środa, listopada 22, 2017
Przeczytania... (242) Monika Śliwińska "Wyspiański. Dopóki starczy życia" (Wydawnictwo Iskry)
To nie jest pierwsza książka pani Moniki Śliwińskiej, po którą sięgam i zamieszczam w moim cyklu. Zaskoczyło mnie, że to prawie dwa lata (od 19 XII 2015 r.), kiedy w odc. 99 dzieliłem się wrażeniem z "Muz Młodej Polski". Tym razem Iskry podają nam biografię: "Wyspiański. Dopóki starczy życia". Nie uwierzę, że opowieść o pannach Pareńskich mogła się nie podobać. Pozostał smaczek po doskonałej uczcie. Tym bardziej z ochotą bierzemy się do kolejnego literackiego spotkania! Móc wrócić do Krakowa, drugiej połowy XIX w., obcować z bohemą Młodej Polski, ba! pobyć z samym Stanisławem Wyspiańskim - cudowność. 28 XI przyjdzie nam wspominać 110 rocznicę śmierci najbardziej genialnego, wszechstronnego i niezwykłego Mistrza naszej narodowej kultury. Nie ma bowiem drugiego takiego, jak był ON. Wielu zapewne obcowało z twórczością malarską (graficzną) Stanisława Wyspiańskiej, a chociażby poprzez liczne reprodukcje, jakie znajdowały się w domach, przedszkolach czy szkołach. Józiu Feldman z obrazu, który do teraz zdobi jedną ze ścian sypialni mej osobistej Mamy, to ten sam Józef Feldman, którego "Stanisław Leszczyński" stoi na półce jednego z moich regałów. co tym udowadniam? Że Wyspiański jest NASZ! Że Wyspiański tak naprawdę nie umarł w 1907 r. Bo ON żyje w nas! Często świadomie (lub nie) cytujemy właśnie JEGO! Dzięki książce pani Moniki Śliwińskiej mamy niezaprzeczalna okazję przybliżyć się do Autora "Nocy listopadowej" czy Boga Ojca z witraża u Franciszkanów w magicznym Krakowie.
"Forma wiersza Wyspiańskiego, dotąd daleka od doskonałości, za dotknięciem wielkiego tematu przeistacza się niemal cudownie. Poezya jego staje się chorałem, zbiera w sobie w jedną całość prostotę, surowość i słodycz [...]" - tak jeden ze współczesnych oceniał w 1901 r. pióro Stanisław Wyspiańskiego-poety. Autorka książki wykonała mrówczą prace docierając do różnych źródłowych opracowań z epoki. Zawsze w podobnych książkach szukam owej autentyczności, prawdziwej epoki. Pewnie, że interesuje mnie język przekazu, ale jeszcze bardziej kto i co pisał o Wyspiańskim. W tym przypadku chodzi o artykuł, recenzję, ale są przecież obficie wykorzystane listy! Z nich dowiadujemy się o stanie zdrowia, postępie prac, problemach rodzinnych Bohatera opowieści. Biografii Mu poświęconych odnajdziemy wiele. W moim księgozbiorze to będzie druga pozycja Jemu poświęcona.
"Byłem wczoraj u Wyspiańskiego, wygląda nie najgorzej, ale ogromnie się o niego boję, bo pokasłuje trochę i głos mu się zmienił, jakby jakieś obrzmienie gardła - przy tym jakaś ranka pod brodą niezagojona od lutego, tak że u nas był obandażowany" - to też 1901 r. Ze swej strony mogę zazdrościć, że autor tego listu obcował z kimś takim, jak Wyspiański. Proszę mi wierzyć często czytając opowieść pani Moniki Śliwińskiej budzi się w nas taki jęk żalu.
Cudownie jest być w Krakowie. Ale być w Krakowie Wyspiańskiego, to dopiero magia. Bo zaczarowane dorożki jeździły tam na długo przed mistrzem Ildefonsem... Widzieć tych wszystkich ludzi: Mehoffera, Rydla. A tu okazuje się, że Kraków był bolesną zadrą w sercu wrażliwego Artysty, tak pisał z Paryża: "Tam mnie nikt nie rozumie, nikt mnie na nic nie potrzebuje, a tutaj przynajmniej mi tego nikt nie powtarza". Oto jedno z oblicz SW. Życie nie było idyllą. Choćby rekuza w domu Zofii Pietraszkiewiczówny: "Później dopiero dowiedziałam się o Marylci, że się «Wyśpiański» - ja one wymawiały - «oświadczył mamie o Zosię - ale Zosia była raczej zaskoczona i nie brała tego poważnie, a mama i ciocia uważały, że to zanadto wielkie ryzyko i bez przyszłości»".
Poznawać warsztat pracy. Nie ma sposobności patrząc na dzieła wyobrazić sobie, jakim były wysiłkiem fizycznym i duchowym. Autorka zerknęła m. in. do wspomnień Jerzego Leszczyńskiego, który był świadkiem pozowania swej matki: "W pewnej chwili Wyspiański, któremu już pot począł zalewać czoło, odłożył pastele i słaniając się z wysiłku, rzucił się na fotel. Przymknął oczy, dysząc ciężko. Nie ruszał się wcale. Matka [...] z przerażeniem przekonała się, że biedak zemdlał. W pierwszej chwili straciliśmy oboje głowy". Proszę zwrócić na zapis pamiętnikarski samego Józefa Mehoffera dotyczący otoczenia, które dręczyło Mistrza: "...każdy coś chce od niego, jedni dopominają się o pieniądze, drudzy o portrety, które pozabierał na wystawę krakowską". Dziwić się potem, że umykał do Paryża?
Nie spodziewałem się odnaleźć listu S. Wyspiańskiego, w którym wzmiankował o kresowej rzece rodzinnej, nad którą wychowało się kilka (-naście) pokoleń moich wileńskich przodków (moi dziadkowie, mama): "...gdyby choć parę gałązek znad brzegu Wilii lub z brzegów Wilejki, gdyby choć jaki strzęp, z głowy zawiązek, jaki Litwinki noszą lub Rutejki, gdyby choć kostur ledwo ociosany, na wzór kostura owego Lizdejki [...]". Cudowny klimat. A dla mnie zupełne zaskoczenie! I na takie stany liczę biorąc do ręki każdą biografię. Bo to, że znajdę rodowe nazwiska znane również z mego drzewa genealogicznego, to dla mnie nie dziwota. Ale, że będę czytał o Wilii? Proszę się nie obawiać, amator kresów lwowskich znajdzie się też we Lwowie, proszę zwrócić uwagę na cytowane listy do Józefa Mehoffera.
Książka pani Monik Śliwińskiej jest doskonałym uczczeniem 110. rocznicy śmierci Stanisława Wyspiańskiego. Kiedy zacząłem pisać mój "Tryptyk wyspiański..." t e j książki jeszcze nie było. Tym bardziej czekałem na pracę Autorki. I nie zawiodłem się. Tu nie ma rozczarowania. Chyba nie mogło być. Podziwiać należy, jak bardzo starannie i dogłębnie przekopano archiwalia. Trudno sobie wyobrazić lekcję o Stanisławie Wyspiańskim nie zabierając pod pachę tę napisana z takim sercem i pieczołowitością książkę. Niech mi będzie darowane, że więcej w tym moim pisaniu cytowania autora "Wyzwolenia", niż Autorki biografii. Ja szukam w podobnych książkach właśnie tego, co pisał s a m Wyspiański lub pisano i Nim. "Stosunki zerwane - zawołałem go do siebie - powiedziałem, że wyjaśnień nie żądam, ale powiedzieć chcę, że nie sprawiedliwość mi wyrządził" - to Mehoffer o Stachu. A Stach o Józefie: "Nie ma figury której bym ja nie korygował, nie ma motywu, który by nie był moim pomysłem - on sam wciąż do mnie przychodził i prosił o krytykę i poprawę i prosił o idee, bo ich nie miał [...]". Dlaczego rozsypała się ta przyjaźń?
Ale to dzięki Mehofferowi znamy stan ducha kolegi artysty z 1 XI 1893 r.: "A śmierć Matejki, o niej nic nie wspominałem dotąd, przyszedł Wysp[iański] do mnie - z telegramem Masz[kowskiego]. był blady i usta mud rżały, dał mi do przeczytania - i odszedł, nie mówiąc słowa". To piękne, że pani M. Śliwińska cytuje fragment rapsodu "Kazimierz Wielki":
Był mały, jako udzie ciałem drobni
i przygarbiony nie wiekiem, lecz pracą,
był z tych, którzy są Aniołom podobni,
których żywoty wiele wykołacą.
Że droga artystyczna Wyspiańskiego nie była usłana różami przypomina list ks. Eustachego Skrochowskiego do J. Mehoffera, który przytacza Autorka biografii: "Źle bardzo rzeczy poszły z Wyspiańskim, bo zupełnie dla mnie niespodziewanie komisja restauracji Katedry Lwowskiej, po długich i wyczerpujących naradach, uchwaliła, żeby okna jego nie wykonywać". To dalej czytamy też coś o temperamencie mistrza Stanisława: "Tak znowu temperament P. Wyspiańskiego staje mu w poprzek, a we mnie obudza obawę, że go zupełnie zgubić może, bo już trudno spotkać człowieka, który by go znał, a nie był doń zupełnie zniechęcony". Rzecz szła m. in. o bezkompromisowość artysty. Tym bardziej warto tutaj zacytować Autorkę książki: "W Warszawie sprzedał jeden obraz. Akwarelę zatytułowaną Studium zakupił niejaki Kastniecki. Dla ogółu Wyspiański jest nieznany, dla tych, którzy go znają, jest zmanierowanym młokosem wystawiającym liche obrazy".
Świat Wyspiańskiego postrzegany przez pryzmat Jego listów! Naprawdę cudowność. Oto prawdziwa autentyczność ducha. W końcu pisząc do kogoś tak bardzo osobiście chyba nie liczył się z tym, że kiedyś (np. w 2017 r.) ktoś, po przeszło 120-stu latach zaglądać będzie w duszę artysty: "Myślałem, że się rozpadnę z radości, i żałowałem że cie nie było, ażeby się podzielić z tobą radością niezwykłą. Wisiała ta radość nade mną od dawna bo już jak jeszcze byłem na służbie we wojsku Stryjeński mi napomknął że do mnie się po szkic zgłosi i ja na ten temat robiłem na miejscu w kościele studia i obmyślałem rzecz [...]". To Wyspiański do Lucjana Rydla o zleceniu polichromii dla kościoła św. Krzyża w Krakowie. Dlaczego nie doszło do realizacji artystycznych, tak świetnie zapowiadających się, planów? Nie chodziło w tym wypadku, ani o charakter Wyspiańskiego, nagłą konkurencję czy brak funduszy. Cytuję panią M. Śliwińską: "Podczas prac odkrywkowo-badawczych odkryto na ścianach nawy głównej malowidła dekoracyjne i figuralne. Wyspiański nadzoruje odsłanianie szesnastowiecznych malowideł, sporządza kopie na kartonach". To wszystko podkopuje morale Artysty? Zniechęca? Obrusza? Nic bardziej mylnego! Dalej czytamy wręcz o zachwycie ową świątynią i odkrytym freskami: "Na najwyższym piętrze rusztowania, pod samym sklepieniem ma własny kąt z piecykiem opalanym koksem i starym fotelem nakrytym zielonym pluszem. Nie potrafi zrezygnować z tego kościoła [...]". Wiem, że to inna skala, ale ja mam skojarzenia z... Michałem Aniołem w Kaplicy Sykstyńskiej.
Nie przesadzę, jeśli napiszę coś o sobie: moje serce i zachwyt dla Wyspiańskiego, zostawiłem w kościele Franciszkanów. Równe 120-ścia lat temu pisał do Rydla: "Dopisuję jeszcze raz i z wielką piszę uciechą dla ciebie, bo oto najniespodziewaniej gwardian OO. Franciszkanów zażądał ode mnie witrażów i udało mi się pozyskać jego zaufanie dla moich pomysłów i mogę robić co się podoba: będą cuda". Starczy dziś wejść do tej niezwykłej świątyni. Tych, którzy jej nie znają, po prostu zapraszam do jej odwiedzenia.
"Przed Weselem traktowało się dramaturgię Wyspiandera z respektem, ale z zastrzeżeniami, a nie bez sarkazmu, i to ogólnie, niech nikt dziś nie łże, że «już wtedy». Nieprawda. Stawiało się go za Tetmajerem, rydlem, Żuławskim, gdzieś obok Rittnera, przy Micińskim. wyszydzali go bez pardonu recenzenci [...]" - to Adolf Nowaczyński. Kolejny głos, który uświadamia nam, że gwiazda Wyspiańskiego wcale nie biła blaskiem, z jakim dziś Go kojarzymy. W 1904 r. ukaże się tam słynny witraż "Bóg Ojciec".
"Premiera Warszawianki 26 listopada 1898 roku to przede wszystkim sukces Ludwika Solskiego w roli Wiarusa, który bez słowa oddaje meldunek z frontu" - to pani Monika Śliwińska. Nie pamiętałem, że tym dramatem debiutował na scenie. Cenny jest kolejny cytat, jaki przytacza autorka, a mianowicie wspomnienie pracy Wyspiańskiego przy realizacji właśnie "Warszawianki". Myśl Autora przednia, aby w finałowej scenie pojawiła się... kawaleria! "Myślał nad jakiemiś manekinami, które by imitowały konie w ruchu u z żalem tylko dał ostatecznie za wygraną, godząc się na defiladę pieszą" - to wspaniałe, że nie silono się na uwspółcześnienie pisowni i pozostawiono tę z XIX w. Nadaje to rys autentyczności. Znów czuć XIX wiek!
Smutno się robi, kiedy Autorka uświadamia nam powolną degradację zdrowia swego Bohatera. Walka z kiłą w owym czasie była skazana na nieuchronną porażkę. Starczy spojrzeć na słynne autoportret z 1907 r., który zdobi okładkę książki. Wiele lat temu poraziła mnie okrutna wyrazistość tego, zdawało mi się wtedy, chaotycznego rysunku. Oto fragment lekarskiego rozpoznania tej straszliwej choroby: "Świeża kiła przebiegała u poety od samego początku złośliwie, w tym czasie bowiem wywołała u niego już połowiczy niedowład ciała (hemiparesis). Wątły limfatyczny ustrój poety był z natury mało oporny, w dodatku nie znosił on swoistego leczenia rtęcią". Okazuje się, że w pomoc finansową dla Wyspiańskiego zaangażował się Henryk Sienkiewicz!...
Nie spodziewałem się na kartach tej biografii spotkać Juliana Nowaka. Z niedowierzaniem sprawdzałem czy to ten Nowak z 1922 r.! I wychodzi na to, że jednak On! Tchórzliwy premier, który nie doważył się towarzyszyć prezydentowi G. Narutowiczowi w drodze do Sejmu na zaprzysiężenie, ba! bierny wobec tego, co na ulicach Warszawy wyprawiała rozhisteryzowana hołota spod sztandarów ND! Pozostawił arcyciekawe wspomnienia o Wyspiańskim. Trącają one nawet o makabrę, kiedy do wykonywanego kartonu do witraża Kazimierz Wielki pozował Artyście... autentyczny szkielet: "...a ponieważ Wyspiańskiemu było niemiło spać obok nagiego szkieletu, przeto ubieraliśmy go na noc w palto, podnosili u palta kołnierz, a czaszkę nakrywali wielkim sombrero". Wiele bym dał, aby móc to zobaczyć. Dla takich zaskoczeń warto sięgnąć po książkę pani Moniki Śliwińskiej.
Smutno się robi, kiedy Autorka uświadamia nam powolne odchodzenie swego Bohatera. Stąpa z Jego chorobą krok w krok, coraz to znajdując relacje, dla których nie było to obojętne: "Wyspiański wygląda jak spuchnięty. Umysł żywy, jasny, w rozmowie nawet uśmiechnął się parę razy, co u niego było rzadkie, ale nie krew, limfa jakaś płynie w jego żyłach. Biedny". A mimo to dalej szokuje, jest postrzegany jako ekscentryk, a jego malarstwo jako to, które schodzi na manowce sztuki? Stąd znajdujemy i taką ocenę Mistrza: "Gdyby nie głębokie przekonanie, że tak poważny artysta, jak p. Wyspiański, nie może mieć zamiaru strojenia drwin z publiczności - trzeba by posądzić go o podobny zamiar, do tego bowiem stopnia ujemne wrażenie czynią te pastele".
Rodzina. Teosia. Helenka. Mieczysław. Autorka wprowadza nas w ten klimat. Jak to jest, kiedy Wyspiański żenił się ze swą chłopską żoną, to była w Galicji taka... moda. Kiedy dokładnie w tym samym czasie Jego rówieśnik, mój pradziad (rocznik 1870), robił to samo w Wielkopolsce spotykał się z rodziną rekuzą i wydziedziczeniem? Takie analogie? Przeszarżowałem. Wcale nie! Takie mam skojarzenia czytając o związku urodzonego pana Stanisława Wyspiańskiego z pracowitą Teosią Pytkówną. Choć i tu nie obeszło się bez zgrzytów? Sama pani Monika Śliwińska wzmiankuje: "Patrycjat krakowski, rodzina i znajomi nie przyjmują Teosi Pytkówny w towarzystwie. Przywodzi im na myśl Pannę Głupią, płaskorzeźbę z portalu w Ameins opisanego w liście do Lucjana Rydla: «dziewka, silna - zdrowa - twarz bez wyrazu - miałaby wielką ochotę ustroić się za wielką damę»". Autorka biografii uświadamia nam, że ten mariaż nie był skrywanym przed światem obrzędem. Urzędowo nie mógł. I kropka. Okoliczności ślubu, odbiór społeczny, ba! reakcja Marii Maciejowskiej - wszystko to nam podsuwa Autorka biografii niczym na talerzu. Nie bez znaczenie cytuję za nią ocenę Adama Grzymały-Siedleckiego: "Skończył się obrzęd i oczom naszym ukazała się jego twarz - twarz rozpromieniona naprawdę nieziemskim uniesieniem". Jak wiemy nie On jeden brał chamskie córy, że wspomnieć Tetmajera czy Rydla. Ilu jednak przyszło odnawiać akt małżeństwa? Proszę samemu sprawdzić dlaczego.
"Szanowny Panie Lucjanie! Odmawiam Ci świadkowania w kościele przy twoim ślubie [...]" - tak zaczyna się list Stanisława Wyspiańskiego z 18 XI 1900 r. Preludium do "Wesela"! Samo poznawanie kto zjechał do Bronowic już robi wrażenie. Wykorzystane relacje Jana Skotnickiego czy Klementyny Rybickiej (de domo Tetmajerówny) - bezcenne. Nie mogę ominąć zapisu Adama Chmiela: "W kilka dni potem zapytałem go, jak się odbyło wesel Rydla? Na to nie odpowiedział mi, lecz po chwili zamyślenia rzekł: «Może coś napiszę»". I napisał! Ale też wraca atak postępującej choroby! Owrzodzenia twarzy nie pozwalają mu opuszczać domu.
"W miarę czytania widoczne było, że skupienie się rozłazi, a im dalej w czytanie, tem więcej rozłazili się chyłkiem aktorzy i aktorki po kątach. Coraz mniej osób słuchało, coraz większa nuda opanowywała słuchających" - to relacja reakcji na pierwsze, przez Autora, czytanie "Wesela". Jeśli ktoś żył w świadomości wielkiego sukcesu, to teraz może przekonać się, jak środowisko artystyczne odbierało nowatorstwo i talent Wyspiańskiego! Jeśli ktoś żył w przeświadczeniu totalnej wolności słowa w Galicji, to teraz ma okazję poznać, że był cenzor, czerwony ołówek i "...z egzemplarza teatralnego znika 69 wierszy dramatu". Sprawdźcie, jak zastąpiono zwrot "Na Moskali!". Czy podzielalibyśmy opinię o... obrazie moralności, religii czy podburzaniu publiki? Walka z "Weselem" i o "Wesele"!...
Trudno nie być urzeczonym, jak Autorka prowadzi nas przez życie i twórczość Stanisława Wyspiańskiego. Dla mnie osobiście, to jedna z tych książek 2017 roku, na która czekałem, gdy tylko dotarło do mnie, że się ukaże. Nie zawiodłem się. Nie da się zawieść. Nie wiem na ile pani Monika Śliwińska miała wpływ na oprawę graficzną i fotograficzną swej cennej pracy. Tak musi być podawana historia życia! Cudownie bogate i cenne. I ta mnogość relacji, przy których wyborze po prostu się gubię, bo każda cenna, bo każda ważna, bo każda napisana z miłości do Wyspiańskiego. Należy podziwiać trud pracy włożony przez Autorkę. Brawo "Iskry"!
Książka pani Monik Śliwińskiej jest doskonałym uczczeniem 110. rocznicy śmierci Stanisława Wyspiańskiego. Kiedy zacząłem pisać mój "Tryptyk wyspiański..." t e j książki jeszcze nie było. Tym bardziej czekałem na pracę Autorki. I nie zawiodłem się. Tu nie ma rozczarowania. Chyba nie mogło być. Podziwiać należy, jak bardzo starannie i dogłębnie przekopano archiwalia. Trudno sobie wyobrazić lekcję o Stanisławie Wyspiańskim nie zabierając pod pachę tę napisana z takim sercem i pieczołowitością książkę. Niech mi będzie darowane, że więcej w tym moim pisaniu cytowania autora "Wyzwolenia", niż Autorki biografii. Ja szukam w podobnych książkach właśnie tego, co pisał s a m Wyspiański lub pisano i Nim. "Stosunki zerwane - zawołałem go do siebie - powiedziałem, że wyjaśnień nie żądam, ale powiedzieć chcę, że nie sprawiedliwość mi wyrządził" - to Mehoffer o Stachu. A Stach o Józefie: "Nie ma figury której bym ja nie korygował, nie ma motywu, który by nie był moim pomysłem - on sam wciąż do mnie przychodził i prosił o krytykę i poprawę i prosił o idee, bo ich nie miał [...]". Dlaczego rozsypała się ta przyjaźń?
Ale to dzięki Mehofferowi znamy stan ducha kolegi artysty z 1 XI 1893 r.: "A śmierć Matejki, o niej nic nie wspominałem dotąd, przyszedł Wysp[iański] do mnie - z telegramem Masz[kowskiego]. był blady i usta mud rżały, dał mi do przeczytania - i odszedł, nie mówiąc słowa". To piękne, że pani M. Śliwińska cytuje fragment rapsodu "Kazimierz Wielki":
Był mały, jako udzie ciałem drobni
i przygarbiony nie wiekiem, lecz pracą,
był z tych, którzy są Aniołom podobni,
których żywoty wiele wykołacą.
Że droga artystyczna Wyspiańskiego nie była usłana różami przypomina list ks. Eustachego Skrochowskiego do J. Mehoffera, który przytacza Autorka biografii: "Źle bardzo rzeczy poszły z Wyspiańskim, bo zupełnie dla mnie niespodziewanie komisja restauracji Katedry Lwowskiej, po długich i wyczerpujących naradach, uchwaliła, żeby okna jego nie wykonywać". To dalej czytamy też coś o temperamencie mistrza Stanisława: "Tak znowu temperament P. Wyspiańskiego staje mu w poprzek, a we mnie obudza obawę, że go zupełnie zgubić może, bo już trudno spotkać człowieka, który by go znał, a nie był doń zupełnie zniechęcony". Rzecz szła m. in. o bezkompromisowość artysty. Tym bardziej warto tutaj zacytować Autorkę książki: "W Warszawie sprzedał jeden obraz. Akwarelę zatytułowaną Studium zakupił niejaki Kastniecki. Dla ogółu Wyspiański jest nieznany, dla tych, którzy go znają, jest zmanierowanym młokosem wystawiającym liche obrazy".
Świat Wyspiańskiego postrzegany przez pryzmat Jego listów! Naprawdę cudowność. Oto prawdziwa autentyczność ducha. W końcu pisząc do kogoś tak bardzo osobiście chyba nie liczył się z tym, że kiedyś (np. w 2017 r.) ktoś, po przeszło 120-stu latach zaglądać będzie w duszę artysty: "Myślałem, że się rozpadnę z radości, i żałowałem że cie nie było, ażeby się podzielić z tobą radością niezwykłą. Wisiała ta radość nade mną od dawna bo już jak jeszcze byłem na służbie we wojsku Stryjeński mi napomknął że do mnie się po szkic zgłosi i ja na ten temat robiłem na miejscu w kościele studia i obmyślałem rzecz [...]". To Wyspiański do Lucjana Rydla o zleceniu polichromii dla kościoła św. Krzyża w Krakowie. Dlaczego nie doszło do realizacji artystycznych, tak świetnie zapowiadających się, planów? Nie chodziło w tym wypadku, ani o charakter Wyspiańskiego, nagłą konkurencję czy brak funduszy. Cytuję panią M. Śliwińską: "Podczas prac odkrywkowo-badawczych odkryto na ścianach nawy głównej malowidła dekoracyjne i figuralne. Wyspiański nadzoruje odsłanianie szesnastowiecznych malowideł, sporządza kopie na kartonach". To wszystko podkopuje morale Artysty? Zniechęca? Obrusza? Nic bardziej mylnego! Dalej czytamy wręcz o zachwycie ową świątynią i odkrytym freskami: "Na najwyższym piętrze rusztowania, pod samym sklepieniem ma własny kąt z piecykiem opalanym koksem i starym fotelem nakrytym zielonym pluszem. Nie potrafi zrezygnować z tego kościoła [...]". Wiem, że to inna skala, ale ja mam skojarzenia z... Michałem Aniołem w Kaplicy Sykstyńskiej.
Nie przesadzę, jeśli napiszę coś o sobie: moje serce i zachwyt dla Wyspiańskiego, zostawiłem w kościele Franciszkanów. Równe 120-ścia lat temu pisał do Rydla: "Dopisuję jeszcze raz i z wielką piszę uciechą dla ciebie, bo oto najniespodziewaniej gwardian OO. Franciszkanów zażądał ode mnie witrażów i udało mi się pozyskać jego zaufanie dla moich pomysłów i mogę robić co się podoba: będą cuda". Starczy dziś wejść do tej niezwykłej świątyni. Tych, którzy jej nie znają, po prostu zapraszam do jej odwiedzenia.
"Przed Weselem traktowało się dramaturgię Wyspiandera z respektem, ale z zastrzeżeniami, a nie bez sarkazmu, i to ogólnie, niech nikt dziś nie łże, że «już wtedy». Nieprawda. Stawiało się go za Tetmajerem, rydlem, Żuławskim, gdzieś obok Rittnera, przy Micińskim. wyszydzali go bez pardonu recenzenci [...]" - to Adolf Nowaczyński. Kolejny głos, który uświadamia nam, że gwiazda Wyspiańskiego wcale nie biła blaskiem, z jakim dziś Go kojarzymy. W 1904 r. ukaże się tam słynny witraż "Bóg Ojciec".
"Premiera Warszawianki 26 listopada 1898 roku to przede wszystkim sukces Ludwika Solskiego w roli Wiarusa, który bez słowa oddaje meldunek z frontu" - to pani Monika Śliwińska. Nie pamiętałem, że tym dramatem debiutował na scenie. Cenny jest kolejny cytat, jaki przytacza autorka, a mianowicie wspomnienie pracy Wyspiańskiego przy realizacji właśnie "Warszawianki". Myśl Autora przednia, aby w finałowej scenie pojawiła się... kawaleria! "Myślał nad jakiemiś manekinami, które by imitowały konie w ruchu u z żalem tylko dał ostatecznie za wygraną, godząc się na defiladę pieszą" - to wspaniałe, że nie silono się na uwspółcześnienie pisowni i pozostawiono tę z XIX w. Nadaje to rys autentyczności. Znów czuć XIX wiek!
Smutno się robi, kiedy Autorka uświadamia nam powolną degradację zdrowia swego Bohatera. Walka z kiłą w owym czasie była skazana na nieuchronną porażkę. Starczy spojrzeć na słynne autoportret z 1907 r., który zdobi okładkę książki. Wiele lat temu poraziła mnie okrutna wyrazistość tego, zdawało mi się wtedy, chaotycznego rysunku. Oto fragment lekarskiego rozpoznania tej straszliwej choroby: "Świeża kiła przebiegała u poety od samego początku złośliwie, w tym czasie bowiem wywołała u niego już połowiczy niedowład ciała (hemiparesis). Wątły limfatyczny ustrój poety był z natury mało oporny, w dodatku nie znosił on swoistego leczenia rtęcią". Okazuje się, że w pomoc finansową dla Wyspiańskiego zaangażował się Henryk Sienkiewicz!...
Nie spodziewałem się na kartach tej biografii spotkać Juliana Nowaka. Z niedowierzaniem sprawdzałem czy to ten Nowak z 1922 r.! I wychodzi na to, że jednak On! Tchórzliwy premier, który nie doważył się towarzyszyć prezydentowi G. Narutowiczowi w drodze do Sejmu na zaprzysiężenie, ba! bierny wobec tego, co na ulicach Warszawy wyprawiała rozhisteryzowana hołota spod sztandarów ND! Pozostawił arcyciekawe wspomnienia o Wyspiańskim. Trącają one nawet o makabrę, kiedy do wykonywanego kartonu do witraża Kazimierz Wielki pozował Artyście... autentyczny szkielet: "...a ponieważ Wyspiańskiemu było niemiło spać obok nagiego szkieletu, przeto ubieraliśmy go na noc w palto, podnosili u palta kołnierz, a czaszkę nakrywali wielkim sombrero". Wiele bym dał, aby móc to zobaczyć. Dla takich zaskoczeń warto sięgnąć po książkę pani Moniki Śliwińskiej.
Smutno się robi, kiedy Autorka uświadamia nam powolne odchodzenie swego Bohatera. Stąpa z Jego chorobą krok w krok, coraz to znajdując relacje, dla których nie było to obojętne: "Wyspiański wygląda jak spuchnięty. Umysł żywy, jasny, w rozmowie nawet uśmiechnął się parę razy, co u niego było rzadkie, ale nie krew, limfa jakaś płynie w jego żyłach. Biedny". A mimo to dalej szokuje, jest postrzegany jako ekscentryk, a jego malarstwo jako to, które schodzi na manowce sztuki? Stąd znajdujemy i taką ocenę Mistrza: "Gdyby nie głębokie przekonanie, że tak poważny artysta, jak p. Wyspiański, nie może mieć zamiaru strojenia drwin z publiczności - trzeba by posądzić go o podobny zamiar, do tego bowiem stopnia ujemne wrażenie czynią te pastele".
Rodzina. Teosia. Helenka. Mieczysław. Autorka wprowadza nas w ten klimat. Jak to jest, kiedy Wyspiański żenił się ze swą chłopską żoną, to była w Galicji taka... moda. Kiedy dokładnie w tym samym czasie Jego rówieśnik, mój pradziad (rocznik 1870), robił to samo w Wielkopolsce spotykał się z rodziną rekuzą i wydziedziczeniem? Takie analogie? Przeszarżowałem. Wcale nie! Takie mam skojarzenia czytając o związku urodzonego pana Stanisława Wyspiańskiego z pracowitą Teosią Pytkówną. Choć i tu nie obeszło się bez zgrzytów? Sama pani Monika Śliwińska wzmiankuje: "Patrycjat krakowski, rodzina i znajomi nie przyjmują Teosi Pytkówny w towarzystwie. Przywodzi im na myśl Pannę Głupią, płaskorzeźbę z portalu w Ameins opisanego w liście do Lucjana Rydla: «dziewka, silna - zdrowa - twarz bez wyrazu - miałaby wielką ochotę ustroić się za wielką damę»". Autorka biografii uświadamia nam, że ten mariaż nie był skrywanym przed światem obrzędem. Urzędowo nie mógł. I kropka. Okoliczności ślubu, odbiór społeczny, ba! reakcja Marii Maciejowskiej - wszystko to nam podsuwa Autorka biografii niczym na talerzu. Nie bez znaczenie cytuję za nią ocenę Adama Grzymały-Siedleckiego: "Skończył się obrzęd i oczom naszym ukazała się jego twarz - twarz rozpromieniona naprawdę nieziemskim uniesieniem". Jak wiemy nie On jeden brał chamskie córy, że wspomnieć Tetmajera czy Rydla. Ilu jednak przyszło odnawiać akt małżeństwa? Proszę samemu sprawdzić dlaczego.
"Szanowny Panie Lucjanie! Odmawiam Ci świadkowania w kościele przy twoim ślubie [...]" - tak zaczyna się list Stanisława Wyspiańskiego z 18 XI 1900 r. Preludium do "Wesela"! Samo poznawanie kto zjechał do Bronowic już robi wrażenie. Wykorzystane relacje Jana Skotnickiego czy Klementyny Rybickiej (de domo Tetmajerówny) - bezcenne. Nie mogę ominąć zapisu Adama Chmiela: "W kilka dni potem zapytałem go, jak się odbyło wesel Rydla? Na to nie odpowiedział mi, lecz po chwili zamyślenia rzekł: «Może coś napiszę»". I napisał! Ale też wraca atak postępującej choroby! Owrzodzenia twarzy nie pozwalają mu opuszczać domu.
"W miarę czytania widoczne było, że skupienie się rozłazi, a im dalej w czytanie, tem więcej rozłazili się chyłkiem aktorzy i aktorki po kątach. Coraz mniej osób słuchało, coraz większa nuda opanowywała słuchających" - to relacja reakcji na pierwsze, przez Autora, czytanie "Wesela". Jeśli ktoś żył w świadomości wielkiego sukcesu, to teraz może przekonać się, jak środowisko artystyczne odbierało nowatorstwo i talent Wyspiańskiego! Jeśli ktoś żył w przeświadczeniu totalnej wolności słowa w Galicji, to teraz ma okazję poznać, że był cenzor, czerwony ołówek i "...z egzemplarza teatralnego znika 69 wierszy dramatu". Sprawdźcie, jak zastąpiono zwrot "Na Moskali!". Czy podzielalibyśmy opinię o... obrazie moralności, religii czy podburzaniu publiki? Walka z "Weselem" i o "Wesele"!...
Trudno nie być urzeczonym, jak Autorka prowadzi nas przez życie i twórczość Stanisława Wyspiańskiego. Dla mnie osobiście, to jedna z tych książek 2017 roku, na która czekałem, gdy tylko dotarło do mnie, że się ukaże. Nie zawiodłem się. Nie da się zawieść. Nie wiem na ile pani Monika Śliwińska miała wpływ na oprawę graficzną i fotograficzną swej cennej pracy. Tak musi być podawana historia życia! Cudownie bogate i cenne. I ta mnogość relacji, przy których wyborze po prostu się gubię, bo każda cenna, bo każda ważna, bo każda napisana z miłości do Wyspiańskiego. Należy podziwiać trud pracy włożony przez Autorkę. Brawo "Iskry"!
Z portretami dzieci, autorstwa Wyspiańskiego, spotkałam się w czasach wczesnoszkolnych. Oglądałam je na ścianach korytarzy i sal lekcyjnych.Zdziwiłam się gdy odkryłam,że autorem jest ten sam Wyspiański- dramaturg.
OdpowiedzUsuńW tych portretach, mimo iż są to dzieci, trudno dopatrzyć się radości, beztroski.Raczej skupienie , smutek , ale i spokój...
Luna