sobota, maja 26, 2018
Spotkajmy się na Unter den Linden 7 / Treffen wir uns in Unter den Linden 7 (24)
Libussa otworzyła drzwi tyle o ile. Do tego łańcuch. Jej blada twarz w pomroku zdawał się jeszcze bardziej trupia, niż była w rzeczywistości.
- Słucham?! - nie brzmiało zachęcająco. Równie dobrze mogła warknąć: "czego?!". Ale tego nie zrobiła. Zmierzyła stojąca kobietę.
- Muszę widzieć się z madame Emmą...
- Pani już dziś nie przyjmuje!
- Ale ja muszę.
- Nic pani nie musi! - poirytowanie Libussy zaczęło niebezpiecznie unosić się ku niebezpiecznej stanowczości i nieubłagalności.
- Jestem...
- Widzę kim pani jest! - odparła niewzruszona swoim postawieniem na swoim kobieta. - Znam panią. Pani tu była. Madame panią wyrzuciła...
- Wyprosiła - starała się złagodzić wagę tego słowa.
- Wyprosiła - starała się złagodzić wagę tego słowa.
- W y r z u c i ł a ! - przecedziła każdą literkę. - Frau Gauss.
Kira nerwowo zaczęła bębnić palcami o framugę drzwi. Nie uszło to uwadze Libussy.
- Pani już dziś nie przyjmuje! - powtórzyła niewzruszonym tonem. Była niczym pancerz kirasjerów: twarda i stanowcza.
Na te słowa otworzyły się drzwi z salonu. Stanęła w niej kobieca postać z długą lufką w dłoni. Na jej końcu tlił się papieros.
- Libussa, co tu sie dzieje? Skąd ten niepokój?
- A nic, proszę pani...
- To ja! - przerwała jej Kira.
- Ja? - kobieta stała cały czas w progu, skrywając się w jego mroku.
- Kira Gauss!
- Ta Kira Gauss? - usłyszano zdziwione pytanie.
- Nie znam innej!
- Ta pani była ostatnio...- dopełniła obrazu Libussa.
- Aaaa... Wpuść panią! - zawyrokowała madame Emma.
- Ale... Sama pani mówiła, że dziś...
- Wpuść i zrób nam herbaty i przynieś koniak - brzmiało bardzo zdecydowanie.
- Koniak?! Warum? - Libussa była niemal bliska omdlenia.
- Koniak!
Spuściła łańcuch. Kira Gauss weszła do środka nieoświetlonego korytarza.
Emma Holzer zniknęła w czeluści swego pokoju.
Na stole stała zapalona tylko lampa, a i to na klosz był narzucony szal. Kira niepewnie przekroczyła próg. Do teraz biła się z myślami czy w ogóle dobrze robić. wracać do miejsca, gdzie ją tak obcesowo potraktowano? Zakrawało na jakiś masochizm...
Emma Holzer siedziała już przy stole.
- Jürgen...
- Kto to jest Jürgen?
Madame Emma nerwowo poruszyła się na krześle.
- Mój... siostry mąż... Ale... Ale. Kto do kogo przyszedł?
- No...
- Był w Wolfsschanze, kiedy ten... zdrajca... Stauffenberg... To straszne! Został ranny.
Zapadło milczenie. Przez chwile było tylko słychać dwa oddechy. Ten należący do Emmy Holzer był jakiś głęboki, ciężki, jakby na płucach dźwigała jakiś ciężar.
- Czego pani jeszcze chce? Powiedziałam...
- Co to wszystko znaczy? - Kira przerwała kobiecie. - Męczy mnie to od tylu dni. Co mi tam Hitler czy Stauffenberg. Ich czas minął.
- Führera również? - zdziwiła się.
- Pani, jako medium, powinna chyba o tym najlepiej wiedzieć. Chyba, że to wszystko tu to sztuczki, przedstawienie, jarmarczna buda!...
Ostatni zarzut gorzko zabolał Emmę Holzer. Zacisnęła tylko wąskie wargi.
- Jestem Emma Holzer, a nie jakaś babka, co z fusów wróży i pierdnięcia motyla!
- Warum?
- Co znowu?!
- Wyrzuciła mnie pani ostatnio? - nie dawało to jej spokoju. - Co oznaczało to "wiatr, ogień i grzywa"?
Zapytana nerwowo poruszyła się na swoim krześle.
- Jestem dziś bardzi zmęczona!
- A nie mówiłam? - Libussa wniosła herbatę i koniak. - Zawsze tak się kończy, kiedy rozmawia z Mozartem.
- Z Mozartem? - Kira wbiła wzrok w madame. - Z jakim Mozartem?
- Wolfgangiem Amadeuszem, a zna pani innego? Rzadko, ale bywa też Bach.
Kira Gauss czuła, że odchodzą ją wszelkie siły, a ogień jej argumentów sypie się z hukiem. Herbata była już zimna, a koniak jakim domowym ulepkiem.
- Dlaczego rzuciła mi pani: "Bei dir ist Teufel!" i "Bei dir ist Todt!". Przecież nikogo nie zabiłam! - Kira traciła panowanie nad sobą.
- A... a... Marta? - Emma Holzer spojrzała na nią z lodowatym sznytem.
- Co? Marta? - Kira czuła, że coś ją chwyta za gardło. - Skąd pani wie o Marcie?
- Wiem wiele więcej, niż ci się wydaje!
- Niech pani już idzie! - wtrąciła się Libussa.
- Nie! Muszę wiedzieć!
- Warum?
- Bo tak! - niemal stuknęła obcasem o podłogę. Czuła, że gorąc uderza ją w twarz. Zaraz wybuchnie. Bała się tego. To by był porażka i okazanie słabości. - "Bei dir ist Todt!".
Emma Holzer milczała jeszcze dłuższą chwilę. Wreszcie powiedziała:
- Trzeba było go wybrać. "Wiatr, ogień i grzywa"? Jest ich trzech. Jak u Hugo!
- U Hugo? Nic nie rozumiem.
- "Der Glöckner von Notre-Dame" czytałaś?
- Dawno.
- Na tyle, by zapomnieć Esmeraldę? Quasimodo, Frollo, Febus!
- Dalej nic z tego nie rozumiem.
- Esmeralda była...
- Cyganką.
- Ty jesteś... Żydówką!
- Skąd...
- Obca! Oni też się w niej kochali. Ona jedna, a ich trzech. Czy nie tak jest w twoim życiu? - chwyciła Kirę za rękę. Chciała ją wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny. Szarpnęła raz jeszcze. Nic nie wskórała. Wiatr, ogień, grzywa! Ogień jest bardzo blisko. Wiatr gdzieś ucichł, a grzywa... Grzywę trudno znaleźć. Ale ogień! On się czai! Jak to ogień...
- Von Leuthen! - wyszeptała Kira.
- Widzę dwa pioruny...
- Runy - poprawiła Kira, Czuła ciepło i chłód dłoni mówiącej. Na przemian. Jakby poprzez te dłonie przechodził jakiś prąd, albo siła.
- Runy - poprawiła się. - Widzę... śmierć...
- Znowu?
- Nie... czaszka... piszczele... Dlaczego on strzela do dziecka?
- Kto?!
- On. Pluje ogniem, a ten chłopiec...
Przerwała. chwyciła swój kieliszek z tym niby koniakiem i jednym chełstem opróżniła go. Zrobiła cierpką minę, mimo że to co przełknęła było naprawdę słodkie.
- Pani już sobie idzie! - zapomniano, że Libussa stoi opodal. - Madame jest bardzo zmęczona. Nie widzi tego pani?!
- Libussa! Odejdź -skarciła ją madame. - Wyjdź.
- Ale...
Jedno spojrzenie starczyło za wiele słów. Libussa pod jego ciężarem lekko dygnęła i wyszła z pokoju.
- Wiatr, to Hermann? - szukała potwierdzenia, ale Emma Holzer jej tego nie ułatwiała. - Czyli, że grzywa, to Piotr?
- Piotr?
- Peter - poprawiła się Kira.
- Nie, nie, to pierwsze.
- Piotr.
- Polak? Polak! Przeklęty naród! Wszystko przez nich!
- Nie rozumiem.
- Ten Gdańsk, korytarz - madame Emma puściła jej ręce. - Wiesz, że kiedyś to było ich miasto?
- Breslau?
- Tak. Oni tu kiedyś wrócą.
- Kto? Gdzie?
- Polacy.
Kira podniosła się z miejsca. Miała wrażenie, że tkwi w tym dziwnym miejscu do kilku godzin. A czas biegł zdecydowanie wolniej. To tylko doświadczenie tych nastu minut tylko przytłaczał.
- Wiatr, ogień i grzywa - madame Emma sięgnęła po filiżankę z zimną herbatą. Upiła niewiele.
Kira zbliżyła się do drzwi. Chciała już wyjść.
- Armagedon dopiero nadchodzi - usłyszała za sobą. - Wszystkie żywioły! Oder spłynie krwią. Nie będzie domu, który nie płakałaby po stracie bliskich. Armagedon.
Kira opuściła duszny pokój.
Libussa siedziała przy lustrze. Patrzyła przed siebie.
- Był Armagedon? - zapytała z pewną dziwna nieśmiałością.
- Był - przyznała zgodnie z prawdą Kira.
- Jutro pojedziemy do Pragi, może do Wiednia.
- A madame o tym wie?
- O podróży? - Libussa pokiwała przecząco głową. - Ale tu zostać nie możemy, bo jeśli się sprawdzi, to co mówi, to biada temu kto zostanie w Breslau.
cdn
- Jestem Emma Holzer, a nie jakaś babka, co z fusów wróży i pierdnięcia motyla!
- Warum?
- Co znowu?!
- Wyrzuciła mnie pani ostatnio? - nie dawało to jej spokoju. - Co oznaczało to "wiatr, ogień i grzywa"?
Zapytana nerwowo poruszyła się na swoim krześle.
- Jestem dziś bardzi zmęczona!
- A nie mówiłam? - Libussa wniosła herbatę i koniak. - Zawsze tak się kończy, kiedy rozmawia z Mozartem.
- Z Mozartem? - Kira wbiła wzrok w madame. - Z jakim Mozartem?
- Wolfgangiem Amadeuszem, a zna pani innego? Rzadko, ale bywa też Bach.
Kira Gauss czuła, że odchodzą ją wszelkie siły, a ogień jej argumentów sypie się z hukiem. Herbata była już zimna, a koniak jakim domowym ulepkiem.
- Dlaczego rzuciła mi pani: "Bei dir ist Teufel!" i "Bei dir ist Todt!". Przecież nikogo nie zabiłam! - Kira traciła panowanie nad sobą.
- A... a... Marta? - Emma Holzer spojrzała na nią z lodowatym sznytem.
- Co? Marta? - Kira czuła, że coś ją chwyta za gardło. - Skąd pani wie o Marcie?
- Wiem wiele więcej, niż ci się wydaje!
- Niech pani już idzie! - wtrąciła się Libussa.
- Nie! Muszę wiedzieć!
- Warum?
- Bo tak! - niemal stuknęła obcasem o podłogę. Czuła, że gorąc uderza ją w twarz. Zaraz wybuchnie. Bała się tego. To by był porażka i okazanie słabości. - "Bei dir ist Todt!".
Emma Holzer milczała jeszcze dłuższą chwilę. Wreszcie powiedziała:
- Trzeba było go wybrać. "Wiatr, ogień i grzywa"? Jest ich trzech. Jak u Hugo!
- U Hugo? Nic nie rozumiem.
- "Der Glöckner von Notre-Dame" czytałaś?
- Dawno.
- Na tyle, by zapomnieć Esmeraldę? Quasimodo, Frollo, Febus!
- Dalej nic z tego nie rozumiem.
- Esmeralda była...
- Cyganką.
- Ty jesteś... Żydówką!
- Skąd...
- Obca! Oni też się w niej kochali. Ona jedna, a ich trzech. Czy nie tak jest w twoim życiu? - chwyciła Kirę za rękę. Chciała ją wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny. Szarpnęła raz jeszcze. Nic nie wskórała. Wiatr, ogień, grzywa! Ogień jest bardzo blisko. Wiatr gdzieś ucichł, a grzywa... Grzywę trudno znaleźć. Ale ogień! On się czai! Jak to ogień...
- Von Leuthen! - wyszeptała Kira.
- Widzę dwa pioruny...
- Runy - poprawiła Kira, Czuła ciepło i chłód dłoni mówiącej. Na przemian. Jakby poprzez te dłonie przechodził jakiś prąd, albo siła.
- Runy - poprawiła się. - Widzę... śmierć...
- Znowu?
- Nie... czaszka... piszczele... Dlaczego on strzela do dziecka?
- Kto?!
- On. Pluje ogniem, a ten chłopiec...
Przerwała. chwyciła swój kieliszek z tym niby koniakiem i jednym chełstem opróżniła go. Zrobiła cierpką minę, mimo że to co przełknęła było naprawdę słodkie.
- Pani już sobie idzie! - zapomniano, że Libussa stoi opodal. - Madame jest bardzo zmęczona. Nie widzi tego pani?!
- Libussa! Odejdź -skarciła ją madame. - Wyjdź.
- Ale...
Jedno spojrzenie starczyło za wiele słów. Libussa pod jego ciężarem lekko dygnęła i wyszła z pokoju.
- Wiatr, to Hermann? - szukała potwierdzenia, ale Emma Holzer jej tego nie ułatwiała. - Czyli, że grzywa, to Piotr?
- Piotr?
- Peter - poprawiła się Kira.
- Nie, nie, to pierwsze.
- Piotr.
- Polak? Polak! Przeklęty naród! Wszystko przez nich!
- Nie rozumiem.
- Ten Gdańsk, korytarz - madame Emma puściła jej ręce. - Wiesz, że kiedyś to było ich miasto?
- Breslau?
- Tak. Oni tu kiedyś wrócą.
- Kto? Gdzie?
- Polacy.
Kira podniosła się z miejsca. Miała wrażenie, że tkwi w tym dziwnym miejscu do kilku godzin. A czas biegł zdecydowanie wolniej. To tylko doświadczenie tych nastu minut tylko przytłaczał.
- Wiatr, ogień i grzywa - madame Emma sięgnęła po filiżankę z zimną herbatą. Upiła niewiele.
Kira zbliżyła się do drzwi. Chciała już wyjść.
- Armagedon dopiero nadchodzi - usłyszała za sobą. - Wszystkie żywioły! Oder spłynie krwią. Nie będzie domu, który nie płakałaby po stracie bliskich. Armagedon.
Kira opuściła duszny pokój.
Libussa siedziała przy lustrze. Patrzyła przed siebie.
- Był Armagedon? - zapytała z pewną dziwna nieśmiałością.
- Był - przyznała zgodnie z prawdą Kira.
- Jutro pojedziemy do Pragi, może do Wiednia.
- A madame o tym wie?
- O podróży? - Libussa pokiwała przecząco głową. - Ale tu zostać nie możemy, bo jeśli się sprawdzi, to co mówi, to biada temu kto zostanie w Breslau.
cdn
Brak komentarzy:
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.