poniedziałek, lipca 02, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (29)

Karl Werner odłożył filiżankę. Wzdrygnął się. Nie cierpiał zimnej herbaty. Cud, że jeszcze miał zapas cejlońskiej, jaką przywiózł mu Christopher. Umiarkowanie sypał do imbryczka. A, że od trzech lat sam gospodarzył, to mu starczało. Panna Wuttke przychodziła raz w tygodniu posprzątać. Ale wiele tego nie miała. Karl Werner starał się dookoła siebie nie czynić chaosu. Na bieżąco mył to i owo. Jeszcze ta pielęgniarka z zastrzykami. Ale i pora na kłucie zbyt wczesne. Zwykła zjawiać się w południe.

Dzwonek do drzwi bardzo go zdziwił. "To piątek?" - podniósł wzrok na kalendarz. "Nie, dopiero środa?" - właściwie, to przestał przejmować się jaki jest dzień tygodnia. Pielęgniarka nie mogła być, bo przecież użyczył jej komplet kluczy. Dni szczególnie mu się zlewały odkąd Gretchen wyprowadziła się. Kiedyś liczył dni, tygodnie... Ale potem pojawiły się miesiące, rok...
Dzwonek zaterkotał raz jeszcze. Ten przeciągły dźwięk zawsze go irytował. Był jednak na niego skazany. Wstał z fotela. Dzwonek odezwał się po raz trzeci.
- Już idę! Już idę! - irytował się. - Skrzydeł nie mam... a ósmy krzyżyk...
Bez pośpiechu otworzył drzwi.
- A... to ty?
Przed nim stała Gretchen.
- Czego chcesz?
- Będziemy tak na korytarzu, wuju? Co by sąsiedzi...
- Dobra, dobra...
Otworzył szerzej drzwi. Weszła do środka.
- Myślałem, że to ta... Wuttke... ale dziś środa?
- Czwartek - sprostowała.
- Czwartek?
- Środa była wczoraj.
- Pogubiłem się... zachodź dalej.
Weszli do pokoju. mimo wszystko widać było, że brak tu na stałe kobiecej ręki.  Dawno poznikały kwiaty, jakich było sporo za życia ciotki Ingrid. Miała rękę do kwiatów. Kiedy jej zabrakło marniały z dnia na dzień. A jednego dnia wuj po prostu kazał usunąć zmaltretowane jego biernością donice.
- Co tak patrzysz? - uwadze wuja nie uszło omiatanie wzorkiem kątów. 
- Nie, nic... - zmieszała się lekko Gretchen.
- Usiądź - wskazał na kanapę. Sam usiadł przy stole. Zaczął bębnic palcami po jego blacie. - Co się stało, że wielka Kira Gauss naszła mnie w mojej mroczni? 
- Niech wuj tak nie mówi - zaprotestowała, choć wiedziała, że jest w tym wiele racji. 
- Odkąd się... posprzeczaliśmy...
- Delikatnie wuj to ujął.
- Gretchen - przerwał jej. - Wiesz, że nie mam żadnej rodziny. Oprócz ciebie. Jestem już stary. Musisz zrozumieć starego człowieka.
- Wiek usprawiedliwia obrażanie innych?
- Greta!
- Wiem, wiem. Dzieci i ryby głosu nie mają, ale wuju ja już nie jestem małą Gretchen.
- Wiem, przepraszam - to było dziwne słowo w ustach wuja. Apodyktyczność w sądach i opiniach, spolegliwość ciotki i całego otoczenia dawały przyzwolenie na  traktowanie każdego z góry. Raz powiedziane słowo wuja ważyło więcej, niż wyrok sądu. Ale "przepraszam"? Tego nie słyszało się z tych ust.
- Przyszłam, bo...
- Stęskniłaś się za starym wujem Karlem! - przerwał jej. Ale po jej minie poznał, że palnął kolejne głupstwo. - Dobrze, już nic nie powiem.
Greta rozpięła płaszcz.Wydawało się, że coś zmieniło się w wujowym gabinecie. Stanęła przed ścianą.
- To coś wisiało?
Wuj zamilkł. Zdecydowanie na tapecie pozostały blade cienie po trzech...
- Czy tu nie były grafiki Allersa?
- Masz... dobra pamięć... - wuj był zdecydowanie zakłopotany. Greta zauważyła też...
- A Langer? Wuju! To był ulubiony obraz cioci... Dostaliście go od...
- Starocie! Sentymenty! Trzeba żyć do przodu, a nie brnąć w mule przeszłości moja droga. Chce Vogelera?
- Przecież wuj go zniszczy!
- Vogelera?! Nigdy!
- Przecież, to komunista i... Czy nie uciekł do Rosji?
Wuj obrócił się nerwowo.
- Uciekł, uciekł... Ale obrazu nie spaliłem, ja tylko... tak... dla niepoznaki... Wiesz kto tu przychodził... Sam Bruno by na mnie doniósł, był przecież w SA!
- Jak wuj w partii - przypomniała mu.
- Oj w partii... wielu z nas było...
- Ja nie! - odparła z lekką butą.
- Ale na emigrację się nie zdobyłaś! - odparował. Widział, że celnie ugodził. - Przed Goebbelsem śpiewałaś, order dostałaś! Więc mnie nie pouczaj moja panno. A w gazecie napisali, że panna Gauss odwiedziła żołnierzy...
Spuściła wzrok. Poczuła się, jak podcięta gałąź. Wuj triumfował. Tylko, że ją naprawdę interesował obraz Vogelera. Sama pamiętała, jak zjawił się w Berlinie na  die Ausstellung "Entartete Kunst" i triumfalnie oświadczał, że "spaliłem tego komunistycznego drania Vogelera!".
Wuj podszedł do szafy. Wyjął owiniętą w płótno...
Położył na stole.
- Co to jest? - Greta podniosła wzrok.
- Rozwiń. Zobacz.
Czuła drżenie rąk, jakby dotykała kochanego ciała.
Rozwinęła.
- Vogeler! - niemal krzyknęła
- Vogeler!
- Co wuj chce z nim zrobić? - zawahała się nim dodała: Spalić?!
- Czy uważasz, że tyle lat trzymałbym go w szafie, aby teraz palić?
- A ciotka?
- Co ciotka?
- Nie znalazła go nigdy? Przecież ta szafa jest dostępna...
- To same moje szpargały. Ciotce nic do nich nie było. Ona też uwierzyła, że spaliłem ten obraz.
- No, dobrze, a Langer?
- Z czegoś trzeba żyć, moje droga - odparł bez żalu w głosie.
- Sprzedał je wuj?
- No...
- I tak sobie wuj mówi "no"? Przecież to katastrofa!
- Katastrofa jest to, że wojna zaraz będzie na Furstenstrasse!
- Stąd moja wizyta, ale...
- Ale co?
- Teraz... sama już nie wiem...
- Jaka myśl pchnęła cię do tej zaskakującej mnie wizyty?
- To już nie ma znaczenia...
- Chyba zmienię zdanie.
- Nic nie rozumiem.
- Przyjechałam się pożegnać z wujem, bo...
- Bo?
- Niech wuj nie przerywa!
- To ty nie dukaj, jak dukacz.
Zgrzyt otwieranego zamka zaskoczył Gretchen.
Wuj zerknął na zegar. Zbliżało się południe.
W drzwiach stanęła kobieca postać.
- To pani, panno Winter?
- Nie, generał von Ziethen - odburknęła kobieta.
- Jak zwykle dowcipna - wuj Karl był mimo wszystko usatysfakcjonowany ripostą pielęgniarki.
- Skąd pani... tu...? - zdziwiła się na widok Gretchen.
- My się znamy?
- Siostra Agatha Winter, rozmawiałyśmy w szpitalu, gdy...
- A... rzeczywiście, przepraszam bardzo. Nie... nie poznałam pani... To mój wuj, Karl.
- Świat jest mały. A pani wuj dokumentnie uparty pacjent!
- Co pani mówi?! Ja?!
- Nie, krasnoludki! Najpierw wyzywa, a potem przeprasza, czekoladkami częstuje.
- Panno Winter...
- Dobra już dobra. Pani Gauss wychodzi, a my spuszczamy spodnie. Nie uchodzi, aby dama oglądała pana pośladki.
Greta nie czekała na kolejną propozycję.
Wyszła.
Wychodziła z postanowieniem: jutro tu będę... co ma być... to będzie...
Kiedy zamykała drzwi wuj chyba odbierał dawkę zastrzyku, bo usłyszała jego jęknięcie, a potem stłumione przekleństwo.

cdn

Brak komentarzy:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.