piątek, listopada 16, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (37)

To były dwie głowy. Nie rozumiała, co do siebie mówiły. Przekrzykiwały się, by nagle zamilknąć i wybuchnąć spazmatycznym lub  histerycznym śmiechem. A potem dwoje dziwnych oczu wbiło swój wzrok w nią. Było w tym coś wulgarnego, coś tak obleśnego, że cofnęła się. I wtedy drgnęła. Poczuła za sobą ścianę, mur, cegły. Stawało się jasne, że nie ma możliwości ucieczki. Była na siebie zła! Za co? Za to, że akurat skręciła w ten przeklęty korytarz. Tamta kobieta miała rację, że to labirynt. Przeklęta plątanina korytarzy, jakichś pordzewiałych lub drewnianych drzwi? Zza nich dobywały się piski, krzyki, rechoty i płacz. Choć najbardziej poruszyła nią... kołysanka. Ktoś w tym upiornym przedsionku zagubienia śpiewał kołysankę?

Ściana była, jak milczący koniec. Kropka. Wyrok. Nieuchronność. Oderwała wzrok od tamtych oczu. Zaczęła pięściami uderzać w cegły. Raz, drugi, trzeci... Czuła, jak skóra pęka jej na palcach, jaka kruszą się paznokcie. I ona zaczęła krzyczeć, ale głos tłumił się jeszcze w krtani, a ona.... a ona tylko wydawała jakiś zgrzyt. Jak stara, zardzewiała zasuwa. 
Jedna cegła i ta obok niej poluzowały się. Nie zastanawiała się. Wsunęła dłoń. Poczuła chłód powietrza. Zaczęła miarowo oddychać, jakby chwytała wiatr w żagle po dniach bez podmuchu na ogromnym, pustym morzu. Raptem ktoś chwycił jej dłoń. Silnie. Mocno. Czuła zimno tamtych dłoni. Ale nie cofnęła swoich, nie wyrwała. Miała wrażenie, że to zimno skądś zna, że ktoś o tak zimnych rękach tulił ją, głaskał po głowie, dawał bezpieczeństwo.
- Mama?
Ale nikt się nie odzywał.
- Mama?! - powtórzyła jeszcze dobitniej.
Uścisk zelżał, by po chwili całkiem odpuścić.
- Mamo? Mamo?!
.......................................................................................................................................................................
.......................................................................................................................................................................
.......................................................................................................................................................................
...........................................................................................
Bärbel Sonntag wbiegła do pokoju.
Kira siedziała na łóżku. Otwarte szeroko oczy, drżące usta zdradzały stan głębokiego poruszenia.
- Co się dzieje?! Co się stało?! Greta!
Kira spojrzała na nią. Błądziła właściwie oczyma po postaci, jakby szukała miejsca oparcia i wsparcia.
Bärbel spojrzała jej w oczy.
- Źle sie czujesz?
- Jaki mamy dzień?
- Dzień? Kobieto! Jest środek nocy!
- Ale dzień! Dzień tygodnia! - chwyciła Bärbel za rękę. - Bärbel...
- Birgit! Ile ma ci razy powtarzać: Birgit! Jak ty jesteś Greta, a moja córka... Edda...
- Jaka Edda?
- Do cholery Greta! - wrzasnęła na nią. - Ogarnij się! Znowu ta Marta?!
- Marta?! - Greta potarła ręka po czole. - Marta? Nie, nie Marta. Mama. Moja mama...
- Gdzie wstajesz? Kładź się!
Ale Greta nie słuchała jej. Jak w amoku podeszła do szafy i wyciągnęła z niej torbę podróżną i zaczęła do niej wrzucać rzeczy...
- Co ty robisz? Jest noc! - stan Grety coraz bardziej ja niepokoił.- Wracaj do łóżka.
- Ja muszę do... mamy... ona... ona... mnie potrzebuje...
Bärbel/Birgit chwyciła za torbę. Greta mocno zacisnęła dłonie na skórzanej rączce. Mocowanie mogłoby przeistoczyć się w walkę, bo stan napięcia rósł z każdą sekundą, ale w drzwiach stanęła dziewczynka.
- Mamo! Ciociu! Co robicie?
Obie kobiety spojrzały w tą samą stronę.Widok Eddy, a właściwie Cornelii, zaskoczył je.
- Edda?
- Mamo... ja przecież jestem... - dziewczynka próbowała protestować.
- Miałaś zapamiętać... - podeszła do niej, wzięła ją za rękę. - Jesteś Edda. Rozumiesz? To taka nasza gra, zabawa, Rozumiesz?!
- Tak, mamo, ale...
- Nie ma żadnego "ale"! - przerwała jej stanowczo. - A teraz marsz do łóżka.
- Tak, mamo - obróciła się na pięcie i wyszła.
Bärbel/Birgit spojrzała na Gretę.
- Wy mnie obie wykończycie! Obie!
- Przepraszam - Greta zrobiła minę zasmuconej dziewczynki, której lizak spadł do piaskownicy.
- Co mi po twoim "przepraszam" - burknęła Bärbel/Birgit. Usiadła przy stoliku. Wyjęła paczkę papierosów. - Mogę?
- Pal. Dziś i tak już nie zasnę - spojrzała na zegar. Był kwadrans na czwartą.
Bärbel/Birgit zaciągnęła się bardzo mocno, by po chwili wypuścić strugę dymu przed siebie. Po chwili powiedziała:
- Obawiam się, że... masz chyba rację...
- Ja? - zdziwiła się. - Z czym?
- Weteran od Röhma jakoś dziwnie ostatnio na mnie patrzył, zagadywał...
- A nie mówiłam ci?
- Glogau, to bezpieczne miejsce? - parsknęła. - Uwierzyłam głupia. Przecież, to ledwo 150 kilometrów?
- Chyba mniej.
- Chyba mniej? - powtórzyła jak echo. - No właśnie. Udo Alsfeld jest chyba bardziej przebiegły, niż mogłam się przekonać.
- To, co robimy?
- Słyszałaś to dudnienie ostatnio?
- Ehe. Sama się zdziwiłam. Maszyna do pisania?
- Czy to nie zastanawiające, co taki prostak może na niej stukać? No "Mein Kampf" chyba nie przepisuje. Robi to dość nieudolnie, bo między jednym a drugim stuk jest długa przerwa. Jakby szukał liter.
- To, co robimy? - powtórzyła raz jeszcze Greta.
Bärbel/Birgit dopaliła papierosa.
- Nikt nie będzie mnie wodził za nos. Tego podłego SA-mana można się pozbyć...
- Jak?
- Od trutki na szczury po wypadek drogowy! No, co tak patrzysz?! Chcesz żyć, czy widzieć, jak to spasione bydlę napawa się swoim triumfem? Masz wybór.
- Zawsze można... można wyjechać...
- A ty myślisz, że takich Alsfeldów więcej nie ma w Rzeszy? Trutka na pewno jest gdzieś, a takiego wepchnąć pod samochód, to czysta przyjemność.
- Mówisz, to z takim znawstwem, jakbyś całe życie nic innego nie robiła, tylko wpychała ludzi pod samochody lub truła ich na potęgę.
- No... - Bärbel/Birgit zrobiła minę słodkiej idiotki.
- Chwilami mnie... przerażasz...
- W świecie pełnym rekinów sama musisz być ludojadem.
Bärbel/Birgit wstała.
- Kładź się. Jest jeszcze wcześnie.
- Ale wiesz, że ja...
- Rano pomyślimy, co zrobić z herr Udo A.
Wyszła.
Greta została sama.
Ta rozmowa wcale nie dodała jej otuchy. Bärbel/Birgit, która całkiem poważnie przemyśliwa o usunięciu wrednego gospodarza naprawdę nią poruszała. Nie potrafiła jej przejrzeć. Ważyła się na sprawy, które ją przerastały. Sama czuła, że Glogau nie było dla niej bezpieczną przystanią. Po raz pierwszy pomyślała o ciotce Eleonorze. Sama podpisywała się jako "Aliénor". Pamiętała, jak ojciec lub wuj Karl podśmiewywali się z tego dziwactwa. Tylko, że nie mieli od niej żadnych informacji. Od czasu wybuchu wojny? Może nawet wcześniej. Ktoś nawet pisał do rodziców, że osiadła w Ponte de Sor? Jakiś don Ferreira czy Sintara zawrócił jej w głowie i mimo swego wieku pognała za nim do Portugalii? Ale równie dobrze sama mogła rozsiewać takie plotki, brednie, bo kolorystka była z tej ciotki... Tylko, to milczenie? Tyle lat? 
Położyła się. Sen jednak nie chciał nadejść. Mijały minuty, godziny, za oknem zaczęło szarzeć, a ona wciąż widziała sufit. Obudziły się też natrętne muchy... 
- Mamo! - zaczęła mówić do poduszki. - Słyszysz mnie? To ja, Greta. Twoja Gretchen. Już nie taka mała.  Nie mam od was żadnych wiadomości. Tata zdrowy?  Mieszkam w Glogau. Tylko na czas jakiś. Bardzo tęsknię za moim... za naszym... domem w Wannsee... Pójść razem na spacer wzdłuż jeziora. Odwiedzić Krafftów i Halbego. Kupić dobrą kawę i czekoladki. Pojechać na Charlottenstraße i kupić u Rauscha Twe ulubione czekoladki. Mamo! Jak ja za Tobą tęsknię... I za tatą. Nigdy ci o nim nie mówiłam, ale... ktoś był w moim życiu... Polak... Piotr... Peter... Mamo! jakie on ma cudowne oczy. Szafir! Mamo. Od niego też nie mam żadnych wiadomości. Przeklęta wojna. Jak przeżyję wojnę, to... to... założę restaurację "Rosa Saphir". Sam Rausch będzie robił mi wystawy czekoladowe. Opowiadałaś mi o Czekoladowej Bramie. Zrobi ją dla mnie, twojej Gretchen. Mamo...
Po chwili obraz rozmazał się. Natręctwo much przestało  doskwierać...

cdn

3 komentarze:

  1. Wreszcie kolejny odcinek.
    Podoba mi się wielowątkowość i to,że autor nie ucina ich zbyt gwałtownie. Mimo, iż to "dziesty" odcinek, akcja nie traci impetu.
    Pojawia się znowu Piotr...
    Ciekawa jestem punktu kulminacyjnego.
    Prośba do autora - proszę częstsze publikacje��

    Fox-i

    OdpowiedzUsuń
  2. Weny trzeba i czasu. Kolejny odcinek w pisaniu i pomysły na ciąg dalszy. Powoli zbliżamy się do końca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, z czasem ciężko walczyć...
    Jednak ,jeśli chodzi o natchnienie, to może trzeba strzelić batem nad uchem Pegaza. Pogonić kapryśną chabetę...;)

    Fox-i

    OdpowiedzUsuń