środa, marca 01, 2017
Płk Stanisław Wałach «Zdzich» - człowiek, który ścigał "Ognia"
Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. 1 marca. Sejm ogłosi jego obchodzenie dnia 3 lutego 2011 r.: "W hołdzie «Żołnierzom Wyklętym» - bohaterom antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienia dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu - stanowi się, co następuje [...]". Ustawa liczy sobie raptem trzy artykuły:
"Art. 1 Dzień 1 marca ustanawia się Narodowym Dniem Pamięci «Żołnierzy Wyklętych».
Art. 2 Narodowy Dzień Pamięci «Żołnierzy Wyklętych» jest świętem państwowym.
Art. 3 Ustawa wchodzi w życie w dniu ogłoszenia". Podpisał ją prezydent Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Bronisław Komorowski (nikt nie odbiera zasług poprzednikowi, śp. Lechowi A. Kaczyńskiemu, który czynił starania w ustanowieniu tego święta)
Pewnie wielu przeciera ze zdziwienia oczy czyja fotografia otwiera to okolicznościowe pisanie. Mi samemu skóra na karku cierpnie, kiedy przychodzi mi przepisać fragment biogramu, jaki ozdobił jedno ze skrzydeł okładki książki-wspomnienia "Był w Polsce czas...", którą opublikowało szacowne Wydawnictwo Literackie z Krakowa w 1978 r. No to cytuję: "Płk Stanisław Wałach «Zdzich», ur. w r. 1919 w Żarkach, od lipca 1942 był współorganizatorem PPR, GL i AL na Śląsku, a następnie dowódcą oddziału partyzanckiego AL im. Jarosława Dąbrowskiego, szefem sztabu Obwodu AL Śląsk i dowódcą okręgu AL Chrzanów, awansując w r. 1944 do stopnia majora. W walce z okupantem dał się poznać jako inicjator i dowódca wielu śmiałych akcji bojowych i dywersyjnych. Po wojnie kierował Powiatowymi Urzędami Bezpieczeństwa Publicznego w Chrzanowie, Limanowej i Nowym Sączu, był naczelnikiem Wydziału III WUBP w Krakowie, później na czele wojewódzkiej Służby Bezpieczeństwa w Kielcach, Białymstoku i Krakowie".
Tak, postanowiłem sięgnąć do tych wspomnień, które były już III wydaniem, dodatkowo wydrukowanym w 20 000 egzemplarzy + 283 sztuki. To nie miejsce, aby wydziwiać nad procesem wydawniczym sprzed blisko czterdziestu laty, ale mnie naprawdę zastanawia ta druga liczba. Czemu akurat 283? Skąd ta skrupulatność. Nie wiem. Wiem, jednak że ta książka, to jednak cenne źródło dla poznania tamtego trudnego okresu. Z przeszło pięciuset stron ja swą uwagę skupię na jednym rozdziale pt. "Ogień". Tak, jego bohaterem jest: "Józef Kuraś, ps. «Orzeł», «Ogień» – żołnierz Wojska Polskiego i
Armii Krajowej, major Batalionów Chłopskich i UB, partyzant na Podhalu w
czasie II wojny światowej, jeden z dowódców oddziałów podziemia
antykomunistycznego" - jak podpatrujemy i czytamy w Wikipedii. W książce zamieszczono m. in. Dziennik "Ognia". Zainteresowanych odsyłam na strony 465-493. Sporo tego. Ehe. Stąd nauka: nie lekceważmy publikacji z czasów PRL-u. Może się okazać, że czeka nas historyczne odkrywanie śladów minionych. Nie ukrywam, że dla mnie "Był w Polsce czas..." chwilami mnie zaskakiwało. Czym? Zaraz to ujawnię.
Rozdział poświęcony "Ogniowi" liczy sobie blisko sto stron. Cokolwiek z niego wydobędę zapis nie będzie pełny. Zresztą taki być nie może. Pułkownik Stanisław Wałach (1919-1999), mam takie nieodparte wrażenie, chwilami pisał z... podziwem o "Ogniu". Sam byłem tym spostrzeżeniem zaskoczony. Oto jeden z rysów charakterologicznych Józefa Kurasia (1915-1947), rzecz dotyczy okresu z lat 1942-43: "Dowodząc niewielką grupą, źle i prymitywnie uzbrojoną, nie mógł wiele zdziałać. Podporządkował się AK, lecz jego trudny charakter i wygórowane ambicje stanęły na przeszkodzie w zacieśnianiu współdziałania jego grupy z Armią Krajową". Nie pomija faktu... wydania na "Ognia" wyroku śmierci przez dowódcę okręgu AK z Krakowa. Czy przyczyną była bezmyślność podległych mu żołnierzy i naprowadzenia na własną kryjówkę Niemców? Tego nam Autor nie wyjaśnia.
Dość drobiazgowo śledzimy życiorys "Ognia". Widzimy, jak 30 stycznia 1945 r. schodzi z gór i przyprowadza do Nowego Targu oddział, a w marcu "...przyjęty został do pracy w Urzędzie Bezpieczeństwa. Miał pracować w Nowym Targu na stanowisku kierownika UB, lecz pracy nie podjął, gdyż [...] leżał złożony chorobą". 11 kwietnia już uciekał z powrotem w góry!
Pewnie, że dla pułkownika WUBP "Ogień", to był pospolity bandyta, a jego działalność niepodległościowa "całym łańcuchem zbrodni". Zdaję sobie sprawę, że dla wielu mieszkańców Podhala Józef Kuraś, to... pospolity bandyta! Ani emocje nie opadły, a wręcz przeciwnie dyskusja wobec Jego osoby trwa. I to zażarta. "W ciągu tylko paru letnich miesięcy 1945 roku w rejonie działania «Ognia» zginęło wielu członków partii, żołnierzy i pracowników aparatu państwowego" - to m. in. krewni tych zabitych dzisiaj protestuj przeciwko czczeniu tego "Wyklętego Żołnierza" Podhala. Może imponować ocena ówczesnych faktów: "Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego i Komenda Powiatowa MO w Nowym Targu były w tym czasie zbyt słabe, aby móc skutecznie przeciwstawić się zbrojnie «Ogniowi»".
Ciekawie jawią się próby nawiązywania porozumienia z oddziałem "Ognia". Oczywiście dla pułkownika S. Wałacha dowódca/przeciwnik, to "watażka". Wojna domowa (bo trudno inaczej określić ówczesny stan) trwała. Bezpardonowa wymiana ciosów również. Odnajdziemy na kartach tych wspomnień m. in. nazwiska ludzi, którzy padli z ręki "Ogniowców", funkcjonariuszy PUBP, członków PPR, żołnierzy LWP. Podziwiam, że Autor cytuje np. list z 15 X 1945 r. Jego treść interpretowana przez "wrogów ludowej władzy" w 1978 r. mogła tylko umacniać mit walecznego dowódcy. Wyłuskuję jedno z ostatnich zdań (list wypełnia jedną stronę, drobnego druku): "Zaznaczam, że od dnia 16 X 45 grupa Ognia ulotniła się na inne treny, a zawitają do Was nowi nieznani goście. Zacznie się praca wesoło. Bądźcie ostrożni, abyście nie wpadli w pokusę. Żegnam Was, rodacy komuniści, zasyłając pozdrowienia dla Borowicza, Pary, Niemczyka, Jąkały, Fryźlewicza i wielu innych, którzy zamienią się w sztandary, powiewające na suchym drzewie". Jak widać nie zbywało "Ogniowi" na poczuciu humoru. I to dość (w dosłownym tego słowa znaczeniu) wisielczym...
Pułkownik S. Wałach nie próżnował. Rosną mu skrzydła w działaniu: "Przede wszystkim należało rozpoznać w pełni zaplecze reakcyjnego oddziału, jego współpracowników, informatorów i łączników, meliniarzy - bez których było «Ogniowi» poruszać się po terenie". Chwilami ujmuje nas... "malowniczość dramaturgii" opisanych zdarzeń: "Niosła się przed nim przez ukryte wśród gór wioski sława bezwzględnego watażki, utrwalana krwawymi wyrokami na tych, którzy nie podzielali jego przekonań. Strach przed okrutną śmiercią zamykał usta ogromnej większości mieszkańców okolic. Bano się ujawnić miejsce pobytu Kurasia, bano się wskazać ukryty w lesie bunkier czy góralski szałas, służący mu za melinę". To są te fragmenty, kiedy sugeruję jakby fascynację "Ogniem". Można było pofolgować sobie na wrogu,a tu znajdujemy taki kolejny opis: "Jak upiór przebiegał teraz na czele zbrojnej watahy zalesione szczyty Gorców i rozległe kotliny Podhala; płonęły dachy góralskich chat, łzy i nieszczęścia znaczyły szlaki jego wędrówek. Ścigany, zapadał w głębokich roztokach, czaił się, aby znowu, gdy mini niebezpieczeństwo - zabijać, rabować, siać niepokój i niepewność jutra". Może nadinterepretuję "linię pisania", ale mam wrażenie, jakbym czytał opowieść o Ondraszku, Janosiku czy innym Robin Hoodzie...
Można odtworzyć szlak ruchliwości "Ogniowców", odnaleźć z imienia i nazwiska kolejne ofiary. UB i KBW wychodziło ze skóry, aby dopaść ich i ostatecznie rozbić. Czytamy np. o sylwestrowej obławie (1945/46) na wsie Waksmund, Ostrowsko i Gronków: "We wsi trwała walka. Pomoc nadeszła, jednak zbyt późno. «Ogień», znający doskonale teren, potrafił już wyprowadzić z okrążenia swych ludzi. Wojsko szło jakiś czas ich tropem, ale w okolicach Harklowej natknęło się na zasadzkę i zostało ostrzelane z broni maszynowej". Czy nie mamy tu swoistą pochwałę nad skutecznością taktyki partyzanckiej (dla S. Wałacha: bandyckiej) walki? Przykładów można mnożyć. I na tym polega moje zaskoczenie lekturą "Był w Polsce czas...".
Władzy nie ustawały w agitacji anty-"Ogniowej". Stanisław Wałach opisując kolejne rajdy swego przeciwnika wspomina choćby o organizowanych wiecach, spotkaniach z ludnością czy rozmowach indywidualnych. Jak dodaje "...nie przynosiły wiele korzyści". Rozbijane posterunki MO nadal płonęły, ginęli funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. "W Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie dojrzewał kolejny plan rozmów z «Ogniem» dający mu ostatnią już szansę uratowania życia wielu swoich podwładnych i swego oraz sprowadzenia spokoju na całe Podhale" - z troską napisano.
Powoli robi się nam historia z gatunku kryminalno-szpiegowskiego. W narracji pojawia się oficer śledczy Władysław Czyż. Ochotnik dla zadania specjalnego? Odnaleźć "Ognia". Nawiązać z nim kontakt i nakłonić do kapitulacji. Dopiero tu znajdujemy opis Józefa Kurasia: "Wysoki, barczysty, w wojskowej czapce, tak zwanej polówce, spod której wymykały się kosmyki jasnych włosów. Miał opaloną twarz, okoloną jasną, ryżawą brodą, nos orli, mundur z dystynkcjami porucznika, mocno opinający szeroki tors, za pasem granat i pistolet, na plecach pepeszę". Niech mi ktoś powie czy to nie jest ślad zaskakującej fascynacji osobą. Może powtarzam swoje wątpliwości, ale w końcu nie musiał pojawić się taki serdeczny opis. W końcu to nie fabularny monolog. Rozmowa pomiędzy Czyżem i "Ogniem". Jeszcze bardziej spotkanie ze "Śmigłym", jedynym z podwładnym tegoż, który "Spróbował [...] chleba bandyckiego, lecz nie zasmakował w nim", dopytywał się o warunki ujawnienia, do tego skarżył swój los: "«Ogień» nas terroryzuje, jesteśmy w ciągłym strachu, zawszeni, bez żadnych perspektyw". Ówczesna cenzura dopuściła w tekście fragment, w którym pojawia się dotyczący... majora Józefa Światły (1915-1994). Co ciekawe, Czyż spotkał się z... zarzutami i podejrzewano go o nawiązanie bardziej osobistych kontaktów z "Ogniem"? Pojawia się taki fragment przesłuchania go w charakterze podejrzanego właśnie przez Świtałę : "Gdy zobaczycie, towarzyszu, «Ognia», przy pierwszej okazji strzelcie mu w łeb - doradzał wtedy Czyżowi późniejszy zdrajca Polski, prawdopodobnie już wówczas związany organizacyjnie lub przynajmniej uczuciowo z między narodowym syjonizmem". Po prostu towarzyszom z bezpieczeństwa nie mieściło się w głowach, że Czyż cały i zdrowy wrócił ze spotkania. Sześć miesięcy aresztu! Mamy jaskrawy przykład, jak rewolucja "pożerała własne dzieci". Proszę się nie obawiać: przeżył, Wałach podaje o wielu upokorzeniach i dalej pracował w resorcie. Za to dostaje się Światle, sam Wałach jawić się zaczyna jako jakiś prorok: "Spotykałem go na odprawach, rozmawiałem z nim telefonicznie i już wówczas czułem, że jest to ktoś zupełnie inny niż my, którzy przyszliśmy do urzędu z pobudek patriotycznych i ideowych, jako żołnierze AL".
A "Ogień" zuchwale natarł 20 IV 1946 r. w okolicach Nowego Targu. Znajdujemy m. in. opis mordu/egzekucji na grupie Żydów. Mobilność oddziału jeszcze dziś robi wrażenie. Przykłady potyczek, walk, to naprawdę imponujący zapis, wspomnienia ofiar, napady na autobusy PKS: "Choć stale uciekał i bał się stawić czoła w otwartej walce, kąsał coraz dotkliwej z ukrycia, zaskakując znienacka pojedynczych żołnierzy i funkcjonariuszy". Wreszcie też dowiadujemy się, jaka była rola samego Stanisława Wałacha w walkach z "Ogniowcami": "Zwykłe, klasyczne metody walki z «Ogniem» już nie wystarczały. Gorączkowo szukano nowych form i sposobów rozprawienia się z groźnym przeciwnikiem. Jedna z licznych inicjatyw w WUBP przewidywała utworzenie niewielkich grup penetracyjnych, których zdaniem byłoby wyśledzenie kryjówek «Ognia». Na czele jednej z takich grup przyszło mi stanąć". Wreszcie, gdy nie udaje się osaczyć i zniszczyć przeciwnika, rodzi się pomysł przeniknięcia do oddziału. Starano się "zmiękczyć" upartych oporem partyzantów, stąd cytat z tego, co pisał major "Lampart"-Julian Zapała w swojej odezwie: "Żołnierze! Wzywam was wszystkich do ujawnienia się i zdania broni najbliższym oddziałom wojskowym, O słuszności tego kroku niech was przekona fakt mego ujawnienia się". Nie pominięto okazji, aby opisać, jak kruszyła się w oddziale dyscyplina, lojalności,: "Coraz częściej zdarzały się wypadki niewykonywania jego poleceń. Strzelał wtedy osobiście. [...] Codziennie schodziły z gór uzbrojone grupy i grasowały w okolicznych miejscowościach". Mimo wszystko robi wrażenie zestawienie z sierpnia 1946 r. o działaniu "Ogniowców". Cytowane są też dwa nakazy kierowane do gromady Czarna Góra i Krempachy z żądaniami albo złożenia dla oddziału pieniędzy lub oprowiantowania: "W razie niewykonania poleconych czynności - czytamy w jednym z nich - wszyscy mieszkańcy zostaną pociągnięci do odpowiedzialności karnej przez Komisję Szybko Wykonawczą". Proszę prześledzić ciąg dalszy walk, potyczek. To gotowy scenariusz dobrego filmu fabularnego.
Kres walki nadszedł w 1947 roku: "Siedemnastego lutego o godzinie 19 wyruszyła w góry stuosobowa grupa pracowników Urzędu Bezpieczeństwa, MO i żołnierzy KBW". Rozbity oddział, a i sam "Ogień" według zapisu Wałacha nie ten sam, co rok wcześniej: "«Ogień» nie podjął jednak walki, utracił tym razem swoją brawurę. To już nie był ten groźny i pełen energii watażka, który przez tyle miesięcy potrafił gonić niezmordowanie po górach. Kulawy, zarośnięty i brudny [...]". 21 lutego 1947 r. został otoczony we wsi Ostrowsko. Jest zamieszczona relacja Anny Zagatowej, w której chałupie znalazł się Kuraś i sześć innych osób (w tym m. in. "Hanka"). Z niej czytamy m. in. "Złapałam dzieci, wybiegałam z domu i schroniłam się u sąsiadów. Słyszałam strzały i widziałam, jak zapalił się dom, obory i stodoła. Spłonęło wszystko: trzy krowy, czternaście owiec, koń, narzędzia rolnicze. Patrzyłam przez łzy, jak ogień trawił to, czego z takim trudem dorabialiśmy się z mężem przez wiele lat na dwuhektarowym gospodarstwie". Pięćdziesięciu z UB, MO i KBW otoczyło tę jedną zagrodę! Ludźmi, którzy dopadli "Ognia" dowodzili: mjr Bronisław Wróblewski (MBP), por. Adam Podstawski (PUBP), mjr Henryk Słabczyk (MO), kpt. Franciszek Dworakowski (LWP). Los Józefa Kurasia został przypieczętowany, chyba jednak nie bez zadowolenia S. Wałach dopisywał ciąg dalszy: "Tym razem przeceniono chytrość Kurasia. «Ogień»strzelił sobie w głowę, ale żył. Natychmiast przewieziono go do szpitala w Nowym Targu. [...] Dwadzieścia minut po północy 22 lutego 1947 roku «Ogień»zmarł. Za kilkanaście godzin Sejm Rzeczypospolitej uchwalił kolejną amnestię". Nie wiem czy pułkownik Stanisław Wałach naprawdę naiwnie wierzył, że dla ludzi pokroju "Ognia" krojona przez jego zbrojne ramię Rzeczpospolita naprawdę widziała drogę powrotu do normalnego życia?
Józef Kuraś-"Ogień" (1915-1947) |
Pułkownik Stanisław Wałach zmarł 12 stycznia 1999 r., w wieku 83 lat.
Postscriptum:
Na portalu Pch 24.pl znajdujemy wywiad z Roksaną Szczypta-Szczęch, historykiem krakowskiego IPN pt. "Morderca, który nie powiedział wszystkiego...", którego bohaterem jest pułkownik Stanisław Wałach. Tam czytamy m. in. o talentach pisarsko-wspomnieniowych tegoż: "...kłamstwo pojawia się już na okładkach i stronach tytułowych, a tym samym w zapisach bibliograficznych. Otóż Stanisław Wałach nie napisał tych książek. Napisał je funkcjonariusz SB Bratko, na podstawie zgromadzonych materiałów. W przeważającej mierze były wśród nich relacje, tudzież opowieści Stanisława Wałacha, jakie Bratko następnie spisał. Przy czym Wałach ingerował w teksty i de facto kłamstwa zawarte w wymienionych książkach pochodziły od niego. Ma on ma spore zasługi w niszczeniu pamięci o żołnierzach podziemia niepodległościowego, choć nie on jeden…".
Pułkownik Wałach spoczywa na cmentarzu w Żarkach- swej rodzinnej miejscowośc- a na nagrobku widnieje duży krzyż.Niektórzy ludzie mówią o nim z szacunkiem i do tej pory są mu wdzięczni.W szkole znajduje się tablica ku czci Eleonory Wałach- Hardzinowej, siostry pułkownika będącej przez wiele lat patronką szkoły, która jakoby zginęła w KL Auschwitz.JT
OdpowiedzUsuńWałach to był tchórz i kolaborant jak reszta ubeckiego gówna...
OdpowiedzUsuń