piątek, czerwca 22, 2018

Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (28)

Kira Gauss  drgnęła. Do jej garsoniery wszedł... Podniosła się z miejsca. Ten widok zawsze budził w niej grozę, panikę, chęć ucieczki. Klaus von Leuthen nie kończył psychologii, ale widział, rozumiał. Podszedł do stolika. Położył teczkę.
- Co to jest?
- Teczka personalna.
- Widzę, że nie Jahrhunderthalle. Ale... - mimowolnie przerzuciła kilka kartek. Czuła, że w ustach robi się jej sucho. Podniosła wzrok znad papierów. Usta zaczęły jej drżeć.
- Są ludzie w Breslau, którzy chcą pani zagrozić, frau Gauss.
Nie wierzyła w to, co słyszy i widzi. Oficer SS, przed którym uciekła z Drezna stawał w jej obronie?
- Nie rozumiem...
- Czego pani nie rozumiem, Kiro?


Pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu.
- Mam na imię Greta...
- Te dokumenty są wyrokiem śmierci.
- Wiem. Widzę. Tylko czegoś nie rozumiem.
- Tak?
- Jaka w tym wszystkim pana rola, herr von Leuthen? Chroni pan... Żydówkę?
- Chronię kobietę...
- Ale...
- Może to moje... odkupienie?
- Warum?
Von Leuthen podszedł do okna. Breslau kładło się już spać.
- Robiłem straszne rzeczy...
- Nie rozumiem.
- Tam na wschodzie. Nie wszystko jest tak, jak oglądamy w kinie. Wojna, to brud, żadna poezja. Może była w 1870.
Odwrócił się. Ale nie patrzył na nią. Patrzył na swe ręce. Nie panował nad nimi.
- Lady Makbet...  Pamięta pani?
- Nie rozumie, co Mag...
- Ja tego nigdy nie zmyję z siebie. Jedno życie nie jest w stanie zrównoważyć, tego co tam... na... wschodzie... Ale...
- Klaus... ty...
- Jestem zbrodniarzem. Kainem! Teraz wracam pani... wolność? Musi pani uciekać, Greto.
- Gdzie?
- Nie wiem. Może trzeba wrócić do Berlina?
- Berlin? Nie. To zły pomysł - wróciło wspomnienie rodziców.
- Drezno - szybko dorzucił.
- A może Bonn? - głos jej drżał, ale wyczuwana był też ironia. - W każdym z tych miast może znaleźć się jakiś Sonntag. Kiedyś powiedziałabym: von Leuthen.
- Rozumiem. Ale tu, na pewno nie może pani zostać, Greto. Na razie Sonntag jest w klatce, ale to bestia i może ciskać na oślep. Proszę...
- Dlaczego pan to robi? - zapytała po chwili wahania. - Tylko poczucie winy za jakieś...
- Zbrodnie? Nie to nie to. Ale wiem, co może się stać, gdyby Sonntag dopadł Panią. On wie, ale znalazłem sposób, aby ostudzić jego zapał. Na ile tego starczy? Nie wiem.
- Dlaczego pan to robi? - powtórzyła z naciskiem.
- Bo panią kocham, Greto.
Zapadło milczenie.
- Pan mnie kocha?
- Nie, Himmlera! - zirytował się. - Nie jestem poetą, ani malarzem, nie umiem o skowronkach...
- Ale Heinego pan zna.
- I czuję zapach niebezpieczeństwa.
Wróciła do wertowania stron, jakie wypełniały teczkę.
- Czy są... jakieś... informacje o rodzicach?
Spojrzała w oczy von Leuthena.
- Ja niczego nie znalazłem. Poza faktem osiedlenia w Warschau.
- A tam? Był u mnie ktoś... - zawahała się. Mogła swoim gadulstwem zaszkodzi tamtemu mężczyźnie? Ale z drugiej strony, nie podawała żadnych danych. - Rodzice... mieszkali w getcie. Może pan... coś wie więcej?
Klaus von Leuthen wahał się. Wreszcie powiedział krótkie:
- Nie ma już getta w Warschau.
- Jak to: nie ma?
- Stroop zrównał je z ziemią! Tam chwycili za broń.
- Kto?!
- Żydzi.
Znów między tymi dwojga zapadła cisza, niezręczna, dręcząca, okrutna, bezlitosna.
- A... a... oni? Ludzie?
- Ewakuowano.
- Gdzie?
- Nie wiem.
- To się dowiedz! - rzuciła z naciskiem. Ona goi beształa? Podniosła głos? A on? On stał pokornie i słuchał? Pierwszy raz powiedziała do niego "ty".
- Znam kogoś, kto ma dojścia do Stroopa.
- I?
- Dowiem się, co dalej.
- Bardzo mnie to nurtuje.
- Greto...
- Tak?
- Czy mogę liczyć na pani... przychylność?
- Pan chce deklaracji?
On nic nie odpowiedział.
- Nie mogę jej dać - dopełniła. - Jest  ktoś w moim życiu...
- Wiem.
- Wie pan?
- Ten lotnik. On zginął w Afryce.
- Wiele jednak pan wie. O tym też jest w tych papierach?
- Major Schmutt - upewnił się.
- Zadziwia mnie pan, ale to nie chodzi o Hermanna.
- Jest  jeszcze ktoś?
Kira zamilkła. Nie wolno jej było przekraczać granic, a robiła to niemal każdym słowem. Dopiero, co chciała uciec na widok tego munduru i tej twarzy, a teraz otwierała się przed tym człowiekiem. Jak skarbonka pełna tajemnicza skarbów? 
- Nie wiem kto sporządzał te dokumenty, ale robił to regularnie i skrupulatnie. Nie mam prawa zawracać pani głowy, Greto. Ma pani rację: nasze światy nie łączą się. Rozumiem.
Ruszył ku drzwiom.
- Proszę zaczekać...
- Nie. Ja już pani niepokoił nie będę. Pozwoli pani tylko przesłać sobie wiadomości o Warschau. Dowiem się przez znajomego, co tam się dzieje. Pani zaś po wszystkim powinna zniknąć jak kamfora. Najlepiej gdzieś w górach...
- Schwartzwaldu?
- Choćby. Pracowałem na Feldbergu.
- Jako?
- Meteorolog. 
- Pan?
- Ja. 1493 m. n. p. m. Zdziwiona?
- Trochę. 
- Bo nie ma świata tylko białego i tylko czarnego.
Otworzył drzwi.
- A teczka?
- Niech ją pani spali, Greto.
Wyszedł.
Już go nie zatrzymywała.
- To ten SS-man? - usłyszała głos von Holbeina. - Czego chciał.
Kira wskazała tylko na teczkę. Profesor otworzył ją. Już pierwsza strona zdradzała jej zawartość.
- Szantaż? - chciał wiedzieć. - Bałem się tego...
- Coś z goła odmiennego - odparła tajemniczo.
- Jak to?
- Profesorze... - ale więcej nie mogła z siebie wydostać. Rozpłakała się. Znów była małą Gretą. Tak płakała, kiedy ojciec czytał jej o śmierci Gavrocha, kiedy sama czytała Amicisa. Profesor Holbein przytulił ją do siebie.
- On... on... - łkała.
- Cicho, cicho, to zły człowiek.
- Nieprawda! On mi... powiedział, że w Warszawie nie ma już... getta... Pan to rozumie, profesorze? Nie ma getta!
Spojrzała na niego tymi zapłakanymi oczami małej, skrzywdzonej dziewczynki. Wiedział, że tu nie wystarczy samo przytulenie.
- A... oni? Ludzie? Mame! Tate? Gdzie oni są?
- Nie wiem, kochana Gretchen. Nie wiem.
I on czuł, że jej wzruszenie udziela mu się również. Drżenie rąk i warg. Czuł się bezbronny wobec jej bólu.
- A teraz jeszcze to... - wskazała wzorkiem na leżącą opodal teczkę. - Wie pan, co to jest?
- Nie, ale domyślam się, że to przyniósł ten SS-man - miał ochotę splunąć. Sama podeszła po nią, podała mu. - Co ja mam z tym zrobić? 
- Zabić mnie! - powiedziała patrząc pod nogi.
- Co?
- Zastrzel mnie, stary profesorze von Holbein. Straciłam już wszystko. Najpierw Piotr, potem Hermann. Mam-że ocalenie zawdzięczać SS-manowi?
- Widać, tak Pan kieruje twoim losem, moje drogie dziecko.
- On sobie ze mnie kpi!
- Nie bluźnij, Greto - skąd w nim mentor, niemal patriarcha sie rodził? Nie wiedział, ale czuł w sobie falę, która to usprawiedliwiała. - Nie wolno ci tak mówić. Rodzice może są gdzieś indziej...
- Wiem gdzie - spojrzała w okno. - Demony rozegrały ostatnia karciana partię o ich dusze.
- Nie masz pewności...
- Wiem, nie mam pewności! Tak, jak nie wiem, co się stało z Piotrem i Hermannem. Teraz ten... von Leuthen? Daruje mi życie, bo czuje brzemię zbrodni, jakimi się skalał.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Nie ma Boga!
- Nie wolno tak...
- Nie ma... 
Chciał ją raz jeszcze przytulić, ale ona go odepchnęła. I nagle zaczęła deklamować:

Czym jest śmierć, co rozprószy myśli mych dostatek?
Jedną chwilką.
Czym był On, póki światy trzymał w swoim łonie?
Iskrą tylko.
Czym będzie wieczność świata, gdy On go pochłonie?
Jedną chwilką.

- To... to... po polsku! - odkrycie to zaskoczyło profesora.
- Tak, po polsku.  
- Piotr mi to czytał, gdzieś nawet miałam ten tomik poezji.
- To "Dziady", Mickiewicz.
- Pan to zna?
- Znam. Znam też to:

Kiedym dla ciebie tę piosenkę składał,
Wieszczy duch mymi ustami nie władał;
Pełen zdziwienia, sam się nie postrzegłem,
Skąd wziąłem myśli, jak na rymy wbiegłem;
I zapisałem na końcu pytanie:
Co mię natchnęło? przyjaźń czy kochanie?

cdn

Brak komentarzy: