wtorek, kwietnia 23, 2013

Caduta / Burza - odc. 13 - odcinek ostatni

Marco Boveri niecierpliwił się zniknięciem swego pana. Nikt nie widział, aby d’ Perugia opuszczał zamek. Próbował przetrząsnąć każdy dostępny jego zakamarek. Książę dał mu na to swoje przyzwolenie. Węszono po kątach. Marco zawahał się przed wejściem do podziemi. Znał swego dowódcę. Nie wierzył, aby tak sobie wsiadł na konia i odjechał. Konia w stajni nie było. W końcu, to nie szpilka, aby mógł zniknąć w stogu siana.
Książę di Verroni ani myślał zaprzątać sobie tym głowę. Nie dał swoich ludzi do pomocy. Przy śniadaniu zagadnął sekretarza:
- I, co znalazł się mój drogi d’ Perugia?
- Szukają go panie.
- Leży pewnie w jakimś barłogu.
- Koń zniknął ze stajni. Nie obawiasz się panie...
- Czego? Że te zbiry obrócą się przeciwko nam? Zejdź po Pozziego.
Książę został sam. Czuł się znacznie lepiej, niż w poprzednie dni. Zakazał córce opuszczania zamku bez asysty Szwajcarów. Uzbrojeni po zęby najemnicy mieli odtąd stanowić cień każdego ruchu poza zamkiem księżniczki di Verroni.
Pozzi nie kazał na siebie długo czekać. Jego śniada twarz wyrażała zadowolenie, że zyskał takie zaufanie swego suwerena. Wszedł do sypialni i zamknął za sobą drzwi.
- Szukają?
- Tak, panie.
- Nikt nie pomyślał, że znudziło mu się takie życie?
- I wybrał drogę ojca Bruno?- Pozzi pokiwał przecząco głową. Imponowała mu postawa starca, ale nie pochwalał jego wyboru. Skazać się samemu na taki los, to było szaleństwo, którego nie ogarniał.
- A, co u tego starego durnia?!- książę sapnął dwuznacznie.- Myślę, że nie warto dodawać aureoli do jego nędznego życia. Wypędzisz go poza mury i niech idzie do samego papieża! Ale są poważniejsze sprawy – żołnierze d’ Perugia. Ten... tam... Bo...
- Boveri, panie.
- Szuka. Podwój straże. Źle się stało, że ten zabijaka przepadł w naszym zamku...
- Oskarżą nas o jego zniknięcie.
Książę machnął lekceważąco ręką. Nie dbał o opinię Italii. Protektorzy d’ Perugia na pewno nie będą klaskać z radości. Ale reszta Italii odetchnie, że demon zniknął, jak we mgle. Nie miał, co do tego żadnych wątpliwości.
- A szukali u donny Bony? Uciechy pod jej dachem są znane każdemu!- księcia ubawiło to spostrzeżenie. Faktycznie sława tego przybytku wykraczała poza jego mury i niosła się hen, hen po okolicy. Orientalny przepych kusił, by choć raz zajrzeć tam i zasmakować rozkoszy w pieszczotach dziewcząt i chłopców starzejącej się donny. Książę sam pełną garścią korzystał z uroków jej ars amandi, kiedy była młoda i śliczna. Uroda dumnej kurtyzany dawno przeminęła. W jej alkowie tyle kryło się sekretów, że żaden konfesjonał nie udźwignął by brzemienia tak niezliczonych grzechów, swawoli i rozpasania. Tam puszczały hamulce. Każdemu i każdej.
Marco Boveri nie omieszkał tam nie wejść. Prawie zaczął od tego miejsca. Pierwszym była stajnia. Donna Bona solennie zapewniała, że Cosimo d’ Perugia nie odwiedzał jej krainy:
-...a dzielni perugianie nie chcę upić trochę z kielicha rozkoszy?
Wzrok Marca zatrzymał się na licu i nadobnych piersiach jednej z dziewcząt, ale na tym poprzestał:
- Nie kuś czarownico!- warknął.- Gdzie jest mój pan?!
- No, ja go pod kiecką, ani łożem nie kryję!- odparowała.- A jeśli nad soczystą pierś, gładkie lico przedkładasz swego pana...
- I neapolitańską zarazę, dodaj stara kurwo!- nie zmieniał pogardliwego tonu. Naprawdę nie było mu w głowie umizgiwanie się do jakichś dziwek. Nawet, jeśli przypominały boginki z Seraju.
- Moje dziewczęta i chłopcy są zdrowi!- uniosła się honorem.- A może wolisz chłopców?! Mam takiego gładysza, że...
- Nie będę się tu plugawił, byś miała na pachnidła! Szukam...
Donna Bona straciła ochotę na dalszą rozmowę z tym tępym żołdakiem. Marco szurnął butami i wyszedł 
Teraz stał u wejścia do lochu. Odór nie zachęcał do odwiedzin. O ile bajeczniej było u donny...
Zszedł z trzema żołnierzami na dół. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł chyba pomyśleć, że di Verroni okaże taką niegodziwą niewdzięczność i wtrąci tu swego gościa. I to pod bokiem jego własnych żołnierzy. Zatrzymali się w połowie drogi. Jakiś koszmarny cień stanął na ich drodze. Biagio Lupus ani myślał ich przepuścić.
- Zwierze!- krzyknął Boveri. Ale ani myślał stawać w szranki z tym monstrum podziemia. Rosły drab samym widokiem budził nie tylko odrazę, ale i respekt, jak każdy strażnik piekieł. Biagio zawarczał, jak pies łańcuchowy. Marco dał znak swym ludziom, aby zaczęli się powoli wycofywać. Nikt nie chciał drażnić bestii. Odetchnęli z ulgą, kiedy znaleźli się z powrotem na dziedzińcu zamku. Krótka chwila starczyła, by oślepiło ich słońce.
Ciało Cosimo d’ Perugia wyłowiono dwa dni później. Miało liczne rany zadane sztyletem. Twarz zamarła w bolesnym grymasie niedowierzania. Nikt nie wiedział kto stał za tą potworną zbrodnią. Ciało obmyto i wystawiono w kościele świętego Michała. Książę wziął na siebie obowiązek pochowania kondotiera. Kazał wypłacić żołd siepaczom zamordowanego. Marco Boveri utopił swój żal nad zamordowanym w kilku szklanicach wina i ramionach kilku dziewcząt donny Bony. Dla niektórych, to on stawał się osobą dość podejrzaną. Bo kto najwięcej zyskiwał na śmierci d’ Perugia? On! Bo to on objął teraz dowództwo nad zbrojnym pocztem. Nikt nie uronił łzy nad pokiereszowanym ciałem. Było już tylko niegroźnym trupem. Trumnę spuszczono w podłogę i przykryto kamienną tablicą, na której później pojawiła się inskrypcja chwaląca czyny zmarłego.
 
*     *      * 

Lorenzo rozbił gipsowy odlew figury księcia. Nie miał żadnych skrupułów. W końcu wykonywał tylko polecenie swego mecenasa. Zamknął się na kilka dni w swej pracowni. Nikt nie widział, aby wychodził. Służebna przynosiła mu tylko strawę. Niewiele jednak z tego tknął. Talerze prawie pełne wracały do kuchni. Nikt nie miał przystępu do jego pracowni. Nawet Chiara. Ktoś ponoć widział, jak wślizgiwała się tam piękna Bianka. Ale owa leżała w połogu przybita śmiercią córeczek, które Pan powołał do siebie w drugim tygodniu ziemskiego żywota. Trudno oczekiwać, by myślała w takich chwilach o jakichś uciechach stołu czy łoża. Nikt chyba nawet nie informował o tym Lorenza.
Głowę Ettore Gaetaniego wystawioną na widok publiczny obgryzały bezwstydne ptaszyska. Na szubienicach kołysały się ciała czterech skazańców, w tym pewnego chłopa, o którym mówiono, że jego żona spodobała się poborcy podatkowemu. Nie było litości dla buntowniczych dusz.
Wiadomością, którą przekazywano sobie z ust do ust było, to że książę Giovanni d’ Este poprosił o rękę księżniczki Chiary. Stary książę ucieszył się z takiej paraleli. Choć tak bardzo przez całe życie złorzeczył Sforzom, to poprzez ten mariaż miał skoligacić swój ród z nimi. Di Verroni mieli zapomnieć lata wrogości i nienawiści? Oświadczyny zostały przyjęte. Przygotowania do ślubu ruszyły z kopyta...
Mistrz Montefiore zadbał, aby książę nabrał sił. Powoli opuszczał swą sypialnię. Stolarz wykonał lektykę, w której zaczęto nosić osłabionego władcę. Jego też niecierpliwiło zachowanie Lorenza. Wzywał go kilkakroć, ale zawsze podawano mu odpowiedź: pracuje... nikogo nie wpuszcza... nikogo nie chce widzieć... pracuje... Książę kazał zanieść się do jego pracowni.
Lorenzo bardzo zdziwił się, kiedy po natarczywym pukaniu otworzył zniecierpliwiony drzwi.
- Co to mój Lorenzo?! Spodobał ci się pustelniczy chleb?!
Wniesiono lektykę do pracowni. Książę zwrócił uwagę na walające się po posadzce jakieś okruchy końskiego łba i zbrojnej ręki w stalowej rękawicy. Nie musiał pytać. Tyle pozostało po pomniku, a właściwie gipsowym odlewie.
- Dobrze zrobiłeś!- usłyszał z ust księcia.- Tak należało.
Lorenzo tylko skłonił się. Jego wynędzniała twarz nie przypominała sobą pogodnego artysty, jakim był. Oczy zapadły się, na policzkach pojawiły jakieś bruzdy.
- Źle wyglądasz, mój Lorenzo – oznajmił książę.- Nad czym tak usilnie pracuje mój geniusz, że ani jeść, ani pić, ani do donny Bony...
Za plecami Lorenza stała figura. Z białego marmuru wydobywała się kobieca postać. Chciał ją jakby okryć przed ciekawskim wzrokiem gościa, ale nie mogło to mu się udać. Książę podszedł do dzieła. Zadarł głowę ku górze. Zasępił się, a po chwili uśmiechnął. Widać było, że jest wzruszony.
- Przecież to...- jego wargi drżały pod ciężarem tego stanu ducha.
- Tak...
- Moja pani...
Rzeźbiona postać miała rysy księżnej Isabelli de Verroni.
- Cave ne cades - wyszeptał w kamienne ucho...
Lorenzo odsunął się. Stanął przy oknie. Spojrzał w dół. Jakiś nieszczęśnik wchodził po drewnianych schodach na szafot. Cały dygotał. Dreszcz też przeszedł jego plecy. Nie mógł sobie nawet wyobrazić, co czuł człowiek, którego godziny były już policzone, pozostał już tylko szorstki uchwyt sznura, a potem trzask rozrywanych kręgów. Wzdrygnął się.
Książę stał przy niewykończonym posągu żony. Nie potrafił już gniewać się na swego artystę. Podziwiał rysy twarzy zmarłej małżonki. Zdawało mu się, że jego pani ożyła.
- Mój Lorenzo, to jest piękne.
- Wiem - odparł. 
K o n  i  e  c

8 komentarzy:

  1. Przecież,Caduta może mieć ciąg dalszy!Mam nadzieję, że w tym temacie, pióro pisarza wyschło na chwilę. Zatem uzbrajam się w cierpliwość i czekam na ewentualny ciąg dalszy Caduty.
    Tymczasem sama jestem w fazie "wytrąconego pióra" i trudno mi zmobilizować się ponownie do pisania.
    Uśmiecham się patrząc na fotkę dziadka z wnuczkiem.
    Pozdrawiam z Italii.
    Bożena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już podglądałem na komentarz i... cisza? Pisze teraz zupełnie coś innego. "Caduta" miała mieć ciąg dalszy. Zacząłem pisać o losach ojca Bruna. I teraz nie wiem: skasowałem czy tak mądrze zapisałem, że znaleźć tego nie potrafię? Korci mnie risorgimento.
      Dziękuję w imieniu Jerzyka (już 4020 g.)
      KN

      Usuń
  2. Podczas krótkiego pobytu w Polsce zamówiłam w księgarni wysyłkowej książkę "Lampart" Giuseppe Tomasi di Lampedusy, ale w nowym przekładzie i zmienionym tytule "Gepard".Od jakiegoś już czasu nosiłam się z zamiarem przeczytania lektury, która po mistrzowsku oddaje atmosferę okresu zmierzchu starego świata i narodzenie się zjednoczonych Włoch.Teraz to nawet nie wypada mi jej nie znać.Czekam niecierpliwie, aż dzieło trafi do mych rąk, bo przesyłka nie zdążyła nadejść przed moim wyjazdem z Polski.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś próbowałem "Lamparta" przeczytać. Coś mi nie wyszło. Pozostał tylko film z Burtem Lancasterem? Polecam Ci biografie Adama Ostrowskiego o Garibaldim i Cavourze! Wspaniale się czyta!Dawno wydane, ale warte poznania. Tym bardziej, kiedy się jest we Włoszech. do tego dorzuć to i owo z Verdiego! I masz swoje risorgimento!... :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję za wskazówki dotyczące cennych źródeł wiedzy związanej z historią okresu zjednoczenia Włoch. Będę szukać biografii Garibaldiego i Cavura. We Włoszech jest wielka mnogość ulic, parków, basenów i innych miejsc noszących nazwiska tych słynnych postaci. Nieznajomość ich życia i dokonań dla zjednoczonych Włoch byłaby wielką ignorancją. Wszystka ta wiedza do zdobycia przede mną.Cieszy mnie to, że znalazłam kierunek, w którym chcę się rozwijać. Buona notte:-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cała przyjemność po mojej stronie. Warto zerknąć na to, co napisał prof. Tomasz WITUCH, np. biografia Garibaldiego (wyd. Ossolineum) czy popularna monografia "Zjednoczenie Włoch" (ta jednak kończy się na 1861 r.).
    Chciałbym wierzyć, że wraz z zakończeniem "Caduty/Burzy" (pierwotny tytuł był... "Upadek", stąd caduta!) nie stracę Wiernej Czytelniczki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chętnie tu do pana zaglądam i poczytuję co mnie zaciekawi.Jesteśmy z tego samego pokolenia Polaków wychowanych w czasach PRL-u.To nie jest takie bez znaczenia, w jakim środowisku i warunkach społeczno- politycznych się dorastało do dojrzałości.Na pewno różnimy się na wielu płaszczyznach, ale wspomnienia minionego czasu, choćby przez sentyment, zawsze są doskonałą płaszczyzną do dialogu. A o to właśnie chodzi,żeby to o czym się pisze znalazło aktywnego odbiorcę, czyli takiego, który podejmie dialog. Z przyjemnością przeczytałam tekst "Świat lat dziecięcych".Znalazłam tam wiele momentów, które łączę z własnym, beztroskimi okresem dzieciństwa. A presto. Bożena

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję. My "sieroty po PRL-u" mamy, co wspominać. I chyba cieszyć się każdym małym drobiazgiem. Dialog via blog, to naprawdę niesamowitość! Nie myślałem, że to takie obierze kierunki... cieszę się na odbiór tego, co tu staram się napisać,a jeśli znajduje to taki odbiór, to rewelacjaaa!...

    OdpowiedzUsuń