wtorek, maja 05, 2020

Przeczytania... (347) Jerzy Chociłowski "Najpierw Polska rzecz o Józefie Becku" (Iskry)

"Nikt z obozu rządzącego w Drugiej Rzeczypospolitej nie stał się obiektem tylu ciężkich oskarżeń co minister Beck. I to zarówno za granicą, jak i w ojczyźnie. Zarówno za życie, jak i po smierci. Oskarżenia te przybrał postać stereotypów i są uporczywie nagłaśniane, niby zdarta, puszczana w kółko płyta gramofonowa" - tymi słowy Jerzy Chociłowski rozpoczyna książkę  "Najpierw Polska rzecz o Józefie Becku", którą wydały cenione przeze mnie Iskry. Zwracam uwagę, że to już druga książka tegoż Autora, która pojawia się w cyklu "Przeczytań...", patrz odcinek 283.
Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o Józefie Becku? Chyba było to za sprawą spektaklu "Przed burzą" R. Wionczka, gdzie w rolę ministra spraw zagranicznych wcielił się bodaj Marek Walczewski. Projekcja z 1977 r. ma prawo zacierać się w mej pamięci. Oczywiście, jak wielu pamiętam H. Bistę w roli A. Hitlera. No, ale to ma być teraz o książce, a nie wspominanie Teatru Telewizji.
Przez lata właściwie niewiele pisało się o tym, który 5 V 1939 r. rzucił  Führerowi III Rzeszy zdecydowane "nie!" na jego żądania wobec Polski. Pamiętnemu sejmowemu przymówieniu ministra J. Becka poświęciłem rok temu tryptyk historyczny. Dziś wracam z książką Jerzego Chociłowskiego. O tyle wyjątkową, że popularną, która powinna była dotrzeć do większej grupy odbiorców. Nie wyobrażam sobie, aby miłośnik dziejów II Rzeczypospolitej, obozu rządzącego (tj. sanacji) - nie sięgnął po biografię tak ważnej postaci. Na ile ciekawość nasza zostanie zaspokojona? 
Podoba mi się, że na jednym skrzydle okładki znalazły się cytaty dotyczące bohatera. Wcale mnie nie dziwi, że pierwsza wypowiedź należy do marszałka Józefa Piłsudskiego. Chyba nie pomylę się, że wykreował ona swego młodszego imiennika, na niego postawił, w jego rękach zostawił dyplomatyczny los Polski. Nie mnie spekulować (i nikomu nie radze tego robić), aby brać się w marudzenie, co by Marszałek powiedział o dokonaniach swego wychowanka po 12 V 1935 r. Że bankructwo? Że porażka? Że błąd?! O ile szukamy taniej sensacji, to jej w tej książce nie znajdziemy. Nie odważyłbym się napisać, że Jerzy Chociłowski wyczerpał temat, że nie zostawił niczego dla dalszych pokoleń historyków i badaczy. Co, to, to nie. Traktowałbym tę biografię, jako zaczyn do dalszych badań. 
Co ze wspomnianymi cytatami? Oto one:
  • Ja nie mogę panu zrobić dość komplementów, panie Beck - J. Piłsudski.
  • Miał w sobie coś z tajemniczego Cagliostra. Doszukiwano się nim znamion makiawelstwa Talleyranda, inni oceniali jego uzdolnienia na miarę Metternicha - E. Kwiatkowski.
  • Od Czechosłowacji odebraliśmy to, co nam się należało, terytorium, które wcześniej siłą opanowali Czesi. Pozostawienie Zaolzia na pastwę losu nie wchodziło w grę - prof. M. Kornat.
  • Niezależnie od tego, czy będziemy mówili o polityce Becka w dostosowaniu do założeń Piłsudskiego, czy o polityce z piętnem osobowości Becka - alternatywnej polityki zagranicznej II RP w praktyce nie było - prof. P. Wandycz.
  • Najczęściej przypomina się jego dumną wypowiedź o honorze. Wbrew pozorom decyzja ubrana w te słowa wynikała ze świadomości tragedii, która musi się rozegrać i przed którą nie ma odwrotu [...] 5 maja 1939 wskazał wartości, które okazały się prawdziwe, bo doprowadziły do wolności i demokracji - prof. Z. Najder.
Z  samego wstępu (tu zatytułowanego "Od Autora") dowiadujemy się, że mamy przed sobą książkę podejmująca próbę rzetelnej oceny swego bohatera, co do którego nie kryta jest, iże wiele sądów na jego temat jest krzywdząca i niesprawiedliwa. Ważnym stwierdzeniem jest to, które ów wstęp zamyka: "Mimo wszystko jedno pozostaje poza sporem: nie narodziła się w międzywojniu żadna inna sensowna koncepcja polityki zagranicznej oprócz tej, którą prowadził Józef Beck".
Niespełna 250 stron biografii, kilkanaście nietresujących fotografii, np. ta wykonana w Juracie w towarzystwie Walerego Sławka. Raczej nie wyobrażamy sobie Ministra w kapciach, szortach czy pepegach. a jakże jest odstępstwo: mundur. I to w czasach, kiedy służył w wojsku. Żałować można, że nie znajdziemy żadnego kadru z czasów Legionów Polskich. Nikt nie wyłuskał Becka z kadru filmu, kiedy doszło do zaprzysiężenia prof. I. Mościckiego na urząd prezydenta? Za wiele bym chciał? Nie, ale uważam, że brak tych fotografii osłabia przekaz. Nie zaspokojono mojej ciekawości czy nie zachowały sie jakieś zdjęcia z internowania w Rumunii (1939-1944). Jest za to fotografia ojca, Józefa Alojzego Becka. I możliwość czytania, choć tylko we fragmencie  cenionego przeze mnie poet, Edwarda Słońskiego:

Bo te krzyże berlińskie, medale wiedeńskie,
te cesarskiej wdzięczności za śmiertelny bój,
dziś dzwonią na piersiach jak dzwonki błazeńskie,
nam ubranym z ich woli w aresztancki strój. 

Tak zapożyczyłem cała ową strofę, jaką przypomniał Autor pisząc o legionowych czynach (czytaj: bohaterstwie) młodego porucznika Becka, który nigdy nie chlubił się orderami nadanymi przez Austriaków czy Niemców. Nie wiedziałem, że odważnie stawał pod Kostiuchnówką, za co po latach, w wolnej ju Polsce dostał Krzyż Srebrny Orderu Virtuti Militari. Nie wiedziałem też, że Józef był chrzczony w... cerkwi prawosławnej. A wracając do poezji E. Słońskiego, to znajdziemy tu również fragment jego poruszającego wiersza "Ta, co nie zginęła". Uważny Czytelnik mego bloga wie, że znajdzie tu utwory tego poety. Walczył też Beck pod Łowczówkiem. Zapomniane pola bitew i legionowej chwały. Ale jest też wzmianka o... Zbarażu.
A jakże mamy też wzmiankowanie o wojnie polsko-bolszewickiej i taka oto opinię kreśli Autor: "...wyróżnił się znaczną pomysłowością podejmowanych działań, zwłaszcza już po przełomowej bitwie pod Warszawą w toku pościgowej operacji niemeńskiej, która przyłożyła pieczęć na klęsce Armii Czerwonej, przesądzając ostatecznie o rezultacie wojny". Jakaż to szkoda, że nie mamy tu cytatów stosownych dokumentów czy choćby faksymilia ich. Jesteśmy świadkami pierwszych kroków na drodze dyplomatycznej kariery. Attaché wojskowy w Paryżu! Pierwsze szlify. Pierwsze walczenie o dobre imię Polski, ale i własne zony oraz... swoje. Oskarżenie o rzekome ekscesy seksualne państwa Becków nie czyniły dobrej atmosfery wokół młodego dyplomaty. Podobają mi się stwierdzenia: "...Beck nie cierpiał protekcjonalnego poklepywania po ramieniu przez francuskich sztabowców i zżymał się, słysząc, jak Francuzi z politowaniem mówią: «Ta nieszczęsna (malheurese) Polska». [...] Nie odpowiadała mu przypinana Polsce łatka klientki Marianny, jako że zarówno wojskowi, jak i dyplomaci francuscy lubili ustawiać się wobec Polski w pozycji łaskawej i mądrzejszej nie tyle nawet starszej siostry, ile ciotki". A potem, tj. po 1922 r., trafić za biurko filii wileńskiego Prywatnego Banku Handlowego w Warszawie? Upadek! Na szczęście stan ów trwał rok. Powrót do munduru chyba należałoby zaliczyć do udanych. Proszę zerknąć czym się wtedy zajmował. Aż nadszedł maj 1926 r.
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym kto w czasie przewrotu majowego stał na czele sztabu Grupy Operacyjnej gen. G. Orlicz-Dreszera. Nie wiedziałem, że to J. Beck. A wraz z wygaśnięciem walk Marszałek poprosił go, aby zdjął mundur i oddał swe siły polityce. "...wiem, że zabiję w was zdolnego oficera operacyjnego" - usłyszał z ust J. Piłsudskiego. To on towarzyszył  Marszałkowi w pamiętnej podróży w 1927 r. do Genewy na sesję Rady Ligi Narodów. Ten epizod był znany choćby ze... zdjęcia, które zamieszczono i w tej biografii.  Rzadkość: Marszałek po cywilnemu!
Jest rzadka okazja, aby prywatnie poznać ministra Becka. I jego... żony. Wolty ze zmianą wyznań, aby rozstać się pierwszą zoną i poślubić następną. No i czytamy: "Aby wobec zakazu rozwodów ten węzeł rozplątać i ponownie zawiązać go jak trzeba, znowu pod sklepieniem kościelnym, cała czwórka kontredansowo przeszła na kalwinizm, zmieniając jednocześnie wyznanie i partnerów". Oto przyczyna, dla której pani Beckowa nie mogła... przekroczyć progu warszawskiej katedry, ba! małżonków nie przyjął papież Pius XI, uchodzący za wielkiego przyjaciela Polski. 
Kiedy poznajemy meandry polityki wobec Niemiec (szczególnie tej po 30 I 1933 r.) wychodzi polska małostkowość. J. Chociłowski cytuje wierszyk z szopki noworocznej, gdzie kukiełka-Beck śpiewała: 

Bo to się zwykle tak zaczyna,
sam nawet nie wiem jak i gdzie.
Po prostu jedziesz do Berlina,
a potem mówią, że to źle.
Z początku tylko wizytujesz, 
a potem częściej chcesz tam być
i w końcu już samemu czujesz,
bez tego dziś nie można żyć. 

Zresztą dośc sporo jest takich poetyckich perełek. Oberwało się pośmiertnie od Autora Julianowi Tuwimowi. Proszę zerknąć uważnie, bo cytat nie jest tak widoczny, jak dwa tu wcześniej przytoczone. Nie twierdzę, że autor "Kwiatów polskich" dostał po łapach z przesadnym okrucieństwem. Nie, zdecydowanie Tuwimowi to się należało. Zostawmy jednak rozważania poetyckie. Autor dociera do kolejnych prywatnych puzzli z obrazka życia swego bohatera: "Niestety Beck nie zawsze potrafił po kilku kieliszkach zachować właściwą sobie przytomność umysłu. Bywało, że zmieniał się wtedy na gorsze [...]". Powołuje się, choć jej nie cytuje, na opinię samego Edwarda hr. Raczyńskiego. Był i jeszcze jeden nałóg: papierosy! Tu objawiała się troskliwa rola pani Beckowej?  Potrafiła odebrać "...mężowi kieliszek szampana, mówiąc, że dość już wypił"
W miarę szczegółowo przyprowadza nas Autor przez smutny epizod, jakim było odchodzenie marszałka J. Piłsudskiego. Trudno przytaczać tu każdy zawarty tu cytat. Chyba jednak oddam głos J. Chociłowskiemu, który tak ocenił pozycję Becka w maju 1935 r.: "Nie ulega wątpliwości. że w gronie tak zwanych piłsudczyków, którzy za Komendantem gotowi byli iść w ogień i wodę, to Beck był faworytem, któremu nawet najwierniejszy z wiernych Wieniawa musiał oddać prymat". Szkoda, że nie mamy tu cytatów z M. Lepeckiego czy J. Beckowej. Jeszcze jedno zdanie z Autora książki: "Wskazówki i wytyczne Marszałka traktował niczym katechizm, były dlań źródłem wszelkich praw i światopoglądu".
Jedziemy z ministrem do Berlina. widzimy honory oddawane prze kompanię SS, składanie wińców w asyście 1 Pułku Wehrmachtu i pierwsze spotkanie z Adolfem Hitlerem, o którym plastycznie wzmiankowano: "...Hitler nie pożałował mu atencji z cudaczną skądinąd przesadą. Bardzo długo nie wypuszczając z uścisku dłoni Becka, jakby nie chciał się z nim prędko rozstać, i wbijał weń natarczywie szklany wzrok". Nie znam znaczenia, nie rozumiem określenia "piankowa konwersacja". Tak określono rozmowę przy stole w czasie powitalnego bankietu kanclerza III Rzeszy z panią Jadwigą Beck. I tym razem napiszę: szkoda. Szkoda, że mamy tylko uwagi na temat rozmów, żadnego cytatu. Na uwagę zasługuje zachowanie właśnie zony ministra spraw zagranicznych. Chciałoby się wykrzyknąć: zuch kobieta! Umknąć od Pragi przed natarczywością okazywanych względów? Brawo!...
Razi mnie potoczność języka Autora. Pisanie "czy Adolf jest szczery", "zdołał oszwabić samego Stalina" albo "miał posturę krasnoludka i wyglądał jak przedwcześnie dojrzały chłopczyk", to o JKM Wiktorze Emanuelu III Sabaudzkim - chyba nie uchodzi, nawet w popularnej biografii, albo nawet właśnie w niej. Obawiam się, że taki kolokwializm języka może wypaczać rozumienie faktów, bagatelizować? Jestem zdania, że od Autora powinniśmy wymagać jednak bardziej precyzyjnych określeń. Możliwe, że się czepiam, ale w takich chwilach wychodzi ze mnie starzejący się belfer. "Hucpa Hitlera okazała się skuteczna"? - takie zdanie wobec agresji/aneksji Nadrenii przez Wehrmacht. Nie lubię też spekulacji, co by było gdyby. To już nie historia. Plus, że nie uszyły uwadze Autora machinacje odsuniętego od wojska gen. W. Sikorskiego, o którym znajdujmy m. in. taką informację na temat Becka: "...uknuł okrężny plan usunięcia go ze stanowiska". Jeśli mamy przed sobą takie fakty, to wtedy pojmiemy niechęć przyszłego Naczelnego Wodza do wszystkiego, co piłsudczykowskie i sanacyjne.  
Na pewno kolorytu całej opowieści dodają różne dyplomatyczne epizody z życia i działalności ministra spraw zagranicznych. Często ograniczamy sie tylko do relacji Warszawa-Berlin, Berlin-Warszawa Osobiście urzekł mnie epizod, jaki zdarzył się w Londynie, kiedy J. Beck udał się na koronację Alberta Windsora, który przyjął imię Jerzego VI: "Kiedy pierwszego wieczoru zeszli do restauracyjnej sali hotelu Claridge, muzykanci na widok  Beck zaczęli grać Ułani, ułani, malowane dzieci, O mój rozmarynie... oraz inne legionowe melodie. Okazało się, że szef orkiestry jest rodem z Ciechanowa i obecność Polaków poruszyła w nim patriotyczne nuty".  Poznajemy tez stanowczość J. Becka, gdy jadąc do Włoch nieomal wymusił audiencję u Wiktora Emanuela III  Sabaudzkiego. Proszę zwrócić uwagę na... atrakcje, jakie przygotował na te okoliczność sam Duce.
"Sapieha zwariował!" -  w sumie mało osobistych zdań, po jakie sięgnął Autor, aby zilustrować barwną biografię swego bohatera. To jest wyjątkowe, bo świadczyło o zaangażowaniu Józefa Becka w sprawę, jaka było usunięcie trumny Marszałka z krypty św. Leonarda na Wawelu przez arcybiskupa Adama Sapiehę. I znowu powtórzę swoje "szkoda!", że nie uraczono nas choć jednym skrótem dokumentem, jaki słano z Warszawy do Watykanu. Tym bardziej, że jak zauważono: "Zażegnanie zadrażnienia, w właściwie konfliktu, który spuchł do rozmiarów ogólnopolskich, wziął na siebie Beck. Uważał, że jako dawny legionista i ktoś stojący do końca bardzo blisko Marszałka oraz jako dyplomata będzie miał łatwiejsze zadanie". Jak wiemy Książę Niezłomny nie uległ naciskom samego Piusa XI. Czemu w ogóle to zdarzenie znalazło poczesne miejsce w biografii ministra spraw zagranicznych? Chodziło o wizytę króla Rumuni, Karola II, który miał oddać hołd zmarłemu Marszałkowi.

Chcemy kolonii! Chcemy kolonii!
Po całej Polsce okrzyk ten gna -
czy w Portugalii, czy w Amazonii,
chcemy kolonii! No kto nam je da?

Bo proszę pani, bo proszę pana!
Bogactwo, handel, przemysł, pan wie
Mamo, polskiego chcę jeść banana,
Pod polskim bambusem siedzieć chcę!

Prawda, że tych poetyckich, humorystycznych wtrąceń jest trochę? Tekst chyba czytelny. Zaskakujące ambicje niektórych Polaków. W sumie smutne. Ledwo Polska sama wybiła się na niepodległość,  a już chciała niewolić innych lub czerpać zyski ze zniewolenia innych? Szybko zostajemy uświadomieni, że dla Becka to nie stanowiło  jądra jego starań dyplomatycznych, skoro dla niego "polskie kolonie zaczynają sie w Rembertowie"
Przy okazji konfliktu z Litwą J. Chociłowski przypomniał skomplikowane relacje między Polska a Litwą (tzw. kowieńską). Robi to dość sumiennie i szczegółowo. Na szczęście J. Beck nie ulegał psychozie ulicy, która darła się "Wodzu, prowadź na Kowno!". Tak, znamy to z "Zezowatego szczęścia" A. Munka (w oparciu o prozę J. S. Stawińskiego). Taka ocenę działań ministra znajdujemy na kartach jego biografii: "...zdawał sobie najpewniej sprawę, że na demonstracjach usiłują zbić kapitał przede wszystkim narodowcy, a hasła aneksji Litwy są szkodliwe i niemądre, trącą zwyczajnym awanturnictwem". Dobrze, że i tym razem Autor sięgnął po poezję, m. in. Kazimiery Iłłakowiczówny:

Pora się godzić, panowie Litwini,
Wszystko najgorsze już każdy uczynił,
Szkodził drugiemu, jak tylko potrafił,
Zmylał historię, męczył geografię... 

A jakże jest i A. Mickiewicz, W. Syrokomla i T. Venclova. Cieszy mnie to odwoływanie się do poezji. starczy zerknąć do mego cyklu "Spotkanie z Pegazem", aby się przekonać, jak wielu poetów wspiera mnie w promowaniu historii. Tu wiersz też jest dodatkiem, dopełnieniem narracji. Smutne, że pod ciężarem warszawskiego ultimatum doszło do nawiązania stosunków dyplomatycznych z Kownem. Ciekawe, że J. Chociłowski nie kończy tego wątku na tym akcie, ale poprowadził nas przez dalsze losy Wilna i Litwy, aż ku współczesności. Jako wnuka Kresów (tych wileńskich) boli mnie ta współczesność. Akwarelką ze św. Anną stoi na półce nad moi komputerem. Moi krewni, których nazwiska zapisywane są w wersji Novicki, Novickis, Kucinkis. Tu podany jest m. in. przykład: Jonas Mateika. Stan obecny kwituje również to zdanie: "Wilno jest już wprawdzie litewskie, ale Polacy jeszcze nie przeprosili za jego zabór, więc dąsy trwają, a mary przeszłości krążą w biały dzień". I pada wiele przykładów antypolskości w litewskim Wilnie. Podsumowaniem tego wątku jest to stwierdzenie: "...Litwini krocza wciąż tym samym szlakiem kompleksów, nie zdejmując opaski z oczu. Nie ma niestety nowego Becka, który by może znalazł jakąś nową receptę na te przypadłość". Przypomnijmy sobie antylitewską ripostę kiboli KKS "Lecha" Poznań: "Litewski chamie, klęknij przed polskim panem!". Antagonizmy mają się całkiem dobrze. I to jest smutne. 
Jestem zdania, że zajęcie Zaolzia, to wielki błąd polskiej dyplomacji. "Żadne trzy miesiące. Zaraz wyślemy Czechom ultimatum!" - to reakcja J. Becka na propozycję, że postulaty/pretensje wobec odzieranej Czechosłowacji zostaną rozpatrzone w ciągu trzech miesięcy od zakończenia konferencji monachijskiej. Smutne, że jako porażkę potraktowano, iż Polska nie znalazł się w towarzystwie Francji, Włoch i Wielkiej Brytanii tam zaproszonych.  okazuje się, że tylko Eugeniusz Kwiatkowski zalecał wstrzemięźliwość w podejmowaniu ostatecznej decyzji. Tu J. Chociłowski tak podsumowuje ruchy J. Becka: "Zapewne, gdyby się tak nie pospieszył, uniknąłby porównywania do szakala na smyczy Hitlera [...]". Moim zdaniem nie do przyjęcia jest argument, próba obrony owego ruchu: "Na tle tych gangsterskich rozbojów przypadek Zaolzia wyróżnia się racją historyczną i prawnie usprawiedliwioną". Tych, którzy myślą inaczej Autor stawia w rzędzie... inkwizytorów dobrego imienia ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej? No to ja staję w ich szeregu. I  nie przemawia do mnie kolejny argument: "...cała linia jego polityki była nie jego własnym przedsięwzięciem, ale pochodną «myśli i  woli Marszałka» - odbierając Zaolzie, wykonywał tylko jeden z punktów jego niepisanego testamentu". Proszę zwrócić uwagę na przypis do tej woli. Równie mocno mną porusza, jak ktoś powołuje się na tzw. niepisany testament. Uważam to za nadużycie. I pod 1935 r., i teraz w 2020 r. Wstydziłbym się słów wypowiedzianych poprzez mikrofony Polskiego Radia: "Dzień dzisiejszy zaznaczony jest przywróceniem prastarej polskiej ziemi w granice Rzeczypospolitej". Nie ma żadnych argumentów dla usprawiedliwienia agresji na upadającą Czechosłowacji!... Wolę być inkwizytorem.
"Dwudniowe rozmowy z Becka z Ribbentropem były przelewaniem z pustego w próżne. Beck nie dał sie zmiękczyć, a i Ribbentrop był sztywny jak pręt zbrojeniowy" - ech te porównania Autora. Tym razem  do wizyty, jaką w styczniu 1939 r. odbył w Warszawie minister spraw zagranicznych III Rzeszy. Oczywiście cel wizyty był do przewidzenia: Gdański i inne żądania Niemiec wobec Polski. Bardzo oględnie poznajemy za to przebieg wizyt z 4 dnia tego miesiąca, kiedy Józef Beck odwiedził A. Hitlera w Obersalzbergu. Ciekawe szczegóły poznajemy zatem z wizyty Galeazzo Ciano z żoną Eddą w Warszawie i Krakowie. "Jeśli dojdzie, tak czy owak, do wojny, to lepiej, że będziemy się bić jako sojusznik Anglii, a nie jako jej gwarantowany wasal" - to kolejna wykorzystana w narracji wypowiedź J. Becka. Docieramy do pamiętnego 5 maja 1939 r.! I sławnego wystąpienia w Sejmie. Fala zachwytu przetoczyła się przez Polskę. Ciekawe, że Beck "...wcale nie był zadowolony z rozgłosu, jaki nadano jego wystąpieniu, i zgarnął ze złością ze swego biurka na podłogę stos gratulacyjnych depesz. Nie chciał rozhuśtania emocji  i wzmocnienia nastrojów antyniemieckich". Autor zwraca nam uwagę na brak ostrości widzenia polskiego dyplomacji w rozumieniu politycznych roszad w ZSRR/ZSRS/CCCP. Ucieszyło go np. objęcie stanowiska przez W. Mołotowa i rozmowa z W. Potiomkinem. Nie mógł wiedzieć, jaką haniebną rolę odegrają obaj dyplomaci sowieccy 17 IX 1939 r. chcąc podkreślić atmosferę nadchodzącej wojny Autor książki zabiera nas choćby do kabaretu "Ali Baba", gdzie roej wodził m. in. Ludwik Sempoliński i w jego wykonaniu:

Ten wąsik, ach ten wąsik,
Ten wzrok, ten lok, ten dąsik...

Czy to, co recytował Lopek-Krukowski (skądinąd kuzyn samego J. Tuwima): "Ręka, noga, mózg na ścianie, Hitler Gdańska nie dostanie!". Nie wiedziałem,   że protesty niemieckie jednak wpłynęły na to, że  ze sceny zniknęło wyobrażenie Führera, a pojawił się Sempoliński jako... Goebbels. 
Niestety na s. 207 dopadł mnie... zgrzyt, pisk jak po szklanej tablicy twardą kredą. Autor jest zdania: "I sprokurował [tj. A. Hitler rozpoczęcie wojny - przyp. KN] go sfingowanym napadem o kryptonimie «Tannenberg» na oddaloną o dziesięć kilometrów od granicy z Polską radiostację gliwicką". Otóż: nieprawda. Kryptonim tej operacji brzmiał: Himmler! Zaś "operacja Tannenberg" dotyczyła eksterminacji polskiej inteligencji na terenach okupowanych lub wcielonych do Rzeszy przez Niemców (np. w Bydgoszczy - Dolina Śmierci). Jesteśmy obecni, jak 3 IX na balkonie ambasady brytyjskiej Józef Beck Ściskał dłoń ambasadora Howarda W. Kennarda.  Nie znamy słowo w słowo, co powiedział polski dyplomata. Szkoda. Nie wiem czy w ogóle znany są szczegóły spotkania z ambasadorem Francji Léonem Noëlem. Wiemy z zapisów filmowych, że ów nie pokazał się tłumowi, jaki śpiewał pod jego oknami "Marsyliankę". "Naród miał prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni nie weszli do wojny"-  skwitował Beck przystąpienie obu sojuszników do wojny! 
Jestem bardzo uczulony i wyczulony na wszystko, co dotyczy agresji sowieckiej na Polskę - 17 IX 1939 r.  dobijają mnie określenia i wzbudzają palpitację mego serca: "wojska sowieckie na całej długości granicy weszły na terytorium polskie". Będę zawsze obstawał przy określeniu: AGRESJA! Nic tego nie zmieni. Nawet fakt, że marszałek E. Rydz-Śmigły nigdy nie ogłosił stanu wojny z Sowietami.  Na otarcie łez mamy określanie "wtargnięcie"? A cóż to za pokraczne indywiduum słowne: "uwierzytelniono wkopaniem w ziemię słupów demarkacyjnych"? No, musze przyznać, że jeszcze takiego nigdy nie czytałem. Już samo określenie "linia demarkacyjna" mnie dobija! Słupy demarkacyjne - biją wszystko na łeb na szyję! Czy 28 IX 1939 r. podpisali najeźdźcy pakt o przyjaźni i granicach czy linii demarkacyjnej? Nawet w naszym serialu "Stawka większa niż życie" Stanisław Kolicki (w przyszłości J-23, H. Kloss) przekracza rzeczkę przy której stoi tablica, że to  g r a n i c a ! Spekulacje na temat czy można było uniknąć wojny lepiej byłoby zastąpić jakimś cytatem źródłowym, choćby nota W. Mołotowa, jaką odrzucił ambasador W. Grzybowski (nawiasem mówiąc jest on bohaterem tej książki nie tylko ze względu na wydarzenia z 17 IX '39). 
Rumunia. Slănic. Internowanie. Izolacja. Próba jego uprowadzenia. Odmowa ucieczki. Nie wiedzieć dlaczego nikt nie wpadł na myśl, aby z tego wykroić film fabularny, serial. To ostatni szansa. 80-ta rocznica wybuchu II wojny światowej nie stała się zbytnio okazją, aby poza tą książką przypomnieć sylwetkę ostatniego ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej. Cisza. Przypomina to milczenie ministra Augusta Zaleskiego po liście, jaki skierował doń uwięziony/przetrzymywany/internowany/odosobniony (niepotrzebne skreślić) Beck. Zresztą ocenę tego stanu rzeczy (czytaj: postawy i oceny wydarzeń przez gen. dyw. W. Sikorskiego) oddał trafnie Autor biografii: "...zaliczony został przez generała i jego kamarylę do głównych winowajców katastrofy wrześniowej i obłożony wzgardliwą anatemą". Mam wrażenie, jakby owa anatema wisiała nad osobą J. Becka dalsze osiemdziesiąt lat. Nie widzę, poza tą książką, prób nowej oceny działań ministra. Szkoda, że tak niewiele napisano o wywiadach, jakich udzielał. I zaskakujące określenie "ojczyzna Drakuli". Polemizowałbym z Autorem czy hospodara wołowskiego można nazwać w 100% Rumunem. Równie dobrze można by tak  nazywać Stefana Batorego, bo jego krajem lat dziecinnych był Siedmiogród? Pewnie skupmy się na otoczeniu eksminister spraw zagranicznych. Smutne wolty czynili ludzie pokroju choćby hrabiego Rogera Raczyńskiego. To o takich ludziach Autora trafnie napisał: "Pierwszeństwo wyjazdu mieli naturalnie wszelkiego kalibru działacze i stronnicy przedwojennej opozycji, a poza tym galeria najrozmaitszych typów klejących się do nowej władzy. Geszefciarze polityczni, karierowicze i wazeliniarze, chorągiewki na dachu, lawiranci bez zasad, bez kręgosłupa". Ciekawość bierze, jak odmalowałby środowisko Naczelnego Wodza w Paryżu, a potem w Londynie. Niechęci do W. Sikorskiego trudno tu nie odczytać. Jest cytowana depesza do Rumuni, która odziera ze złudzeń postępowania tegoż. Apologeci mogą być wciekli!... Ze swej strony polecam zapiski gen. S. F. Składkowskiego. Zresztą Beck spotykał się z byłym premierem w Bukareszcie, gdy obaj panowie leczyli chore zęby. Czy uchodzi wobec Becka pisać, że "przeflancowano go do malutkiej wioski w gminie Snagov"? Mnie to razi.
Wreszcie na koniec niemal historii trafiamy na obszerny zapis ze wspomnień pani Jadwigi Beckowej: "Wstydził się biedactwo, że jest słaby. Jego nieprzeciętność, jego wielkość występowały jaskrawo w tej strasznej długotrwałej chorobie. [...] Był coraz chudszy i bezbronniejszy. Dawał się okłamywać [...]. Tak bardzo chciał żyć, tak skrupulatnie się leczył". I umarł 5 VI 1944 r.: "Dzień wcześniej alianci zdobyli Rzym, następnego dnia wylądowali na plażach Normandii". D-day nie doczekał, ani końca wojny, pocieszeniem stał si pewnie 22 VI 1941 r. , kiedy najeźdźcy na Polskę wzięli się za łby. Nie wierzył w swój powrót do kraju. Na długie lata spoczął w Bukareszcie: "Do rąk żona włożyła mu obrazek Matki boskiej Ostrobramskiej, a koło serca za brzeg kurtki zatknęła dwie fotografie - Komendanta i syna Andrzeja".  Nie wiedziałem, że minister K. Skubiszewski przyczynił się w 1991 r. do sprowadzenia prochów J. Becka na Powązki.
W sumie to dobrze, że "Najpierw Polska..." wzbudza emocje, że z nią da się polemizować. To wartość każdej książki, które nie są tylko zbiorem literek i znaków interpunkcyjnych. Jesteśmy mądrzejsi od Becka, bo wiemy, co naprawdę stało się później. Mamy perspektywę, której mu brakowało (np. "trująca landrynka" w relacjach z Sowietami) - dlatego jestem zdania: nie oceniajmy. Nie stawiajmy się ponad Becka i ponad to czego dokonał, a czego nie zrobił. Proszę spojrzeć tez na biografię Józefa Becka jak na fresk pokolenia, które wywalczyło niepodległość, biło się o nią, tworzyło jej zręby, a potem nie uratowało jej przed kolejnym rozbiorem. Dramat. Nawet nie silę się, aby zrozumieć, co mógł czuć człowiek czynu zatrzaśnięty w rumuńskim potrzasku. Fakt, chwilami nie zgadzałem się z Autorem, raził mnie język, nie zmienia to faktu, że dostaliśmy książkę potrzebną. Moja stanie obok wspomnień m. in. M. Lepeckiego, S. L. Składkowskiego, K. Świtalskiego. I będę po nią sięgał raz po raz, aby kolejnemu pokoleniu moich uczniów przybliżyć ważną i tragiczną postać, jaką był Józef Beck (4 X1894-5 VI 1944),  i przypomnieć słowa ukochanego Komendanta:

"To jeden z moich najzdolniejszych oficerów. 
Znalazłem w jego osobie 
szczególnie zdolnego współpracownika".

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.