piątek, lipca 03, 2020

... na 410-tą rocznicę bitwy pod Kłuszynem - 4 VII 1610 r.

4 lipca przypada 410-ta rocznica największej w historii oręża polskiego bitwy! BITWY POD KŁUSZYNEM! W 2014 r. zamieściłem w cyklu "Zapomniana victoria" tekst poświęcony tej batalii.  Czy coś zmieniło się od tamtej pory? Huczne polskie 4 lipca obchodzenie? Nic bardziej mylnego! Cisza, jak po śmierci organisty. Tak, jakbyśmy wstydzili się, że oto hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski (1547-1620) rozgromił wojska, moskiewsko-szwedzkie, wziął w łyka cara i zdobył stolicę obcego państwa? Dlatego raz jeszcze sięgam po ten tekst. Dokonałem tylko pewnych niezbędnych moim zdaniem skrótów i usunięć ikonograficznych. Dlatego raz jeszcze wołam: nie zapominajmy o bohaterach 4 lipca 1610 r.
Gnamy pod Grunwald lub na inne pole znamienitej bitwy. Oj! dzieje się wtedy! Pęcznieje duma narodowa, czujemy więź z herosami sprzed stuleci. Wspominamy straszliwe klęski powstań narodowych! A nie chcemy pamiętać największego triumfu oręża polskiego?! Jak to możliwe, że jest w dziejach ojczystych bitwa wielka, triumf, jakiego nie odniesiono ani gromiąc Teutonów, ani Turków, ani Szweda czy Kozaka! I, co? I   c i s z a ?! Komu przeszkadza wspominanie 4 lipca 1610 r.?!...
Rzadki to zaiste przykład w dziejach Rzeczypospolitej Obojga Narodów wojny interwencyjnej. Chaos, który zapanował po odejściu dwóch ostatnich Rurykowiczów (Iwana IV Groźnego i jego syna Fiodora), a potem cara-boja Borysa Godunowa przeszedł do historii carstwa (choć w Warszawie długo i uparcie obstawano przy nazwie: Wielkie Księstwo Moskiewskie), jako "wielka smuta". Najazd dwóch (!) Dymitrów Samozwańców dolał oliwy do ognia. Dopiero z drugim z nich spotkał się król Zygmunt III Waza. Monarcha zwiedzony obietnicą nawrócenia schizmatycznego Wschodu ruszył na wojnę, która od czasów Stefana Batorego miała okryć chwałą polskie i litewskie chorągwie, choć niestety końcowy bilans będzie... bardzo ujemny!
JKM Zygmunt III Waza, rycina z epoki.
Od pięciu lat wakowała buława większa. Po śmierci Jana Zamoyskiego król w ten sposób realizował politykę personalną państwa. Jeszcze minie kilka lat, nim hetman polny koronny Stanisław Żółkiewski sięgnie po godność hetmana wielkiego. Władał on dobrze szablą (dał tego dowody m. in pod Byczyną w 1588 r., kiedy brano w łyki arcyksięcia Rudolfa Habsburga) i piórem. Pozostawił bowiem po sobie oprócz pamięci, heroicznego przykładu śmierci na polu bitwy także pamiętnik! Rzecz ukazała się pod tytułem „Początek i progres wojny moskiewskiej”.
Już we wstępie S. Żółkiewski oskarżał wojewodę sandomierskiego Jerzego Mniszcha o rozpętanie konfliktu z Moskwą: „Który dla ambicji i chciwości swojej Moskwicina Hrycka, syna Otrepiejowego, który per imposturam (przez szalbierstwo) zwał się carewiczem moskiewskim Dymitrem Iwanowiczem...”. Zresztą wystawił dalej o tej szlachcie, co na Moskwę poszła jak najgorsze świadectwo: „Nasi zaś, którzy przy nim byli, rozpustnie żyli, zabijając, mordując, gwałcąc, nie tylko czemu inszemu, ale i cerkwiom nie przepuszczali”. To i nie dziwota, że szala goryczy przechyliła się i 27 maja 1606 r. : „Przez sześć godzin z rzędu nie było słychać nic innego prócz bicia w dzwony, strzelaniny, uderzeń, tupotu, tętentu koni... Litości nad Polakami okrutni Rosjanie nie mieli.”- tak opisał dzień upadku i śmierci Dymitra oraz wielu Polaków świadek Konrad Bussów. Władze w Moskwie ujął nowy car, Wasyl IV Szujski. Ale my naszą uwagę skoncentrujemy na kampanii A.D. 1609 i 1610! 
 Od lewej: Karol IX Sudermański i Wasyl IV Szujski.
Król Szwedzki Karol IX Sudermański (oczywiście z dynastii Wazów, stryj JKM Zygmunta III) doskonale rozumiał zasadę „wróg mego wroga jest moim przyjacielem”. Postanowił wesprzeć Moskali swoim wojskiem. W marcu 1609 r. Karol IX i Wasyl IV podpisali pokój wieczysty w Wyborgu/Viipuri, który był wymierzony przeciwko Rzeczypospolitej! Bratankowi, Zygmuntowi III, nie udało się odciągnąć stryja od tego aliansu, co nie znaczy, że nie próbował. Jeszcze w listopadzie 1608 r. Krzysztof Radziwiłł pisał do brata: „Król snadź myśli, z Karolusem przymierze uczyniwszy, wszystką swoją moc na Moskwę obrócić i królewicza (tj. Władysława Wazę - przyp. K.N.) na to państwo osadzić”.
Smoleńsk okazał się twierdzą niemal nie do zdobycia! Hetman Żółkiewski znalazł się pod jego masywnymi murami (do sześciu metrów grubości) we wrześniu 1609 r. „Ufając tedy tej dużości murów – wspominał później – gotowości i aparatowi, który niemały był – dział do trzechset, oprócz inszej strzelby, prochów, kul dostatek, żywności gwałt – nie chcieli się oblężeni wdać w żadne traktaty”. Nadmienić tylko należy w tym miejscu, że twierdzę zdobyto dopiero w... czerwcu 1611 r. To wtedy wybito medal z dumną sentencją: DUM VINCOR LIBEROR (gdym zwyciężony, wolność odzyskuję). Gratulacje na ręce monarchy przesłał m. in. papież Paweł V i cesarz Rudolf II. Mógł się potem król uwieczniać na tle miasta na „triumfalnych płótnach”, które niemal w konspiracyjny sposób, przed 1989 r., omawiali na Wawelu przewodnicy.
T. Dolabella "Zygmunt III Waza na tle  zdobytego Smoleńska"
W styczniu 1610 r. pod Smoleńsk przybyło poselstwo moskiewskie, przeciwne rządom Wasyla IV, i zaproponowało tron królewiczowi Władysławowi. Królewskie plany waliły się z hukiem. Nie dane mu było w jednym ręku zjednoczyć Rzeczpospolitą Obojga Narodów i Moskwę. W lutym król wyrazi zgodę na koronację swego syna „w moskiewskim obrządku”.
Oblężenie Smoleńska trwało, kiedy stało się jasne, że nadciąga moskiewsko-francusko-szwedzka odsiecz, pod wodzą carskiego brata, Dymitra Szujskiego. Samych Rosjan miało być około 30 000! Hetman S. Żółkiewski ruszył naprzeciw przeciwnika. Ocenia się, że wiódł ze sobą 6500 jazdy, 200 piechoty i raptem 2 działa! „Nieprzyjaciel z małości wojska naszego lekce nas ważył i nie mniej się nie spodziewał, jako tego, iżbyśmy tyle mieli śmiałości o tak wielką potęgę się kusić, i owszem byli tej nadziei, żeśmy mieli uciekać (...)”- czytamy we wspomnieniach polskiego wodza. Lekceważenie przeciwnika, jak uczy historia, już niejednego pysznego wodza doprowadziło do zguby.
Porywał się hetman polny koronny na rzecz zdawało się niewykonalną. Pod Kłuszynem, 4 lipca 1610 r., rozgorzała jedna z największych lechickich bitew, o której potomni nie chcą pamuiętać! Zaczęło się optymistycznie dla polskich chorągwi, bo jak czytamy w hetmańskiej relacji: „Naszym, którzy na moskiewskie hufy przyszli, łacniejsza była sprawa, bo Moskwa nie strzymała razu, jęli uciekać, nasi gonić”. Nic nie było przesądzone, tym bardziej, że szwedzka piechota pod dowództwem Jacoba De la Gardie dawała skuteczny opór husarii, która nie potrafiła złamać przeciwnika. Uczestnik bitwy Samuel Maskiewicz wspominał: „To jedno przypomnę, do wierzenia niepodobne, że drugim rotom się trafiło razów ośm albo dziewięć przyjść do sprawy i potykać z nieprzyjacielem. (…) to najbardziej przed oczyma mając, że wpół ziemi nieprzyjacielskiej jesteśmy, a tak wielki tłum nieprzyjaciela okrutnego przed sobą mając, przed którym ani wyjść obronna ręka, o tym ani myśleć, wymodlić też niepodobna, jeno w łasce Bożej, w szczęściu, w rękach nadzieja” O wodzu zanotował: „Hetman (…) już zwątpił o sobie i o wszystkich nas i jako drugi Jozue, ręce do góry trzymając, po wszystek czas o zwycięstwo prosił”. Chwila słabości na szczęście nie trwała zbyt długo. Ponawiane ataki zaczęły kruszyć opór moskiewski! Trzeba było teraz rzucić husarię Marcina Kazanowskiego!
„Aż kiedy już nie stało onych Niemców pieszych – snuł swoją opowieść hetman Żółkiewski – którzy przy płocie nam byli na przeszkodzie, skupiwszy się kilka rot naszych, uderzyli w onę jazdę cudzoziemską kopijami, kto jeszcze miał, pałaszami, koncerzami. Oni też destituti praesidio (pozbawieni ochrony) ludzi moskiewskich i onej piechoty nie mogli się oprzeć, jęli w swój obóz uciekać, ale i tam nasi na nich wjechali, bijąc, siekąc, pędzili ich przez ich obóz własny”. Dzielny J. De la Gardie salwował się ucieczką. Dymitr Szujski też nie czekał, aż go Lechici pochwycą! Nie bez dumy hetmańskie pióro kreśliło jego obraz: „Choć niewiele ich za nim goniło, uciekał potężnie. Na błocie, konia, na którym siedział, i obuwia zbył. Boso na lichej chłopskiej szkapinie pod Możajsk do Monastyra przyjechał”. Może dziwić w przekazie „niewiele goniło” za bratem cara? Hetman nie kryje, jaka była rzeczy przyczyna: „Padli w obozie na łupie onym, bo też to Moskwa na to uczyniła, żeby naszych od gonienia zabawili”. A jak zawrócił do owego obozu „Było wozów, kolas ledwie nie więcej, niźli nas. Bo zaprzężone stały moskiewskie kolasy, które nasi naładowawszy łupami wieźli, (…) że jeździe mijać ich z trudnością przychodziło...”. Droga na Moskwę stała otworem! 
Bojarzy sami obalili Wasyla Szujskiego. Nic więc dziwnego, że jak sam o sobie pisał hetman polny: „Prędko się ku Moskwie spieszył, napisał list do dumnych bojar, pochwalając, że Szujskiego z państwa złożyli (...)”. Na polu pod Kłuszynem miało, według S. Maskiewicza, paść do 10000 Moskali, a drugie 5000 wybito w pościgu. Straty polskie miały być minimalne: „stu siedmiu towarzyszy poważnego znaku i stu czternastu rannych oraz kilkuset pacholików”?
J. Matejko: "Bracia Szujscy na sejmie w Warszawie"
Niech w pamięci pokoleń (bez szowinizmu, ironii i złośliwości) pozostają fakty: rozgromienie Rosjan (i Szwedów) pod Kłuszynem, pierwsze zdobycie Moskwy (następne będzie wespół z Napoleonem Bonaparte w 1812 r., co nikomu się jeszcze nie trafiło, aby dwukrotnie, wojennie na Kreml wjeżdżał!), wzięcie do niewoli cara Wasyla Szujskiego (i jego braci). To musiał być przedni widok, kiedy 29 października 1611 r. przez Krakowskie Przedmieście w Warszawie podążał szereg karet, w jednej z nich carski-jeniec  razem z braćmi! Rzucił ich hetman u stóp Majestatu! Jest-że potężniejsza w skutkach victoryja?!
PS:  Dopiero 6 lutego 1618 r. król Zygmunt III Waza zdecydował się wręczyć Stanisławowi Żółkiewskiemu buławę wielką i uczynić go hetmanem wielkim koronnym. Wakat trwał 13. lat! Dwa lata później sędziwy wódz wyruszyć miał na swoją ostatnią wyprawę wojenną. To wtedy na karty polskiej wojskowości wpisane zostało tragiczne słowo: C e c o r a !

Brak komentarzy: