wtorek, lutego 11, 2020
Sara Lancaster (13)
Ale chyba nawet, gdyby przed domem stał podjazd tego zapijaczonego bydlaka Granta, to nie powstrzymałby pani Sary Lancaster! W podobnej chwili burzyła się w niej krew wszelkich przodków! I hugenockich de Boulay, zawziętych Wetherburnów, zawadiackich Tennysonów. I Bóg jeden wie, jakich Irlandczyków, Szkotów, Francuzów czy nawet Polaków? Ciotka Margaret sądziła, że jej tusza starczy za przeszkodę nie do przebycia i przebicia. Ale Sara parła w kierunku drzwi do gabinetu wuja Thaddeusa.
- O czym ty mówisz, dziecko?!
- Nie słyszała ciocia tej historii, jak każdy normalny w Wirginii stawał po stronie Waszyngtona, a Ronald Tennyson uparł się być poddanym króla Jerzego?
- Jakiego znowu Jerzego?! - irytacja ciotki graniczyła z dostaniem ataku migreny. - Skończ mi tu opowiadać te wasze rodzinne... brednie!... Dość mam wysłuchiwania o...
- Ależ ciociu...
- Moja droga! Wuj naprawdę nie domaga!
Na te słowa drzwi od gabinetu uchyliły się. Gospodarz domu faktycznie nie prezentował się, jako okaz zdrowia. Od ostatniej rozmowy z siostrzenicą minęło ledwo kilka dni, a twarz sędziego Thaddeusa Tennysona jakby zszarzała, bruzdy na twarzy odciskały się z jakąś dziwną mocą?
- O co ta cała wrzawa Bety?
Ciotka wskazała na Sarę:
- Taką ją sobie wychowaliście! Laleczka! Laleczka! I - o! Rogi jej wyrosły!...
- Ciociu - Sara zrobiła ta słodką minkę, jaką oboje pamiętali z jej dzieciństwa, kiedy wymuszała to i owo na bezdzietnym wujostwie.
- Wejdź Saro... - wuj szerzej otworzył drzwi.
- Thadd! Doktor kazał ci leżeć, wypoczywać! - wyliczanka pewnie nie miałaby końca, a lista zakazów i nakazów wydłużałaby się niebezpiecznie, ale wuj machnął tylko rękę. Ciotka została ze swoją wściekłością i bezsilnością w korytarzu. Gotowało się w niej, jak w imbryku. Tylko, że zebrana para nie miał ujścia?
Wuj usiadł w swym fotelu. Wskazał też miejsce Sarze. Zdążyła dostrzec, że na otomanie leży niedbale zarzucony koc, a pomięta poduszka zdradzała, że dopiero co wuj musiał z niej wstać.
- Może faktycznie... przyszłam nie w porę, wuju?
- Dla ciebie, kochanie, zawsze jest pora. Czyżbyś wróciła zza tamtej strony Potomacu? To chyba niemożliwe.
- Niemożliwe, wuju, masz rację.
- Zrezygnowałaś? Nie, to niemożliwe! - pokiwał głową i uważnie przyjrzał się siostrzenicy. - Kiedy panna de Boulay, po matce Tennyson coś wbije sobie w tą śliczna główkę, to chyba musi być spełnione.
- W rzeczy swojej, wuju. Odnalazłam Roberta Taylora.
- Doprawdy? Jak? - wuj zdziwił się. Sięgnął po cygaro. - To gdzie on jest? Oddałaś go rodzinie?
- O to właśnie chodzi.
- Nie rozumiem.
- Aresztowali go...
- No, wiem. Jankesi, pisałem w tej sprawie...
- Tym razem nasi...
- Jacy... nasi?
- K-o-n-f-e-d-e-r-a-c-i , wuju - wycedziła Sara.
- Dalej nic nie rozumiem. Ab Iove principium.
Sara opisała całe zajście, moment aresztowania Roberta przez kapitana Johna H. Blackheada. Nie przerywał jej. Słuchał uważnie ze skupioną miną.
- ...to wszystko, wuju. Biedny Robert trafił z deszczu pod rynnę.
- Przyznaję, trzeba mieć wyjątkowego pecha, aby trafić do własnej niewoli. Jutro...
- Jakie jutro?! - Sara podniosła się z miejsca. Zdawała się być wyższa, niż była.- Oni tam mogą wziąć Roberta za dezertera lub... lub... szpiega!
- Spokojnie!
- Jak spokojnie, wuju?! Na miłość boską! Musimy jeszcze dziś...
- Wybacz, kochanie, ale ciotka nie przesadziła mówiąc, że źle się czuję. Mam napisać kolejny list?
- W sprawie Roberta?
- Tak. Komendantem twierdzy, do której mogli go zabrać jest pułkownik William Greene. Trochę mętna postać, ale uczciwy... No, chyba, że jest pijany, to...
- To?
- Jest nieobliczalny.
Sara westchnęła.
- Myślałam, że tylko Jankesi chleją, a po naszej stronie walczą sami dżentelmeni!
- Kochanie, wszędzie są lwy i zające, orły i podły wszy! Pułkownik Greene, to coś pośredniego. A do tego weteran kampanii meksykańskiej...
- Mam już tego dość! I pewnie wysoko go cenił Winfield Scott!
- Jakbyś tam była. Daj mi chwilę i skreślę słowo do Willa.
Sara wstała. Wuj zaczął pisać list. Sara podeszła do wiszących portretów. Rodzinne już jej nie obchodziły. Stanęła przed płótnami, na których uwieczniono Georgea Washingtona , Andrew Jacksona, Jamesa Polka.
- Wuj wierzy w Sprawę?
- Nie rozumiem? - podniósł wzrok znad kartki.
- Wygramy?
- Kiedy Napoleon nas poprze, jak Ludwik w XVIII w., a potem Anglicy... o ile odpowiedni ruch wykona Palmerston i ta jego hanowerska królowa...
- A ja uważam, że tej wojny wygrać nie można.
- Herezja, moja panno! - wuj wrócił do pisania.
- To będzie katastrofa!
- To, co mówisz, to herezja, defetyzm! A nawet poszedłbym krok dalej...
- Zdrada?
- Tak, zdrada stanu, moja droga. Za podobne gadanie można skrócić swój pobyt na tym łez padole.. Wierz mi. Zostaw te swoje przemyślenia dla siebie, albo jeszcze lepiej: pisz pamiętniki. Może twój wnuk w XX wieku je przeczyta.
- Pomyślę wuju, pomyślę...
Wuj odłożył pióro. Sara podeszła do biurka. Wzięła kartkę do ręki.
- "Ręczę słowem honoru, że kapitan Robert Taylor, syn Samuela Taylora II jest mi znany, człowiek to godny zaufania, oficer naszej bitnej armii, wierny syn naszej umiłowanej Wirginii - Thaddeus Tennyson sędzia". Wuju mógłbyś pisać książki.
- Zostawię, to tobie kochanie. Wybacz, ale muszę się położyć...
Sara wsunęła list do leżącej obok koperty. Wsunęła ją do torby, którą miała ze sobą.
Podeszła do drzwi. Zatrzymała się.
- Stało się coś jeszcze? - usłyszała za sobą głos wuja.
- A jeśli my tą wojnę przegramy?
- Słuszność jest po stronie naszej Sprawy, kochanie.
- A jeśli wojna przyjdzie... tu?
- Tu?
Sara odwróciła się. Spojrzała na wuja, który siedział na otomanie. Przeniosła wzrok na Washingtona:
- Starczy duch starej Wirginii?
- Chwilami ciebie nie rozumiem, dziecko. Nie wierzysz w wojnę...w nasze zwycięstwo, a teraz...
- Co będzie z nami, kiedy...
- Słuszność...
- Słyszałam to wuju, ale...
- Pan zaś rzekł do mnie: «Dobrze widzisz, bo czuwam nad moim słowem, by je wypełnić». Księga Jeremiasza.
- Cytujesz Biblię?
- A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym przeciw całej ziemi...
- Mam sama być twierdzą? Wuj wie, że ojciec niedomaga. Same kobiety... i Bernard?
- Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?- pamiętasz o kim myślano mówiąc te słowa?
- O Sarze.
- O Sarze. Miej ufność w Panu, a bieg rzeczy zostaw Mu...
- I generałowi Lee?
- Idź już, bo nie mam sił na teologiczne dysputy.
cdn
Sara wsunęła list do leżącej obok koperty. Wsunęła ją do torby, którą miała ze sobą.
Podeszła do drzwi. Zatrzymała się.
- Stało się coś jeszcze? - usłyszała za sobą głos wuja.
- A jeśli my tą wojnę przegramy?
- Słuszność jest po stronie naszej Sprawy, kochanie.
- A jeśli wojna przyjdzie... tu?
- Tu?
Sara odwróciła się. Spojrzała na wuja, który siedział na otomanie. Przeniosła wzrok na Washingtona:
- Starczy duch starej Wirginii?
- Chwilami ciebie nie rozumiem, dziecko. Nie wierzysz w wojnę...w nasze zwycięstwo, a teraz...
- Co będzie z nami, kiedy...
- Słuszność...
- Słyszałam to wuju, ale...
- Pan zaś rzekł do mnie: «Dobrze widzisz, bo czuwam nad moim słowem, by je wypełnić». Księga Jeremiasza.
- Cytujesz Biblię?
- A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym przeciw całej ziemi...
- Mam sama być twierdzą? Wuj wie, że ojciec niedomaga. Same kobiety... i Bernard?
- Czy jest coś, co byłoby niemożliwe dla Pana?- pamiętasz o kim myślano mówiąc te słowa?
- O Sarze.
- O Sarze. Miej ufność w Panu, a bieg rzeczy zostaw Mu...
- I generałowi Lee?
- Idź już, bo nie mam sił na teologiczne dysputy.
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.