piątek, maja 25, 2018

Wrocławski spacer (03) - Krasnolandia

Wrocław krasnalami stoi!
Żadne odkrywanie Ameryki dla kogoś, kto regularnie odwiedza (już nie mówię mieszka) stolicę Dolnego Śląska. To, co zaraz tu się pojawi, to skutek głównie mojej peregrynacji sprzed tygodnia (17-18 V), ale i sięgnąłem po zasoby z grudnia 2012 r. Nie wiedziałem, że krasnale staną się nieomal symbolem tego pobytu. I to dość ważnego, bo pierwszego od 12 lat z własną klasą (+ jedną gimnazjalną).

Z tym, że w maju 2006 r. nie wykonałem ani jednego samodzielnego kadru. Korzystałem z tego, co robiła wtedy moja klasa (rocznik 1992, czyli dziś to osoby dojrzałe w leciach, tj. 26-leciu), a i to jedna podarowana płyta nie odpala dziś i nie mogę podejrzeć jej archiwalnej (i cennej) zawartości. Ale miało być o krasnalach, a nie moje wspominanie tego, co wydarzyło się naście lat temu.

Do pierwszego spotkania doszło na Ostrowiu Tumskim! To było koło klubu środowiskowego „Pozytywka”. Trisomek! Krasnal z rysami osoby z zespołem Downa. Dzieło pani Beaty Zwolańskiej-Hołod. Oto zaczynała się zupełnie nie zamierzona przygoda fotograficzna dla wielu uczestników wycieczki: spotkania, odkrywania i uwieczniania kolejnego krasnoludka.


Następnego spotkałem przy Zielonym Moście! Gazuś, pana Tomasza Moczka. Oj! naszukałem się go. Jakoś umykał mej uwadze w dociekaniu... który to z nich? Wdrapuje się na lampę gazową. Ależ ja pamiętam lampy gazowe w Bydgoszczy. Był konic lat 60-tych XX w. Ówczesna ulica Szenwalda i cały czas istniejąca Kopernika. I pana, gazownika (?), który rano gasił, a o zmierzchu zapalał je. Prehistoria. To cudowne, że w tym urokliwym miejscu ktoś wpadł na pomysł reaktywowania gazowego oświetlenia. Szkoda, że nie dane mi było obejrzeć owej oryginalnej iluminacji rodem z XIX wieku.


Staram się chronologicznie odtworzyć przeżyty spacer. Zerkam do tabeli cytowanej strony, aby nie popełnić gafy z nazywaniem bohaterów. Muszę wspomnieć o kilku zaskoczeniach. Bez wątpienia największe spotkało mnie na placu Nankiera, przed gmachem Filologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Odwiedzałem tam onegdaj mego Wuja, profesora. Idąc do Jego gabinetu natrafiłem na drzwi z tabliczką: prof. dr habilitowany Jan Miodek! Poziom ekscytacji podniósł się we mnie. Któż z nas nie znał popularyzatorskich programów telewizyjnych, jakie pan Profesor prowadził (i dalej prowadzi?). No i okazuje się, że w zabawny sposób uwieczniono cudowny uśmiech Uczonego: przy murku siedzi krasnal o rysach twarzy swego profesorskiego pierwowzoru. Nikogo nie powinno zdziwić, że takie spotkanie, to była świetna okazja do mini-sesji fotograficznej dla wielu uczestników wycieczki. Nie, nie ujawniam żadnych figurek w towarzystwie ludzkich modeli.


Wrocławski szermierz-golas, to jeden z symboli miasta. I obiekt cenny do podziwiania, oglądania, fotografowania i... dewastacji. Szkoda, że mimo trwających Juvenalii nie przybrano jegomościa stosowanie do czasu. Na szczęście zaś nikt nie pozbawił go białej broni. Szpada była w dłoni. nie wiedziałem, że ma konkurencje w osobie Szermierza, którego wykonał pan Tomasz Moczek. Ale na straży nauki stoi jeszcze przy placu Uniwersyteckim Profesor medyk, którego autorem jest pani Bogna Kozera-Radomska.


Ośrodek Badań nad Kulturą Późnego Antyku i Wczesnego Średniowiecza Instytut Archeologii i Etnologii PAN przy ul. Więziennej 6 mają jednego z najoryginalniejszych krasnali: Więźniem lub Więziennikiem zwanym, dzieło pana Marcina Łuczkowskiego! Nie dość, że za kratą i z kulą u nogi (jak onegdaj miś Coralgol - odzywa się dobranockowe wspomnienie z dzieciństwa?), ale i z ogoloną gębą. Uwolnienie przyjdzie, kiedy broda mu urośnie i dotknie trotuaru, jak zapewniała pani przewodniczka. Aranżacja oczywiście nawiązuje do miejsca, jakim była kamienica Więzienna 6: po prostu więzieniem!


Ale przy Więziennej pod nr 21 czeka inny krasnal! Krasnal włoski!  zaskoczyła mnie informacja: "Autorem projektu krasnala jest Laca de la Vega, na co dzień mieszka w Genui, jest autorem komiksów". Nasz ci on czy italiański?


Pewnie, że najwięcej krasnoludków znajdziemy na Rynku. Na placu przy św. Elżbiecie nikogo nie powinien dziwić zastęp strażaków: Pożarki, pana Grzegorza Łagowskiego. Mają strzec gotyckiej bazyliki mniejszej, którą niestety po II wojnie światowej trzykrotnie trawiły pożary. Żywioł odzywał się w 1962, 1975 i 1976. Tej świątyni powinienem poświęcić odrębne pisanie, gdyż w 2012 r. wykonałem dziesiątki zdjęć epitafiom, które ozdabiają jej ściany zewnętrzne.


WrocLovek, autorstwa pani Beaty Zwolańskiej–Hołod, wspiera dwie zakochane kamieniczki. Już każdy zainteresowany wie! Chodzi rzecz jasna o Jasia i Małgosię.


Jestem zdania, że jednym z zaskakujących krasnoludkowych wyobrażeń, są... ambasadorzy kampanii "Wrocław bez barier", dzieło  Marty Mirynowskiej: Głuchak, Ślepak i W-Skers. Na tle tych, które już widzieliśmy chyba jednak najbardziej poruszające w "treści".


Nie wiem kto wykonał Powerka. Nie ma go na liście "Wikipedii". Znalazłem o nim taki zapis na portalu krasnale.pl: "Ten Krasnal nie wie, czym jest nuda. Znaki szczególne? Uniesiony kciuk, wskazujący na to, że zawsze ma wyśmienity humor. Poza tym: okulary (dzięki temu nic nie umknie jego uwadze), radosna piszczałka (każdy będzie wiedział, że nadchodzi) i balon/y (nie wiemy, co mamy o tym sądzić…). Jeśli zapytacie go o to, gdzie we Wrocławiu można zaznać odrobinę rozrywki to z pewnością odpowie Wam: «Nieważne gdzie. Ważne, że ze mną»". Chciałoby się odejść od niego z balonikowym pieskiem, konikiem czy kwiatkiem. Do tego ten gwizdek. Zabawny jegomość w szykownych okularach.


 Lista chyba dawno nie była aktualizowana, bo brak również Vincenta, kolejne dzieło pani Beaty Zwolańskiej-Hołod: "...upamiętnia zaangażowanie miasta i wrocławskich instytucji w powstanie nominowanego do Oscara filmu «Twój Vincent»". Kto wie, czybyśmy w ogóle poznali onego krasnala, gdyby przewodniczka nie usłyszała, jak ktoś zwrócił się do mego wychowanka "Vincent". to żaden żart, taki nosi "na drugie" imię i często (np. bliscy) wołają go tak właśnie.


Za żadne skarby nie zapamiętałbym nazwy: Capgeminiusz Programista. Przewodnik określiła go potocznie, jako: Enterka. Ale takiego nie znalazłem na owych stronach, do których dotarłem. Ale upór został nagrodzony: "Skrzat, który ogarnia i oswaja świat kodów (Java, C++, Oracle to dla niego pestka) i aplikacji po to, aby krasnoludki nie zagubiły się w rozwijającym się świecie i bez problemów mogły korzystać z osiągnięć techniki". W "Wikipedii" podaje się, że to: Korpokrasnal. Nie ustalono jego autorki (-a)?


Z uporem maniaka szukałem, jak nazywa się krasnal z gitarą! Wreszcie trafiłem na portalu wrocławskiej mutacji "Gazety Wyborczej" na artykuł pt. "Muzykaklny krasnal Leszko dołączył do wrocławskiej kolonii. Gra na gitarze". Intencję jego ufundowania (kto jest jego autorem?) zdradza napis na koszulce: "GITAROWY REKORD GUINNESSA". A jednak jest: Leszko z Wrocławca! Stoi na Rynku zaledwie od roku, bo od 28 IV 2017 r. Tak upamiętniono Leszka Cichońskiego, za którego sprawą rok w rok bity jest rekord w gitarowym  "...zbiorowym graniu przeboju Hendrixa «Hey Joe»".


"Nikt tak naprawdę nie wie, jak mają na imię – pytane o to wielokrotnie, nigdy nie udzieliły odpowiedzi, zbyt zajęte swoimi obowiązkami. Ludzie nazywają je więc po prostu Syzyfkami"- i na tym poprzestaniemy. Autor tego zapisu ma rację: to chyba ściśli finaliści, gdyby zrobić ranking sympatyczności. Autor Tomasz Moczek stworzył duet nad duety.


Przed Dworcem Głównym PKP Dworcowy siedzący na walizce! To kolejne dzieło pana Tomasza Moczka. Ale uwaga, to są krasnale... dwa w jednym! Niech nas nie zadowoli ten, który przysiadł na walizce (pamiętamy to oczekiwanie na dworcach PRL-u? przysiadanie właśnie na czemadanie?). Koniecznie zerknijmy do walizki! A tam niespodzianka: pośród bagażu najmniejszy z krasnoludków! Proszę wysilić wzrok. I odnaleźć onego.


Mój mini-poczet wrocławskich krasnali kończy się przed samym Papą Krasnalem! Stoi dumnie przy ul. Świdnickiej, jak tylko wychylimy się z podziemnego przyjścia, bo akurat zjechaliśmy dajmy na to "4" z Biskupina. Od niego powinniśmy rozpocząć wędrówkę? A on ci, dzieło pana Olafa Brzeskiego, na deser, na kropkę ostatnią? Teraz już nie mamy wątpliwości do  kogo należy pupa z pierwszego zdjęcia!...


Jedynym tu pokazanym krasnalem, którego ani nie zauważyłem, ani tym bardziej nie sfotografowałem był Hipoczyściciel, autorstwa Zygmunta Wróblewskiego. Korzystam z uprzejmości kolegi Jarosława Taczkowskiego, który użyczył mi do publikacji tego tu jegomościa. Nawiasem mówiąc, to wykonał on blisko pięćdziesiąt zdjęć poświęconych bohaterem tego spacerowania po Wrocławiu. Sam nie pamiętałem ilu zatrzymałem w kadrze w 2012 r. Dziękuję Autorowi za pomoc!...
Cudownie jest spotykać tych niewielkich jegomościów. Szlak ich bytowania, to naprawdę cudowny spacer. W tym wypadku (czytaj: 17 i 18 maja) nie było to celem samym w sobie. Spotykani niejako po drodze nie pozwalali być obojętnymi. Przejść obok i nie pstryknąć? Wstyd byłoby się do tego przyznać.


Podróż dobiegła końca. Nie myślałem, że tak długo przyjdzie mi tworzyć ten tekst. Sądziłem, że usiądę i raz dwa napiszę to i owo. Nie dało się. Jeśli chcemy zrobić, to porządnie i starannie, to na to trzeba czasu. Nie obeszło się bez zerkania na strony internetowe. Wszelkie szczegółowe, uzupełniające i niezbędne informacje zaczerpnąłem z następujących stron: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wroc%C5%82awskie_krasnale oraz http://krasnale.pl (daty dostępu 19-22 V 2018).

Brak komentarzy: