niedziela, października 28, 2018
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (36)
Johann Wetter zsiadł z roweru. Ostatni odcinek drogi zawsze pokonywał pchając swe "Tornedo-Orginal". Łańcuch znów niebezpiecznie poluzował się. Od kilku dni, a może tygodni miał odwiedzić zakład Marsberga, ale wciąż brakowało mu czasu. I tak było od '37, kiedy przeszedł na zasłużoną emeryturę. Emerytowany policjant w Glogau był doskonale znany i szanowany. Początkowo miał pewne obiekcje, co do nowych porządków w państwie, ale szybko przekonał się. I to nie bez udziału przyjaciela, który dla SA dał sobie wybić wszystkie zęby, kiedy trzeba było na ulicy ścierać się o swe poglądy z tą komunistyczną czy inną hołotą. Lubił słuchać, co Udo Alsfeld opowiadał, a jeśli do tego czekał na niego kufel dobrego, rodzimego piwa, to czegóż jeszcze trzeba było więcej? Chyba tylko wdzięku jednej z lokatorek, które wynajęły mieszkanie po Rotenschwanzu, którego razem z rodziną wywieziono do Generalnego Gubernatorstwa. Wskoczył jeszcze, choć na krótka chwilę na siodełko. Dojechał do posesji pod numerem "13a". Urokliwe pelargonie wylewały się z donic i skrzynek, jakie zdobiły okna na parterze i kolejnych dwóch piętrach.
- Witaj Emmo!
- Heil Hitler! - przypomniała mu prawdziwie narodowosocjalistyczne powitanie. Johann Wetter wyciągnął przed siebie rękę w geście powitania.
- Heil! Udo w domu?
- W domu! A gdzie ma być? Na front starego pryka nie wezmą, choć z chęcią wyrwałby gdzieś na wschód, żeby bić bolszewików.
- Ale zdrowy? - dopytał.
- Zdrowy, że niech go cholera...
- Czemu tak mówisz?
- Bo memu staremu odbiło!
- Warum?
- Nie wiem czemu. Książkę chyba będzie pisał.
- Udo książkę? - Johann Wetter aż gwizdnął, co czynił tylko w chili poważnego poruszenia. - Glogau doczeka się nowego Gryphiusa?
- Czort wie! - Emma machnęła szmatą na dwie much, które akurat siadały na parapecie. - Zachodź. Zachodź. Może ty mu te głupoty wybijesz z głowy.
- Postaram się. Ale jeśli to nowy Goethe?
- Jak on jest Goethe, to ja Magda Goebbels!
Johann Wetter wprowadził rower na podwórko i oparł go o ścianę. Zaraz też podbiegła wyliniała suka sznaucer "Heidi". Zbyt dobrze znała gościa i jego rower, aby oszczekiwać ich. Czekała raczej na kolejną pieszczotę, a może i smakołyk, jaki mógł się kryć w kieszeni emerytowanego policjanta. Mężczyzna nie zapomniał o niej. Po chwili "Heidi" odbiegła ściskając w pysku kawał kiełbasy.
- Nie masz, co robić? - Emma zganiła ten akty miłosierdzia. - Człowiek nie ma, co do garnka wsadzić, a ten psu kiełbasę daję.
- Oj! Emmo...
- Na zachodź. Udo jest u siebie.
Johann Wetter ruszył w kierunku pokoju, który gospodarz domu szumnie nazywał "gabinetem". Nagle usłyszał dźwięk, którego nie spodziewał się w tym mieszkaniu.
- Co to? - zatrzymał się. Jego spojrzenie spotkało się z tym Emmy, pełnym utrapienia i zgryzoty.
- No mówię, że książkę pisze.
- Ale to... to... - znów odezwało się to metaliczne uderzenie. - Maszyna do pisania?
Gość pokiwał głową.
- A, co ja ci tłumaczę. Poszedł do pastora i przydźwigał to żelastwo! Jak ma co przy domu zrobić, to zaraz go korzonki bolą, a w krzyżu strzyka itd.
- I pastor pożyczył?
- Jeszcze mu papieru dał. No to siedzi od rana i stuka. Tylko woła "herbaty!".
- Od kiedy Udo pije herbatę?
- Idź lepiej. Policjanta posłucha. Ja jestem dla niego starą głupią babą spod Ohlau!
Johann Wetter stanął przed drzwiami tego niby-gabinetu. Zapukał raz i drugi. Dopiero, gdy chciał ponowić czynność drzwi drgnęły i stanął w nich Udo Alsfeld we własnej osobie. W ręce trzymał kubek ze sterczącą z niego łyżeczką.
- A to ty Johann? Wejdź! Emma!
- Tak złotko? - doszedł do obu mężczyzn przymilny głos gospodyni. Słodki, jak miód z pasieki doktora Dettelbacha.
Udo odstawił pusty kubek na szafce, która stała nieopodal i wszedł do niby-gabinetu. Zamknął za sobą drzwi. Johann Wetter lubił ten pokój. Na szczęście na wieki zamilkła kukułka, która wykrzykiwała kolejną mijająca godzinę. Stara mapa Rzeszy pamiętała chyba jeszcze starego Wilhelma. Zresztą wypłowiała fotografia cesarza, bodaj dzieło samego Kuntzemüllera, wisiała pomiędzy rodzinnymi zdjęciami. I tym z Röhmem.
Johann Wetter miał tu swe ulubione krzesło. Ale... Ale nie mógł na nim usiąść. Poczuł się nieswojo.
- Czemu stoisz? - gospodarzowi nie umknęło jego zmieszanie.
- Te... gazety... Myślałem, że czytujesz tylko "Völkischer Beobachter"! A tu... takie...
- "Völkischer..." też tu jest! Zobacz.
- Skąd ty żeś to wygrzebał? I po co to?
- Po co?! Ja prowadzę śledztwo! - Udo Alsfeld powiedział to ze śmiertelną powagą, na jaką tylko mógł się zdobyć.
- A Emma mówiła, że piszesz książkę?
- Co?!
- Książkę, jak Karl May.
- Jaką książkę?! Co ta chłopka bredzi? - poirytowanie Udo robiło się odmianą niegrzeczności. Należało się spodziewać, że kiedy erfrau gospodarza wejdzie tu z herbatą, to gotów rzucić się na nią. - Nie żeń się Johann, nie żeń! Jak ja z nią wytrzymałem trzydzieści sześć lat?
- Ale, że co... z tym... śledztwem...
- Siadaj! - wskazał na lekko sfatygowaną kanapę, która pewnie w gospodarnym domu dawno znalazłaby się w piecu lub na wysypisku śmieci. Ale widać było, że Udo Alsfeld odziedziczył po starym cesarzu nie tylko uwielbienie, ale i skąpstwo. Sam wolał wystrugać ułamaną nogę lub zacerować miejsce przebite przez sprężynę, niż oddać do renowacji fachowcowi. Żaden Fesch und Sohn na nim nie mógł zarobić.
Johann usiadł.
- Pamiętasz opowiadałem ci o moich lokatorkach.
- Tych, co mieszkają po...
- Po tych parchach! Nieważne! Pamiętasz?
- Jakże mam nie pamiętać. Frau Birgit... jak spojrzy... koszula sama lepi się do ciała...
- A ta druga?
- No... Niemal Marlena... Greta? Dobrze.
- Sehr gut! - klasnął w dłonie.
W tej chwili weszła Emma i przyniosła dwie herbaty. Jedną postawiła przed gościem, drugą podała mężowi. Bez słowa wyszła. Pokiwała tylko głową. Wcześniej wzrokiem pokazała na gazety i maszynę do pisania.
- Wybacz Udo, ale nadal nie rozumiem do czego zmierzasz.
- A to przecież ty byłeś policjantem! I to chyba nawet w Schweidnitz czy Breslau.
- Oj! dawneee dzieje!...
- Nieważne! Słuchaj! Mówisz, że to jakaś Greta?
- No... ja... skąd mam wiedzieć? Tak się przedstawiła. Hoffmann?
- Hoffabuer - poprawił go Udo i sięgnął po jedną z gazet. - Zerknij na stronę 4.
Johann Wetter bez entuzjazmu wziął kobiecy magazyn.
- Widzisz? - ponaglał go gospodarz.
- No... "W Düsseldorfie urodziły się trojaczki. Trzy dziewczynki...".
- Co ty czytasz?!- wyrwał gazetę emerytowanemu policjantowi. - "Występ Kiry Gauss kolejnym sukcesem!". Tu! O!
I pukając w gazetę wskazał przyjacielowi na fotografię.
- No... wiesz... nie zabrałem okularów... to... bez okularów...
Udo sięgnął po swoje okulary i podał je.
- Widzisz?
- No... tak...
- I, co? Jak twój policyjny nos?
- Dalej nie rozumiem.
- Kira Gauss! Tutaj! I ta Greta w mieszkaniu po tych Żydach, to ta sama osoba! Nie widzisz tego?! Co się z tobą dzieje Johann?
Johann Wetter wysilił wzrok i raz jeszcze przystawił szkła Uda do oczu.
- Chyba masz rację.
- Chyba?! - niemal wrzasnął nad nim. - To ona! Ona! Kira Gauss!
- I, co z tego?
- Jak to, co z tego?! - Udo Alsfeld cisnął gazetę na stół. - Co Kira Gauss, taka wielka artystka robi tu, w Glogau pod nazwiskiem Hoffbauer?! Warum?!
- Aaaaa...
- Aaaaa - powtórzył. - A ta kobieta z nią? A może łączy je coś jeszcze...
- Jeszcze?
- No... Kiedy dwie kobiety... razem... - widać było, że Udo kłopocze się z nazwaniem sprawy po imieniu.
- To dlatego chcesz napisać...
- List! List! Nie donos! - Udo wzniósł ku górze palec, jakby chciał ogłosić nowinę całemu światu, a od tej wiedzy utrzymać przy życiu trzęsącą się w posadach tysiącletnią Rzeszę.
- Nawet tak nie po... pomyślałem - kłamał. "Donos" bardziej było stosownym określeniem dlatego, co chciał zrobić nadgorliwy przyjaciel.
- To mi cały czas śmierdzi...
- Warum?
- Mam wrażenie, że znam tą drugą... kobietę...
- Skąd?
- Jeszcze nie wiem. Ale dowiem się.
- Czujesz wiatr, jak na polowaniu?
- Żebyś chciał wiedzieć! Dopadnę zwierzynę! Jak nic...
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.