było wśród walczących ani w '40, ani w '42 żadnego Surzyńskiego. W każdym bądź razie kapral Jacek Wroński takiego nie poznał.
Major Korzeński ciężko oddychał. Spojrzał na kolejne zdjęcie. Podniósł wzrok na jeńca.
- Wer ist das?
Niemiec zmrużył oczy;
- Warum?
- Wer ist diese Frau?
- Warum?
- Co mi tu warumisz?! - sam dopadłby teraz do niego i...
- Gretchen...
- Hoffbauer?!
- Pan major naprawdę bywał w Berlinie. Często na Unter den Linden 7?
- Skąd pan ma to zdjęcie?! - odwrócił je. Znał to pismo.
Przeczytał: "Hermans Freunde - Greta (Kira) - Berlin 13/X / 38 J.".
Przeczytał: "Hermans Freunde - Greta (Kira) - Berlin 13/X / 38 J.".
- To moja przyjaciółka. Znamy się... Znamy się od zawsze. Byłem studentem jej ojca.
Major Korzeński zawahał się? Ale trwało to chwilę. Odpiął guzik od kieszonki przy mundurze. Wydostał swój sfatygowany portfel. Położył przed jeńcem zdjęcie. To był ten sam kadr opatrzony dedykacją z 1938 r. Ta sama kobieta...
- Gretchen?...
Ale Korzeński nie odpowiedział. Major Schmutt zwiesił tylko głowę.
- Gretchen?...
Ale Korzeński nie odpowiedział. Major Schmutt zwiesił tylko głowę.
cdn
Ciekawie powiązane wątki.
OdpowiedzUsuńPustynia...
Pojawił się Skalski, to może pojawi się też "Wűstenfuchs"..?
Luna
Nie, raczej na spotkanie Rommla bym nie liczył. To nie ta półka. Starczy, że Hermann spotkał Piotra. Odcinki kolejne w pisaniu. Samego mnie przebieg wydarzeń zaskakuje. O ile komuś to się też podoba (dziś blisko sto wejść), to fajnie.
OdpowiedzUsuńKN
Hym...
OdpowiedzUsuńJeśli nie "Lis", to może niedźwiedź
( oczywiście, to żart z mojej strony , nie chciałabym nic sugerować autorowi ;) )
Pozdrawiam
Luna