piątek, lipca 06, 2018

Wrocławski spacer (04) - ZOO

Pierwszy raz był w grudniu 1967 roku. Prehistoria. Jedyne Święta spędzone poza Bydgoszczą. Gościna u wuja Telesfora i jego rodziny. Biskupin. Blok przy ulicy Olszewskiego. Nic nie pamiętam z tamtej wizyty. Miałem cztery lata i siedem miesięcy, a więc byłem młodszy, niż jest teraz mój Wnuk (5 lat 1 miesiąc i dni kolejnych). Zachowało się kilka kadrów zrobionych w ZOO. Oszczędzę wrażeń oglądania mnie, kuzynki mej jedynej i brata jedynego. Może by sobie tego nawet nie życzyli.


Należę do tego pokolenia (tj. urodzonego w latach 60-tych XX w.), które pobierało wiedzę przyrodniczą głównie z dwóch, cyklicznych programów TVP: "Zwierzyńca" - prowadzanego przez niezrównanego gawędziarza pana Michała Sumińskiego (1915-2011) oraz "Z kamerą wśród zwierząt" - państwa Hanny i Antoniego Gucwińskich. Kiedy w maju 2006 r. zawoziłem tam moją ówczesną klasę (rocznik 1992) nawet widzieliśmy obojga Dyrektorostwa. Zabrakło śmiałości lub bezczelności, aby zrobić wspólne foto. Przeszło, minęło, we Wrocławiu od lat dyrektoruje ktoś inny.
To tu, w tym ZOO, w sierpniu 1981 r. przeżyłem najniezwyklejszą przygodę, jaka mi się zdarzyła odwiedzając taki ogród. To było w pomieszczeniu u... kuzynów. Tak nazywam naszych najbliższych krewnych: szympansy, goryle i orangutany. Stanąłem z kuzynką na wprost szyby, za którą siedział mały leśny człowiek (Orang Hutan). On/ona jadł/jadła jabłko. Robił/a to z iście ludzkim zacięciem. Wbiliśmy w nią/niego wzrok i błagalnie pokazywaliśmy na jabłko. Przerwał/a jedzenie. Spojrzał/a na jabłko i po chwili wysuną/ęłał ku nam łapę z owocem. Szyba uniemożliwiła nam kontakt. Trzeba było widzieć jego/jej przejętą minę. Do dziś to mną porusza. Niestety AD 2018 boks był pusty. Proszę mnie poprawić, jeśli się mylę, ale orangutanów nad Odrą nie ma. Tym razem musiało mi  wystarczyć obserwowanie pawianów, a i te okazały się jakieś niemrawe?




Miejscem, które zaskoczyło jest Afrykarium! Od 2006 r. minęła cała epoka. Świat, który stworzono wewnątrz ogrodu zachwyca, oczarowuje, po prostu nawet taki stary byk ja staje wryty z rozdziawioną gębą i tylko patrzeć, aż połknie muchę.


Charakterystyczna brama z lwem wita już z daleka. Choć wchodzi się na teren ogrodu zupełnie inaczej, niż przed laty. Postęp wymusił zmiany? Trudno. Trzeba kilku godzin, aby w spokoju przemierzyć alejki, zajrzeć do każdej klatki, przywitać się z każdym zwierzakiem. Tego czasu nie było zbyt wiele w maju tego roku. Tym bardziej, że gro jego poświęciłem na zwiedzanie magicznego świata hipopotamów, egzotycznych ryb, płaszczek, żółwi, fok, ba! tropikalnego klimatu.



Uchwycić rekina, płaszczkę? A do tego starać się, aby nie odbijało się w szybie moje cielsko lub ktoś inny? Musiałem zrezygnować z tych kadrów, choć prób wykonania było, co nie miara. Pewnie moje zauroczenie równe było temu z 1967 r., którego nie pamiętam. nie uwierzę, aby wtedy na czterolatku nie robił wrażenia lew, żyrafa czy hipopotam (to był jeszcze bodaj ten senior, który pamiętał obronę Festung Breslau?). Warunki, jakie stworzono choćby hipciom, to już najwyższa półka zoologiczna.

Nie taki świat krokodyla był mi znany z poprzednich wizyt. A nad głowami latające ptaki?



Karmienie manatów na dłuższą chwilę przykuło moją uwagę. I nie chodziło li tylko o te niezwykłe kolosy i zażyłość z karmicielem (ile sałaty pożerały!). Zaciekawił mnie kaczorek (?), który paradował po pomoście. Niestety brak mi wiedzy jaki to gatunek. Bystry ten jegomość (jejmościna?) starał się dobrać do wiadra z pokarmem dla sympatycznych ssaków pływających...



Z którego zdjęcia jestem najbardziej zadowolony? A kuzyn na liniastej drabince. Ten czarnofutrzasty. Nie podejmowałem próby uwieczniania szympansów. Nie wiem kogo fotografowałem. Zabrakło uwagi z mej strony, aby przeczytać kogo akurat fotografuję. Niech mi będzie darowane...


O pawianach wspomniałem powyżej. Tak, nie było gwaru, jaki zawsze wypełniał teren dla nich przeznaczony. Było ich zdecydowanie mało i zero młodzieży. Jakby stado było na granicy wyginięcia?


Wagę super-ciężką stanowią słonie i nosorożec.


Wykonałem blisko 140 zdjęć.  A przecież tym razem nie obszedłem całego ZOO. Właściwie utknąłem w jednym fyrtlu. Trudno. Z tego morza kadrów wybieram jak zwykle kilkanaście. I zostaje niedosyt.


Ekscytacja miejscem na poziomie pensjonarki z XIX w.? Porównywanie z tym, co kiedyś było? Nie wiem, kiedy kolejny raz zawitam tu. Nie chcę być ciężarem dla rodziny, która mieszkając nad Odrą i ma teraz swoje kłopoty (choćby ze względu na sędziwy wiek obojga Wujostwa*). Żegnam się z ZOO. Kolejny wrocławski odcinek i spacer za nami.

 

 * ciocia Marysia zmarła 11 VII 2018 r.

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.