wtorek, grudnia 03, 2013

Traveller - koń generała Robert Lee - legenda Dixi / Traveller - the horse of General Robert Lee - Dixi legend

"Gdybym był artystą jak ty, chciałbym stworzyć prawdziwy obraz Travellera.  To koń, który  ma doskonałe proporcje:  muskularną figurę, głęboką klatkę piersiowa, krótki grzbiet, silny zad, płaskie nogi, mała głowa, szerokie czoło, delikatne uszy, szybkie oko, małe stopy, a czarny grzywa i ogon. Taki obraz będzie inspirować poetów, których geniusz może odda jego wartość. To bardzo wytrzymały na  trudy, głód, pragnienie, ciepło i zimno koń. Nie straszne mu jest niebezpieczeństwo i cierpienia, przez które przeszedł. Mogłem polegać na jego przenikliwości i miłości do mnie. Spełniał każde życzenie swojego jeźdźca. Nie możesz nawet wyobrazić sobie ile długich, nocnych marszów, dni .przeszedł.na polach bitwy  Nie jestem, jak ty artystą. Mogę  tylko powiedzieć, że jest szary, jak my konfederacji" - tak dostosowałem do naszego zrozumienie, co "automat" przetłumaczył mi z listu, jaki generał Robert Lee wystosował do Marka Williamsa, kuzyna swojej żony. Starałem się to dość logicznie doprowadzić "do ładu" i oddać sens wypowiedzi. 

 
Było o bitwach, dowódcach, psach, to chyba pora, aby poświęcić kolejne pisanie  k o n i o w i . a, że było to zwierze wyjątkowe, to naszym historycznym obowiązkiem jest nakreślić, choć w zarysie sylwetkę "Travellera". Nie znam na tyle końskiej historii Stanów Zjednoczonych, aby napisać, że to najsłynniejszy koń Ameryki. Zapewne najważniejszy w historii Skonfederowanych Stanów Zjednoczonych/Confederate States of America! Choć  wnikliwi poszukiwacze i szperacze na pewno odkryją i dopiszą: "to nie był jedyny koń Generała". I mają rację. 
Kiedy wyobrażam sobie generała Roberta Lee, to oprócz jego siwej głowy i takowej brody, szarego munduru widzę i konia tej samej maści. Nie drażnijmy koniarzy określeniem "biały", bo szpicruta pójdzie w ruch. Ponoć takowej nie trzeba było używać w stosunku do "Travellera". Raczej był spokojny i opanowany. Jednak w czasie tzw. drugiej bitwy pod Bull Run (zwana również  II bitwą pod Manassas - 28-30 sierpnia 1862 r.) "Traveller" spłoszył się i tak niefortunnie poniósł swego jeźdźca, że ten spadł i... złamał obie ręce! Jeden ze współczesnych oficerów tak ocenił jego walory: "Nie potrzebował ani bata, ani ostrogi. Potrafi pokonać pięć lub sześć mil na godzinę na wyboistych,  górskich drogach Zachodniej Wirginii".  


Myliłby się ten, kto sądziłby, że na jego grzbiecie Generał wyruszył na pola bitew wojny secesyjnej/civil war. Wszedł w jego posiadanie w 1862 r. za blisko 200 $. Nie wiem, jak to się da przeliczyć na wartość obecnych 4000 $. Statystyka i demografia historyczna (słynna "cackologia" na UMK w Toruniu) nie należała do moich ulubionych zajęć, choć sam egzamin przeszedł dość gładko. 
Kiedy po Appomattox umilkły działa "Traveller" z generałem Lee osiadł w Lexington, aby w tamtejszym  Washington College pełnić rolę rektora tej uczelni. Tam też 12 października 1870 r. zmarł generał Robert Edward Lee. Wierny przyjaciel czasu wojny towarzyszył swemu panu w ostatniej drodze... To piękny zwyczaj, kiedy koń idzie na czele konduktu pogrzebowego. Tak było tez w maju 1935 r., kiedy chowano marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Wtedy niby-"Kasztanka" (bo to już od kilku lat nie żyła) też szła wśród żałobników!... Nie znalazłem nigdzie żadnego obrazu lub fotografii "Travellera" okrytego kirem. Nie dane było mu cieszyć się  sędziwym żywotem konia-weterana. W maju 1871 r. skaleczył kopyto, wdał się tężec i trzeba było go uśpić (pewnie dobito go jednym strzałem).
 Na swój, koszmarny sposób poruszające były pośmiertne losy  "Travellera". Pierwotnie po prostu pochowano konia w Lexington. Ale już kilka lat później jego szkielet znalazł się na... wystawie w Rochester! Zachowały się zdjęcia. Te chyba jednak nie uchwyciły, jak niszczono go! Ktoś sobie wymyślił, że pozostawienie inicjałów na tak zasłużonych kościach przynosi szczęście. No i zaczęły pojawiać się na nich inicjały zdesperowanych poszukiwaczy szczęścia. Na początku XX usunięto szkielet, który poddawano systematycznej dewastacji!... Pod koniec lat 20-tych XX w. wrócił do Lexington. Na kolejne lata zdeponowano go w podziemiach kaplicy generała Lee - znowu byli poniekąd razem. W 1971 r. szkielet konia wrócono ziemi! Po blisko stuletniej tułaczce znalazł spokój? W końcu imię do czegoś zobowiązuje?


Duch dzielnego "Travellera" nie ginie. W stajni, w której doczekał końca swoich dni muszą być cały czas otwarte drzwi! Duch dzielnego wierzchowca ma przecież swobodnie krążyć dookoła. Kiedy jeden z rektorów zarządził ich zamknięcie oburzenie i protesty wstrząsnęły posadami Washington and Lee University! Brama musi byc otwarta!
"Traveller" stał się legendą jeszcze za swego życia. W jednym z listów do córki Mildred ("Milly," "Precious Life") generał Robert Lee wspominał, że studenci upodobali sobie... ogon jego konia, jako talizman! I po prostu wyrywali mu z niego włosy.  "...wygląda, jak oskubany kurczak" - pisał poruszony Generał. Pamiątkę chcieli mieć również... weterani wojny secesyjnej. I też skubali koński ogon!... Niech im będzie darowane. 




PS: Amerykanie potrafią swoją historią zarażać najmłodsze pokolenia? Chyba się nie mylę, skoro można sięgnąć po książki o "Travellerze" lub maskotki. Nie ukrywam, że było mi bardzo miło, kiedy przed wieloma laty mój malutki wówczas synek nazwał swego konia na biegunach "Kaszanka", czyli "Kasztanka". Nie zdziwiłbym sie gdyby boy z Wirginii bujał się na swoim koniku i wołał: "Forward Traveller, to attack!".

2 komentarze:

  1. Widać panie Narocz,że wojna secesyjna, to pański żywioł, Gratuluję pasji!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.