piątek, maja 08, 2020

Hitler kaput! - dyptyk historyczny - odsłona II

Tego roku nie będzie parady zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie. Najkrótsza odpowiedź brzmi: COVID-19. Już 16 kwietnia Władymir Władymirowicz / Влади́мир Влади́мирович podjął decyzję. Toczka! Z jednej strony ulga, bo już rządy nie muszą się gimnastykować (choć od zagarnięcia Krymu w 2014 r.  większość światłych polityków odmawia udziału) jechać ili niet na День Победы. Życie sędziwych weteranów (a tych ze zrozumiałych względów jest coraz mniej) i innych uczestników defilady okazało się jednak cenniejsze, niż triumfalizm wielkorusa  Putina / Пу́тинa. Tym niemniej żal. Po ludzku żal. Ten relikt przeszłości oglądam rok w rok, niczym obrazki z Jurajskiego Parku. Świat się zmienia, a tam cały czas trwa stalinizm w najlepsze.  Dlatego sięgam po lekturę z tamtych lat.

Lew Sławin napisał "Ostatnie dni faszystowskiego imperium", przetłumaczyła Wanda Odolska, Wydawnictwo Prasa Wojskowe wydało w 1948 r. Tym bardziej uważam za celowe, aby pochylić się nad książeczką/broszurą (sam nie wiem, jak to określić), która ma raptem 45 stron. Raptem dwa rozdziały: Berlin od wewnątrz i Jak oni kapitulowali. Jej przeczytanie nie wymaga ogromnego nakładu czasu i wysiłku intelektualnego. A jest zarazem cudowną podróżą w przeszłość. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Język jakim napisano dziełko taki, że przecieram głaza? Niech nas nie zniechęci. Pierwszy akapit jest decydowanie sieriozny, ale później może nas pozytywnie zaskoczyć treść, zawartość, ba! wartość dokumentalna.  Pokolenie wyrosłe po 1989 r. już takiej retoryki nie zna, a to z XXI tym bardziej. Mnie jeszcze w podobnym duchu chowano, ale i tak to dla mnie swoiste novum. Jakoś wcześniej nie zadałem sobie trudu, aby zgłębić treść i mądrości.
"Śmierć faszystowskiego imperium pozbawiona jest wielkości. Tragik nie znajdzie tu tematu. Nie ma w niej nic wzniosłego. To nie tragedia, to krwawa histeria. Hitlerowskie Niemcy umarły tak jak żyły, w fałszu, w kłamstwie i w brudzie" - tak się rozpoczyna to dziełko, a zarazem rozdział pierwszy, pt. "Berlin od wewnątrz". Trudno było zaraz po wojnie o chłodną ocenę faktów. Emocje i nienawiść do wroga drżą tu od pierwszej stawianej przez Autora literki. Potem duch takiego pisania jeszcze powróci. Wyostrzmy jednak uwagę. To jednak nie zapis sprowadzający się do czystej propagandy zwycięzcy.

Ордеp Победы (СССР)
 Lew Sławin był w Berlinie 2 maja. Bo znalazł się w gronie sowieckich korespondentów wojennych. Sam o tym pisze: "...znajdowałem sie akurat w miejscu rozgrywających się wypadków - w Nowej Kancelarii Rzeszy tylko co opanowanej przez nasze oddziały. Nawet poprzez świeżę ślady walki wyraźnie widziało się rozmaite oznaki chaosu, jaki panował wśród obrońców tej najwyższej rządowej instytucji Niemiec". Nie ukrywam, że w takiej chwili po prostu zazdroszczę Autorowi. On to wszystko widział. Mamy zatem odczucia kogoś kto stąpał po miejscach tak skażonych historią. Był też w miejscu nazwanym... Ogrodem samobójców: "Obok Kancelarii, w dokładnie zrytym pociskami ogrodzie, w którym zachowały sie miejscami kwitnące krzaki bzu, leżały trupy samobójców - pracowników sztabowych, esesowców i gestapowców". Nie, nie wymienia nikogo z nazwiska, brak opisów czy ilustracji. Ciekawe, co napisał na temat generała Helmutha Weitlinga: "...wysoki blondyn, starzec o wyprężonej postawie, charakterystycznej dla wielu Niemców. Nawet w najbardziej dramatycznych monetach tej historii Weitling mało ożywia się i mówi stale tym samym monotonnie uroczystym głosem. Poza tym wykazał trochę więcej zdrowego sensu niż inni pojąwszy 2 maja, że w jego sytuacji najrozsądniej jest poddać się do niewoli". Warto zauważyć, że w 1945 r. ostatni dowódca obrony okręgu berlińskiego liczył sobie 53 lata. Tu nazywa się go "starcem"? Warto jeszcze przypomnieć, że w chwili swego samobójstwa A. Hitler liczył sobie lat 56.  Znajdziemy tu cenną relację Weitlinga: "Ujrzałem teraz führera, zdumiałem sie jego wyglądem, Wstrząsnęły mną zmiany, jakie w nim zaszły. Miałem przed sobą ruinę człowieka. Głowa mu się trzęsła, ręce drżały, mowa była niewyraźna". Był 24 IV 1945 r.


Od lewej: gen. Helmuth Otto Ludwig Weidling und  gen. Hans-Jürgen Stumpff

O generałach niemieckich Sławin pisał: "Udało mi się zobaczyć tych bandytów tego samego pamiętnego dnia, 2 maja. Szukałem wejścia do sławetnego podziemia, gdzie przez całą wojną chroniła się hitlerowska śmietanka". Bardzo przydatni (uprzejmi?) okazali się berlińczycy, bo to oni pokazali mu jedno z wejść. Przy okazji rysuje nam obrazek ich zachowań, jak z miotłami i łopatami brali się do odgruzowywania ulic, ale też i grabili rozbite sklepy: "Robili to z takimi obojętnymi, rzeczowymi minami, jak gdyby nie zaszło nic szczególnego, jak gdyby nie rozegrało się tylko co na ich oczach potężne historyczne wydarzenie: padła ich stolica, runęło ich państwo". Sam stawia retoryczne pytania, co do stanu ich ducha. 
Czy ranny żołnierz to cały czas wróg? Czy tylko ranny potrzebujący pomocy? Sławin trafił na szpital, gdzie leżeli SS-mani, których on określa jako osobistą straż Hitlera: "Patrzyli spode łba na przechodzących obok nich oficerów radzieckich. Wielodniowy zarost spotęgował wyraz okrucieństwa w ich twarzach. Nie zdarzyło mi się widzieć dotychczas liczniejszej kolekcji odrażających fizjonomij. [...] niektórzy ranni jęczeli. Przyznaję, że nie było mi ich żal".  Trudno się dziwić takim reakcjom. Nie zapominajmy o ogromie zbrodni, jakich dopuszczali się Niemcy na ziemiach okupowanych ZSRR. Wzbudzenie teraz litości czy nawet obojętności chyba nie wchodziło w grę. 
Opis volkssturmowców dziś budzi godne politowania spojrzenie i reakcje. Nie inaczej był 75. lat temu. Nie mogli zastąpić oczekiwanego Wunderwaffe, niemniej przy obronie stolicy III Rzeszy każden jeden Niemiec wart był ofiary. "Najstarszy z tego pospolitego ruszenia liczył 64 lata, najmłodszy - 42" - wspomina Sławin. Oczywiście wzmiankuje o autorze tego szalonego pomysłu, dra J. Goebbelsa, który chciał cywilami (wśród których zapewne znaleźli się weterani wielkiej wojny), zatrzymać sowiecki walec ofensywa: "Nadzieje Goebbelsa nie urzeczywistniły się. Przy pierwszym poważnym nacisku volkssturmiści pierzchli. Inaczej sprawa miała się z regularnymi oddziałami: te biły się zawzięcie". Odnalazł egzemplarz "Morgenpost" z 24 IV i cytuje odezwę Hitlera czy artykuł ministra propagandy. Daje nam opis stanu ducha Hitlera, z zapewnieniem, że to informacje z pierwszej ręki: "Sam Hitler, jak twierdzą ludzie, którzy go obserwowali podczas tych ostatnich dni, zdradzał histeryczną zmienność nastrojów. Od beznadziejności przechodził do fantastycznej wiary w zwycięstwo, po to żeby w minutę wpaść w minorowy ton".
A jednak lektura Lwa Sławina staje się... strawna? W małej objętościowo monografijce (?) odnajdujemy sporo szczegółów dotyczących tego, co wydarzyło się w 1945 r. Mimo początkowości zjadliwej narracji zaczyna się czuć oddech historii. w każdym bądź razie ja go czuję. Nie chcę tu przytaczać tego, co opisuje na temat bunkru Führera. To jednak treści wtórne, nawet jeśli powołuje się na Keitla, Jodla czy Weitlinga. Ciekawe, że samolot, którym uciekł m. in. Jodl "prześliznął się ponad rosyjskimi pozycjami". Ciekawsze, kiedy Autor sięga po swoje notatki, jakie robił jeszcze w Berlinie i je cytuje: "W opuszczonych niemieckich okopach śmierdzą trupy. Wiosna i śmierć. Hitlerowskie imperium rozkłada się wśród aromatu kwiatów". I cytuje fragment dotyczące... żebrania o chleb. Ciekawy informacje o autostradzie wokół Berlina.



Zaskakująca jest wypowiedź samego Lwa Sławina z rozmowy z pewnym Belgiem. Gdy tamten potępia Niemców, a Sowieta występuje w ich... obronie: "Czy można wydawać taka opinię o całym wielki narodzie? Czy to oznacza, że się samemu patrzy pod rasistowskim kątem widzenia? Niemcy mają i dobre cechy, na przykład: wytrwałość, metodyczność, pracowitość, zdolności organizacyjne". Sam mówi o sobie, że staje się adwokatem diabła.
Zaskakuje jednak moc zawartych tu faktów. Łapię się na tym, że musiałbym przepisać całe 45 stron. A to przecież nie o to chodzi. Raz jeszcze o 2 maja 1945 r.: "Alexanderplatz. Berlin tylko co poddał się. Pierwsze minuty po kapitulacji. Niemieccy żołnierze składają broń. Władzy już nie ma i jeszcze nie ma". I znowu rysuje obraz Niemców, którzy sami plądrują własne sklepy. Nagle Rosjanie wyrastają na obrońców mienia prywatnego? Brzmi, jak ponury żart lub tani chwyt propagandowy. Opisując walki w Berlinie znajdujemy drobne napomknięcia o Warszawie i Poznaniu? Chodziło o mosty, które Niemcy zerwali na Wiśle czy Warcie, ale nie na Sprewie. Żeby obraz walki był pełniejszy należy wspomnieć o tym, jak zdobywano dom po domu: "Jak zwykle w walkach ulicznych między nami a przeciwnikiem nie istniał strefa neutralna, tak zwana «ziemia niczyja». Walczyło się pierś w pierś". Jak to dalej napisano: "...odległość od przeciwnika wyrażała się w metrach".
"W Reichstagu ocalały schody. Weszliśmy na drugie piętro. Stopnie ledwo zaznaczały się w rumowisku cegieł i tynku. Weszliśmy do niewielkiej sali. Wszędzie ziały otworami wyrwy" -  a potem opis bramy Brandenburskiej, którą przyrównuje do tej w ówczesnym Leningradzie, czyli bramy Narwskiej. Zerkam do internetu i odnajduję dzieło Wasilija Stasowa. Trudno nie podzielać dumy Autora, który tak o tym pisał: "I Niemcy stali tak samo blisko Narwskiej bramy, jak my jeszcze niedawno - Brandenburskiej. Ale Niemcy stali trzy lata, a nasz front - kilka dni. I Niemcy jednak nie doszli do Narwskiej bramy, a my właśnie stoimy i dotykamy kolumny bramy Brandenburskiej [...]". Tyle z rozdziału pierwszego.
Zaczyna się drugi, pt. "Jak oni kapitulowali". A zaczyna od cytowania takiego oto dokumentu: "Okazicielowi niniejszego, pisarzowi Sławinowi L. J., zezwala się przebywać i pracować na lotniku oraz w salach posiedzeń na przeprowadzanym przez Dowództwo 8 maja 1945 roku przedsięwzięciu szczególnym". Komentarz do tej rozpiski: "Takimi delikatnymi zwrotami określone było największe historyczne wydarzenie naszych czasów: akt podpisania kapitulacji Niemiec".  Wielu z nas pamięta, jak to było za PRL-u: Dzień Zwycięstwa 9 maja. Jak w Moskwie. Nawet dzień wolny się przytrafiał. Nie ukrywam, że dla mnie mimo wszystko ważniejszy jest podpis Keitla od tego, jaki złożył Jodl. Choćby ze względu na starszeństwo i zajmowane stanowisko. No, ale to nie ma nic wspólnego z książeczką/broszurą, o której tu rozpisuję się.


Nie będę, za Autorem, opisywał podróży przez nienaruszone ogniem wojny przedmieścia Berlina czy hangary na Tempelhof, choć chciałoby się zobaczyć płaskorzeźby jakie zdobiły ściany: "...długonogie orły z garbatymi dziobami i zuchwale zadartymi łbami, co upodabnia je raczej do kogutów. Reprezentują lapidarny styl pruskiej rzeźby, charakterystycznej dla sztuki Berlina". Potem widzimy lądowanie kolejnych samolotów, jakże znane z kart historii: Boeing, Jakowlew, Douglas, Spitfire. "Trudno było istotnie w tej chwili opanować radosne podniecenie. Zrozumcie: Rosjanie, Amerykanie, Anglicy ściskają sobie ręce stojąc na ziemi faszystowskiej stolicy, pokonanej przez radzieckie wojska" - bez wątpienia krótka chwila sojuszniczej hipokryzji. Ale jest też ważne tam lądowanie: "...w bocznej części lotniska wylądował jeszcze jeden samolot. Początkowo prawie nikt nie spostrzegł go: całą uwagę pochłaniała scena spotkania sprzymierzonych.  [...] Tak jest! W drzwiach samolotu pokazują się Niemcy". Jako pierwszy wysiadł feldmarszałek Wilhelm Keitel.
Opis feldmarszałka zajmuje dość pokaźny akapit. Sławin porównuje go do opisanych przez siebie orłów. Wyciągam z niego istotne: "...wysuszony, podstarzały, z twarzą ziemisto-szarej barwy. Zapewne od przesiadywania w schronach. I cały on jakiś szary - i mundur, i twarz, i podstrzyżone wąsiki pod haczykowatym nosem". Nie wiem skąd ta uwaga o nosie W. Keitla, bo ja owej haczykowatości nie dostrzegam na żadnej zachowanej fotografii. Widać dobrze wpisywało się to to w  przyjętą przez Autora narrację, a może po prostu chodziło o wykpienie najlojalniejszego z hitlerowskich feldmarszałków? Dalej jest ciekawie, choć na koniec Autor nie wytrzymuje, aby nie dorzucić kroplę sowieckiej złośliwości: "W lewej ręce Keitel trzyma marszałkowską buławę, krótką laskę z inkrustacjami przypominającą pałeczkę od bębna. Wychodząc z samolotu wykonał, przy pomocy swej buławy, jakieś trzy wymachy, zbliżone do produkcji marnego żonglera. [...] Była to ucieleśniona ambicja pruskiego militaryzmu, cokolwiek zapleśniała w piwnicach".
O pozostałych członkach delegacji (gen. Hansie Jürgenie Stumpffie i gen. Hansie Georgu von Friedeburgu) znamy ich z fotografii wykonanej 8 maja 1945 r., napisał: "Zobaczyliśmy dalej generała-pułkownika lotnictwa Stumpfa [sic!]. Niziutki, gruby, o zupełnie pospolitych, typowo niemieckich otłuszczonych kształtach - niepewnie oglądał się i mrugał oczyma. Obok niego trzeci przedstawiciel delegacji - żałosny jak wymoczony śledź - generał-admirał Friedeburg". Wymoczony śledź? Aluzja do formacji, jaką reprezentował? Warto dodać, że był jedynym z sygnatariuszy obu aktów bezwarunkowych kapitulacji III Rzeszy (tej z 7 i tej z 8/9 V 1945 r.), a 23 V 1945 r. popełni samobójstwo. Dalej dorzuci jeszcze parę innych epitetów na ich temat: i tak Stumpff został określony jako "grubas o powierzchowności zatyłego rzeźnika", a Friedeburg "wyglądał jak uosobienie zakłopotania i wstydu". Taki obraz zachował Sławin z chwil, kiedy podpisywano akt bezwarunkowej kapitulacji.

Ма́ршал Сове́тского Сою́за Гео́ргий Константи́нович Жу́ков
Proszę zwrócić uwagę, jak odczytywano zachowanie Keitla, któremu według mniemania Sławina roiło się spotkanie na poziomie równego z równymi, generałowie z generałami. Tak o całej delegacji (całość składała się z 15 generałów i oficerów) napisał jeszcze: "W marszowym szyku, po czterech w szeregu szli równo w nogę - nieprawdopodobny oddział generałów ujarzmionych Niemiec. Nikt ich nie formował w tym porządku, sami go zastosowali ulegając tej sile musztrowego automatyzmu, która włada każdym Niemcem, bez względu na to czy jest żołnierzem, czy generałem, czy zwyczajnym cywilnym mieszczuchem". Raz po raz wypływał ze Sławina jad kąśliwości. Na tym zresztą nie koniec.
Delegacje jadąc widzą Berlin, który chce na nowo żyć. Widzieli tłumy oswobodzonych z obozów cudzoziemców, kolejki przy studniach, kolumny jeńców,  ludzi czytających (czy jak pisze Autor: studiujących) obwieszczenia władz sowieckich, obojętność niektórych berlińczyków na mijaną kolumnę wozów: "Berlińczyka nie interesuje przeszłość Niemiec, Interesuje go ich teraźniejszość i przyszłość. A to tkwi w rosyjskich rozporządzeniach". Raz jeszcze sięga do swych notatek z maja 1945 r. I przypomina zachowanie Keitla w aucie, cytuje m. in.: "Odwrócił swoją piegowatą twarz albinosa w prawo".

Od lewej: Hans-Jürgen Stumpff, W. Keitel und Hans Georg von Friedeburgu
Karlhorst. Gmach Wojennej Szkoły Inżynieryjnej. Ciekawie jest opisana atmosfera napięcia, oczekiwania, przytaczane dialogi. Lektura Völkischer Beobachter z 20 IV 1945 r., a więc dnia urodzin A. Hitlera. Ale tę czynność przerwało pojawienie się marszałka Gieorgija Żukowa / Георгийa Константиновичa Жуковa."Stół prezydium stał na niewielkim podwyższenie. Były to miejsca Żukowa, Wyszyńskiego, Teddera, Spaats'a, Berrou, Delatrre de Tassigny'ego" - dokonywał się ostatni akt dramatu, jakim była II wojna światowa. Ironia historii polegała na tym, że jeden z jej sprawców teraz występował w roli zwycięzcy i ofiary. Czy ktoś o tym pamięta nad Wołgą, Newą czy Obem? Великa Отечественнайaя  войнa dla Rosjan, to 22 VI 1941-8 V 1945 r. Великa Отечественнайaя  войнa, to świętość. Śmiem twierdzić, że tym, co napisałem wcześniej dotykam boleśnie duszy radzieckiego człowieka.

Feldmarszałek W. Keitel podpisuje akt bezwarunkowej kapitulacji
"W drzwiach ukazał się Keitel. Znowu wykonał kilka żonglerskich wymachów swoją buława marszałkowską i rozsiadł się na krzesełku mając po prawej ręce Stumpfa [sic!], a po lewej Friedeburga. Pozostałych dwunastu członków niemieckiej delegacji stanęła za ich plecami" - znamy te sceny z kronik filmowych. Lew Sławin bardzo szczegółowo, jak na tak drobną rozprawę, opisał postać i zachowanie feldmarszałka W. Keitla: "...bezustannie przybierał rozmaite pozy. Twarz jego i cała postać wyrażała przeróżne akcenty wyniosłości. siedział na krześle jak na koniu ująwszy się pod boki i usiłował; wzmocnić to wrażenie przy pomocy komicznych, uroczystych manipulacyj wykonywanych marszałkowska buławą [...]". Nie cytuje żadnej wypowiedzi pokonanego wodza Wehrmachtu. Tylko dodaje coś o teatralnych gestach i górnolotnych zwrotach. Napomina o jakichś nieporozumieniach między trzema najważniejszymi przedstawicielami III Rzeszy.
I wreszcie podpisanie aktu: "Keitel wziął pióro. Rozległo się trzaskanie aparatów fotograficznych. Długo czekaliśmy na tę chwilę. Obrócone były w gruzy setki miast, spustoszone kwitnące kraje, zabito miliony ludzi [...]".  Keitel używał swego pióra, taki szczegół nie uszedł uwadze korespondenta wojennego. Jak również to, że jeden z dziennikarzy... ukradł kałamarz, z którego podpisujący nie skorzystał. "Wszystko w tej sali miało wartość relikwii, wszystko dyszało historią" - trudno się z tym nie zgodzić. Starczy uważnie oglądać program "Gwiazdy lombardu /  Pawn Stars" i przekonać się ile takich wojennych souvenirów z Europy nazwozili dziadkowie tych, którzy zachodzą do Harrisonów. "Delegaci niemieccy stłoczyli się w drzwiach, znowu zobaczyliśmy naprzykrzoną zabawę marszałkowskim berłem - i Niemcy znikali w berlińskiej nocy. Tupiąc po żołniersku udali sie pod eskortą do swego pomieszczenia" - i toczak. Ciekawe, jakie nuty drżały w duszy Keitla i innych uczestników kapitulacji. Nie pozwolono na powtórkę z Compiègne! Krótko  ujął to Sławin: "Przedstawiciele zmiażdżonych Niemiec zjawili się tu wyłącznie w jednym celu: dla podpisania bezwarunkowej kapitulacji".

Die bedingungslose Kapitulation

Nie myślałem, że z tego powstanie tak szerokie spojrzenie na "Ostatnie dni faszystowskiego imperium". Zacząłem pisać z myślą, że zrobi się z tego odcinek 6 cyklu "Lektury sprzed lat". Skasowałem ten tytuł. Powstał zatem historyczny dyptyk: "Hitler kaput". Kończę, zamykam trzema zdaniami ze wspomnień  Lwa Sławina: "Po raz pierwszy od czerwca czterdziestego pierwszego roku patrzę na oświetlona okna w noc. Ile razy w ciągu tych czterech lat marzyłem o tej chwili! I oto przyszła  - w Berlinie, w domu, w którym tylko co poddały się Niemcy".

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.