poniedziałek, kwietnia 10, 2017

Arizona Mountain Man odcinek 10

- Nie rozumiem!
- Czego nie rozumiesz?!
- To jakieś koszmarne nieporozumienie!
- Phi!
Joseph Bell III błagalnie spojrzał na tarczę zegara. Nie mógł uwierzyć, że siedzi za kratami. Ciężkie pręty oddzielały go od świata. Ten, w którym teraz był zdawał się tak odległy i obcy, że... Nie potrafił sobie tego poukładać. Wtargnięcie do jego hotelowego pokoju? Uścisk na przegubach? Najpierw czyjeś tłuste łapska, a później... Tak, to było jakieś żelastwo. Kajdanki! On w kajdankach?! niczym pospolity przestępca?! Nie, niemożliwe. Pchano go przez uśpione miasteczko do tego ponurego budynku. Zdążył na fasadzie przeczytać napis: szeryf. Potem zgrzyt zamka, pisk otwieranych drzwi z krat. Obok, w podobnym odosobnieniu, spał jakiś zapijaczony Metys? Na ścianie wisiały obdarte listy gończe. Uwagę skupiał wyblakły obraz z wizerunkiem kogoś w szarym mundurze?
- Jestem Joseph Bell III! Przyjechałem z Nowego Orleanu! Poszukuję Arizonę Mountain Man, jak to wy mówicie Amm.
- Nie żyje! - niedbale rzucił w jego kierunku mężczyzna z gwiazdą wpiętą w znoszoną i jakby zakurzoną marynarkę.

- Ale mi mówili...
- Pewnie go niedźwiedzie zjadły - dorzucił po chwili stróż prawa. - Nikt go nie widział od dwóch lat. A może jeszcze więcej. Wkrótce i tak spotkacie się!
- Tak? - zdziwił się Bell III. - Ale, jak, skoro sam pan mówi, że on nie żyje...
- Jak cię powiesimy, to go tam gdzieś spotkasz! - i roześmiał się kontent ze swego dowcipu. - Bo chyba oba traficie do piekła.
- Raczej "obaj".
Mężczyzna z gwiazdą na dobre się rozrechotał. 
- O czym pan mówi, szeryfie? Jak "powiesimy"? -  Joseph Bell III nie miał nastroju do zabawy. Jednak zaczęło do niego docierać, że sytuacja przestaje być rozkosznie śmieszna.
- Tych, co kradną porządnych obywateli u nas wiesza się!
- "Okradają"! - poprawił go uwięziony. - Ale ja nikogo nie okradłem! Kogo miałem okraść?! Ja tu nikogo nie znam. Wczoraj przyjechałem popołudniowym dyliżansem.
- Nie obchodzi mnie to! - machnął ręką mężczyzna z gwiazdą.
- Jak to "nie obchodzi"? - palce Josepha Bella III wpiły się w kraty, jak w ostatnią deskę ratunku. - Kto mnie i za co oskarżył. W Nowym Orleanie nikt nie uwierzy, że ja...
- Panie...
- Bell! Joseph Bell III!
- ...Bell! Gówno mnie obchodzi, co tam sobie w Orleanie myśli jakiś goguś. Tu cię powiesimy za kradzież! Słyszałeś przebrzydła przybłędo?!- w tonie zabrzmiała surowa przygana i groźba. Na  Josepha Bella III te ostatnie słowa wywarły przygnębiające wrażenie.
- Jestem niewinny!
- Sędziemu to powiesz! Dla takich jak ty mamy dobry stryczek. Dla czarnych wystarczy drzewo!...
Mężczyzna z gwiazdą podszedł do kraty. W jego oczach nie znalazł współczucia.
- Do tego próba zabójstwa?
Joseph Bell III zaniemówił z wrażenia. 
- "Próba... za... bójstwa..."? Na Boga o czym pan mówi?! Byłem pijany, nic nie pamiętam.
- Sędzia Arnold bardzo się ucieszy. Bardzo lubi takich pijaczków!
- Ale ja... Nie...
- Zamknij się! Nie drzyj mordy! Bo...
- Jestem dziennikarzem z Nowego Orleanu. Piszę artykuł...
- Na twoim miejscu Bell zacząłbym pisać nekrolog!
I znowu rechot. Joseph Bell III nagle doznał olśnienia.
- Panie szeryfie...
- Czego tam znowu?!
Po pokoju rozniósł się zapach świeżo zaparzonej kawy. Szeryf  trzymał w ręku cynowy kubek.
- Będziesz mi tu się darł, to wyprostuję to i owo...
- Chciałem tylko...
- Kawy nie dostaniesz. Śniadanie rano!
- Ja nie o kawie, choć łyczek byłby dobry...
- Lepiej pośpij, bo jak się obudzi Robin Hood...
- Kto?!
Szeryf wskazał tylko kubkiem pomieszczenie obok, w którym snem sprawiedliwego spał drugi aresztant. Upił trochę czarnego płynu z kubka. Skrzywił się.
- Kiedyś zamorduję tę wiedźmę... - i splunął na podłogę.
- Kogo?
- Moją gospodynię. Z czego ona parzy tą kawę?! U Hooda koń lepsze szczochy pił!
Zerknął do kubka.
- Tego tu? - Joseph Bell III zrobił niewyraźną minę i wskazał na aresztanta numer dwa.
- Nie! Chodzi o generała Hooda.
- Aha - na chwilę zamilkł. Poczuł jednak, że z otchłani niepewności wynurza się mglisty cień nadziei. Wysilał wzrok, aby dojrzeć rysy twarzy na wyblakłym konterfekcie.
- Szeryfie?
- No?
- A kogo to ja... niby... No... chciałem... Zamordować?
- Gordona Foxa!
- Gor... dona?  To...
- Nasz aptekarz! Okradłeś go sukinsynie! A potem chciałeś dźgnąć nożem! Widziałem ranę!
- Coś mi świta...
Wracały wspomnienia. Saloon... whisky... Craft?...
- Szeryfie!
- Czego znowu?!
- Coś sobie przypomniałem! - Bell III aż się ucieszył. Poczuł, że nadchodzi odsiecz. Oto mózg przysyłał jakieś drobiazgi z niedalekiej przeszłości. - Kto to jest Craft?
- Który?! - szeryf odłożył kubek i końcem noża zaczął wyskrobywać bród spod paznokcia.
- No... nie wiem... O! z saloonu! 
- Peter?
- Tak, Peter Craft!
- Co chcesz od niego?
- Byłe w saloonie... u tego... Crafta... tam... piłem z  tym... no... aptekarzem. Nie wychodziłem... i przyszła po tego... no... aptek...
- Gordona Foxa!
- Tak, Foxa! Taka, wielka... gruba... jak słoń!
Szeryf, niczym zwinny kot doskoczył do krat. Joseph Bell III aż odskoczył.
- To moja starsza siostra! - zazgrzytał. 
- Sio... stra?
Pot wystąpił na czole szeryfa. Joseph Bell III zrozumiał, że przeszarżował. Skąd mógł wiedzieć, że tak bliskie więzi łączą miejscowego szeryfa z jakąś tam panią Fox!
- Siostrunia? Nie miałem nic... złego na myśli... To pan Gordon Fox jest szwagrem...
- Odkrywca! 
- Niech pan zapyta tego Crafta... Piłem tam. Na pewno nie wychodziłem. Jak mogłem...
- Nożem bandytooo! Nożem!
Szeryf bliski był rozjuszenia.
- Nie noszę noża!
- Kupiłeś! albo...
- Albo...
- Wyrwałeś Foxowi! A potem... Co ja ci Bell będę opowiadał. Z sędzią  Arnoldem pogadasz. A on cię
powiesi! Ha ha ha!...
Wysilanie wzroku i walka z wyblakłym wizerunkiem dawała nadzieję.  Znał tą twarz z ilustracji. Ale... kto... to... Forrest! Szare komórki dziennikarza z Nowego Orleanu niemalże eksplodowały. Nathan Bedford Forrest! Ta broda. Ironia z jaką szeryf wypowiedział się o generale Hoodzie raczej go wyeliminowała. Stary Lee to na pewno nie był. Wreszcie wypalił:
- Wuj się wścieknie! Poruszy niebo i ziemię
- Dobra... śpij już Bell, bo mnie... Zaraz północ!
- A mogę list napisać?
- Już apelacja?!
- Do wujka Forresta!
- Forresta? - szeryf zamarł. Przeniósł wzrok z wiszącej fotografii na więźnia i z powrotem. Nie wiedzieć dlaczego dostrzegł pewne rysów podobieństwo. Ten sam nos, czoło, zaczesane włosy?
- Niemożliwe! Żeby go pan szeryfie znał?
- Forrest, to popularne nazwisko.
- Ale Nathan Bedford Forrest, to już chyba niekoniecznie.
Szeryf zakręcił dziwnie głową.
- Tan Nathan Bedford Forrest?! - tym razem on zmuszał swoje zmysły do analizy wyblakłego obrazka i tego tu z Nowego Orleanu.
- Nie, tamten! - burknął Joseph Bell III. Spostrzegł, jak ostatnia deklaracja zrobiła wrażenie na jego adwersarzu. - Jak ruszy Klan, to tu kamień na kamieniu...
- Nie kończ! Nie kończ!... Przyjacielu...
Szeryf podszedł do biurka. wyciągnął pęk kluczy. 
Joseph Bell III uśmiechnął się do siebie. Doskonała pamięć do twarzy przydała się i tym razem.  
Szeryf przekręcił klucz w zamku.
- To... to... pewnie... jakieś...
Szeroko otworzył drzwi.
- Przyjacieluuuuuuuuuuu!
- "Przyjacielu"? - ta metamorfoza w podejściu do jego skromnej osoby  była zbyt galopująca, jak na Josepha Bella III. Przed chwila jeszcze słyszał o wieszaniu, a teraz... Teraz ten sam szeryf sadzał go za stołem, stawiał przed nim szklaneczkę i nalewał do niej... Dla dziennikarza z Nowego Orleanu to miejscem było pasmem zaskoczeń i niespodzianek.
(cdn)

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.