poniedziałek, grudnia 26, 2016
"Jastrząb / The Goshawk" - odc. 8
- Czego pan ode mnie oczekuje, Caxton? - nadkomisarz David O'Reilly bawił się pozytywką swego złotego zegarka. Co chwilę zaglądał pod kopertę, żeby nasycić swój wzrok dedykacją. Myślałby kto, że znika po każdym jej zamknięciu? To był prezent od Scotta i Louise na sześćdziesiąte urodziny. I ta zabawa trwała już dobre kilka miesięcy, bo urodziny przypadały na początku stycznia.
- Zaszło podejrzenie, panie nadkomisarzu, że w prowadzonym śledztwie...
- Tak? - to spojrzenie mogło zwalić z nóg osoby o słabszych nerwach. Nie trzeba było słów. Wyrażało jedno: kończ człowieku i idź do diabła! Ale inspektor Paul Caxton nie należał do bojaźliwych funkcjonariuszy londyńskiej policji. Nadkomisarz David O'Reilly doskonale o tym wiedział. Odłożył wreszcie zegarek. Za to sięgnął po wykałaczkę, którą nosił w małej kieszonce przy kamizelce.
- Jest uzasadnione podejrzenie, że w sprawę jest zamieszany poseł sir Winfield Wight.
- Myślimy o tym samym człowieku?
- Nie ma chyba innego.
- Ten Winfield Wight? Silne gardło w Izbie Lordów samego premiera Salisbury'ego?
- Ten Winfield Wight? Silne gardło w Izbie Lordów samego premiera Salisbury'ego?
- Bez dwóch zdań.
- Pan sobie zdajesz sprawę na kogo się porywasz? Z kim chadza na obiadki, wystawne kolacyjki sir Winfield?
- Domyślam się, sir.
- Za pan brat żyje z ministrem Ridleyem! - nadkomisarz znacząco stuknął końcówką palców o blat swego masywnego biurka. - Pił pan kiedyś porto z ministrem, znajomym księcia Walii?
- Widziałem księcia tylko na paradzie...
- I pan z powodu jakiejś kurewki chce niepokoić człowieka, który ma takie powiązania z rządem Jej Królewskiej Mości? Panie Caxton! Pan jesteś desperat! A może... wariat?
Tu powinna byłaby zapaść głęboka pauza, ale inspektor Caxton zdawał sobie sprawę, że batalia szła o poważną stawkę. Nie tylko reputację posła partii konserwatywnej, ale i o niego samego. Jedno pismo skierowane do ministra, a inspektor znika gdzieś na głębokiej prowincji. Łapanie koniokradów i plądrujących stodoły jakoś nie uśmiechało się. Inspektor Paul Caxton był zbyt wytrawnym graczem, aby swoją reputację wystawić na szwank za sprawą jednego śledztwa.
- Nic z tych rzeczy, sir. Podejrzenia są bardzo poważne i wiatrem nie podszywane.
- Zgrabnie żeś to pan ujął: wiatrem nie podszywane. I uważasz pan, że sir Winfield Wight zabił uliczną dziwkę...
- Pannę Jean Gooth.
- Nieważne! I, co dalej?
- Muszę w tej sprawie zadać sir Winfieldowi kilka pytań.
- I, co dalej?
- Normalna procedura, sir. Aresztować, postawić zarzuty i oddać w ręce sprawiedliwości.
- Nie obawiasz się pan, że ta sprawiedliwość może pana drogo kosztować?
- Bo jada żabie udka z ministrami?...
- Proszę sobie darować te ironiczne uwagi!
Inspektor Paul Caxton poczuł się jak uczeń. Reprymenda od zwierzchnika, to żadna przyjemność. Nawet jeśli celowa i cenna.
- Nie musiałem do pana przychodzić w tej sprawie - obronę swego stanowiska inspektor rozumiał, jako walkę o własną skórę. - Liczyłem na wsparcie? Nawet nie wiem. Rozczarował mnie pan, sir.
- Inspektorze Caxton, ja do pana nic nie mam - nadkomisarz David O'Reilly przybrał ton patriarchy, który szuka pojednania z marnotrawnym synem. - Zrobi pan, co uważa za słuszne. Tylko ostrzegam, że wpływa pan między rekiny.
- A ja... płotka? To chce pan powiedzieć?
- Tak, mała płotka. Płoteczka.
- Zaryzykuję, sir. Śmierć Jean Gooth nie może pozostać nie ukarane...
Nadkomisarz David O'Reilly podniósł się ze swego masywnego krzesła. Kilogramy, które dźwigał przed sobą budziły respekt? Założył ręce na brzuchu.
- Ja tylko pana przestrzegłem. O ile są dowody niezbite, to niech pan chwyta demona za łeb! Ma pan moje błogosławieństwo. Tylko brakowało, aby Rozpruwacz powrócił. A może to on?
- Kuba? Nie, to niemożliwe, sir. Rozpruwacz działał, że tak rzeknę bardziej... metodycznie... jak chirurg... Zresztą zniknął, jak kamfora. Nie ma go.
- Życzę powodzenia. Jestem z panem, inspektorze. Musi jednak pan wiedzieć, że są sytuacje, w których nawet ja nie będę mógł panu pomóc.
- Dziękuję.
Nadkomisarz David O'Reilly podał swą ciężką dłoń. Inspektor uścisnął ją i wyszedł. Przed domem czekał w powozie podenerwowany posterunkowy Starck. Wyskoczył na zewnątrz widząc swego zwierzchnika.
- I... co... Szef? Stary?
- Jedziemy do panny Neville.
- Znowu?
- Musimy.
Wsiedli do powozu. Stangret zaciął konia i ruszyli wyludnionymi ulicami przed siebie. Po kwadransie byli przed znaną już im kamienicą. Przywilej zapukania do drzwi panny Neville przypadł w udziale posterunkowemu Starckowi.
- To nie może być prawdą?! - tymi słowy panna Clarissa Neville przywitała obu policjantów.
- A ja sądziłem, że stęskniła się pani za nami - inspektor Caxton nie miał czasu na dłuższe powitanie. Uchylił tylko kapelusza. - Chcemy raz jeszcze zobaczyć pokój Jean Gooth.
- Ale... ja... już ten pokój podnajęłam.
- Co?! - inspektor Caxton oniemiał.
- A, co miałam robić? - beztroska biła z twarzy panny Neville.
- To miejsce zbrodni! - warknął posterunkowy Starck, a kobieta aż cofnęła się.
- A dla mnie... zarobek...
- No rozszarpię babę, panie inspektorze! - pieklił się posterunkowy.
- Ale... - zimny pot wystąpił na czole kobiety. Wyciągnęła chustkę, żeby je przetrzeć.
Inspektor Caxton zmrużył oczy.
- To pani chustka?
- Moja! A, bo... co...
- Proszę mi ją pokazać.
- Ale...
Nie czekając na reakcję zaskoczonej kobiety inspektor wyjął z jej ręki chustkę. Nie ulegało wątpliwości, że była to męska chustka.
- Stać panią na jedwabną chustkę?
- No...
- I do tego raczej męską?
- No... ja...
- Panno Neville, znowu jakieś kręcenie? - wtrącił swoje posterunkowy Starck.
- Skąd ją pani ma?
- Moja... - kobieta chciała wyszarpnąć ją z ręki inspektora. Nie udało się to jej.
- I pani inicjałami są "W.W.", a nie "C. N."? Od kiedy?
- No... ja...
- A te plamki? - inspektor patrzył pod światło. Faktycznie na chustce oprócz monogramu "W. W." były jakieś drobne, szkarłatne ślady.
- Krew? - zainteresował się posterunkowy.
- Pewnie tak. To skąd jest ta chustka? Wzięła ją pani z pokoju Jean Gooth, tak?
- Chustka, chustka! - panna Clarissa Neville zaczęła machać rękoma. - Wielka mi sprawa!
- Od kiedy pani ją ma?!
- No...
- Przed czy po śmierci ten nieszczęśliwej Jean?
- No...
- Tylko bez krętactwa, panno Neville! - warknął posterunkowy. W takich chwilach wierzył, że szef jest zbyt miękki. Czuł, że to on musi pochwycić wiatr w żagle i okazać się tym stanowczym gliną. - Cela w Newgate na pewno się znajdzie.
- Panie komisarzu, czemu posterunkowy znowu mnie straszy Newgate? Ja nic nie zrobiłam!
- To jest chustka tego gościa, który przychodził do Jean! Tak? - inspektor też już miał dość krętactwa panny Neville.
- Chyba... znalazłam, jak sprzątałam ten pokój... Niepotrzebna mi tam, jak pan chce proszę ją wziąć! Wielka mi sprawa. Wzięłam. Leżała za łóżkiem.
Inspektor złożył ją, schował do kieszeni i nie żegnając się z panną Neville rzucił tylko do posterunkowego:
- Wracamy!
- A ten... pokój?
- Panna Neville wyręczyła nas! Jedziemy.
Wsiedli do powozu.
- My tu jeszcze wrócimy - posterunkowy Starck dobił pannę Neville, która stała w progu. - A pobyt w Newgate przydałby się pani!
Panna Clarissa Neville nerwowo pokręciła głową i zniknęła za drzwiami swego mieszkania.
- Bo jada żabie udka z ministrami?...
- Proszę sobie darować te ironiczne uwagi!
Inspektor Paul Caxton poczuł się jak uczeń. Reprymenda od zwierzchnika, to żadna przyjemność. Nawet jeśli celowa i cenna.
- Nie musiałem do pana przychodzić w tej sprawie - obronę swego stanowiska inspektor rozumiał, jako walkę o własną skórę. - Liczyłem na wsparcie? Nawet nie wiem. Rozczarował mnie pan, sir.
- Inspektorze Caxton, ja do pana nic nie mam - nadkomisarz David O'Reilly przybrał ton patriarchy, który szuka pojednania z marnotrawnym synem. - Zrobi pan, co uważa za słuszne. Tylko ostrzegam, że wpływa pan między rekiny.
- A ja... płotka? To chce pan powiedzieć?
- Tak, mała płotka. Płoteczka.
- Zaryzykuję, sir. Śmierć Jean Gooth nie może pozostać nie ukarane...
Nadkomisarz David O'Reilly podniósł się ze swego masywnego krzesła. Kilogramy, które dźwigał przed sobą budziły respekt? Założył ręce na brzuchu.
- Ja tylko pana przestrzegłem. O ile są dowody niezbite, to niech pan chwyta demona za łeb! Ma pan moje błogosławieństwo. Tylko brakowało, aby Rozpruwacz powrócił. A może to on?
- Kuba? Nie, to niemożliwe, sir. Rozpruwacz działał, że tak rzeknę bardziej... metodycznie... jak chirurg... Zresztą zniknął, jak kamfora. Nie ma go.
- Życzę powodzenia. Jestem z panem, inspektorze. Musi jednak pan wiedzieć, że są sytuacje, w których nawet ja nie będę mógł panu pomóc.
- Dziękuję.
Nadkomisarz David O'Reilly podał swą ciężką dłoń. Inspektor uścisnął ją i wyszedł. Przed domem czekał w powozie podenerwowany posterunkowy Starck. Wyskoczył na zewnątrz widząc swego zwierzchnika.
- I... co... Szef? Stary?
- Jedziemy do panny Neville.
- Znowu?
- Musimy.
Wsiedli do powozu. Stangret zaciął konia i ruszyli wyludnionymi ulicami przed siebie. Po kwadransie byli przed znaną już im kamienicą. Przywilej zapukania do drzwi panny Neville przypadł w udziale posterunkowemu Starckowi.
- To nie może być prawdą?! - tymi słowy panna Clarissa Neville przywitała obu policjantów.
- A ja sądziłem, że stęskniła się pani za nami - inspektor Caxton nie miał czasu na dłuższe powitanie. Uchylił tylko kapelusza. - Chcemy raz jeszcze zobaczyć pokój Jean Gooth.
- Ale... ja... już ten pokój podnajęłam.
- Co?! - inspektor Caxton oniemiał.
- A, co miałam robić? - beztroska biła z twarzy panny Neville.
- To miejsce zbrodni! - warknął posterunkowy Starck, a kobieta aż cofnęła się.
- A dla mnie... zarobek...
- No rozszarpię babę, panie inspektorze! - pieklił się posterunkowy.
- Ale... - zimny pot wystąpił na czole kobiety. Wyciągnęła chustkę, żeby je przetrzeć.
Inspektor Caxton zmrużył oczy.
- To pani chustka?
- Moja! A, bo... co...
- Proszę mi ją pokazać.
- Ale...
Nie czekając na reakcję zaskoczonej kobiety inspektor wyjął z jej ręki chustkę. Nie ulegało wątpliwości, że była to męska chustka.
- Stać panią na jedwabną chustkę?
- No...
- I do tego raczej męską?
- No... ja...
- Panno Neville, znowu jakieś kręcenie? - wtrącił swoje posterunkowy Starck.
- Skąd ją pani ma?
- Moja... - kobieta chciała wyszarpnąć ją z ręki inspektora. Nie udało się to jej.
- I pani inicjałami są "W.W.", a nie "C. N."? Od kiedy?
- No... ja...
- A te plamki? - inspektor patrzył pod światło. Faktycznie na chustce oprócz monogramu "W. W." były jakieś drobne, szkarłatne ślady.
- Krew? - zainteresował się posterunkowy.
- Pewnie tak. To skąd jest ta chustka? Wzięła ją pani z pokoju Jean Gooth, tak?
- Chustka, chustka! - panna Clarissa Neville zaczęła machać rękoma. - Wielka mi sprawa!
- Od kiedy pani ją ma?!
- No...
- Przed czy po śmierci ten nieszczęśliwej Jean?
- No...
- Tylko bez krętactwa, panno Neville! - warknął posterunkowy. W takich chwilach wierzył, że szef jest zbyt miękki. Czuł, że to on musi pochwycić wiatr w żagle i okazać się tym stanowczym gliną. - Cela w Newgate na pewno się znajdzie.
- Panie komisarzu, czemu posterunkowy znowu mnie straszy Newgate? Ja nic nie zrobiłam!
- To jest chustka tego gościa, który przychodził do Jean! Tak? - inspektor też już miał dość krętactwa panny Neville.
- Chyba... znalazłam, jak sprzątałam ten pokój... Niepotrzebna mi tam, jak pan chce proszę ją wziąć! Wielka mi sprawa. Wzięłam. Leżała za łóżkiem.
Inspektor złożył ją, schował do kieszeni i nie żegnając się z panną Neville rzucił tylko do posterunkowego:
- Wracamy!
- A ten... pokój?
- Panna Neville wyręczyła nas! Jedziemy.
Wsiedli do powozu.
- My tu jeszcze wrócimy - posterunkowy Starck dobił pannę Neville, która stała w progu. - A pobyt w Newgate przydałby się pani!
Panna Clarissa Neville nerwowo pokręciła głową i zniknęła za drzwiami swego mieszkania.
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.