piątek, listopada 24, 2017

Winfield Howard - powrót / Winfield Howard - return (02)

Barman nalał po raz kolejny. Alan nie mylił się. To był Winfield Howard. 
- Nie znam ciebie - powiedział od niechcenia.
- Jestem tu nowy - odparł barman.
- Nowy? A Michael?
- Koń pogruchotał mu kości.
- Czy znowu spadł ze schodów? - zdawało się, że roześmieje się. Ale nie. Wypił. Odstawił puste szkło.
- Dolać?
- Starczy tego dobrego, choć kiedyś lepsze whisky tu lano. Chyba, że kupujesz jakieś szczochy.
- Wypraszam sobie! - barman uniósł się. - Dostawca jest ten sam.
- To whisky Donalda?
- Niezmiennie - zapewnił barman i wyciągnął kolejną butelkę. Mimika twarzy nie skrywała niezadowolenia. Gdyby nie wizja zysku, to najchętniej wyrzuciłby tego tu za drzwi. Liczył jednak, że na tych dwóch szklaneczkach się nie skończy.


- Świat chyba idzie ku gorszemu, skoro nawet Don paprze swoją robotę - usłyszał po chwili.
- Moja rzecz lać. A jak się nie podoba, to za rogiem jest bar Barriego Halla. 
Winfield Howard nic na to nie odpowiedział. Po chwili dopiero zapytał:
- Moses żyje?
- Moses? Jaki Moses? 
- Freeman!
- Aaaa... ten czarny? - upewnił się barman, jakby w miasteczku mieszkał zastęp Mosesów.
- Nie, zielony! - stan irytacji Winfielda Howarda powoli wzrastał. - A jest tu jeszcze jakiś?
- Aptekarz, Moses Cooper.
- Nie znam Coopera. Nie było mnie tu kilka dobrych lat...
- Dlatego zapytałem. Nie trzeba się zaraz wściekać.
- Czy ja wyglądam na takiego, co by szukał aptekarza?
- Nie wiem na kogo pan wygląda. Ja tam nie oceniam - kłamał. Zawsze i od zawsze to właśnie robił. Na dziesięć mil oszacowałby każdego, jaką ma zawartość sakiewki i ile może wypić. Ten tu wart był jeszcze kilku kolejek, a może i całej butelki przedniej whisky Donalda Brocka. - Nalać?
Winfield Howard kiwnął potakująco głową. Szklaneczka była pełna. Po chwili znów pusta. Barman już trzymał butelkę w garści. 
- Mieszka tam gdzie zawsze? Nad rzeką?
- Kto?
- Moses! A o kogo ja pytam?
Barman wzruszył ramionami:
- Chyba tak. Skąd ja mam to wiedzieć?!
- Barman wszystko wie.
- Mnie to nie interesuje.
- Łżesz!
- Wypraszam sobie! 
Nagle sięgnął pod ladę i z lotem błyskawicy położył swego obrzyna. Argument siły został ujawniony. Barman dał aż nadto do zrozumienia, że nie da się tu, na swoim terenie, obrażać. Raczej spokojny był z niego chłop, niemniej w chwili wzburzenia różnie mogło być.
- Siła przed słowem? - usłyszał od Winfielda Howarda.
- A ja tam nie wiem... kto pan... skąd pan... i czego tam chce... i gówno mnie to obchodzi!
- To  Winfield Howard - głos dobiegł z okolic wejścia. Obie głowy skierowały się w tą stronę. W drzwiach stał szeryf Theo Kenith. Zza jego pleców ciekawie zerkał Alan. W garści ściskał swoją wysłużoną strzelbę. Odwiedzione kurki dawały do zrozumienia, że gotów jest z obu rur strzelić w każdej chwili. Wiekowa brań miała to do siebie, że mogła wypalić w najmniej oczekiwanym momencie.
- Nasz dzielny szeryf Kenith!
- Tylko bez kpin Winfield! - warknął stary stróż prawa, a Alan za jego pleców niemal zarechotał. Może i szeryf był wiekowy, ale barczysty i bezpiecznie było kryć się za jego szerokimi plecami. - Wypuścili cię?!
- Nie, uciekłem!
- Tylko bez takich... - szeryf pogroził bronią.
- Żartowałem. Zwolnili mnie. Pan odłoży te dwie rury. Nie jestem grizli. 
- A mi się wydaje, że jeszcze gorzej. Geronimo, to może być niewinne dziecko przy tobie...
- Bez przesady.
- Po co przyjechałeś?!
- Odwiedzić stare kąty. Tu jest mój dom.
- Tu był... twój dom! - z naciskiem na "był" wyartykułował szeryf. Sam był sobie zaskoczony, że tak stanowczo rozmawia z przybyszem. Musiał zachować jakiś fason. W saloonie było kilku mężczyzn i nie należało pokazać przy nich swej ewentualnej słabości. 
- Geronimo? Też pan wymyślił, szeryfie! 
- Nie masz tu czego szukać.
- Mam kilka spraw do załatwienia. A potem się zastanowię czy zostaję na swoim czy...
- Jak to "zostaję"?! - szeryf aż zatrząsł się ze zdziwienia i chyba jednak złości. Wietrzył kłopoty, jak każdy kto pamiętał, co się stało osiem lat temu. 
- Normalnie. To chyba wolny kraj.
- Ale...
- Zostałem zwolniony. Amnestia. Ja nie mam nic do pana, a pan do mnie. 
- To się jeszcze zobaczy.
Winfield Howard zapłacił za wypity alkohol. Zapalił cygaro i ruszył ku wyjściu.
- Ja ciebie Winfield ostrzegam...
Adresat tych słów zatrzymał się dwa kroki przed szeryfem:
- Że co?
- Będę patrzył na to, co wyprawiasz. A recydywa...
- Widzę, że przez te lata douczył się pan szeryfie nowych słów. "Recydywa"? No, no. Może jeszcze filozofów niemieckich pan studiował? Woltera? Niezwykłe.
- Ja... tam... nic nie studiowałem... wiem i tyle. Poślę cię z powrotem za kraty jeszcze szybciej, niż myślisz. 
- Powiem panu coś w sekrecie, szeryfie - Winfield Howard pochylił się ku szeryfowi. Ten odruchowo cofnął się, co odczuł kryjący się za nim Alan. Po prostu nadepnął mu na stopę. - Przysiągłem sobie, że nigdy, rozumie pan? Nigdy! Tam nie wrócę. Tym bardziej za niewinność.
- Ja... tam...
Winfield Howard wyszedł na zewnątrz. Kilka par oczu śledziła, jak zbliżył się do swego konia.
To wtedy podbiegł do niego Noel Murdoc, miejscowy wydawca "Głosu Zachodu". 
- To jednak prawda!
Winfield Howard spojrzał na niego, jak na niechciany prezent.
- Jeszcze żyjesz?!
- Ha! Ha! Jak zwykle żartowniś? - Noel Murdoc  roześmiał się. Bardzo sztucznie. Widać było, że pod tą skorupa gnieździ się strach.
- Jeszcze nikt ci nie oberwał jaj?!
- Za co?
- Za to, co wypisujesz w tym swoim szmatławcu. Jak on się nazywa?
- "Głos Zachodu". I wcale nie jest szmatławcem.
- Ja bym tym nawet tyłka nie podtarł. 
- No, cóż. Klient nasz pan. 
- I dlatego wzbogaciłeś mój życiorys o te wojenne i powojenne brednie?! 
Noel Murdoc cofnął się o krok. Tym bardziej, że Winfield Howard ruszył w jego kierunku. To już był rozjuszony byk. Rozbawiona gęba tego dziennikarzyny dolewała tylko oliwy do ognia. Wiedział, że powrót nie będzie usłany różami i nikt na jego część nie uderzy w weselny dzwon u św. Patryka. Niemniej...
- No... no... co... Takie są prawa rynku.
- Napisz choć jedno słowo na mój temat niezgodnie z prawdą, a cała tę drukarnię wcisnę ci w to parszywe gardło!
- Grozisz mi?! Szeryfie! Słyszał pan?! Winfield Howard mi grozi!
- Nic nie słyszałem - odparł niezgodnie z prawdą szeryf Theo Kenith. W końcu nie stał na końcu drogi, a kilka kroków dalej. Noel Murdoc bezsilnie spojrzał to na szeryfa, to na zaczepianego Winfielda Howarda. Niebezpiecznie było drażnić lwa, nawet jeśli stróż prawa stał nieopodal.
- Zajmij się kurewkami starej Betty, to ciekawsze. 
- Betty nie żyje! - szybko odbił Noel Murdoc.
- Nie wiedziałem.
- Mamy nową...
- Burdel mamę? Brawo! Jakiś postęp.
Winfield Howard nie miał już zamiaru gadać z tym typem. Tym bardziej, że dookoła coraz to ktoś przystawał. Jeden drugiemu pokazywał go, jak małpę w cyrku. Niepotrzebny był mu rozgłos. Najchętniej skręciłby kark temu dziennikarzynie, ale... Naprawdę miał ważniejsze sprawy na głowie. 

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.