środa, marca 15, 2017
Arizona Mountain Man odcinek 4
Zostali sami na polanie.
Koń jeszcze wierzgał. Roy przerwał przedśmiertne drgawki. Użył swego noża. Z rozciętej żyły tętniczej popłynęła krwawa struga.
-
Niech to szlag! - ciskał się. Był bezsilny! Został ograbiony,
pozbawiony wierzchowca i obu luzaków. Do tego stary Boot i jego
nieudacznik pies.
Patrzyła na niego para brązowych, ciepłych oczu. Zaczął merdać ogonem.
- Kto ci dał na imię Dragon? Ty powinieneś się nazywać...
Machnął ręką.
Stary leżał opodal. Zaczął stękać.
- No, co znowu?!
- Obawiam się... - zaczął między jednym,a drugim sapnięciem. - ...że ten sukinsyn... Oj!
Roy próbował pomóc mu wstać. Ale stary jęknął z bólu.
- Zła... mana? - syknął.
- Tylko mi tego nie mów! Może skręciłeś?!
- Złamana, chyba wiem... Czuję! Oj jak boli!
Roy pokiwał głową. Do pełnego szczęścia brakowało tylko śnieżnej burzy i watahy głodnych wilków.
- Ty masz młode kości... - jęczał. - Ale moje... rozumiesz... kruche, jak szkło... Cholera złamana.
- Co teraz?
- Tam... tam...
Spojrzał we wskazanym kierunku. Niczego nie dostrzegł.
- Tam, za skarpą... Pójdź.
- Mam cię zostawić?
- Pójdź tam chłopcze! - powiedział z naciskiem.- Zostawiłem tam moją Klarę.
- Jaką Klarę? Nie masz dość? - uśmiechnął się, bo to tylko mu pozostało. Drugą reakcją był gniew, bo w ostateczności mógł tylko usiąść na kamieniu i gorzko zapłakać.
- Głupi jesteś! - obruszył się stary. - To moja kobyła. Nie jest tak piękna, jak... ten twój tu... Ale zawsze to koń. I żyje!
- Dopadnę ich jeszcze! Zobaczysz!
- To tym bardziej idź po Klarę. Inaczej mróz zrobi swoje. Nie chciałbym być pożywką dla wilków i... Oj! Boli!
- Leż spokojnie.
Roy poklepał starego i ruszył we wskazanym kierunku. Faktycznie za skarpą stała przywiązana klacz. Beznadziejne siodło pamiętało chyba pierwszych osadników tej okolicy. Poklepał ją po wyliniałym karku. Klara bez entuzjazmu popatrzyła na niego. Nerwowo zaczęła grzebać lewym kopytem w śniegu.
- No idziemy do starego Boota!
Wziął ją za uzdę. Ruszyła bez oporów.
Stary próbował się podnieść lub unieść. Ale kolejna próba napotykała na bezwzględny opór bólu. Roy podbiegł do niego. Po drodze chwycił rzuconą w śnieg dubeltówkę.
- Uważaj, bo nabita! - ostrzegł go stary. - Nie dawaj mi jej. Trzymaj. Ty masz zdrowe ręce i nogi!
- Pomogę ci wstać.
Wziął starego pod ramiona. Jęknął z bólu, ale Roy na to nie zważał. Podprowadził go do konia. Zaparł się o łęk siodła.
- Jej! - krzyknął.- Nie, nie dam rady! Musisz...
- No jeszcze raz! Pomogę ci... Tylko...
- Nie, to ponad moje siły...
- Cholera jasna!
- Nie piekl się. Zostaw mnie... Zejdź do osady... Wrócisz po mnie lub... nie...
- Rozum ci odjęło? Na tym mrozie?! Równie dobrze mógłbyś sobie odstrzelić łeb!
- Szkoda kuli, chłopcze. To powiadasz, że jesteś synem Clinta?
- Roy Wern.
Stary pokiwał głową.
- Pamiętam cię takiego małego... I twoją siostrę.
- Mam dwóch braci.
- No... ta moja pamięć... Dwóch braci? To chyba dawno u was nie byłem...
- Z piętnaście lat?
Roy odpiął od swego siodła bukłak. Podał go staremu. Ten łapczywie zaczął pić. Po chwili odstawił bukłak od ust.
- Dobre, choć gorzkie... Co to takiego?
- Nie chciałbyś wiedzieć - Roy wziął duży łyk i zakorkował bukłak.
Kolejne próby usadowienia rannego na niewiele się zdały. Zawsze kończyło się tak samo. Zmrok już zaczynał zapadać.
- Zostaw mnie.
- Głupi jesteś! - odciął się Roy.
Z powalonych drzew odrąbał siekierą, którą znalazł przytroczoną do siodła Klary, kilka gałęzi. Stary bacznie przyglądał się jego poczynaniom.
- Co będziesz robił? Odśnieżał?
Ale Roy nie podjął tematu. Związał gałęzie i zrobił z nich jakby sanki, leżankę... Dwie wystające żerdzie przymocował do siodła Klary. Zdjął swoje siodło z zabitego konia i umieścił jako podgłówek.
- No chyba na to dasz radę się wsunąć?!
Stary popatrzył na ten dziwaczny twór z lekkim lękiem.
- No dyliżans to na pewno nie jest, ale jak się nie ma, co lubi... Ładuj się.
Stary wygramolił się bez problemu na legowisko.
- Będzie trzęsło, ale... lepsze to niż dać się zamrozić na amen!
Ruszyli. Nie było czym nakryć rannego. Powoli opuszczali polanę, która okazała się tak nieprzyjazną dla nich.
Nie przejechali dwóch mil, kiedy Roy zatrzymał konia. Boot nie spał, jak mu się zdawało. Zaledwie drzemał. W końcu płozy, na których leżał i wyboje, które musiał pokonywać nie tuliły go do snu.
- Co się stało chłopcze? Dlaczego nie jedziesz?
Nie mógł się okręcić, aby zobaczyć dlaczego kobyła stanęła.
- Daj Klarze w żebro...
- To nie to - odezwał się wreszcie Roy. - Mamy gościa!
Stary próbował się unieść na ramionach, ale skóra skutecznie mu to uniemożliwiała. Usłyszał jakby parsknięcie konia. Klara zaczęła nerwowo przybierać kopytami. Po chwili stało się jasne. Boot ujrzał sylwetkę indiańskiego zwiadowcy.
- Powiedz, chłopcze, że mi się to śni.
Roy nic nie odpowiedział.
Patrzyła na niego para brązowych, ciepłych oczu. Zaczął merdać ogonem.
- Kto ci dał na imię Dragon? Ty powinieneś się nazywać...
Machnął ręką.
Stary leżał opodal. Zaczął stękać.
- No, co znowu?!
- Obawiam się... - zaczął między jednym,a drugim sapnięciem. - ...że ten sukinsyn... Oj!
Roy próbował pomóc mu wstać. Ale stary jęknął z bólu.
- Zła... mana? - syknął.
- Tylko mi tego nie mów! Może skręciłeś?!
- Złamana, chyba wiem... Czuję! Oj jak boli!
Roy pokiwał głową. Do pełnego szczęścia brakowało tylko śnieżnej burzy i watahy głodnych wilków.
- Ty masz młode kości... - jęczał. - Ale moje... rozumiesz... kruche, jak szkło... Cholera złamana.
- Co teraz?
- Tam... tam...
Spojrzał we wskazanym kierunku. Niczego nie dostrzegł.
- Tam, za skarpą... Pójdź.
- Mam cię zostawić?
- Pójdź tam chłopcze! - powiedział z naciskiem.- Zostawiłem tam moją Klarę.
- Jaką Klarę? Nie masz dość? - uśmiechnął się, bo to tylko mu pozostało. Drugą reakcją był gniew, bo w ostateczności mógł tylko usiąść na kamieniu i gorzko zapłakać.
- Głupi jesteś! - obruszył się stary. - To moja kobyła. Nie jest tak piękna, jak... ten twój tu... Ale zawsze to koń. I żyje!
- Dopadnę ich jeszcze! Zobaczysz!
- To tym bardziej idź po Klarę. Inaczej mróz zrobi swoje. Nie chciałbym być pożywką dla wilków i... Oj! Boli!
- Leż spokojnie.
Roy poklepał starego i ruszył we wskazanym kierunku. Faktycznie za skarpą stała przywiązana klacz. Beznadziejne siodło pamiętało chyba pierwszych osadników tej okolicy. Poklepał ją po wyliniałym karku. Klara bez entuzjazmu popatrzyła na niego. Nerwowo zaczęła grzebać lewym kopytem w śniegu.
- No idziemy do starego Boota!
Wziął ją za uzdę. Ruszyła bez oporów.
Stary próbował się podnieść lub unieść. Ale kolejna próba napotykała na bezwzględny opór bólu. Roy podbiegł do niego. Po drodze chwycił rzuconą w śnieg dubeltówkę.
- Uważaj, bo nabita! - ostrzegł go stary. - Nie dawaj mi jej. Trzymaj. Ty masz zdrowe ręce i nogi!
- Pomogę ci wstać.
Wziął starego pod ramiona. Jęknął z bólu, ale Roy na to nie zważał. Podprowadził go do konia. Zaparł się o łęk siodła.
- Jej! - krzyknął.- Nie, nie dam rady! Musisz...
- No jeszcze raz! Pomogę ci... Tylko...
- Nie, to ponad moje siły...
- Cholera jasna!
- Nie piekl się. Zostaw mnie... Zejdź do osady... Wrócisz po mnie lub... nie...
- Rozum ci odjęło? Na tym mrozie?! Równie dobrze mógłbyś sobie odstrzelić łeb!
- Szkoda kuli, chłopcze. To powiadasz, że jesteś synem Clinta?
- Roy Wern.
Stary pokiwał głową.
- Pamiętam cię takiego małego... I twoją siostrę.
- Mam dwóch braci.
- No... ta moja pamięć... Dwóch braci? To chyba dawno u was nie byłem...
- Z piętnaście lat?
Roy odpiął od swego siodła bukłak. Podał go staremu. Ten łapczywie zaczął pić. Po chwili odstawił bukłak od ust.
- Dobre, choć gorzkie... Co to takiego?
- Nie chciałbyś wiedzieć - Roy wziął duży łyk i zakorkował bukłak.
Kolejne próby usadowienia rannego na niewiele się zdały. Zawsze kończyło się tak samo. Zmrok już zaczynał zapadać.
- Zostaw mnie.
- Głupi jesteś! - odciął się Roy.
Z powalonych drzew odrąbał siekierą, którą znalazł przytroczoną do siodła Klary, kilka gałęzi. Stary bacznie przyglądał się jego poczynaniom.
- Co będziesz robił? Odśnieżał?
Ale Roy nie podjął tematu. Związał gałęzie i zrobił z nich jakby sanki, leżankę... Dwie wystające żerdzie przymocował do siodła Klary. Zdjął swoje siodło z zabitego konia i umieścił jako podgłówek.
- No chyba na to dasz radę się wsunąć?!
Stary popatrzył na ten dziwaczny twór z lekkim lękiem.
- No dyliżans to na pewno nie jest, ale jak się nie ma, co lubi... Ładuj się.
Stary wygramolił się bez problemu na legowisko.
- Będzie trzęsło, ale... lepsze to niż dać się zamrozić na amen!
Ruszyli. Nie było czym nakryć rannego. Powoli opuszczali polanę, która okazała się tak nieprzyjazną dla nich.
Nie przejechali dwóch mil, kiedy Roy zatrzymał konia. Boot nie spał, jak mu się zdawało. Zaledwie drzemał. W końcu płozy, na których leżał i wyboje, które musiał pokonywać nie tuliły go do snu.
- Co się stało chłopcze? Dlaczego nie jedziesz?
Nie mógł się okręcić, aby zobaczyć dlaczego kobyła stanęła.
- Daj Klarze w żebro...
- To nie to - odezwał się wreszcie Roy. - Mamy gościa!
Stary próbował się unieść na ramionach, ale skóra skutecznie mu to uniemożliwiała. Usłyszał jakby parsknięcie konia. Klara zaczęła nerwowo przybierać kopytami. Po chwili stało się jasne. Boot ujrzał sylwetkę indiańskiego zwiadowcy.
- Powiedz, chłopcze, że mi się to śni.
Roy nic nie odpowiedział.
(c.d.n.)
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.