wtorek, grudnia 03, 2013
Traveller - koń generała Robert Lee - legenda Dixi / Traveller - the horse of General Robert Lee - Dixi legend

Było o bitwach, dowódcach, psach, to chyba pora, aby poświęcić kolejne pisanie k o n i o w i . a, że było to zwierze wyjątkowe, to naszym historycznym obowiązkiem jest nakreślić, choć w zarysie sylwetkę "Travellera". Nie znam na tyle końskiej historii Stanów Zjednoczonych, aby napisać, że to najsłynniejszy koń Ameryki. Zapewne najważniejszy w historii Skonfederowanych Stanów Zjednoczonych/Confederate States of America! Choć wnikliwi poszukiwacze i szperacze na pewno odkryją i dopiszą: "to nie był jedyny koń Generała". I mają rację.
Kiedy wyobrażam sobie generała Roberta Lee, to oprócz jego siwej głowy i takowej brody, szarego munduru widzę i konia tej samej maści. Nie drażnijmy koniarzy określeniem "biały", bo szpicruta pójdzie w ruch. Ponoć takowej nie trzeba było używać w stosunku do "Travellera". Raczej był spokojny i opanowany. Jednak w czasie tzw. drugiej bitwy pod Bull Run (zwana również II bitwą pod Manassas - 28-30 sierpnia 1862 r.) "Traveller" spłoszył się i tak niefortunnie poniósł swego jeźdźca, że ten spadł i... złamał obie ręce! Jeden ze współczesnych oficerów tak ocenił jego walory: "Nie potrzebował ani bata, ani ostrogi. Potrafi pokonać pięć lub sześć mil na
godzinę na wyboistych, górskich drogach Zachodniej Wirginii".

Kiedy po Appomattox umilkły działa "Traveller" z generałem Lee osiadł w Lexington, aby w tamtejszym Washington College pełnić rolę rektora tej uczelni. Tam też 12 października 1870 r. zmarł generał Robert Edward Lee. Wierny przyjaciel czasu wojny towarzyszył swemu panu w ostatniej drodze... To piękny zwyczaj, kiedy koń idzie na czele konduktu pogrzebowego. Tak było tez w maju 1935 r., kiedy chowano marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Wtedy niby-"Kasztanka" (bo to już od kilku lat nie żyła) też szła wśród żałobników!... Nie znalazłem nigdzie żadnego obrazu lub fotografii "Travellera" okrytego kirem. Nie dane było mu cieszyć się sędziwym żywotem konia-weterana. W maju 1871 r. skaleczył kopyto, wdał się tężec i trzeba było go uśpić (pewnie dobito go jednym strzałem).

"Traveller" stał się legendą jeszcze za swego życia. W jednym z listów do córki Mildred ("Milly," "Precious Life") generał Robert Lee wspominał, że studenci upodobali sobie... ogon jego konia, jako talizman! I po prostu wyrywali mu z niego włosy. "...wygląda, jak oskubany kurczak" - pisał poruszony Generał. Pamiątkę chcieli mieć również... weterani wojny secesyjnej. I też skubali koński ogon!... Niech im będzie darowane.
PS: Amerykanie potrafią swoją historią zarażać najmłodsze pokolenia? Chyba się nie mylę, skoro można sięgnąć po książki o "Travellerze" lub maskotki. Nie ukrywam, że było mi bardzo miło, kiedy przed wieloma laty mój malutki wówczas synek nazwał swego konia na biegunach "Kaszanka", czyli "Kasztanka". Nie zdziwiłbym sie gdyby boy z Wirginii bujał się na swoim koniku i wołał: "Forward Traveller, to attack!".
Widać panie Narocz,że wojna secesyjna, to pański żywioł, Gratuluję pasji!
OdpowiedzUsuńDziękuję.
Usuń