niedziela, kwietnia 21, 2013
"The Duke" - Big John & "Rio Bravo"
Wychowałem się na Jego filmach.
Czy to dobrze czy źle?
Nie wiem.
Miałem pas i rewolwery, kowbojski kapelusz.
I bawiłem się plastikowymi k o m b o j a m i !
Kiedy w 1979 r. umarł było mi bardzo smutno. A byłem już nastolatkiem. Ta śmierć poruszyła mną bardzo, jakbym stracił kogoś bliskiego, kogoś swego! John Wayne (1907-1979) był moim filmowym idolem. Dla grona dzisiejszych nastolatków obciach? Każde pokolenie ma swoich idoli. Ja wzrastałem w cieniu jego kapelusza, wpatrzony w jego ciężki chód. Wiele bym wtedy dał, aby móc być na planie jego filmu.
Czy to dobrze czy źle?
Nie wiem.
Miałem pas i rewolwery, kowbojski kapelusz.
I bawiłem się plastikowymi k o m b o j a m i !
Kiedy w 1979 r. umarł było mi bardzo smutno. A byłem już nastolatkiem. Ta śmierć poruszyła mną bardzo, jakbym stracił kogoś bliskiego, kogoś swego! John Wayne (1907-1979) był moim filmowym idolem. Dla grona dzisiejszych nastolatków obciach? Każde pokolenie ma swoich idoli. Ja wzrastałem w cieniu jego kapelusza, wpatrzony w jego ciężki chód. Wiele bym wtedy dał, aby móc być na planie jego filmu.
Trudno z mnogości filmów, w jakich przez lata grał wybrać tych kilka najważniejszych dla mnie. To ocean! Może mój wybór nie będzie najoryginalniejszy? Dla pokolenia, które zaczytywało się powieściami Karola Maya, Wiesława Wernica, Nory Szczepańskiej, oglądało telewizyjne spotkanie z Sat-Okh'em - western, jako gatunek filmowy był dopełnieniem prozy. Bydgoszczanie pewnie pamiętają drukowane w "Dzienniku Wieczornym" opowieści rysunkowe Jerzego Wróblewskiego, z których dwie pozwalam sobie tu "zacytować": "Leworęki" i "Dexter". Któż z nas, roczniki 60-te nie przeżywał losów rodziny Cartwright'ów z Ponderosy (należy się obowiązkowo oddzielny post !)? Zaczytywałem się w książce Czesława Michalskiego "Western i jego bohaterowie", którą wzbogacił graficznie Lech Zahorski.
Najważniejszym dla mnie filmem pozostanie "Rio Bravo" Howarda Hawksa. Wiele razy przykleja się do niego jedno: p i e r w s z y . Miałem sen! Tegoż 1979 r. Widziałem Johna Wayne'a w... kolorze. Miał na sobie czerwoną koszulę, zwaną "śliniakiem". Tylko, że ja wcześniej nie widziałem żadnego filmu z Nim w kolorze! Skąd w owym śnie barwa? I jakież było zdziwienie, kiedy jesienią tegoż roku oglądałem w Warszawie u cioci, na japońskim, kolorowym telewizorze "Rio Bravo". Mój nastoletni umysł zastygł: szeryf John T. Chance (w tej roli oczywiście Big John) miał na sobie czerwoną koszulę! Pierwszy nagrany na VHS western, to "Rio Bravo"! Kupiony jeden z pierwszych "Rio Bravo". W grudniu 1987 r., mało z moją klasą nie padłem ofiarą... "Rio Bravo". Kierowca autokaru bardzo spieszył się do Bydgoszczy, aby zdążyć na ten western. No i nagle... stracił panowanie nad kierownicą!... Na szczęście padającego na kierownicę (!) podtrzymał ojciec jednego z uczniów. Sam też kierowca autokaru. Zatrzymał autobus. Kiedy po chwili ruszyliśmy złapaliśmy "gumę". Proszę sobie wyobrazić takie zrządzenie losu: zasłabnięcie kierowcy i nagła awaria opony. Chyba mielibyśmy poważne kłopoty... Na "Rio Bravo" zdążyliśmy.
"Z każdą chwilą trzeźwiał i czuł się gorzej. Owładnęły nim mdłości, które obejmowały stopniowo całe ciało, skręcając wnętrzności i zamieniając nogi w bezwładne zwoje waty. Niepewnym krokiem podszedł do saloonu" - znamy to z ekranu! Tak pisał autor książkowego pierwowzoru Leigh Brackett! Tak mniej więcej zaczyna się jego powieść: "Rio Bravo"!
Za co uwielbiam "Rio Bravo"? Za pierwsze kilka, niemych minut. Mam wrażenie, że to swoisty ukłon w kierunku... niemego kina. No, przecież pamiętam , jak TVP pokazywała jakieś fragmenty z Wiliamem Hartem, głośny "Napad na pociąg". Nie obce mi było nazwisko Toma Mixa czy nawet Ruth Roland. Scena, kiedy Dud (Dean Martin) waha się czy wyjąć pieniądz, który wrzucił do spluwaczki Joe Burdette (Claude Akins). Już jest bliski upodlenia się... Nagle ktoś odkopuje naczynie! Bo w takich chwilach powinien znaleźć się przyjaciel, który niczym anioł stróż zatrzyma nas przed upadkiem ze skarpy? To szeryf John T. Chance. Nie pogłaszczą go za to po głowie, wręcz przeciwnie - dostanie po niej!...
Nie ukrywam, że znam ten western niemalże na pamięć. I czekam na spotkanie z... osłem? Rewelacyjny pomysł z kapiącą krwią do kufla w saloonie, w którym ukrył się człowiek Nathana Burdette'a, który dopiero, co zabił Pata Wheeler'a (bodaj ostatnia rola Warda Bonda).
Niech mnie oskalpują za... seksizm, ale jak nie ulec urokowi tajemniczego uśmiechu Angie Dickinson (jako Feathers, wdowa po szulerze, ścigana listem gończym)? Mona Lisa przy niej, to namiastka kobiecego wdzięku. To zderzenie ociężałości Johna i niby-beztroska Angie! Rewelacyjne. Co z tego, że miała wyjechać dyliżansem, skoro twardziel z gwiazdą i karabinem w garści traci na pewności siebie pod ciężarem jej uśmiechu... A finałowa scena?! Zazdrość o strój, która jest niczym innym, jak najpiękniejszym westernowym wyznaniem miłości!
Waltera Brennana, czyli genialnie zagranego Stumpy'ego, można podziwiać za cudownie urokliwą kreację. Za szybkość reakcji, kiedy Chance całuje go niespodziewanie w spocone łyse czoło, a on macha w niego miotłą. Podziwiam go za coś jeszcze: świadome odebranie sobie... uroku! Usunął na czas kręcenia filmu sztuczną szczękę. Ile pogodności w jego bezzębnym uśmiechu, a później chichocie. Pamiętna scena, kiedy ciskał z szeryfem laski dynamitu w kierunku budynku, w którym kryła się banda Nathana Burdette'a. No i jego duet z Colorado (Ricky Nelson).
Obie piosenki, wyśpiewane przy akompaniamencie gitary właśnie Ricky'ego oraz ustnej harmonijki, która jednak oddaje po chwili pola. Najpierw. cudowne "My Rifle, My Pony" w wykonaniu niezapomnianego Deana Martina. Zaskoczyło mnie ostatnio, gdy bliska mi osoba zrobiła wielkie oczy na wiadomość, że był przede wszystkim... piosenkarzem? I to doskonałym - usłyszał ode mnie. Właśnie ostatnio mój Syn wygrzebał w jakimś koszu z przecenionymi płytami DVD tą z serii "Legends in Concert" właśnie wypełniona 42 minutami jego... aksamitnego głosu. Dziękuję Synu!
The sun is sinking in the west
The cattle go down to the stream
The redwing settles in the nest
It’ s time for a cowboy to drea.
Nie sądzę, abym znalazł kogoś, kto nie znałby tego utworu. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych piosenek wpleciona w westernową fabułę. "Cindy" w wykonaniu Nelsona & Brennana, to ledwo uzupełnienie. Swoją drogą ciekawe ile osób, nawet tak drobny kontakt z muzą westernową, natchnęło do słuchania country? Ja w swoich muzycznych zbiorach posiadam "Hurtin Country Songs". Któż z nas nie nucił kiedyś choć raz "Everybody Loves Somebody". A toć też Dean. Jeśli słucham tego rodzaju muzyki, to sięgam np. po Shanię Twian, Emmylou Harris lub Willie Nelsona.
Zakup przez Carlosa Robante (Pedro Gonzales Gonzales) bielizny dla ukochanej Consueli (Estelita Rodriguez). Demonstracja krwistych pantalonów na szeryfie? Istna wisienka na torcie!
Kiedy mój Syn był w II klasie szkoły podstawowej przygotował świąteczne jajko-wydmuszkę. Podpisał je: Dżon Łejn. Wychowawczyni wpadła w lekkie zakłopotanie, bo nie zrozumiała ani tytułu, ani intencji 8-latka. No i mamy akcencik po-wielkanocny?...
Chcąc kroczyć filmowymi ścieżkami Johna Wayne'a musiałbym zmienić profil mego blogu. Może zaproponować udział w kolejnej sondzie: pt. "Najsłynniejszych dziesięć filmów Big Johna". Moje typy? Zdradzę swoją piątkę: "Rio Bravo", "Rzeka Czerwona / Red River ", "Człowiek, który zabił Liberty Valance / Man Who Shot Liberty Valance", "Poszukiwacze / The Searchers", "Najdłuższy dzień / The Longest Day". To dziwne, ale jedyny film, na który poszedłem do kina, to chyba zarazem najsłabszy w filmografii Johna Wayne'a i nie western: "Samotny detektyw McQ / McQ".
Zamykając temat "Rio Bravo i ja" dołączam przedni duet, który zapowie inna gwiazda country Kris (-toffer) Kristofferson:
Najważniejszym dla mnie filmem pozostanie "Rio Bravo" Howarda Hawksa. Wiele razy przykleja się do niego jedno: p i e r w s z y . Miałem sen! Tegoż 1979 r. Widziałem Johna Wayne'a w... kolorze. Miał na sobie czerwoną koszulę, zwaną "śliniakiem". Tylko, że ja wcześniej nie widziałem żadnego filmu z Nim w kolorze! Skąd w owym śnie barwa? I jakież było zdziwienie, kiedy jesienią tegoż roku oglądałem w Warszawie u cioci, na japońskim, kolorowym telewizorze "Rio Bravo". Mój nastoletni umysł zastygł: szeryf John T. Chance (w tej roli oczywiście Big John) miał na sobie czerwoną koszulę! Pierwszy nagrany na VHS western, to "Rio Bravo"! Kupiony jeden z pierwszych "Rio Bravo". W grudniu 1987 r., mało z moją klasą nie padłem ofiarą... "Rio Bravo". Kierowca autokaru bardzo spieszył się do Bydgoszczy, aby zdążyć na ten western. No i nagle... stracił panowanie nad kierownicą!... Na szczęście padającego na kierownicę (!) podtrzymał ojciec jednego z uczniów. Sam też kierowca autokaru. Zatrzymał autobus. Kiedy po chwili ruszyliśmy złapaliśmy "gumę". Proszę sobie wyobrazić takie zrządzenie losu: zasłabnięcie kierowcy i nagła awaria opony. Chyba mielibyśmy poważne kłopoty... Na "Rio Bravo" zdążyliśmy.
"Z każdą chwilą trzeźwiał i czuł się gorzej. Owładnęły nim mdłości, które obejmowały stopniowo całe ciało, skręcając wnętrzności i zamieniając nogi w bezwładne zwoje waty. Niepewnym krokiem podszedł do saloonu" - znamy to z ekranu! Tak pisał autor książkowego pierwowzoru Leigh Brackett! Tak mniej więcej zaczyna się jego powieść: "Rio Bravo"!
Za co uwielbiam "Rio Bravo"? Za pierwsze kilka, niemych minut. Mam wrażenie, że to swoisty ukłon w kierunku... niemego kina. No, przecież pamiętam , jak TVP pokazywała jakieś fragmenty z Wiliamem Hartem, głośny "Napad na pociąg". Nie obce mi było nazwisko Toma Mixa czy nawet Ruth Roland. Scena, kiedy Dud (Dean Martin) waha się czy wyjąć pieniądz, który wrzucił do spluwaczki Joe Burdette (Claude Akins). Już jest bliski upodlenia się... Nagle ktoś odkopuje naczynie! Bo w takich chwilach powinien znaleźć się przyjaciel, który niczym anioł stróż zatrzyma nas przed upadkiem ze skarpy? To szeryf John T. Chance. Nie pogłaszczą go za to po głowie, wręcz przeciwnie - dostanie po niej!...
Nie ukrywam, że znam ten western niemalże na pamięć. I czekam na spotkanie z... osłem? Rewelacyjny pomysł z kapiącą krwią do kufla w saloonie, w którym ukrył się człowiek Nathana Burdette'a, który dopiero, co zabił Pata Wheeler'a (bodaj ostatnia rola Warda Bonda).
Niech mnie oskalpują za... seksizm, ale jak nie ulec urokowi tajemniczego uśmiechu Angie Dickinson (jako Feathers, wdowa po szulerze, ścigana listem gończym)? Mona Lisa przy niej, to namiastka kobiecego wdzięku. To zderzenie ociężałości Johna i niby-beztroska Angie! Rewelacyjne. Co z tego, że miała wyjechać dyliżansem, skoro twardziel z gwiazdą i karabinem w garści traci na pewności siebie pod ciężarem jej uśmiechu... A finałowa scena?! Zazdrość o strój, która jest niczym innym, jak najpiękniejszym westernowym wyznaniem miłości!
Waltera Brennana, czyli genialnie zagranego Stumpy'ego, można podziwiać za cudownie urokliwą kreację. Za szybkość reakcji, kiedy Chance całuje go niespodziewanie w spocone łyse czoło, a on macha w niego miotłą. Podziwiam go za coś jeszcze: świadome odebranie sobie... uroku! Usunął na czas kręcenia filmu sztuczną szczękę. Ile pogodności w jego bezzębnym uśmiechu, a później chichocie. Pamiętna scena, kiedy ciskał z szeryfem laski dynamitu w kierunku budynku, w którym kryła się banda Nathana Burdette'a. No i jego duet z Colorado (Ricky Nelson).
Obie piosenki, wyśpiewane przy akompaniamencie gitary właśnie Ricky'ego oraz ustnej harmonijki, która jednak oddaje po chwili pola. Najpierw. cudowne "My Rifle, My Pony" w wykonaniu niezapomnianego Deana Martina. Zaskoczyło mnie ostatnio, gdy bliska mi osoba zrobiła wielkie oczy na wiadomość, że był przede wszystkim... piosenkarzem? I to doskonałym - usłyszał ode mnie. Właśnie ostatnio mój Syn wygrzebał w jakimś koszu z przecenionymi płytami DVD tą z serii "Legends in Concert" właśnie wypełniona 42 minutami jego... aksamitnego głosu. Dziękuję Synu!
The sun is sinking in the west
The cattle go down to the stream
The redwing settles in the nest
It’ s time for a cowboy to drea.
Nie sądzę, abym znalazł kogoś, kto nie znałby tego utworu. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych piosenek wpleciona w westernową fabułę. "Cindy" w wykonaniu Nelsona & Brennana, to ledwo uzupełnienie. Swoją drogą ciekawe ile osób, nawet tak drobny kontakt z muzą westernową, natchnęło do słuchania country? Ja w swoich muzycznych zbiorach posiadam "Hurtin Country Songs". Któż z nas nie nucił kiedyś choć raz "Everybody Loves Somebody". A toć też Dean. Jeśli słucham tego rodzaju muzyki, to sięgam np. po Shanię Twian, Emmylou Harris lub Willie Nelsona.
Zakup przez Carlosa Robante (Pedro Gonzales Gonzales) bielizny dla ukochanej Consueli (Estelita Rodriguez). Demonstracja krwistych pantalonów na szeryfie? Istna wisienka na torcie!
Kiedy mój Syn był w II klasie szkoły podstawowej przygotował świąteczne jajko-wydmuszkę. Podpisał je: Dżon Łejn. Wychowawczyni wpadła w lekkie zakłopotanie, bo nie zrozumiała ani tytułu, ani intencji 8-latka. No i mamy akcencik po-wielkanocny?...
Chcąc kroczyć filmowymi ścieżkami Johna Wayne'a musiałbym zmienić profil mego blogu. Może zaproponować udział w kolejnej sondzie: pt. "Najsłynniejszych dziesięć filmów Big Johna". Moje typy? Zdradzę swoją piątkę: "Rio Bravo", "Rzeka Czerwona / Red River ", "Człowiek, który zabił Liberty Valance / Man Who Shot Liberty Valance", "Poszukiwacze / The Searchers", "Najdłuższy dzień / The Longest Day". To dziwne, ale jedyny film, na który poszedłem do kina, to chyba zarazem najsłabszy w filmografii Johna Wayne'a i nie western: "Samotny detektyw McQ / McQ".
Zamykając temat "Rio Bravo i ja" dołączam przedni duet, który zapowie inna gwiazda country Kris (-toffer) Kristofferson:
PS: Tekst napisany z myślą o tajemniczym i stałym Czytelniku z Kalifornii.
Post poświęcam pamięci genialnego grafika,
autora komiksów,
Jerzego Wróblewskiego ( 1941 - 1991).
Ja tez lubilam westerny. Ale tylko z lat 50/60, wlasnie z Waynem. Pozniejsze to juz nie to. 7 Wspanialych to tez klasyka, jak Rio Bravo. 3 czescia Rio Bravo bylo El Dorado. Pamietam, ze podobal mi sie bandyta, ktory w poczatkowej scenie w saloonie gral w karty (oczywiscie w kapeluszu) i palil cygaro. Zdaje sie ze go zastrzelili, ku mojemu zalowi. Marnotrastwo, wydawal sie sympatyczny. Musze chyba odnowic znajomosc z klasyka dziecinstwa,w ktorej nawet bandyci byli dzentelmenami.
OdpowiedzUsuń...i mózgów nie rozbryzgiwało na wszystkie strony. Tak, stary, dobry western, to kraina, do której warto powracać. Próby reaktywowania gatunku na dłuższą metę nie powiodły się. Trudno. Do "Rio Bravo" czy "W samo południe" chętnie wracam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam "westernowa bratnią duszę"!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAle z dubbingiem!"Halt!" - na Dzikim Zachodzie jakoś dziwnie drażni mi uszy! Wychodzi to skażenie wojną? Nie bawić sie "kombojami", to duża strata!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńBrawooo! Jako "Marusia" czy "Lidka"?
OdpowiedzUsuńA ja miałem hełmofon! I żołnierzyki! I miniaturowy czołg!
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTylko pozazdrościć. A może my założymy blog wspominkowy "Czterej pancerni i MY?". To jest post o Big John'ie. Nie ukrywam, że sympatycznie się z Tobą wspominkuje.
OdpowiedzUsuńDzień dobry,
OdpowiedzUsuńCzy pomógłby nam Pan w promocji akcji 200 darmowych książek dla bibliotek szkolnych? Chodzi o dotarcie do szkolnych bibliotekarzy: znajomych ze studiów lub ze szkół dzieci.
Jeśli tak, proszę o pilny kontakt na adres tonus (małpa) aspetonus.org.pl
Wysyłam wiadomość via mój @
OdpowiedzUsuńKN